Jeszcze 1 minuta czytania

Małgorzata Łukasiewicz

ALFABET CZARODZIEJSKIEJ GÓRY:
L jak lekcja anatomii

Małgorzata Łukasiewicz

Małgorzata Łukasiewicz

Seans spirytystyczny, ten najważniejszy, który zakończy się udaną materializacją, odbywa się w pokoju ordynacyjnym dra Krokowskiego. W pokoju tym na ścianie wisi sztych „Anatomii” Rembrandta. Można się zastanawiać, o który obraz Rembrandta chodzi – o „Lekcję anatomii dra Nicolasa Tulpa”, gdzie postaci w czarnych strojach z białymi koronkowymi kołnierzami otaczają leżące ukośnie zwłoki, czy o późniejszą „Lekcję anatomii dra Joana Deymana”, w całości znaną tylko z ryciny, bo z płótna po pożarze pozostał tylko fragment: niekompletna sylwetka prelektora i zwłoki w przeraźliwym skrócie perspektywicznym umieszczone na wprost widza. Tak czy owak ten element wyposażenia można by spokojnie uznać za równie typowy dla lekarskiego gabinetu jak popiersie Hipokratesa, kryta ceratą leżanka, parawan, biurko itd.

Ale, jak to często bywa u Tomasza Manna, funkcja realistycznego szczegółu nie sprowadza się do zwykłego meblowania powieściowego świata. Rembrandtowskie lekcje anatomii wnoszą ze sobą nie lada bagaż. Nie chodziło przecież wyłącznie o malarskie uwiecznienie luminarzy fakultetu i medycznych osiągnięć. Sekcji dokonywano na zwłokach straconych przestępców, niejako tytułem dopełnienia kary. Odbywały się publicznie i przyciągały tłumy, a gildia chirurgów zlecała sporządzenie wizerunku operacji. Wszystko to – forsowanie bram śmierci, w kostiumie naukowej powagi, z silną domieszką moralnego pouczenia, od razu przekształcone w atrakcyjne widowisko i dodatkowo przyprawione kunsztem artysty – wszystko to Mann wiesza razem na ścianie, aby patronowało seansowi wywoływania zmarłych.

W bliższych Mannowi czasach i klimatach mocny węzeł między anatomią a sztuką zadzierzgnął Goethe. Studiował anatomię i sam prowadził z niej wykłady – nie na fakultecie medycyny, lecz w szkole rysunków w Weimarze. Tę pasję, w powiązaniu z pasją artystyczną, przekazał swemu bohaterowi, Wilhelmowi Meistrowi. Tomasz Mann pisze o tym w eseju „Goethe i Tołstoj” i niepostrzeżenie przenosi pożytki płynące z anatomii na sztukę słowa.  Padające w eseju sformułowania, jego własne i zaczerpnięte od Goethego, powtarzają się też w „Czarodziejskiej górze”.

Swoją lekcję anatomii Castorp odbiera w powieści u radcy Behrensa, w czasie wizyty w prywatnych apartamentach lekarza, który jest też malarzem amatorem. Gdy mowa o skośnych oczach Kławdii Chauchat, Behrens wypowiada pamiętne słowa: „Musi pan tę skośność uzyskać w ten sam sposób, w jaki ją natura tworzyła”. Inaczej: podpatrzyć, jak to zostało zrobione, po to, by potem zrobić samemu. Ustami Behrensa przemawia Goethe, te słowa to bowiem trawestacja ze „Wstępu do «Propylejów»”: „w sztuce dopiero wtedy możemy rywalizować z naturą, gdy przynajmniej w pewnym stopniu nauczymy się od niej sposobu, w jaki postępuje ona tworząc swoje dzieła” (przeł. Dorota Kasprzyk). 

W dalszym ciągu tej sceny także Castorp szermuje formułami Goethego i komentarzami Manna. Jest to zresztą jeden  z nielicznych momentów powieści, kiedy nasz bohater – bardzo ostrożnie, nieśmiało i z zastrzeżeniami – uchyla maski mieszczańskiego synka, prostaczka i filistra i zdradza się ze „swoimi artystycznymi zapędami”. Pozwala się zobaczyć jako artysta, wprawdzie dopiero terminujący, ale skwapliwie przyswajający sobie sekrety warsztatu mistrza. W następnym rozdziale sprowadzi sobie podręczniki anatomii i będzie na własną rękę kontynuował studia. Z dobrym skutkiem, bo w czasie seansu spirytystycznego uda mu się wywołać postać Joachima, a ściślej: uda mu się sprawić, że obecni tę postać zobaczą, ze wszystkimi charakterystycznymi szczegółami, zapadłymi policzkami, odstającymi uszami i łagodnym spojrzeniem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.