Sama tej pracy nie wykonam

15 minut czytania

/ Literatura

Sama tej pracy nie wykonam

Rozmowa z Małgorzatą Narożną

Do każdej książki dopinam opowieść związaną z autorem czy wydarzeniem. Przed nami jeszcze dużo pracy w edukowaniu czytelników. Ten obowiązek spoczywa również na księgarzach – mówi właścicielka księgarni FiKa w Szczecinie

Jeszcze 4 minuty czytania

MARCIN PIERZCHLIŃSKI: Jesteśmy przy alei Jana Pawła II w Szczecinie, w Kluboksięgarni FiKa, ale to nie pierwsza twoja lokalizacja. Małgosiu, jak długo jesteś księgarką?
MAŁGORZATA NAROŻNA: No właśnie, to pojęcie „księgarka” jest trochę niedookreślone, bo nie tylko o stanowisko pracy tutaj chodzi. Według mnie księgarka to osoba znająca się na literaturze, a także na psychologii. Trzeba mieć też pokorę i empatię.

Początek to był 2015 rok, styczeń. Wtedy zostałam bez pracy, przez cały dzień nie wstawałam z łóżka. Drugiego dnia wzięłam się w garść. Martynka, moja córka, miała wtedy pięć lat i brakowało mi miejsca, gdzie mogłabym pójść z dzieckiem, spędzić razem czas z książkami, a przy tym napić się kawy, bo jestem straszną kawoszką. Nie było, więc zorganizowałam, no i jest.

Tak powstała FiKa?
Tak, tworząc FiKę, poznawałam rynek książki i robiłam to odpowiedzialnie. To nie było tak, że od razu zamówiłam 2000 egzemplarzy książek. Zaczynałam od wydawnictw lilipucich, niszowych, zajmujących się literaturą dziecięcą. W swojej ofercie nie miały zbyt wielu tytułów, więc to nie było takie trudne. W maju 2015 roku pojechałam na pierwsze targi książki do Warszawy, gdzie przez dwa dni nawiązywałam kontakty. Przywiozłam walizkę katalogów wydawniczych i książek.

Pierwszy rok pracy i tworzenia księgarni upłynął pracowicie. Miłka, z którą wtedy współpracowałam, zajmowała się pisaniem tekstów, informacji prasowych, a ja byłam od kreacji, wymyślania. Każda z nas znała swoje miejsce, uzupełniałyśmy się. Niestety Miłka wyjechała z kraju i po roku zostawiła mi FiKę.

Mówimy cały czas o początkach, czyli o okresie, gdy FiKi jeszcze nie było przy jednej z głównych alei miasta.
Zaczynałyśmy w gmachu głównym Muzeum Narodowego w Szczecinie przy Wałach Chrobrego. Najokazalszy budynek w naszym mieście – i turystycznie, i wizualnie. Któregoś dnia umówiłam się na rozmowę z dyrektorem Dariuszem Kacprzakiem. Opowiedziałam wtedy, jak wyobrażam sobie połączenie kawiarni z księgarnią w przestrzeni muzeum, bo takie było zapotrzebowanie.

Jak wyglądała wtedy FiKa?
Były to cztery regały, gdzie zmieściło się co najwyżej 1000 tytułów. Do tego dwa regały na ekspozycję, dwa fotele i stolik. FiKa umożliwiała zatrzymanie się i odetchnięcie podczas zwiedzania wystaw. Miałyśmy ofertę z publikacjami Muzeum Narodowego, a także książkami z zakresu sztuki i architektury. Kolejnym wymogiem ze strony muzeum było stworzenie oferty uzupełniającej dla dzieci. To były warsztaty, czytania, a z czasem spotkania autorskie, które realizowałyśmy dzięki projektom ministerialnym. Tak upłynęły ponad trzy lata. Potem nastąpił remont budynku muzeum, więc, niewiele myśląc, zaczęłam pakować FiKę i szybko znalazłam lokal, co prawda bardzo drogi, ale wdzięczny.

Zaczynałaś bez konkurencji, i to w miejscu uprzywilejowanym, jakim jest Muzeum Narodowe. Jak się czujesz teraz bez takiego wsparcia?
FiKa działa tutaj od dwóch lat. Funkcjonowanie w przestrzeni instytucji miało swoje zalety, ale też ograniczało. Muzeum ma swoje wewnętrzne struktury i regulaminy. Kiedy działasz samodzielnie, pojawiają się nowe wyzwania, są też inne zasady funkcjonowania – komercyjne. Trudno jest funkcjonować w przestrzeni rynkowej, oferować dobrą jakość produktów, skoro w internecie kosztują one co najmniej 30% taniej. Musiałam przekonać mieszkańców, że warto kupować lokalnie, że tu chodzi o coś więcej niż tylko handel. Cena książki nie jest w Polsce szanowana – stąd też biorą się napięcia między księgarniami. Niestety nie ma u nas ustawy chroniącej cenę książki. Jestem naturalnie zwolenniczką takiego rozwiązania. Projekty ustaw, które zostały zamrożone, nie są doskonałe, ale i tak wszyscy na tym zyskają, bo wtedy przestaniemy mówić o konkurencji, mając na myśli tylko cenę. Będziemy mogli konkurować w jakości książek, które można u nas dostać, oraz w jakości naszych usług.

Księgarnia FiKaKsięgarnia FiKa

Słyszałem, że przy tej samej alei, tylko dużo dalej, jest jeszcze jedna fajna księgarnia, która ma ciekawy wybór książek.
To prawda, mówisz o Między Wierszami. Z właścicielem Między Wierszami poznałam się trzy lata temu, gdy ta księgarnia czy kawiarnia powstawała. Trwał wtedy Weekend Księgarń Kameralnych, którego twórczynią jest Anna Karczewska, prowadząca fanpage „Książki kupuję kameralnie”.

Ja wybrałam „kluboksięgarnię” jako nazwę dla swojej działalności ze względu na warsztaty i spotkania, które tutaj realizuję. I to było trafne, ale też trochę mylące. Jakiś czas temu odwiedził mnie pewien tata z córką. Ów tata przyznał, że obawiał się do mnie wejść. Okazało się, że mieszka w Niemczech, a tam funkcjonują podobne kluboksięgarnie, ale tylko dla stałych członków, którzy co miesiąc wpłacają drobną kwotę na rzecz klubu. Ten pan przyznał, że był pod FiKą dzień wcześniej i dostrzegł przez szybę książkę Marty Guśniowskiej pod tytułem „Karmelek”, a tak się złożyło, że oboje z córką oglądali niedawno adaptację tej historii w Teatrze Lalek Pleciuga. Gdy już do FiKi trafili, zalegli na godzinę w sali obok księgarni, gdzie dzieci mogą czytać i rysować. Na ścianie jest tam mural Doroty Wojciechowskiej-Danek, opowiadający o tym, w jaki sposób książka powstaje. Ten malunek został stworzony w ramach projektu „Książka się stroi”, dzięki któremu opowiadaliśmy dzieciom o roli wydawcy, ilustratora, pisarza czy animatora czytelnictwa w powstawaniu książki i jej dalszym życiu.

Małgorzata Narożna

Współzałożycielka autorskiej kluboksięgarni FiKa, absolwentka Polskiej Akademii Księgarstwa, słuchaczka studiów podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku „Literatura dla dzieci i młodzieży wobec wyzwań nowoczesności”, członkini Polskiej Sekcji IBBY. Organizuje i prowadzi warsztaty dla rodziców i nauczycieli. W szczecińskiej Alei Fontann stworzyła miejsce dla mieszkańców miasta, w którym systematycznie czyta, spotyka się z pisarzami, animuje. Została za to nagrodzona w kategorii „upowszechnianie czytelnictwa” w konkursie Książka Roku 2018.

Zagospodarowałaś pewną niszę.
Chyba tak. Wierzę, że to dzięki mojej konsekwencji. Od razu reaguję na oferty innych, myślę o tym, co mogłabym ulepszyć, i wychodzę naprzeciw tym wyzwaniom. Muszę być czujna. W rozmowie z kolegą księgarzem z Lublina przyznałam, że jestem kreatorką własnej przestrzeni – zarówno czytelnicy, jak i klienci szukają takich kreatorów. Do każdej książki dopinam jakąś opowieść związaną z autorem czy wydarzeniem. Często okazuje się, że ludzie nie mają pojęcia o sprawach, o których opowiadam. Wygląda na to, że przed nami jeszcze dużo pracy w edukowaniu czytelników. Ta praca powinna zostać wykonana zupełnie w innym miejscu i przez inne osoby, ale okazuje się, że taki obowiązek spoczywa również na księgarzach.

Jak wyglądał Weekend Księgarń Kameralnych po szczecińsku?
Mocno zaangażowałam się w tę akcję. Chciałam wytworzyć dobrą atmosferę; poznać się lepiej z innymi księgarzami, polubić nawzajem. Nie do końca się to udało. Zorganizowałam wtedy spacer szlakiem księgarń kameralnych. Pomimo niepogody wzięło w nim udział ponad 100 osób. W organizacji tego weekendu pomógł nam INKU Szczeciński Inkubator Kultury, za co należą się im podziękowania. Niestety między nami księgarzami nie wytworzyła się potrzeba współpracy ani chęć regularnych spotkań. Biorę udział w różnych wydarzeniach literackich, obserwuję, jak działają środowiska małych księgarzy gdzie indziej. Marzy mi się, żeby w Szczecinie było tak jak w innych dużych miastach. Ja sama tej pracy nie wykonam.

Co robisz, żeby znaleźć pieniądze na spotkania i inne wydarzenia w FiCe?
Już na początku działania FiKi poszłam na studia podyplomowe z zakresu literatury dla dzieci i młodzieży na Uniwersytecie Warszawskim. Rok później zostałam zaproszona do Polskiej Akademii Księgarstwa, również na UW. Poznałam wspaniałych ludzi: blogerki, bibliotekarki, nauczycielki. To są przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. W kolejnym roku poznałam księgarzy z całej Polski. Także pracowników sieciowych sklepów. W zasadzie byłam chyba jedyną absolwentką studiów z literatury dziecięcej, która prowadziła samodzielnie księgarnię. Na studiach nie wszystkie mądrości, tabelki i wykresy do mnie przemawiały. Musiałam mierzyć się z wysokimi kosztami utrzymania, więc jeśli przychodził do mnie klient z konkretnym zamówieniem, nie odmawiałam, choć chodziło o tytuł, którego sama nie sprowadziłabym do księgarni. Powróciłam do tradycji czytania na głos w księgarniach. Tylko tyle albo aż tyle. To spotkało się z dużym zainteresowaniem, chociaż na pierwsze czytanki nikt nie przyszedł... Był cykl „FiKa czyta”, Klub Czytających Rodzin, Klub „Świerszczyka” i inne okazje do spotkań w tygodniu. Następnym krokiem było podjęcie współpracy z instytucjami oraz bibliotekami w Szczecinie i regionie. Prowadzę szkolenia dla bibliotekarzy, nauczycieli, ale też zajęcia dla dzieci poza FiKą.

Czy obecnie FiKa wciąż czyta dzieciom?
Jak najbardziej, choć w tej chwili częściej organizuję spotkania z autorami, którzy samodzielnie czytają swoje książki. Nie zatrudniam nikogo, wszystko robię sama. To, że udaje mi się niekiedy gdzieś wyjechać, jest zasługą moich przyjaciółek, które czasem mnie zastępują. Wyjazdy są dla mnie ważne, bo wtedy mam możliwość obcowania z nieco inną publicznością, książkami, ale też innymi warunkami czytania, architekturą.

Z kim chciałabyś wejść w kontakt, a do tej pory to się nie udało?
Nie myślę o współpracy z konkretnym podmiotem, marzy mi się, aby w FiCe odbywały się premiery nowych książek.

Księgarnia FiKaKsięgarnia FiKa

Nie widziałem dotąd plakatów FiKi na słupach, nie mówiąc o reklamach w prasie. Polegasz tylko na informacji bezpośredniej? Mediach społecznościowych?
Tak! Okazuje się, że z konkretną informacją można dotrzeć prosto do osób zainteresowanych. Trzeba przede wszystkim mieć atrakcyjną ofertę. Gdy zrobiliśmy w FiCe premierę książki „Pomylony narzeczony” Marcina Szczygielskiego, mieliśmy księgarnię pełną ludzi! To pokazuje, że jest szansa na współpracę w ramach premier i to nie są olbrzymie koszty, które wydawca musi wziąć na siebie. To jest nasze wspólne dobro, zarówno wydawcy i księgarni, jak i, rzecz jasna, czytelników. Zresztą siedzisz tutaj ze mną o poranku, jest sobota i widzisz, co się dzieje. Co chwilę ktoś wchodzi. Witam klientów po imieniu, znamy się od lat i oni po to do mnie przychodzą, żeby dostać serdeczny uśmiech.

Czy bywają u ciebie studenci szczecińskich uczelni? Pisarze, naukowcy i artyści?
Tak, studenci Akademii Sztuki. To pewnie zasługa ich wykładowców. Na AS jest pracownia zajmująca się ilustracją książkową i studenci przychodzą tutaj zorientować się w publikacjach, ale też zainspirować się. Chciałabym pokazać im jeszcze więcej. Musimy jednak pamiętać, że to jest mój zamrożony majątek, nie mogę przesadzać. Myślę, że w FiCe każdy znajdzie coś dla siebie, bo są tu też picturebooki, komiksy i oczywiście duży wybór klasycznych książek z literaturą dziecięcą. Niektórzy mówią, że to snobistyczne miejsce, ale ja nie chcę tak myśleć.

A czy znajdę u ciebie publikacje autorów lokalnych lub takie, które dotyczą Szczecina i regionu?
Z regionaliami świetnie radzi sobie pan Jacek z księgarni Sedina. Ja nie jestem tak bardzo zorientowana w tym temacie, ale oczywiście coś się u mnie znajdzie. Są książki Romana Czejarka o Szczecinie, jest publikacja o architekturze średniowiecznego Pomorza. Swoją drogą, jestem od niedawna miejską przewodniczką. W Szczecinie niestety mało jest pisarzy zajmujących się literaturą dziecięcą. Mamy Basię Stenkę, która pisze dla nieco starszych dzieci, znajdzie się książka Moniki Wilczyńskiej i w zasadzie to wszystko. Oprócz tego sprzedaję w FiCe regionalne przewodniki oraz lokalne legendy dla najmłodszych Małgorzaty Dudy. Dobrze się mają szczecińskie książki dla dorosłego czytelnika. Myślę o Marku Stelarze, Sylwii Trojanowskiej i Leszku Hermanie. Polecam każdemu moją ulubioną książkę o ulicach Szczecina, czyli eseje Artura Daniela Liskowackiego. Nie mogę zapomnieć o młodym wydawnictwie Granda Krzysztofa Lichtblaua. U mnie można znaleźć publikację „Komiks szczeciński” wydaną w tej oficynie. Kilka dni temu wyszła druga część i jeszcze do mnie nie dotarła, co uważam za skandaliczne zaniedbanie ze strony wydawcy… [Śmiech]

Mówi się, że obecnie polepszyła się sytuacja na rynku literatury dziecięcej.
To efekt mrówczej pracy rozpoczętej w Polsce przez wydawnictwa już kilkanaście lat temu. Stopniowo wydawcy nabierali rozpędu. Wiele z tych oficyn otrzymało już nagrodę za działalność, poza tym przyznano szereg nagród dla poszczególnych autorów. To konsekwencja ich pracy. Oni nie dawali zgody na bylejakość i ja też nie daję. W przebodźcowanym świecie literatura dziecięca jest wydawana w taki sposób, że historie dla dzieci są również interesujące dla dorosłych. Mam tutaj pełno matek wariatek, które kupują książki przede wszystkim dla siebie. I ja też taka jestem! Tak jak moja córka, zakochałam się w twórczości Marcina Szczygielskiego do tego stopnia, że trzy lata temu pojechałyśmy na premierę jego książki do Warszawy. To był pomysł mojej córki, ale zrobiłam to z ogromną przyjemnością! Dziś sama organizuję kolejne premiery książek o Majce i ciabci.

No właśnie, na premierę musiałyście jechać do Warszawy.
Ewidentnie Szczecin postrzegany jest jako miejsce odległe. Często przy okazji takich wypraw słyszę pytania: naprawdę chciało ci się tutaj przyjeżdżać ze Szczecina? Tak, chciało mi się. Dla mnie to oczywiste.

Poznaliśmy się w Książnicy Pomorskiej na szkoleniu, które prowadziłaś. Kilka miesięcy temu odwiedziłaś białogardzką bibliotekę, a ostatnio widzieliśmy się podczas festiwalu Stacja Literatura w Stroniu Śląskim i Siennej. Co tam robiłaś?
Pierwszy dzień odpoczywałam, potrzebowałam tego. Czyste powietrze i widoki skłoniły mnie do tego, żeby wejść na Czarną Górę. Wzięłam ze sobą dwa tomy poetyckie, na miejscu czytałam też Patti Smith w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. To była pracownia księgarska, tak ją nazwali organizatorzy. Do czego wspólnie doszliśmy? Na pewno do tego, że musimy się spotykać częściej, bo ta wymiana myśli i doświadczeń jest naprawdę ważna. Miałam okazję, żeby innych młodych księgarzy dobrze poznać. Nie musieliśmy szukać dla siebie czasu gdzieś na targach, spotkaniach autorskich, między jednym wydarzeniem a drugim.

Czy w Szczecinie czujesz się samotna?
Nie, bo mam na szczęście świetnych klientów oraz dziennikarzy, z którymi rozmawiam. Na pewno nie ma w regionie koleżanek, kolegów, z którymi mogłabym na luzie pogadać o branży. Kontaktujemy się telefonicznie. Najbliżej mam do Poznania, a więc wcale nie tak blisko.

Na koniec powiedz, co trzeba zrobić, żeby otrzymać nagrodę IBBY w kategorii upowszechniania czytelnictwa.
Trzeba czytać! Sobie i innym. Najpierw była nominacja w 2017 roku, nagrodę przyznano mi rok później. Gdy dowiedziałam się o tym w nocy, czułam motyle w brzuchu. Mówią, że tak czuje się człowiek zakochany. To była dla mnie niespodzianka, wzruszenie i spora dawka radości, ale też pokory. Cieszę się, że zostały dostrzeżone moja pasja i praca. W regulaminie znajdziemy zapis mówiący o wyróżnianiu się spośród reszty, no więc nie samo upowszechnianie czytelnictwa jest nagradzane, a prędzej sposób, w jaki to się robi. W moim przypadku jurorzy zwrócili uwagę na fakt, że udało mi się w Szczecinie wytworzyć wokół FiKi środowisko.

KBFTekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, operatorem programu Kraków Miasto Literatury UNESCO oraz plebiscytu Krakowskie Księgarnie na Medal.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).