Iga, główna bohaterka spektaklu, już dawno nie bawi się na podwórku. Nie mieszka już nawet w Sosnowcu, kiedy dowiaduje się, że tuż obok niej, choć w innym czasie, zamiast ludzi żyły koty, świnie i myszy. Czyta komiks Arta Spiegelmana „Maus. Opowieść ocalałego” i odkrywa, że główny bohater jednej z najsłynniejszych książek o Zagładzie dorastał obok niej, w getcie w sosnowieckiej Środuli.
To odkrycie dramaturżki Igi Gańczarczyk staje się punktem wyjścia do spektaklu „Środula. Krajobraz Mausa” w reżyserii Remigiusza Brzyka. Dramaturżkę widzimy w pierwszej scenie, na nagraniu. Jest poważna, patrzy gdzieś poza ekran. W drugim okienku widać aktorkę, Weronikę Janosz, przejmującą zadanie bycia Igą w przedstawieniu. Janosz kreuje postać kobiety z małą córką, próbującej na nowo poznać miejsce swojego urodzenia i przeprowadzić wręcz archeologiczną pracę na przestrzeni i pamięci. W monologu raz po raz powtarza: trzeba wrócić na to blokowisko.
W spektaklu poznajemy katalog praktyk i metod mających na celu odtworzenie przeszłości. Nie wystarczy czytać, żeby wryć się w kolejne pokłady (nie)pamięci. Białe ściany scenografii tworzą laboratorium, a na podłodze usypano małą górkę z trawy i liści. To tam spotyka się wycieczka. Przewodnik (Michał Bałaga) oprowadza grupę po dzielnicy, której już nie ma, wskazując na resztki po „Środula. Krajobraz Mausa”, reż. Remigiusz Brzyk, dramaturgia Iga Gańczarczyk. Teatr Zagłębia, premiera 28 października 2022ważnych punktach getta. Z boku stoi stół. Na nim leżą kamienie – podstawowy budulec dawnej Środuli – w których jest zapisana opowieść o historii tych terenów. Z przodu sceny rozstawiono krzesła. Siadają tam Adrianna Malecka i Ryszarda Bielicka-Celińska. Rekonstruują wywiad z dawną mieszkanką getta. Archiwalne nagranie tej rozmowy wyświetla się za nimi na ścianie.
Wideo w spektaklu użyte jest jeszcze kilkukrotnie. W odwiedziny do dzielnicy zabiera publiczność aktor, Aleksander Blitek. W końcu mieszka tam od zawsze. Widzimy jego matkę, która próbuje odnaleźć w krzakach resztki dawnego domu, oglądamy nagrania z domowej kamery, a także relację mężczyzny opowiadającego, jak w latach 70. przy okazji remontu kanalizacji odkryto zakopane w ziemi menory, skrzynki i monety. Być może dziś dałoby się odnaleźć je w okolicznych domach.
Ze zgromadzonych informacji wyłania się obraz biednej robotniczej dzielnicy przekształconej w getto położone między torami kolejowymi, ułatwiającymi logistykę wywózek do Auschwitz. Tego terenu nie otaczały żadne druty ani mury. Pytanie: „No bo gdzie mieli uciekać?” pozostaje bez odpowiedzi.
Komiks Spiegelmana również pojawia się na scenie. Aktorzy opowiadają o fabule, w której fantazja o zwierzętach (m.in. Żydzi są myszami, Niemcy kotami, a Polacy świniami) splata się z biografią autora. Ustawione przodem do widowni puste krzesła przypominają pomnik na krakowskim placu Bohaterów Getta, symbolizujący pustkę po dawnych mieszkańcach miasta. Te na sosnowieckiej scenie szybko się zapełniają. Siadają na nich aktorzy w maskach, na wprost publiczności. Czy są odbiciem tego, kim moglibyśmy być w przeszłości? A może wyzwaniem, rzuconym nam, współczesnym, jako prowokacja do poznania przeszłości miejsc, w których żyjemy?
Spektakl w Sosnowcu oglądam chwilę przed świętem 1 listopada. Z Altreichu (jak u nas, na Śląsku, mówi się na Zagłębie) do Chorzowa komunikacją miejską da się dojechać, przy odrobinie szczęścia, w godzinę. Początkowo planuję wrócić na Środulę i przejść wymienianymi w spektaklu ulicami. Zamiast tego zaczynam przyglądać się swojemu miastu. Wiem, gdzie przed wojną stała synagoga. Był to punkt położony poza granicami mapy mojej rodzinnej biografii. Sięgam w pamięć pokolenia rodziców, którzy znacznie lepiej, chodź ciągle z opowiadań, znają miasto, którego ja nie znałam. Żydzi mieszkali chyba koło dzisiejszego targu. „Wiesz, mamo, w Chorzowie był cmentarz żydowski”. „No tak, przecież tam na Krzywej”. Na Stelmacha chodziła Ołmama (moja prababcia), była służącą w żydowskiej rodzinie. Do Stelmaszki chodziła. I tylko nie wiadomo, czy Stelmaszka to było od ulicy, czy przypadkiem bogata Żydówka miała na nazwisko tak jak droga, przy której mieszkała. Wszystkich Świętych to czas żałoby po tym, czego już nie ma. Nawet jeśli nie przypuszczaliśmy, że jest to dla nas ważne.
*
Kluczowa dla drugiej części spektaklu jest opowieść o powstaniu, a raczej brak pamięci o nim. W końcu nawet mieszkańcy Sosnowca myślą, że środulska ulica Bohaterów Getta oznacza bohaterów z Warszawy. Historia powstania w getcie będzińsko-sosnowieckim w spektaklu jest jakaś niewyraźna. Trudno ją zrekonstruować na podstawie otrzymanych od twórców strzępów informacji. Przesłania ją historia polsko-amerykańskiego filmu „Mur”, który opowiada o bardziej znanym żydowskim powstaniu, ale realizowany jest akurat na Środuli. Odpowiednio wyglądająca zabudowa (chyba wszystkie getta są do siebie w jakiś sposób podobne) i tak miała zostać zburzona, tworząc idealny plan filmowy. Grali w nim statyści z Sosnowca. To ich opowieści zebrali twórcy spektaklu, zadając kolejną serię pytań bez odpowiedzi o status tego zdarzenia, które pozwalało zobaczyć przemilczany dotąd kawałek historii miasta.
Pytania, które słyszymy ze sceny, nie dotyczą jedynie statusu pamięci. Przeszłość jest palimpsestem opowiadań z czasów wojny oraz wspomnień Igi, dziewczynki, nastolatki. Blitek pokazuje nagrania ze swojego dzieciństwa, opowiadając o zabawach na osiedlu, o rodzinie. Która z tych opowieści jest ważniejsza? Twórcy spektaklu próbują pokazać, że jedna pamięć nie może przykryć drugiej, a żadne wspomnienia nie mogą być unieważnione. W jednym z ostatnich monologów Natalia Bielecka zastanawia się nad tym, jak dzielić przestrzeń między wiele czasów przeszłych. Jednocześnie na nagraniu widzimy, jak kobieta przemierza granice dawnego getta z puszką w ręce. Wycieka z niej biała farba, tworząc niestaranny i efemeryczny ślad, zrobiony jakby od niechcenia. Nieświadomy przechodzień może się zastanawiać, czy to przypadek, czy znak odsyłający do jakichś granic. Obrys pozostaje w przestrzeni, inicjując dialog z każdym, kto go będzie mijał. Oczywiście tak długo, aż nie zmyje go deszcz.
Spektakl jest wynikiem ogromnej i wielowymiarowej pracy badawczej całej ekipy realizatorów i współpracowników. Jest znacznie bardziej intelektualny niż afektywny. Czasem tej opowieści, pełnej danych, brakuje nieco teatralności. Wszystko dzieje się w słowie, obraz znaczy jedynie w pojedynczych scenach. Momentami trudno skoncentrować się na recytowanych na scenie linijkach faktów. Mimo to spektakl zostaje w głowie, pracuje.
Scena uruchamia się w ostatnich minutach spektaklu, kiedy aktorzy wracają do początku – do lektury komiksu, inscenizując te „kratki”, w których pojawia się słowo Środula. Z maskami na twarzach zamierają w odtwarzanych obrazach. Przeszłość zamyka się w komiksowej stop-klatce, ale spektakl wychodzi poza zamkniętą strukturę kanonicznego już dzieła Spiegelmana. I zadaje to niewygodne pytanie: jak to jest oglądać to samo miejsce, ale nie swoimi oczami?