Podróże bez przygód
kadr z teledysku Titanic Sea Moon „O mnie się martw”

8 minut czytania

/ Muzyka

Podróże bez przygód

Bartosz Chmielewski

W muzyce Titanic Sea Moon tli się niepokorny duch rockowego undergroundu lat 90., dekady, która lubowała się w gitarowych transach. Mniej tu jednak psychodelicznej jazdy, więcej ambientowego minimalizmu i redukcji dźwięków

Jeszcze 2 minuty czytania

Rafał Księżyk w 2000 roku, recenzując dla „Machiny” koncertowy album Ewy Braun „Electromovement”, pisał, że wyrastająca z noise’u grupa osiadła na gatunkowej mieliźnie. Dwadzieścia dwa lata później twórcy legendarnej słupskiej formacji grają tak, jakby słów krytyka nigdy nie wzięli sobie do serca.

Muzycy Titanic Sea Moon nie lubią, gdy o ich kapeli pisze się w kontekście dokonań Ewy Braun, jednego z najważniejszych polskich zespołów drugiej połowy lat 90. Podczas odsłuchu ich nowej płyty porównania narzucają się jednak same. Nie tylko ze względu na niemal identyczny skład. Na drugim longplayu pod nowym szyldem Dariusz Dudziński, Rafał Szymański i Piotr Sulik penetrują podobne muzyczne terytoria, co przed dwiema dekadami. W barwach Ewy Braun słupszczanie wraz z takimi zespołami jak Ścianka, Kobiety, Mordy czy Starzy Singers stanowili o sile i oryginalności polskiej alternatywy końca XX wieku. Kapele te odświeżyły jej brzmienie. To już nie było postjarocińskie granie oparte na reggae, punk rocku czy nowej fali, ale muzyka poszukująca własnego języka, nastawiona na budowanie nowych światów, przekraczająca gatunkowe granice. Ewa Braun na swoich najlepszych płytach grała transowy noise przesycony postrockową melancholią i podskórnym punkowym romantyzmem. Lapidarne teksty opisywały świat outsiderów, bitników, włóczących się po blokowiskach, podróżujących koleją, zarywających noce z programem „Kocham Kino”, odrzucających konsumpcjonizm na rzecz ideałów, miłości i tworzenia.

Wydaje się, że dziś część słuchaczy wychowanych na Ewie Braun doskonale odnalazłaby się w figurze doomera – memicznej postaci rozczarowanej społeczeństwem i powierzchownością cyfrowych relacji, która w odpowiedzi na to uczucie wybiera samotność i cierpienie. Utwory takie jak „Samochodem i domem zajęła się policja” czy „Muzyka z Księżyca” jak ulał pasują na doomerskie playlisty do słuchania podczas deszczowych nocy.


W muzyce Titanic Sea Moon mniej jest smutku i skłonności do dramatycznych gestów, za to więcej medytacji. Wspólna z Ewą Braun pozostaje transowość oparta na zapętlonych i złamanych rytmicznie motywach basu i perkusji. Być może to muzyczne wyciszenie i bardziej promienne oblicze wynikają z pogodzenia się ze światem, który to stan często przychodzi wraz z wiekiem. Być może ma coś z tym wspólnego nieobecność Marcina Dymitera. Jego ciepły, przepełniony smutkiem głos, rozpięty między szeptem a krzykiem, był ważnym elementem kultowych płyt Ewy „Esion” i „Sea Sea”. Gitara Dymitera budowała na nich przestrzeń oniryczną i zarazem niebezpieczną. Wokalista Ewy odpowiadał też za większość tekstów na dwóch ostatnich studyjnych płytach zespołu „Sea Sea” oraz „Stereo”. Dymiter, który w ostatnich latach zajął się field recordingiem, wnosił do zespołu czułość i melodię, niepokój i napięcie. Założyciele Titanic Sea Moon stawiają przede wszystkim na melancholijną przestrzeń i rytm.

Ścieżki muzyków Ewy Braun rozeszły się na przełomie 2001 i 2002 roku. Perkusista Dariusz Dudziński w wywiadzie dla pisma „Lampa” w 2005 roku wspominał, że grupa rozpadła się przez prozę życia, obowiązki rodzinno-zawodowe, które sprawiały, że nie było czasu na próby i koncerty. Muzyk dodał, że zmieniał się rynek muzyczny i malało zainteresowanie twórczością wyrosłą ze sceny hardcore punk. Jako ciekawostkę podał, że ostatnia płyta zespołu, „Stereo”, w pierwszym roku sprzedaży rozeszła się w nakładzie minus siedem sztuk („Nasz wydawca powiedział, że zbankrutowała jego dystrybucja i ma zwroty płyt, które są połamane i brudne” – mówił w rozmowie z Markiem Włodarskim). Muzycy Ewy już bez Dymitera próbowali razem grać jeszcze na początku XXI wieku pod roboczą nazwą Bodo, ale skończyło się na kilku próbach.

fot. Krzysztof ZdziebłoTitanic Sea Moon, fot. Krzysztof Zdziebło


Do ponownego zejścia się kolegów, tym razem pod nazwą Titanic Sea Moon, doszło w 2017 roku. Od tego czasu nagrali własnymi siłami album „Exit No. 2020”, zapisy dwóch koncertów i jednej próby. Pod koniec stycznia nakładem niezależnej wytwórni Fonoradar ukazał się drugi studyjny, prawie 78-minutowy album „Titanic Sea Moon”. Atmosfera płyty ma w sobie coś z jam session, podczas którego muzycy łapią wspólnie temat i lecą, z tą różnicą, że żaden z muzyków TSM nie wychodzi przed szereg, nie ma swojego momentu w świetle reflektorów. Osnowę daje sekcja rytmiczna o nieco dubowym charakterze, zatopiona w nastrojowych postrockowych pogłosach gitary. Instrumenty wydają się dążyć do jak najpełniejszego zjednoczenia i ciążą w kierunku dronów, czasem zamieniają się w ścianę hałasu („Przeciwko śmierci”), czasem rozpływają się w ciszy („Mały podróżnik”).


Muzycy TSM grają tak, jakby nie zależało im na dojściu do jakiegoś konkretnego celu czy zbudowaniu kompozycyjnej dramaturgii. Tutaj celem nie są przygody, a samo podróżowanie, wspólna mantra, której zakończenie po sześciu czy piętnastu minutach wydaje się spontanicznym aktem. W klimat ten wpisuje się tekst utworu „Niepocieszony”, wygłaszany jakby przez osobę prowadzącą medytację: „Jeśli napotkasz jakąś myśl, pozwól jej odejść (…) poczuj ciężar swojego ciała”. W kontekście płyty lakoniczne teksty wydają się mieć jednak drugorzędne znaczenie, o czym może świadczyć ich wtopienie w muzykę. Za jeden z nich („Drobny piach”) odpowiada Grzegorz Kaźmierczak z grupy Variété, który na swoich ostatnich płytach obrał podobny do TSM dubowy kierunek.

Autorem najbardziej wyrazistego lirycznie fragmentu albumu jest perkusista Dariusz Dudziński. W przywoływanym wcześniej wywiadzie dla „Lampy” muzyk wspominał, że tym, czego brakowało mu w Ewie Braun, było poczucie humoru. Potrzebę weselszego grania przez lata realizował w ramach solowego Titanic Sea Moon, Titanic Sea Moon, Fonoradar 2022Titanic Sea Moon, Titanic Sea Moon”,
Fonoradar 2022
projektu Przyzwoitość, gdzie akompaniując sobie na gitarze, śpiewał zabawne i nieco surrealistyczne piosenki. Odpowiedź, jak brzmiałaby Ewa Braun mrugająca do słuchacza okiem, dostajemy na płycie TSM w utworze „Maść na szczury”. Dudziński śpiewa w nim nonszalancko o odwiecznej walce ludzkości z mądrymi gryzoniami. Ta sama trucizna, która likwiduje szczury, zabije również człowieka: „Po minucie człowiek zdycha, taka maść kosztuje dycha”. Ten świadomie bazarowy rym przypomina, że Dudziński swobodnie naginał w Przyzwoitości język polski do swoich potrzeb zanim stało się to modne w świecie hip-hopu. W swojej starej „Piosence bez liczb” śpiewał np. „coś przeczytać w prasie, pochodzić po lasie”.

Titanic Sea Moon, jak przystało na weteranów niezależnej sceny, grają swoje, nie oglądając się na rynkowe trendy czy brzmieniowe nowinki. Ich studyjnych albumów, poza Bandcampem, serwisem wyjątkowo przyjaznym muzykom alternatywnym, nie ma na platformach streamingowych. Obie ich płyty mogłyby się ukazać w latach 90. W ich muzyce tli się niepokorny duch rockowego undergroundu tamtej dekady, która lubowała się w transach i odlotach. Mniej tu jednak psychodelicznej jazdy, więcej ambientowego minimalizmu i redukcji dźwięków. Jednocześnie Titanic Sea Moon ze swą muzyką nie są w Polsce osamotnieni. Ze starej gwardii sporadycznie koncertuje chociażby Ścianka. Basowe transy są fundamentem takich kapel jak Lonker See, Variété, drewnofromlas czy chociażby Morświn ze Świetlickim w składzie. Dość regularne koncerty Titanic Sea Moon pokazują, że ciągle ktoś chce słuchać muzyki z księżyca.  

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)