Jeszcze 2 minuty czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO: Wieczór Trzech Króli albo co chcecie

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Na upojone łatwym zwycięstwem gromady skandujące: USA, USA! patrzyli z portretów Ojcowie Założyciele amerykańskiego państwa i twórcy jego ustroju. Spoglądali nie na obcych wrogów, lecz na swoich mieniących się patriotami białych potomków

Wieczór szóstego stycznia nowego, 2021 roku spędziliśmy wpatrzeni w ekrany, na których rozgrywało się niewiarygodne reality show – atak rozwścieczonego tłumu na waszyngtoński Kapitol (zgodnie z wezwaniem prezydenta elekta Joe Bidena unikam słowa „protest”). Jedni czekali do północy, do opanowania sytuacji przez siły porządkowe, początkowo zdumiewająco słabe i bezradne. Inni dotrwali do rana, gdy członkowie Kongresu powrócili do pracy i po dramatycznej dyskusji „dopełnili formalności” zatwierdzenia wyboru Joe Bidena na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

To bezprecedensowe wydarzenie wzbudziło potężną medialną falę komentarzy, analiz, prognoz, także falę gniewu, gróźb i lęków po różnych stronach sceny politycznej. Ta fala prędko nie opadnie, raczej nie uspokoją jej uroczystości inauguracji prezydentury. Odsuwając w tej chwili – o ile to możliwe – cały polityczny ciężar ataku na Kapitol, proponuję spojrzeć na widowiskową stronę tego niebywałego spektaklu. Buntownicy, jak większość dzisiejszych demonstrantów, mieli pełną świadomość siły i nośności wrzucanych do sieci obrazów, kreując je na gorąco. Atak na schody i mury filmowano, w opanowanych wnętrzach pozowano do zdobywczych selfie, były też dokamerowe performanse, jak splądrowanie biura Nancy Pelosi, ostentacyjne rozsiadanie się w fotelach reprezentantów narodu czy wyniesienie mównicy przewodniczącej Kongresu. Swoje piętnaście minut miał bezrobotny aktor, skrzyżowanie Conana Barbarzyńcy z turoniem, niekwestionowana medialna gwiazda wieczoru. Na to wszystko patrzyliśmy z podszytą fascynacją grozą, mniej zwracając uwagę na samą scenerię zamieszek, czyli reprezentacyjne wnętrza „twierdzy amerykańskiej demokracji”, jaką jest Kapitol – siedziba Kongresu USA.

Od lewej: widok na rotundę, „Apoteoza Waszyngtona”, C. Brumidi; „Deklaracja niepodległości”, J. Trumbull; „Chrzest Pocahontas”, J.G. Chapman, źródło: aoc.gov

Już w pierwszych komentarzach powtarzano, że atak szóstego stycznia był pierwszym zbezczeszczeniem Kapitolu od 1814 roku, gdy dokonali tego Anglicy. Ale wtedy nie był to gmach w obecnym, imponującym kształcie. Co prawda budowę rozpoczęto już w 1793 roku, ale centralna rotunda z kopułą i boczne skrzydła powstawały później. Gmach ukończono dopiero w 1865 roku. Jego symboliczną wagę znaczą dwa ramujące historię budowy fakty – kamień węgielny położył Jerzy Waszyngton, zaś budowę kończono w latach wojny secesyjnej i chociaż wojska konfederacji znajdowały się na przedpolach stolicy, prezydent Lincoln nakazał kontynuowanie prac nad ukończeniem kopuły. Miała być nie tylko zwieńczeniem gmachu. Miała być widocznym znakiem amerykańskich wartości.

Klasycystyczna, aczkolwiek potężnie zmonumentalizowana architektura Kapitolu, jak i całe jego rzeźbiarskie i malarskie wyposażenie pomyślane były jako reprezentacja i manifestacja siły amerykańskiej demokracji, której Kongres – władza ustawodawcza Stanów Zjednoczonych – jest gwarantem. Wdarcie się zrewoltowanego tłumu do dostojnych sal i biur miało sens inny od narzucających się skojarzeń ze scenami wtargnięcia hord barbarzyńców do serca cywilizacji (co było ulubionym tematem XIX-wiecznego malarstwa historycznego). Na upojone łatwym zwycięstwem gromady skandujące: USA, USA! patrzyli z portretów Ojcowie Założyciele amerykańskiego państwa i twórcy jego ustroju. Spoglądali nie na obcych wrogów, lecz na swoich mieniących się patriotami białych potomków. W centralnej rotundzie, pod kopułą, ponad głowami tłumu można było dostrzec rozpościerającą się panoramę obrazów przedstawiających najważniejsze wydarzenia amerykańskiej historii. Biała plama przezierająca spomiędzy flag rebeliantów to chrzestna szata przyjmującej chrześcijaństwo Indianki Pocahontas (postaci spopularyzowanej także u nas dzięki disnejowskiej kreskówce). Monotonny rząd głów to członkowie Drugiego Kongresu, którym Thomas Jefferson w towarzystwie Benjamina Franklina przedstawia pierwszy projekt Deklaracji niepodległości. Czasem nad tłumem dawała się ujrzeć scena przybycia pielgrzymów z Myflower, czasem mignęło lądowanie Kolumba, czasem brzegi Missisipi odkryte przez hiszpańskiego konkwistadora Hernanda de Soto… Jednak żadna konfrontacja z przeszłością nie miała miejsca. Wielkie, oprawne w zdobne ramy płótna wyglądały jak stara dekoracja przypadkowo użyta do zupełnie innego już spektaklu.

Od lewej: widok rotundy Kapitolu; „Lądowanie Kolumba”, J. Vanderlyn; „Odkrycie Missisipi przez de Soto”, W.H. Powell

Monumentalną przestrzeń rotundy wieńczy znajdująca się na sklepieniu kopuły iluzjonistyczna „Apoteoza Waszyngtona” (1865). Wykonana przez włoskiego malarza Constantina Brumidi, przypomina apoteozy świętych malowane na sklepieniach barokowych kościołów. Waszyngton wzlatuje do nieba w towarzystwie Wolności i Zwycięstwa, otoczony przez trzynaście kobiecych personifikacji założycielskich amerykańskich stanów. Ta mocno anachroniczna konwencja została uwspółcześniona przez wprowadzenie XIX-wiecznych uczonych i wynalazków: Minerwie towarzyszą Benjamin Franklin i Samuel Morse, Wenus trzyma kabel transatlantycki, w kuźni Wulkana pracuje maszyna parowa… W czasie zamieszek kamery nie sięgały czaszy kopuły. Niemniej świadomość, że nad agresywną ciżbą, depczącą najważniejszy narodowy przybytek, unosi się niczym święty patron Ojciec Narodu Amerykańskiego, potęguje odczucie absurdu wydarzeń, które rozegrały się szóstego stycznia na Kapitolu.

Data zamieszek w Waszyngtonie przywołuje jeszcze jedno kulturowe odniesienie. Na szósty dzień stycznia przypada Twelfth Night – Wieczór Trzech Króli. Dwunasty wieczór po Bożym Narodzeniu. Od wczesnego średniowiecza nastawał wtedy czas karnawałowego świata na opak, burzenia hierarchii i społecznego porządku, obyczajowego rozpasania, tasowania ról płciowych, szyderstwa i sprośności, powszechnego przyzwolenia na to, co normalnie zakazane. Szekspirowski „Wieczór Trzech Króli albo co chcecie” oparty jest właśnie na transseksualnych grach i przebierankach. To dworska komedia, natomiast święto miało bardziej plebejski, rubaszny charakter. Był to wieczór sowizdrzałów, komediantów, maskarad, orszaków wesołków i przygłupów. „Święto głupców”, któremu przewodził obwołany władcą Pan Nierządu wraz ze swą błazeńską świtą. Święto ma ogromną i zróżnicowaną tradycję folklorystyczną w całej Europie i Ameryce, szczególnie w Niemczech, Irlandii i Belgii nie do końca wygasłą czy skomercjalizowaną.

Zgodnie z dawnym obyczajem Wieczór Trzech Króli rozpoczynał karnawał. W 2021 roku karnawału nie będzie.

Brzmienie tytułu komedii Szekspira „Wieczór Trzech Króli albo co chcecie” w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego.