Jeszcze 2 minuty czytania

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

ARCHEOLOGIA PRZYSZŁOŚCI

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Tegoroczni maturzyści podczas egzaminu z języka polskiego odpowiadali na pytanie, które w 2001 roku postawił Edwin Bendyk w artykule pod tytułem „Internet – śmietnik czy sezam kultury?”. Bendyk na swoim blogu napisał tego samego dnia, że – poinformowany przez znajomych – wrócił do swojego tekstu sprzed dekady „z niepokojem”. Po czym ze zdumieniem stwierdził, że z wyjątkiem jednej definicji nie zmieniłby w nim „nawet przecinka”.

Śledziliśmy sytuację z ciekawością – bo przeczyła tezie, że żyjemy w nieustannym czasie teraźniejszym. W rozpędzonej rzeczywistości, w której nawet gorące debaty na blogach wygasają po kilku dniach, a opinie sprzed kilku lat, wydawałoby się, są skazane na absolutne przeterminowanie. Dziewięć lat to niemal połowa historii polskiego internetu, a szybki przegląd wydarzeń z tego okresu przekonuje, że okres wręcz prehistoryczny: ogromne emocje rozpalała sprawa Napstera, o którym mało kto chyba dziś już pamięta (podobnie jak o upadającym wówczas portalu Arena.pl), Wikipedia była w powijakach, a przyszli założyciele YouTube pracowali jeszcze w firmie PayPal. Tekst z okresu, gdy polski internet wyglądał tak, zniósł jednak próbę czasu zdumiewająco dobrze. Zaskakuje jedynie, że wystarczy dekada, by materiał przygotowany na nowatorskie konwersatorium artystów i intelektualistów był tematem prac maturalnych.

Czy można znaleźć więcej takich wizji, aktualnych po latach? Czy płomienne manifesty, które programują przyszłość, czasem całkiem odległą – ale powstające często na potrzeby bieżących dyskusji – mają wartość ponadczasową? Które przewidywania i wizje były strzałem w dziesiątkę, a które jednak fatalnie się zestarzały? I wreszcie, może zgodność przeszłej wizji z obecną rzeczywistością nie ma związku z siłą jej oddziaływania?

Edwin Bendyk w swoim tekście przywołuje lwowskiego filozofa i publicystę Stepana Wowkanycza oraz jego ideę mobilności duchowo-informacyjnej jako cechę żywej kultury. Na ową mobilność „składają się dwa czynniki: poziomy i pionowy. Pionowy, to cała tradycja kulturowa. Poziomy, to współczesny dialog, polegający na konfrontacji aktualnie produkowanych idei, dzieł, prac naukowych z analogami z innych obszarów kulturowych”. Czasem wydaje się, że kulturze sieciowej, zaplątanej w bieżące mikro-wpisy, serwisy informacyjne aktualizowane w czasie rzeczywistym i statusy na Facebooku, brak wowkanyczowego wymiaru pionowego. W rzeczywistości jednak kultura 2.0 ma swoją historię, a nawet prehistorię, swoje wielkie postacie i płomienne teksty programowe.

Jednak im bardziej korzenie nowych technologii komunikowania, na których wyrasta nowa kultura, rozmywają się w codzienności, tym mniej pamiętamy o sprawach, których związek z dzisiejszym funkcjonowaniem komputerów jeszcze niedawno wydawał się dość oczywisty – takich jak teoria rozszerzania możliwości ludzkiego umysłu, konsekwencje przestrzennej prezentacji danych, ale też nadzieje, jakie w komputerach pokładała hipisowska kontrkultura, czy apokaliptyczne wizje amerykańskich generałów, którzy zapragnęli stworzenia systemu komunikowania, który zachowa sprawność także po ataku jądrowym. Internet zaczął po prostu być.

Dlatego mamy ochotę poszperać w mniej (jak wspomniany tekst Edwina) i bardziej starych wizjach, manifestach i przepowiedniach dotyczących mediów i technologii cyfrowych. Interesują nas też popkulturowe wizje przyszłości technologii oraz regionalna specyfika – „polskie korzenie cyberkultury”, takie jak powszechne w PRL-u piractwo, ale też opowiadający dzieciom historie z przyszłości komputer z „Pana Kleksa w Kosmosie”, pismo „Bajtek” lub zespół Kombi popisujący się komputerem podczas festiwalu w Opolu. Przeanalizujemy historie możliwe (ale niespełnione), takie, które spełniły się bardziej w wymiarze „faktu kulturowego” niż faktycznie wykorzystywanej technologii – jak choćby Wirtualna Rzeczywistość. Ale także te, które na swoją realizację ciągle czekają, jak Internet Rzeczy, który choć wciąż wzbudza skojarzenia z twórczością science-fiction, to znalazł się już w dokumentach Komisji Europejskiej. Bo choć przewidywanie przyszłości to najlepszy sposób, żeby się ośmieszyć, to równocześnie przecież przyszłość trzeba wymyślać, a prognozy – nawet te, które sprawdziły się tylko w niewielkiej części – niejednokrotnie odcisnęły swoje piętno na obecnym kształcie internetu.

Alan Kay, twórca pierwszych komputerów osobistych, stwierdził w 1971 roku, że „najlepszym sposobem przewidywania przyszłości jest jej wynalezienie”. Wizjonerskie teksty, do których chcemy się odwoływać, były takimi kulturowymi wynalazkami. Z tym, że niektóre z nich rzeczywiście na trwałe ukształtowały przyszłe trendy i oddziałują na nas nieprzerwanie; inne zaś przechodzą do historii jako pomysły, które na chwilę rozpalały sieciową wyobraźnię, by potem szybko zgasnąć.

W 1995 roku Bruce Sterling opublikował w sieci manifest „Dead Media Project”, w którym wezwał internautów do wspólnego wypracowania „spójnego sposobu rozumienia życia i śmierci mediów” – twierdząc, że „nie mamy zielonego pojęcia, co robimy ze sobą z pomocą technologii nowych mediów”. Wierzymy, że dobry manifest – wraz z zawartymi w nim nośnymi ideami – jest również technologią, splecioną z technologiami medialnymi. I tak jak one żyje, a potem umiera.

Zapraszamy więc, od następnego numeru „Dwutygodnika”, do wspólnego studiowania przeszłych historii o przyszłości, tych żywych i tych zupełnie już martwych. Także tych, które – jak określił to Peter Lunenfeld – wyparowały, zanim zdążyły się ziścić, oraz takich, których czas już minął, ale wciąż „straszą” jako pojęcia-zombie, zamykając nasze myślenie w bezpiecznym schronieniu starych kategorii. Postaramy się, żeby te archeologiczne wyprawy w sieć były ciekawe – kto wie, może przekopiemy nawet kilka grobów?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).