Nie było dragu
fot. Karolina Gorzelańczyk

16 minut czytania

/ Teatr

Nie było dragu

Katarzyna Niedurny

Jedna z aktorek zaśpiewała piosenkę. Tam w tekście było zdanie: To Zula, to Zula w futerko się otula. I po spektaklu jeden z moich bliskich przyjaciół powiedział, że trzeba to zmienić, bo to nie Zula, tylko Lulla w futerko się otula . I tak zostałem Lullą

Jeszcze 4 minuty czytania

Rewiowe sukienki, a czasami po prostu bardzo eleganckie. Pełny makijaż, peruki, włochate ręce i nogi, modne wówczas wąsy na uśmiechniętych twarzach. Dużo zabawy, spontaniczne gesty, błysk w oku utrwalony na fotografiach. „W czasach, o których wspomnę, czyli przed 40 laty, nie było w ogóle wśród nas pojęcia dragu. Gdyby takie słowo padło, kto by to z czymkolwiek skojarzył, kto by w ogóle pomyślał, do czego to zmierza. Ale ta myśl o przebraniu ciągle w nas drzemała” – opowiada Lulla, najstarsza polska drag queen.

Pierwsze imprezy utrwalone zostają na filmach marki ORWO. To dzięki nim fotografie mają specyficzny brązowawy odcień. Ten kolor znam z rodzinnych albumów, czas późnego PRL-u wygląda na nich zupełnie tak samo, tylko u mnie wąsy i szminka występowały osobno, na innych twarzach. Umówiłyśmy się z Lullą na rozmowę o dragu w PRL-u. Patrzę jednak na te zdjęcia, słucham Lulli i nie wiem, czy to w ogóle jest drag. Ona mówi przebieranki, a mnie podoba się to słowo, bo jest niepoważne jak te zdjęcia i znajome jak te zdjęcia. Nie wywołuje wątpliwości takich jak drag, którego użycie sugeruje, że można wyciąć pojęcie ze swojego kontekstu i wkleić je w nasze realia. Z wielu względów jest to kusząca perspektywa. Nie wiem jednak, czy możliwa.

W PRL-u nie było miejsca na to, żeby prawdziwy przemysł dragowy mógł się rozwinąć. Kluby, scena, widownia to, jak mówi Lulla, kapitalizm. W latach 70. zamiast tego były małe kawiarnie, bary – z herbatą, ciastkiem, wódką zakąszaną śledziem. Problemem była nawet prywatność własnych mieszkań współdzielonych często z wielopokoleniowymi rodzinami. Można spróbować opowiadać o tym też w ten sposób: razem z przełomem 1989 roku i z następującymi po nim przemianami swojskie przebieranki w naturalny sposób przekształciły się w klubowy drag. Osiągnęliśmy wtedy w nim właściwy stopień „rozwoju”. Tylko że znowu nie jest to do końca prawda. Sceny warszawskich klubów zasiliło inne pokolenie. Lulla przed prawdziwą publicznością zaczęła występować późno, dopiero za namową Kim Lee – długo po tym, jak scena dragu zaczęła już w Polsce funkcjonować. Przydomek „najstarsza”, którym często określa się ją w mediach, bardziej odnosi się do wieku niż realnego stażu pracy.

Cały czas jednak w mieszkaniach za zamkniętymi drzwiami, wśród znajomych trwały imprezy, na które nie wchodziło się bez zaproszenia gospodarza.

*

Kiedy pytam o początek imprez tego pokolenia, 81-letnia dzisiaj Lulla mówi: „Pani redaktor, ale to trzeba by się cofnąć o kilka dekad. To wszystko powstawało w naszych głowach, ale nie było ani środków, ani możliwości”. I cofa się w czasie jeszcze dalej: „Nie zapomnę jak jako dorastający chłopak czułem, że ta potrzeba przebrania we mnie funkcjonuje. Potrafiłem, kiedy w domu nikogo nie było, wyciągnąć mamy kieckę, pantofle przyodziać. Mieliśmy dużą bieliźniarkę z lustrem w drzwiach i w nim się przeglądałem. A jeszcze jak pomalowałem sobie usta szminką i mogłem przed tym lustrem pokazać się i przyjąć jakąś dziwną pozę, to już byłem tak pełen radości i zadowolenia, że aż z tego wszystkiego śmiałem się w głos”. Potem przyszły czasy dojrzałe, a z nimi pierwsze wyjścia w miasto: „Poznawaliśmy się w różny sposób, bo przecież nie było określonych miejsc spotkań, możliwości, klubów, gdzie mogliśmy się jako geje oficjalnie widywać. W Warszawie sami naznaczyliśmy sobie swoje miejsca”mówi Lulla.

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk

W tym momencie w opowieści pojawiają się nazwy takie jak: kawiarnia Lajkonik, Kopciuszek, plac Trzech Krzyży, Amatorska, Alhambra. Lulla opowiada o nich również w książce „Foucault w Warszawie”, oprowadzając po gejowskich szlakach stolicy Remigiusza Ryzińskiego. W tych opowieściach widać, jak neutralne przestrzenie są przejmowane, ponownie nazywane i definiowane przez ówczesnych gejów, tworzących drugie miasto, obraz stolicy możliwy do zobaczenia tylko przez wtajemniczonych. W ich interesie leżało jednak to, by ulubione miejsca pozostały niewidoczne i nie rzucały się w oczy. Jak pisze o PRL-u Krzysztof Tomasik: „Osoby homoseksualne zazwyczaj nie były przedmiotem szczególnego zainteresowania ani instytucji politycznych, ani tych mających realne społeczne znaczenie i częściowo autonomicznych, czyli mediów i Kościoła katolickiego. Nie zmienia to faktu, że w naszej historii mamy przynajmniej kilka wydarzeń kluczowych dla sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce. Można też zauważyć pewną prawidłowość: im homoseksualność stawała się bardziej widoczna, tym represje były większe”.

O żadnym przebraniu w miejscach publicznych nie mogło być więc mowy. Za to owe punkty spotkań stworzyły pozostające ze sobą w kontakcie środowisko.

Lulla mówi: „W Alhambrze był taki balkonik typu ambona i na tym balkoniku zawsze siedział przywódca stada. Czasem rzucał hasło i pytał, gdzie jest najprzyjemniej, a wtedy wszyscy odpowiadali: w Alhambrze! On też widział wyraźnie, kto wchodzi do środka, i jak wchodził ktoś ze środowiska, to wołał – O, wchodzi Lulla, albo: O, wchodzi Ritta Szczoteczka. Takie mieliśmy wtedy pseudonimy, które przylegały do postaci i w których trawmy do dzisiaj”.

Tamte pseudonimy brzmią znajomo, swojsko. Jak podkreśla Lulla, znacznie różnią się od tego, co można usłyszeć na dzisiejszych dragowych scenach, na których występują koleżanki nazwane według zagranicznej mody. Wtedy zaś w Alhambrze wywoływane były wspomniana już Ritta Szczoteczka; Noemi, która biodra ma jak hamak; Andzia Krawaciara, Lady Barchan, Czarująca Szewcowa… A każdy z tych pseudonimów wziął się z anegdoty.

Z Lullą to było tak: „Mój pierwszy pseudonim wymyślony został przez moją przyjaciółkę, panią adwokat Zofię, która ze względu na to, że często lubiłem plątać się nocą po ulicach Warszawy, nazywała mnie Luną kobietą księżycową. Pseudo Lulla przez absolutny przypadek pojawiło się w teatrze, kiedy jedna z aktorek zaśpiewała piosenkę o Zuli Pogorzelskiej. Tam w tekście było zdanie: To Zula, to Zula w futerko się otula. I po spektaklu jeden z moich bliskich przyjaciół o pseudonimie Maryla powiedział, że trzeba to zmienić, bo to nie Zula, tylko Lulla w futerko się otula. I tak zostało”.

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk

Ritta Szczoteczka była zaś niezwykle przezorna. Na wszystkie randki chodziła ze szczoteczką do zębów w kieszeni. Nigdy nie wiadomo, czy od nowego chłopca nie wyjdzie się prosto do pracy.

Z Noemi było podobnie jak z Lullą – zaczęło się od piosenki. Tym razem chodziło o utwór Ludmiły Jakubczak, który szedł jakoś tak: „Noemi to prawdziwa dama, Noemi biodra ma jak hamak”.

Lady Barchan zasłynęła występem na słynnej plaży w Świdrze w barchanowych babcinych majtkach, w których poszła się kąpać.

W nadawaniu przydomków pomagały również zawody: Andzia Krawaciara miała sklep z krawatami, zaś Czarująca Szewcowa sprzedawała buty na Chmielnej.

*

Kluczowe było znalezienie mieszkania. Miejsca, w którym chociaż na chwilę stabilne drzwi odgradzałyby od szarej rzeczywistości i tworzyły enklawę wolności. „Zależało nam, żeby do tego, co się działo, dodać trochę dowcipu, humoru. Życie wtedy może było szare, ale my byliśmy barwni i próbowaliśmy je ukolorować, zrealizować w nim jakąś swoją wizję”. A wizja zaczynała się realizować skromnie: małe metraże, pokój, jakiekolwiek miejsce, w którym można na chwilę przysiąść, napić się drinka. Tam „wchodziło się na stół i jakieś ruchy, wygibasy czyniło, a za kostiumy co służyło? Kawałek firanki, kotary czy narzuty z kanapy. To były nasze możliwości przebrania”wspomina Lulla.

Od lewej: Lulla, Maryla ILulla, Maryla / archiwum artystyOd lewej: Lulla, Maryla, Maryla i Lulla, / archiwum artysty

Dużo zmieniło się w latach 70. wraz z pojawieniem się mieszkania Jenny leżącego w centrum Warszawy. W tym dwupoziomowym lokalu mieściło się bez problemu nawet 40 osób. „U góry odbywała się więc część gastronomiczna przyjęcia, a po schodach się schodziło do salonu, w którym były rozmowy, tańce i dowcipy. Najważniejsze w tym wszystkim były jednak schody. Na nich można było się w naszych sukienkach pokazać. Rolą reszty gości będących w salonie było spoglądanie na nas, jak my sobie po tych schodach majestatycznie schodzimy, tak jakbyśmy chodzili po wybiegu gdzieś w Mediolanie, Rzymie czy Paryżu. Niesamowicie nas to cieszyło”opowiada.

*

Tak jak na wybiegach w Mediolanie, Rzymie czy Paryżu, na schodach nie można było się pokazać w byle czym. A pokazywanie się było tu bardzo istotne. Jak podkreśla Lulla, w ich przypadku chęć przebrania się w kobiece stroje nie wynikała z transseksualizmu, ale właśnie z potrzeby występu, chwilowego zaprezentowania się w zupełnie innej roli, która wymagała przygotowań. Turbany z ręczników zastąpiły profesjonalne peruki. Pojawiały się też prawdziwe sukienki. Z parunastu metrów czerwonego muślinu skombinowanego gdzieś przez Marylę ich koleżanka Małgosia za butelkę wina uszyła ubrania dla trzech osób. Tak wtedy w obliczu ograniczonego dostępu do materiałów zdobywało się kreacje. Najdokładniej Lulla pamięta jednak swoją pierwszą kupioną w salonie Leda elegancką spódnicę. Okazją był sylwester.

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk

„Szliśmy z Marylą przez plac Trzech Krzyży, kiedy na wystawie zobaczyłyśmy piękną wieczorową błyszczącą spódnicę z dużym rozcięciem. Weszłyśmy, zapytałem ekspedientek, czy jest do kupienia. One spojrzały ciekawie i z niejakim zdumieniem odpowiedziały, że tak. To ja dopytuje dalej, czy można przymierzyć. One ponownie rzucają mi głębokie spojrzenia, ale ponownie potwierdzają i z zaplecza przynoszą spódnicę. To ja przymierzam, wychodzę na środek sklepu, Maryla ogląda i mówi, że trzeba to będzie kupić, bo ładnie wygląda. I wtedy ekspedientki nie wytrzymały i już zapytały. A ja powiedziałem, że mam siostrę koszykarkę, która jest na jakimś turnieju, a ponieważ sylwester jest za dwa dni, a my mamy zbliżone sylwetki i figury, to ja kupuję kreację dla niej”.  

Do tego trzeba było dobrać jeszcze górę, którą stanowił zakupiony w Centralnym Domu Towarowym na Kruczej materiał o wdzięcznej nazwie lurex.

„Poszłyśmy z nim do przyjaciela Maryli, Noemi. I u Noemi na podłodze z tegoż lureksu wycięliśmy kwadrat, założyliśmy na mnie, powiązaliśmy i tak powstał gotowy strój. To niby żadna historyjka, ale na te czasy była dla nas bardzo istotna”mówi.

Prawdziwym problemem były jednak buty, których nikt sam zrobić nie umiał. Lulla i Maryla w Domu Handlowym na Żoliborzu dorwały dwie pary srebrnych sandałków w odpowiednich rozmiarach służących im potem przez kilka ładnych sezonów imprez, na których wreszcie pewnego dnia pojawiły się prawdziwe szpilki.

„Jenny po pracy poszła do pawilonów na obecnej ulicy Jana Pawła II, a wcześniejszej Marchlewskiego. Poszedł tam prosto po pracy, a że pracował w sądzie, to z togą sędziowską na ramieniu. Ja wtedy osobiście z nią nie byłem, ale była tam jeszcze jedną koleżanka, też sędzia, więc wszystko dokładnie mi potem opowiedziały. I wchodzą one do szewca i mówią, że szpilki chcą, ale na męską stopę. Szewc się zdumiał i odpowiada, że nie ma takiego kopyta, ale obrys stopy wziął i buty w końcu jakoś spreparował. To były pierwsze wśród nas szpilki, które wszyscy potem mierzyliśmy. Na niektórych były za duże, na innych za małe, ale każdy chciał poczuć swoją własną stopę na obcasie tego typu, bo takich butów nikt z nas nie miał i to było novum w środowisku gejowskim”.

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk

*

Dziewczyny na tych imprezach się pojawiały, ale nie przebrane, tylko w eleganckich sukienkach takich, które nosiła na sobie reszta towarzystwa. Ryziński wspomina, że u Lulli zawsze można liczyć na dobre przyjęcie z wódką i śledzikiem, i innymi pod alkohol dobrymi przekąskami. My spotykamy się koło południa i jest kawa i herbata, i ptysie, a do tego nie wszystkie opowieści do siebie pasują, więc jak wyglądają te imprezy od środka, nie wiem. Za dziurkę od klucza służą mi fotografie, z których wynika, że działo się dużo i wesoło.

Nie są to moje historie, bo jako kobieta nie mogłabym w nich w pełni uczestniczyć. Interesuje mnie za to tworzenie własnych przestrzeni i korzystanie z tego ubarwionego życia, ile się da, na przekór temu, co na zewnątrz. A przynajmniej wiara, że jest to możliwe. Gorzej, gdy nieproszona rzeczywistość zaczyna wdzierać się do środka.

*

Czas na historię, która nie jest zabawna. W latach 1985–1987 rozpoczyna się akcja „Hiacynt”. Masowe zbieranie danych o gejach w Polsce Ludowej przez organy bezpieczeństwa wiąże się z zatrzymaniami, upokarzającymi przesłuchaniami, zakładaniem osobom homoseksualnym słynnych różowych teczek. Lulli w tym czasie nie było w Polsce, jednak opowieść o jednym z przebieranych sylwestrów długo przetrwała wśród jej znajomych i przyjaciół, stąd jakby zapisała się i w jego pamięci:

„Sylwester ten odbywał się na placu Unii Lubelskiej w jakimś dużym mieszkaniu, zgromadziło się tam około 40 gejów. Zbliżał się toast noworoczny, pomału otwierano butelki z winem musującym… Północ przyniosła ze sobą jednak zupełnie innego rodzaju wydarzenia, a mianowicie do środka wtargnęły służby. W tym budynku były dwie bramy wjazdowe i dwie klatki schodowe. Pod obie podjechały milicyjne suki, blokując drogi ucieczki. Wszystkich zgarnięto i zawieziono na przesłuchania do różnych komend, gdzie odnoszono się do nich w sposób co najmniej wulgarny. Zostawiło to we wszystkich ślad na długie lata. Najgorsze, że musiał donieść ktoś, kto był w środku, w tym samym środowisku. Ktoś, komu ufaliśmy”.

Mozolnie wypracowywane poczucie bezpieczeństwa okazało się bardzo kruche. Jakaś wizja rzeczywistości i możliwości twórczego jej kształtowania się rozsypała. 

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk

*

Oczywiście to wszystko to uproszczona wersja wydarzeń. Dobrze w tekście wygląda, kiedy jedno wynika z drugiego: z potrzeby środowisko, ze środowiska pseudonimy, dalej mieszkanie, a z mieszkaniem schody, ze schodów sukienki, a z sukienek buty. Tamten sylwester, chociaż zostawił ślady w swoich uczestnikach, nie był żadnym zakończeniem. Potem przyszedł rok 1989, kapitalizm, kluby, świat poszedł do przodu nawet w Polsce.

Rzeczywistość rozgałęzia się jednak na różne strony.

Na podobne imprezy Lulla chodziła do różnych mieszkań, nie mówiąc już o tych, które odbywały się w jej własnym. Pojawia się wiele ciekawych historii z innych już czasów, takich jak odbywające się cyklicznie „Wieczory Trzech Króli u Lulli” czy grany w prywatnym mieszkaniu spektakl z w pełni dragową obsadą, „Moralność pani Dulskiej”. Były też inne, podobne imprezy, które gdzieś w innych czasach musiały się odbywać, o czym świadczą choćby odnalezione przez Remigiusza Ryzińskiego raporty Służby Bezpieczeństwa. 

Lulla ciągle spotyka się z większością swoich koleżanek. Z Lady Barchan i Rittą Szczoteczką ostatnio na pogrzebie wspólnej przyjaciółki. Do Maryli mówi, że zadzwoni później, ponieważ jest w pracy. W notesie z numerami wciąż jest wiele kontaktów, część z nich jednak poskreślanych z powodu śmierci adresatów.

Lulla jednocześnie myśli o przyszłości. „Zastanawiam się czasem, jak się zachowa to środowisko, teraz żyjące, mające po 20, 30 lat. Jak się zachowa w stosunku do samych siebie, osiągając, powiedzmy, mój wiek? Czy te przyjaźnie będą trwały, czy one zostaną w pamięci? Czy będą takie pamiątki w postaci listów, fotografii?”pyta z zaciekawieniem.

Oglądanie zdjęć w każdym domu kończy się sentymentalnie. 

Autorka prosi serdecznie o kontakt wszystkich, którzy w czasie PRL-u bywali na podobnych imprezach, a w szczególności kobiety związane w tamtym czasie ze środowiskiem gejowskim: k.niedurny@onet.eu.

fot. Karolina Gorzelańczykfot. Karolina Gorzelańczyk