Jeszcze 1 minuta czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Krytyk jak ksiądz

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki


W czasie lektury „Manekinów”, najnowszej powieści Karola Maliszewskiego, raz za razem zmieniało się moje czytelnicze samopoczucie. A to podziwiałem talent autora do konstruowania ładnych i zapadających w pamięć zdań i scen, a to irytowałem się i piekliłem z powodu kolejnych nieczytelnych i/lub przegadanych fragmentów.

Na tego rodzaju „schizofreniczne stany” (w skrócie: od zachwytu do skowytu) zapadam szczególnie często w trakcie czytania współczesnej polskiej prozy, więc nawet się nie zdziwiłem, że i tym razem było podobnie. Niemniej, jak wiadomo, Maliszewski jest nie tylko prozaikiem i poetą, ale również – może przede wszystkim – krytykiem literackim, a więc twórcą ponadprzeciętnie oczytanym, doskonale operującym słowem pisanym, znającym wszystkie jego możliwości i ograniczenia, dlatego też odbiorca jego książki tym silniej odczuwa rozczarowanie, gdy powieść okazuje się nierówna.

Być może to kwestia zawyżonych oczekiwań – skoro krytyk, specjalista od literatury, współautor poradnika „Jak zostać pisarzem” pisze powieść, spodziewamy się prozy bezbłędnej, perfekcyjnej w każdym rozdziale, akapicie i zdaniu. Zupełnie jak z księżmi, od których oczekuje się nieskalanej duszy i braku grzechów na osobistym koncie. Niektórym trudniej niż w Boga uwierzyć w banalną prawdę, że duchowni przede wszystkim są ludźmi, którzy grzeszą i to nierzadko z wielką wprawą. Z krytykami literackimi piszącymi powieści jest podobnie.

O powieści pisała już na łamach dwutygodnik.com Patrycja Pustkowiak, dlatego nie skupiam się tutaj na samej fabule czy poszczególnych postaciach (nie jest to zresztą w tym przypadku łatwe zadanie), lecz kreślę kilka krytycznych uwag na marginesie. Wspomnę tylko, że „Manekiny” to książka o dzieciństwie i jego mitologizowaniu, problemach z (nie)pamięcią, pracą nad wyobraźnią i przekształcaniem życia w tekst, który jak najpełniej je odda.

Maliszewski (w wielu fragmentach – naprawdę zajmująco i poruszająco) przedstawia historię rodziny, która zamieszkała na ziemiach odzyskanych, opowiada o alkoholizmie ojca i – mówiąc eufemistycznie – niełatwym z nim życiu, o pierwszych doświadczeniach erotycznych, wprawkach pisarskich i przygodach ze szkolnymi kumplami. Wszystko to znamy już z setek, jeśli nie tysięcy wybitnych, średnich i bardzo złych powieści inicjacyjnych, wszelakich pamiętników okresu dojrzewania i autobiograficznych wspomnień, ale wcale nie z braku oryginalności czynię autorowi zarzut (bo i nie bardzo wierzę w to, że można dzisiaj napisać „coś, czego jeszcze nie było”).

Wprost przeciwnie: zarzucam Maliszewskiemu właśnie nadmiar oryginalności, przerost formy nad treścią, zamierzony fabularny chaos, nieporządek i dygresyjność, co – jeśli dobrze rozumiem – odpowiadać ma naszym chybotliwym i konfabulowanym wspomnieniom, toczonym na papierze pojedynkom z własną pamięcią, członkami rodziny, dawnymi przyjaciółmi, „miejscami magicznymi” dzieciństwa etc. Nie chodzi o to, by lektura była jak oglądanie głupawego programu telewizyjnego, przy którym należy wyłączyć myślenie, ale też nie widzę większego sensu w sprawdzaniu cierpliwości czytelnika, który musi przedzierać się przez tak mało klarowne i niewiele wnoszące do fabuły rozdziały, jak chociażby ten z opowieścią o Łukaszu Pancerniku, sceną z „mendą ludzką tunelowo upośledzoną”, czy quasi-dramatyczną „sceną wyparcia”. W tej ostatniej zresztą padają słowa: „Chaos wypowiedzi, chaos postaci. Tumult”.

Krytycy powiedzą: „piękna, choć niełatwa proza”, ale obawiam się, że większość tzw. normalnych czytelników poirytowana odłoży książkę, zanim zdąży docenić jej piękno, artystyczny kunszt, oniryczność, nawiązania literackie i poukrywane w tekście cytaty. W moim przekonaniu Maliszewski najlepszy jest wtedy, kiedy pisze „po bożemu”, nie szarżuje i nie eksperymentuje, ale po prostu zajmująco opowiada, by z kolejnych prozatorskich kawałków ułożyć biografię kilkunastoletniego Karola.

Na szczęście takich rozdziałów jest tutaj chyba więcej od tych „niełatwych w odbiorze”. Dzięki nim „Manekiny” bywają bardzo dobrą powieścią dla czytelników, a nie tylko innych krytyków literackich, którzy powiedzą potem, że to, przykładowo, proza „gotowa jak noworodek” (Agnieszka Wolny-Hamkało)… Wracając do porównania księży z krytykami – nie pozostaje nam nic, jak tylko tę prozę ochrzcić.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.