Pokątnik złowieszczek: obrzydliwość
fot. Christopher Johnson

20 minut czytania

/ Ziemia

Pokątnik złowieszczek: obrzydliwość

Karolina Iwaszkiewicz

„Entomofobia przybiera tak zaskakujące postaci jak isopterofobia – lęk przed owadami jedzącymi drewno, czy lepidopterofobia – lęk przed motylami. W wielu wypadkach obawy są zupełnie nieuzasadnione. Ale nie we wszystkich” – druga część eseju o niebywałym życiu insektów

Jeszcze 5 minut czytania


W pierwszej części cyklu
autorka opowiadała o bujnej klasyfikacji owadów oraz ich egzotycznym życiu seksualnym.

I

Amy Stewart w „Zbrodniach robali” wylicza pięć możliwych reakcji na owady: reakcja ekologiczna (dążenie do ochrony owada niezależnie od okoliczności); brak reakcji; syndrom doskonałego liścia (podnoszenie alarmu na widok najdrobniejszych oznak żerowania owadów na roślinach); syndrom martwego owada (niemal odruchowe zabijanie owadów); entomofobia (irracjonalny lęk przed owadami).

Entomofobia przybiera tak zaskakujące postaci jak apifobia (lęk przed pszczołami), isopterofobia (lęk przed owadami jedzącymi drewno), lepidopterofobia (lęk przed motylami) czy myrmekofobia (lęk przed mrówkami). Moja siostra Tosia panicznie boi się ciem. „Widziałaś kiedyś twarz ćmy? – zapytała mnie kiedyś. – Przecież one wyglądają jak tygrysy”.

W wielu wypadkach lęk przed owadami rzeczywiście jest zupełnie nieuzasadniony. Ale nie we wszystkich.

Po pierwsze, niektóre owady gryzą, żądlą lub parzą. O ile nie jesteśmy uczuleni, zwykle grozi nam w związku z tym tylko ból, od – zgodnie z przytaczaną przez Stewart skalą bólu według Schmidta – „1.0 Pszczoła bezżądła: Lekki, ulotny, niemal owocowy. Niczym iskierka spalająca pojedynczy włosek na skórze twojej ręki”, przez „3.0 Osa klecanka: Żrący i palący. Wyraźny gorzki posmak. Jak wylanie zawartości probówki z kwasem solnym na rankę po przecięciu palca kartką papieru”, po „4.0+ Mrówka z gatunku Praponera clavata: Ból doskonały, czysty, intensywny. Jak chodzenie po rozżarzonych węglach z zardzewiałym trzycalowym gwoździem w pięcie”, ale już poparzenie przez gąsienicę południowoamerykańskiej ćmy z rodzaju Lonomia może doprowadzić do śmierci, jeśli w ciągu 24 godzin nie poda się surowicy.

Po drugie i nieco bardziej okropne, niektóre owady chętnie składają jaja w ciele człowieka. Na półkuli zachodniej można się na przykład załapać na muchę śrubową, która składa jaja w nosie, oczach, uszach, ustach lub na genitaliach, pchłę piaskową wgryzającą się w tym samym celu pod paznokcie u stóp albo gza Dermatobia hominis, którego larwy rozwijają się pod ludzką skórą.

„Imaginarium lęków przed insektami – pisze za filozofem i biologiem Jeffreyem Lockwoodem Monika Żółkoś – zawiera obrazy naruszonego, otwartego «ja», które przenikają istoty będące uosobieniem absolutnej obcości”. To otwarcie, naruszenie i przeniknięcie może mieć też dalsze, dużo poważniejsze skutki.

Bo po trzecie i najgorsze, niektóre owady przenoszą choroby. Do dziś pamiętam:

Tamci się już nie rozbudzą – czytała mi druga babcia – a raczej, źle mówię: każdy z nich budzi się na krótko przed śmiercią i w obłąkaniu ucieka w dżunglę, z której już nie wraca…

Staś z litością i przerażeniem począł przypatrywać się śpiącym. Ciała ich były barwy popielatej. Jedni mieli oczy zamknięte, drudzy na wpół otwarte, ale i ci spali głęboko, gdyż źrenice ich były nieczułe na światło. Niektórym popuchły kolana. Wszyscy byli przeraźliwie chudzi, tak że przez skórę można im było policzyć żebra. Ręce ich i nogi drżały nieustannie bardzo szybko. Owe błękitne wielkie muchy obsiadły im gęsto oczy i wargi.

Mucha tse-tse, śpiączka afrykańska.

I kilka rozdziałów wcześniej: „Staś w pierwszej chwili przeraził się okropnie, myślał bowiem, że [Nel] umarła. Ale to był tylko koniec pierwszego paroksyzmu tej strasznej afrykańskiej febry, zwanej zgubną, której dwa ataki ludzie silni i zdrowi mogą przetrzymać; trzeciego nie przetrzymał dotychczas nikt”. Malaria, komar widliszek. (Komary przenoszą zresztą około setki chorób – oprócz malarii m.in. dengę, żółtą febrę, filariozę, czikungunię i gorączkę doliny Rift – i odpowiadają za ponad milion zgonów rocznie. Chodzi głównie o komara egipskiego i komara tygrysiego, z których pierwszy występuje przede wszystkim w strefie tropikalnej i subtropikalnej, a drugi w Azji Południowo-Wschodniej – ale wskutek globalnego ocieplenia zasięg występowania obu gatunków się zwiększa).

Do dziś pamiętam też mój ulubiony rozdział z jednej z książek z serii „Świat Wczoraj i Dziś” okraszony rysunkami przedstawiającymi stosy owiniętych w prześcieradła zwłok na ulicach, procesje biczowników i domy z namalowanymi na drzwiach krzyżami. Pchła szczurza, dżuma.

„W nocy – pisał z kolei Darwin w notatkach z podróży na okręcie Beagle – zostałem zaatakowany (nie można tego łagodniej określić) przez benchuca, gatunek rodzaju Reduvius, wielką czarną pluskwę pampasów. Niewymowne obrzydzenie ogarnia człowieka, gdy czuje, jak te czarne bezskrzydłe owady, długości cala, pełzają po skórze”. Od tamtej pory do końca życia cierpiał na uciążliwe, nigdy niezdiagnozowane objawy. Południowoamerykański pluskwiak Triatoma infestans, prawdopodobnie choroba Chagasa. (Występująca w klimacie umiarkowanym pluskwa domowa szczęśliwie nie przenosi żadnych chorób zakaźnych ani pasożytniczych, znane są jednak przypadki wywołanej przez nią ciężkiej anemii).

Przez owady można też stracić wzrok. Afrykańska meszka Simulium damnosum przenosi pasożyta wywołującego ślepotę rzeczną, a występująca w Afryce, Indiach i Azji Południowo-Wschodniej mucha Musca sorbens – bakterię powodującą jaglicę.

Wreszcie mamy też przenoszony przez wesz odzieżową tyfus, który zdziesiątkował rdzennych Amerykanów po pierwszych kontaktach z Europejczykami, pokonał wiele armii (w tym cofającą się spod Moskwy armię Napoleona) i być może mało brakowało, a zmieniłby bieg wydarzeń w porewolucyjnej Rosji, gdzie po 1917 roku na tyfus zachorowało 25 milionów obywateli, z czego co dziesiąty zmarł; „Albo socjalizm pokona wszy – miał wówczas oznajmić Lenin – albo wszy pokonają socjalizm”.

Po czwarte, z tych samych powodów, dla których przenoszą choroby, niektóre owady wzbudzają odrazę: postępują niehigienicznie (albo tak się nam wydaje), przekraczają granicę między tym, co czyste, a tym, co nieczyste – a to jest dla ludzi trudne do przyjęcia nie tylko z praktycznego, ale też z estetycznego, a może i etycznego punktu widzenia.

Na przykład muchy. „Ich narząd gębowy – wyjaśnia Goulson – to coś w rodzaju umieszczonej na szypułce gąbki, którą zbierają w zasadzie każdą wystarczająco wilgotną i miękką strawną materię organiczną. Jeśli pokarm jest zbyt suchy, wymiotują na niego, rozmazują wymiociny i wsysają powstałe w ten sposób papry. Najbardziej gustują w zwierzęcych odchodach i ludzkim pożywieniu. Kiedy nie mają w zasięgu ani jednego, ani drugiego, z upodobaniem siadają na zwierzętach i ludziach, najchętniej na ustach, w kącikach oczu, na skaleczeniach i cieknących krostach, i spijają wszystkie soki. Jeśli nie ma takiej możliwości, zlizują pot, po drodze od czasu do czasu wymiotując”. (Cholera, dur brzuszny, E. coli, gruźlica, polio, salmonella, wąglik, żółtaczka, pasożyty).

Podobnie postępują karaluchy, które żywią się odchodami, odpadkami i naszym jedzeniem, a podczas żerowania wypróżniają się i zwracają część zawartości swojego wola na to, co jedzą. (Cholera, czerwonka, dur brzuszny, dżuma, gruźlica, trąd, żółtaczka, pasożyty).

Ta odraza działa też w drugą stronę – obecność niektórych owadów w domu lub na ciele automatycznie kojarzy się z brudem i wywołuje wstyd u gospodarzy. Do dziś pamiętam napięcie, z jakim w podstawówce czekało się na werdykt higienistki, która przychodziła do klasy i po kolei sprawdzała wszystkim głowy (chociaż akurat wszy głowowe lubią mieć czysto i nie przenoszą chorób). I focha, jakiego strzelił jeden z moich znajomych, kiedy zauważywszy u niego na parapecie szubaki smirnowa, zawołałam ucieszona: „O, masz ziarenkowce!”. Był przekonany, że to pluskwy i że właśnie wyśmiewam go jako brudasa.

Po piąte, nawet jeśli ma to być przyczyną raczej niechęci niż lęku – owady zjadają nasze uprawy, budowle i rzeczy. Korniki zjadają drzewa (już na początku XX wieku w amerykańskich gazetach wyliczano, że okradają ludzi na grube miliony). Rybiki zjadają książki (Erazm z Rotterdamu radzi: „Aby uchronić książki przed robactwem, należy je czytać”). Mole zjadają ubrania i jedzenie (u nas w domu zaobserwowaliśmy je także w ostrej papryce, w żwirku dla kotów i w zawartości worka od odkurzacza). Gąsienice motyli zjadają owoce i warzywa. Stonka, o której za PRL-u mówiło się, że zrzucili ją na blok wschodni Amerykanie, zjada ziemniaki (mój przyjaciel Radek wspomina, że pewnego razu, uzbierawszy na grządce słoik tych pasiastych chrząszczy, zrobił im katastrofę w Lesie Kabackim, to znaczy zaprosił je do pudełka po lekach, a następnie wrzucił do ogniska).

Stonka, niemiecki plakat propagandowy z lat 50.Stonka, niemiecki plakat propagandowy z lat 50.

Są też takie owady, które zjadają w zasadzie wszystko, i to bardzo spektakularnie. Szarańcza doczekała się nawet fragmentu w Biblii: „Szarańcza przyleciała na całą ziemię egipską i opuściła się na cały kraj egipski tak licznie, że tyle szarańczy nie było dotąd ani nie będzie nigdy. I pokryła powierzchnię całej ziemi. I ciemną stała się ziemia od szarańczy w takiej ilości. [Szarańcza] pożarła wszelką trawę ziemi i wszelki owoc z drzewa, który pozostał po gradzie, i nie pozostało nic zielonego na drzewach i nic z roślinności polnej w całej ziemi egipskiej”.

Szarańcza / fot. Iwoelbern, CC BY-SA 3.0Szarańcza / fot. Iwoelbern, CC BY-SA 3.0

Termity z kolei zjadają wszystko, ale ukradkiem, jak Coptotermes formosanus, który pożerał wykonane z odpadów trzciny cukrowej uszczelnienia wałów przeciwpowodziowych wokół Nowego Orleanu, co stało się jasne, dopiero gdy nadciągnął huragan Katrina. „Nie ma w strefie ciepłej, tropikalnej ziemi rodziny owadów, której członkowie wiedliby wojnę tak uporną i zaciekłą z wytworami człowieka – pisze w «Życiu termitów» Maurice Maeterlinck. – Zapadają się domy, zżarte wnętrznie od fundamentów po szczyt dachu, niknie wszystko: meble, bielizna, papiery, ubrania, trzewiki, zapasy żywności, drewno czy zioła. Nic ujść nie zdoła tym napaściom, które mają przerażającą cechę nadnaturalności, gdyż odbywają się zawsze potajemnie i wychodzą na jaw dopiero w chwili katastrofy”.

II

„Po cholerę toto żyje? Trudno powiedzieć, czy ma szyję, a bez szyi komu się przyda?”, pytał niezbyt życzliwie Konstanty Ildefons Gałczyński, obserwując łażącą po ścianie bożą krówkę. Ale przydają się, oczywiście, że owady się przydają.

„Dają nam” chociażby miodek, wosk, szelak, jedwab i karmin (żeby dać te dwie ostatnie rzeczy, muszą zginąć). Zapylają wiele z uprawianych przez nas roślin (roczną wartość tej pracy, pisze Sverdrup-Thygeson, oszacowano na 577 miliardów dolarów). W wielu miejscach na świecie należą do ludzkiego menu (chrząszcze, błonkoskrzydłe, termity, motyle, koniki polne, świerszcze).

Inspirują architektów i inżynierów (na przykład konstrukcja wyposażonego w pasywną klimatyzację centrum biurowo-handlowego Eastgate Centre w Harare jest wzorowana na budowie termitiery). Ze względu na łatwość hodowli, krótki cykl życiowy i mnożenie się na potęgę stanowią wdzięczny obiekt badań naukowych (muszce owocowej biolodzy zawdzięczają aż sześć Nagród Nobla). Przydają się również w medycynie – wspomniana już wesz odzieżowa podczas II wojny światowej pomogła Rudolfowi Weiglowi opracować szczepionkę na tyfus, larwy much wykorzystuje się do czyszczenia trudno gojących się ran, trwają też badania nad antybiotykami wytwarzanymi przez mrówki.

Termitiera / rys. B. Grassi, A. Sandias, 1893Termitiera / rys. B. Grassi, A. Sandias, 1893

Dostarczają ludziom rozrywki – w XIX-wiecznej Europie wielką popularnością cieszyły się pchle cyrki, w Chinach i Japonii od wieków trzyma się świerszcze jako zwierzęta domowe, w Tajlandii organizuje się walki chrząszczy.

Wykorzystuje się je w działaniach wojennych – w starożytności stosowano takie techniki jak obrzucanie wojsk przeciwnika ulami i gniazdami os, wpuszczanie os lub pszczół do obleganych miast i podsuwanie żołnierzom wroga uli z zatrutym miodem, a w latach 40. XX wieku japońska Jednostka 731 zrzucała na Chiny bomby wypełnione pchłami zakażonymi dżumą.

Przydają się też w kryminalistyce – pomagają określić moment zgonu dzięki temu, że zjawiają się na zwłokach w określonej kolejności (pierwsze, już po 10 minutach, przylatują muchy plujki i składają jaja, potem zjawiają się chrząszcze z rodziny kusakowatych, przyciągnięte przez larwy plujek; później grabarze, czyli chrząszcze z rodzaju Nicrophorus, znane z tego, że zagrzebują w ziemi zwłoki małych zwierząt, następnie roztocza, wreszcie, po kilku miesiącach, padlinożercy późnego stadium: chrząszcze z rodziny skórnikowatych, które wykorzystuje się także w muzeach przyrodniczych do oczyszczania szkieletów, oraz przekraskowate, znajdowane nawet na mumiach egipskich).

A boża krówka zjada mszyce.

Oczywiście bywamy również bezinteresowni. Są owady, które po prostu lubimy: piękne motyle, pracowite pszczółki, puchate trzmiele, przynoszące szczęście biedronki, grające wieczorami świerszcze.

Są ludzie, którzy lubią czy nawet kochają owady. Na przykład kolekcjonerzy. Kolekcję owadów widziałam tylko raz, w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Najlepiej pamiętam stamtąd martwe, pozbawione liści drzewo z dziesiątkami wypchanych kolibrów na gałęziach. Nieruchoma i cicha kompozycja stanowi tak dokładne przeciwieństwo żywego drzewa z żywymi ptakami, że nie pozostawia miejsca na żadną wątpliwość – w tej szklanej gablocie znajdują się zwłoki. To, że wykorzystano je do zainscenizowania życia, wydaje się w najlepszym razie perwersyjne. Podobne wrażenie odnosi Raffles podczas wizyty w Montréal Insectarium. Nagle, jakby się niespodziewanie przebudził albo wytrzeźwiał po narkotykach, spostrzega, że w gruncie rzeczy znajduje się w mauzoleum – że zgromadzone za szkłem, precyzyjnie ułożone według kształtów, rozmiarów i kolorów olśniewające okazy to małe martwe ciała.

Kolekcja owadów / fot. Insects Unlocked, University of TexasKolekcja owadów / fot. Insects Unlocked, University of Texas

„Do zatruwania – czytam w znalezionej w sieci «Metodyce połowu i preparacji motyli» – używa się tzw. zatruwaczek. Ja do tego celu mam słoik. Na dnie znajduje się watka lub wylewka gipsowa nasączona octanem etylu. Nie należy stosować eteru i chloroformu, bo powodują tężenie mięśni owada (trudno go potem rozpiąć). Amoniak też się nie nadaje, nie tylko ze względu na zapach, ale także dlatego, że odbarwia skrzydła. Motyl powinien przebywać w zatruwaczce do kilku minut”.

Napędzająca kolekcjonerów miłość to najwyraźniej to uczucie, które skupia się na urodzie swojego przedmiotu i dąży wyłącznie do tego, by go posiąść.

Przyjaźniejszy rodzaj miłości przejawiali niektórzy artyści, na przykład XVII-wieczni malarze i przyrodnicy Johannes Goedaert i Maria Sibylla Merian, która od dziecka zbierała wszystkie gąsienice, jakie znalazła, wraz z roślinami, na których żerowały, obserwowała je i malowała ich metamorfozy, a po pięćdziesiątce wyruszyła w podróż do Surinamu, by zobaczyć w naturze egzotyczne ćmy i motyle, które oglądała w amsterdamskich gabinetach osobliwości. Jej ilustracje to całkowite przeciwieństwo śmierciowych muzealnych ekspozycji. Widać na nich życie – ruch, rozwój, zależności.

Metamorfozy / rys. Maria Sibylla MerianMetamorfozy / rys. Maria Sibylla Merian

Chociaż są wśród artystów i tacy, którzy wykorzystują owady po prostu jako tworzywo. Kilka lat temu w Zachęcie na wystawie „Postęp i higiena” pokazywano prace Jana Fabre’a z serii „W hołdzie Kongu Belgijskiemu” wykonane z opalizujących pancerzyków chrząszczy. Nieco wcześniej, w roku 2012, w Tate Modern podczas retrospektywnej wystawy Damiena Hirsta można było oglądać instalację „In and Out of Love”, na którą składały się przylepione do białych płócien poczwarki i motyle, które się z tych poczwarek wylęgały, a następnie parzyły się, składały jaja i umierały. Co tydzień dowożono około 400 nowych. Podczas 23-tygodniowej wystawy zginęło ich mniej więcej 9 tysięcy (niechcący zadeptywanych, strzepywanych z ubrań itd.). Ponadto Brytyjczyk tworzy też duże kompozycje z martwych insektów. Ogółem, jak wylicza Caroline Goldstein z portalu Artnet News, na użytek cykli „Fly Paintings and Sculptures”, „Butterfly Colour Paintings”, „Entomology Cabinets and Paintings” i „Kaleidoscope Paintings” Hirst uśmiercił ponad 900 tysięcy owadów (w tym około 850 tysięcy much domowych i 17 tysięcy motyli).

Wydaje się też, że na swój sposób, i być może najbardziej bezinteresownie, owady lubią naukowcy. „Wszak naukowiec – pisze Kant w «Krytyce praktycznego rozumu» – zaczyna w końcu lubić przedmioty, które początkowo rażą jego zmysły, gdy odkryje w nich wielką celowość organizacji, i takim rozważaniem cieszy swój rozum; dlatego Leibniz ostrożnie przeniósł z powrotem na liść owada, którego starannie badał pod mikroskopem, uznał bowiem, że owad ten pouczył go swym widokiem, a przez to jak gdyby wyświadczył mu dobrodziejstwo”.

Lubią na swój sposób, bo nie wszyscy są jak Leibniz; przeprowadzane przez biologów doświadczenia często wiążą się z uśmiercaniem lub uszkadzaniem obiektu zainteresowania. Jednym z bardziej wstrząsających przykładów jest przeprowadzony w latach 60. XX wieku przez Daniela Simberloffa eksperyment z zakresu biogeografii wysp, w ramach którego amerykański biolog wytruł wszystkie zwierzęta, które żyły na kilku małych wyspach namorzynowych u wybrzeży Florydy, żeby zaobserwować, w jakim tempie wyspy będą ponownie zasiedlane. Ale nawet zaangażowany w działania na rzecz ochrony pszczół Goulson, który o owadach pisze przeważnie z dużą życzliwością, bez mrugnięcia okiem opowiada o łapaniu spółkujących motyli do pojemnika z ciekłym azotem i rozrywaniu pod mikroskopem ich sczepionych genitaliów.

Tak czy owak, to właśnie naukowcy udzielają najważniejszej odpowiedzi na pytanie o bożą krówkę. Z naukowego punktu widzenia przyroda to system. „Nic nie funkcjonuje w izolacji – pisze Goulson – wszystkie żywe istoty są w taki czy inny sposób powiązane z innymi siecią dynamicznych zależności, które dopiero zaczynamy odkrywać”. Owady odgrywają w tym systemie najróżniejsze role. Zapylają nie tylko te rośliny, które uprawiamy, ale też około 80 procent dzikich. Hodują grzyby i inne owady. Są pożywieniem wielu różnych zwierząt. Zjadają bakterie, grzyby, glony, rośliny i siebie nawzajem. Biorą udział w rozkładaniu zwłok, odchodów i szczątków roślinnych oraz w wytwarzaniu gleby.

Wystarczy nieco zmienić perspektywę, żeby stwierdzić, że boża krówka, choć nie ma szyi, przydaje się osie Dinocampus coccinellae. Wystarczy spojrzeć z punktu widzenia systemu, żeby stwierdzić, że boża krówka, dokładnie taka, jaka jest, jest niezbędna.

W kolejnym odcinku Karolina Iwaszkiewicz przyjrzy się uczłowieczaniu owadów i zowadzaniu ludzi.

Źródła

Biblia Tysiąclecia, Wj 10,14-15.
Karol Darwin, „Podróż na okręcie «Beagle»”, przeł. Kazimierz W. Szarski, Książka i Wiedza, Warszawa 1951.
Konstanty Ildefons Gałczyński, „Satyra na bożą krówkę”, 1949.
Caroline Goldstein, „How Many Animals Have Died for Damien Hirst’s Art to Live? We Counted”, bit.ly/2oCmZ8r.
Dave Goulson, „Łąka. Zapylacze, krwiopijcy i muchy flejtuchy”, przeł. Karolina Iwaszkiewicz, Marginesy, Warszawa 2018.
Immanuel Kant, „Krytyka praktycznego rozumu”, przeł. Benedykt Bornstein, Antyk, Kęty 2002.
Marcin Krejckant, „Metodyka połowu i preparacji motyli”, Rostock 2005.
Józef Krzyk, „Wszawy zabójca”, bit.ly/2HQqeCk.
Maurice Maeterlinck, „Życie termitów”, przeł. Franciszek Mirandola, Książka i Wiedza, Warszawa 1958.
Hugh Raffles, „Insectopedia”, Pantheon Books, New York 2010.
Henryk Sienkiewicz, „W pustyni i w puszczy”, bit.ly/2wtVdh5.
Amy Stewart, „Zbrodnie robali. Wesz, która pokonała armię Napoleona, i inne diaboliczne insekty”, przeł. Dariusz Wójtowicz, W.A.B., Warszawa 2012.
Anne Sverdrup-Thygeson, „Terra insecta. Planeta owadów”, przeł. Witold Biliński, Znak, Kraków 2019.
Monika Żółkoś, „Mikro-formy i makro-lęki. Owady jako wyzwanie dla animal studies”, w: „Zwierzęta i ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu”, red. Anna Barcz, Dorota Łagodzka, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2015.

Tekst powstał we współpracy z Nagrodą Literacką Gdynia.

Nagroda Literacka Gdynia