Dumnie migać
il. yumikrum / CC BY 2.0

28 minut czytania

/ Literatura

Dumnie migać

Rozmowa z Anną Goc

Kilkoro bohaterów książki powiedziało mi od razu, żebym nigdy nie myślała, że pomagam głuchym – bo głusi nie chcą mojej pomocy. Chcą mieć równe ze słyszącymi prawa – mówi Anna Goc, autorka „Głuszy”, laureatka tegorocznej edycji Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego

Jeszcze 7 minut czytania

ADRIAN STACHOWSKI: Opowiedz o swoim pierwszym wywiadzie z osobą głuchą.
ANNA GOC: To było spotkanie z głuchym małżeństwem. Kiedy ona była dziewczynką, jej mama rehabilitowała ją słuchowo, uczyła mówić i odczytywać słowa z ruchu warg. Dzięki temu kobieta mówi, ale nie zawsze rozumie. On natomiast jest osobą jednojęzyczną, posługuje się tylko polskim językiem migowym, którego nauczył się od rówieśników w szkole. Gdy się spotkaliśmy, mężczyzna migał, a jego żona próbowała przetłumaczyć to mnie. Jeśli jej się nie udawało, pomagała słysząca siostra kobiety.

Nie wiedziałam wtedy, że będę pisała książkę. Pojechałam zebrać materiał do reportażu prasowego: głuche małżeństwo, słyszące dziecko, które traci przytomność, rodzice nie mogą wezwać karetki. Wydawało mi się to niemożliwe. Już na tamtym spotkaniu zobaczyłam, że to, co do tej pory wiedziałam o tym, jak rozmawiać z bohaterami, tu się nie przyda. Rozmawialiśmy o wspólnej rzeczywistości, ale różnymi językami. Ich doświadczenia z życia w tym samym kraju były inne niż moje.

Przed tym pierwszym spotkaniem – bałaś się?
To nie była obawa, ale coś bardzo nietypowego – nie wiedziałam, jak będzie wyglądała nasza rozmowa. Czy dobrze zrozumiem. Ale nie, nie bałam się – może dlatego, że pojechałam zobaczyć, jak działa nasze państwo, dlaczego nie ma systemu powiadamiania o wypadkach dla osób głuchych. Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy. Zaczęłam się obawiać dopiero później, widząc, jak bardzo złożony to temat. Zależało mi na tym, żeby nie napisać książki, w której będę opowiadała, że głusi są „jacyś”. Bo nie są, to bardzo różnorodna grupa. Zawsze podkreślam, że nie mówię „o głuchych”, tylko o ludziach, których spotkałam.

Po jakim czasie zaczęłaś mieć poczucie, że odnajdujesz się w tym temacie? Miałaś taki moment?
Bardzo długo wydawało mi się, że to wszystko jest niemożliwe. Głusi opowiadali o tym, że nie rozumieli, co mówili do nich nauczyciele, o problemach ze znalezieniem pracy, o tym, że wciąż nie wszystkie szpitale zapewniają tłumaczy. Z czasem znalazłam osoby głuche, a także ich słyszące dzieci, do których mogłam napisać i zapytać, jeśli coś było dla mnie niejasne. Nadal nie mam poczucia, że jestem w tym środowisku, moje miejsce jest raczej tuż obok. Nie może być inaczej: nie jestem głucha, dlatego staram się nie wypowiadać w imieniu głuchych. 

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy, która w roku 2023 jest partnerem działu literackiego w „Dwutygodniku”, to jedna z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca, książka o tematyce warszawskiej oraz komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 10 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach.

Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa. 

W pierwszych miesiącach głusi czasami nie zgadzali się na rozmowę. Pytali, czy mam kogoś głuchego w rodzinie. Nie mam – mówiłam. Czy mam głuchych znajomych? Nie mam. „No to co możesz o nas wiedzieć?”. W 2017 roku dostałam stypendium imienia Ryszarda Kapuścińskiego, które pozwoliło mi między innymi opłacić tłumaczenia rozmów z głuchymi i spotykać się z nimi w różnych częściach Polski, mogłam zacząć pisać więcej. Kilka tekstów oddałam „Tygodnikowi Powszechnemu” i starałam się, by zostały przetłumaczone na polski język migowy. Wtedy zaczęło się coś otwierać. Głusi, którzy widzieli moje reportaże, uznawali, że już coś wiem. Nie musieliśmy rozmawiać „od początku”.

Co myślałaś, kiedy ktoś ci mówił, że nigdy nie zrozumiesz?
Tu było kilka podtekstów, których sens dotarł do mnie dopiero później. Głusi obawiali się, że pojawił się ktoś, kto będzie mówił w ich imieniu. Bali się, że znowu ktoś zabierze im głos. Powiedzieli mi to. Druga obawa polegała na tym – tak to ujęli – że czasami ktoś wpada do nich na pięć minut, a potem znika. Traktuje się ich jako ciekawostkę. Trzecią sprawą jest, że środowisko głuchych jest podzielone. Nie do końca było wiadomo, gdzie ja jestem, po której stronie. Mówiłam od razu, że będę wszędzie, bo taka jest moja rola.

Słyszałem, że zebrałaś ogromną ilość materiału. Twój plik ze spisanymi wywiadami podobno liczył trzy miliony znaków. Wiadomo, że reportaż żywi się pojedynczymi losami, ale siłą rzeczy dąży ku uogólnieniu. Jak prędko twoje poszukiwania stały się ukierunkowane?
Bardzo późno, gdzieś w połowie zbierania materiału. Najpierw myślałam, że napiszę książkę o miastach głuchych, utopijnych, ale też zrealizowanych, projektach społeczności osób posługujących się językami migowymi. Naiwnie myślałam, że to może się udać. Dopiero później dotarło do mnie, ile czasu zajmie mi zrozumienie, jak żyją głusi w Polsce – już nie mówiąc o innych krajach, które odwiedziłam: Izraelu, Indonezji, Irlandii. Jednak te próby pokazały mi, że głusi, których spotykałam, mają najbardziej podstawową potrzebę – żeby być rozumianymi, żeby mieć kontakt z innymi ludźmi. Tak doszłam do tego, że to będzie książka o języku. O tym, że nie potrafimy się ze sobą komunikować – i co się dzieje, kiedy zabierze się ludziom język. Czyli też o mniejszości. Próbowałam zejść na sam dół i zadać pytania: Czy ludzie mają prawo do własnego języka, jeżeli to jest jedyny język, którego potrafią się nauczyć?

Kilkoro bohaterów książki powiedziało mi od razu, żebym nigdy nie myślała, że pomagam głuchym – bo głusi nie chcą mojej pomocy. Zależy im na tym, by mieć równe ze słyszącymi prawa, w tym prawo do wyboru sposobu komunikacji. To mi ustawiło perspektywę: nie piszę książki, która ma pomóc. Piszę o grupie ludzi, która chce mieć równe prawa. Mówili mi: „Nie myśl o nas jako ludziach, którzy są nieporadni życiowo”.

Kiedy już zorientowałaś się, że chcesz napisać książkę o języku, czy było coś, co sprawiło ci szczególną trudność w zrozumieniu? Może nadal jest coś takiego, co po tych sześciu latach zajmowania się tym tematem wciąż ci umyka?
Jak to jest, że głusi kończą szkołę dla głuchych i nie znają języka polskiego? Jak to możliwe, że matka, która ma głuche dziecko, nie zna polskiego języka migowego, choć jest to jedyny język, który to dziecko rozumie? Jedna matka głuchego dziecka opowiedziała mi, jak biegła za głuchymi sąsiadami i prosiła ich, by nauczyli ją i jej głuchego syna polskiego języka migowego. Chciała zabrać dziecko do domu głuchych, żeby tam wspólnie nauczyć się języka. Wtedy w Polsce nie było jeszcze kursów polskiego języka migowego, więc to był jedyny sposób. W Polsce żyją wciąż głusi, którzy wstydzili się migać na ulicach, bo w szkole za miganie byli karani. Albo taka scena z kółka czytelniczego: głuche matki nie są w stanie przeczytać ze zrozumieniem książki, którą przerabiają dzieci w pierwszej czy drugiej klasie podstawówki, mimo że skończyły szkoły dla głuchych. Albo to: wyobraź sobie, że siedzisz na lekcji i niewiele rozumiesz, ale nauczyciel cały czas pyta, czy nadążasz. Jedna rozmówczyni napisała mi, że kiwała głową, żeby słyszący się odczepili. Jeżeli czegoś nie rozumiałam, to tego typu rzeczy.

Anna Goc

Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Laureatka licznych nagród i wyróżnień dziennikarskich, m.in. Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski (2018). Nominowana do XI edycji Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego (2015), XX Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego (2017), Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej (2018) oraz Nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy (2017, 2018). Autorka książki „Boniecki. Rozmowy o życiu” (2018).

A czy zanim zajęłaś się tym tematem, miałaś świadomość istnienia czegoś takiego jak tożsamość i kultura Głuchych?
Nie, to było dla mnie nowe.

Bo gdybym miał wskazać coś, co najbardziej naruszyło moje utarte postrzeganie tych kwestii, to długo nie mogłem zrozumieć tego rozdźwięku między medycznym a socjokulturowym rozumieniem głuchoty. Zanim przeczytałem twoją książkę, głusi byli dla mnie osobami z niepełnosprawnością – tak rozumiałem ich sytuację. Tymczasem w żadnym miejscu w książce ani ty, ani twoi bohaterowie nie nazywają głuchoty niepełnosprawnością. Ale gdybyśmy wyszli teraz na ulicę i zapytali ludzi, czy głuchota to niepełnosprawność, to jak myślisz, co by powiedzieli?
Że to niepełnosprawność. 

No właśnie.
Podczas rozmów z głuchymi odnosiłam wrażenie, że nie definicje są istotne, ale to, co za nimi idzie. Opowieść głuchych o tym, jak im się żyje wśród słyszących. Jak są postrzegani i co sami o sobie myślą.

W Polsce „systemowo” głuchota i inne ubytki słuchu upoważniają do uzyskania orzeczenia o niepełnosprawności.
I głusi pewnie korzystają na przykład ze zniżek, dlaczego mieliby tego nie robić?

Tymczasem twoi bohaterowie mówią, że nie akceptują takiego określenia swojego położenia. I tu trochę się gubię.
Problemem jest to, że jeśli nazwiemy kogoś „osobą niepełnosprawną”, to takie określenie wpływa też na to, jak tę osobę będziemy postrzegać. Głusi czasem pytają: czy od osób, które poruszają się na wózku, wymaga się, żeby wstały i przeskoczyły przez płot? Tymczasem dzieciństwo głuchych było skoncentrowane na tym, by byli jak słyszący – żeby zaczęli mówić, mimo że nie słyszą swojego głosu, i rozumieli, co mówią do nich inni. I owszem, niektórym się to udaje. Pytanie brzmi: jak ci, którym się udało, czują się wśród słyszących? I co z tymi, którzy nigdy tego nie osiągną? Czy oni ponieśli porażkę? Głusi mówili mi o tym, że nie myślą o sobie „niepełnosprawni”. Są samodzielni: studiują, pracują, podróżują. Jedyne, czego im brakuje, to możliwość komunikowania się.

Niektórzy bohaterowie „Głuszy” czują się traktowani paternalistycznie tylko dlatego, że nie słyszą. Za określeniem „osoba z niepełnosprawnością” idzie często pewna postawa. Dawniej za starszych głuchych podejmowano decyzje, uznawano, że skoro nie mówią, to mogą wykonywać zawody, które nie wymagają słów. Na tym polega sprzeciw głuchych wobec pojęcia „niepełnosprawność” – oni mogą wszystko, przeszkadza im jedynie bariera językowa.

Wiesz, na czym jeszcze się wykładałem? Coraz częściej mówimy o „osobach z niepełnosprawnościami”, a nie o „niepełnosprawnych” – chodzi w tym oczywiście o to, żeby nie sprowadzać całej osoby do jej niepełnosprawności. A tu mamy społeczność Głuchych, pisanych dużą literą – bycie głuchym to ich tożsamość, ich kultura.
Z tą niepełnosprawnością to jest chyba nasz, czyli w tym przypadku – słyszących, problem, polegający na potrzebie nazywania. Myślę, że tu nie chodzi o takie czy inne rozumienie niepełnosprawności, ale o prawo do bycia głuchym, człowiekiem, który naprawdę nie słyszy. Chodzi o samoakceptację. Niepełnosprawność wiąże się tu nie z tym, że jest się osobą głuchą, bo akceptacji głuchoty głusi wręcz oczekują, ale z tym, że bycie osobą z niepełnosprawnością może spowodować, że będzie się traktowaną jako osoba, której trzeba pomóc, a idąc dalej – za którą można podjąć decyzję.

Anna Goc, „Głusza”. Dowody, 248 stron, w księgarniach od października 2022Anna Goc, „Głusza”. Dowody, 248 stron, w księgarniach od października 2022

Mówisz, że to, w jaki sposób to nazwiemy, to jest bardziej nasz problem. Ale wydaje mi się, że napisałaś tę książkę po to, żeby zmienić myślenie osób słyszących. 
Historie opisane w „Głuszy” są znane w środowisku głuchych. Głusi przyznają, że nie dowiedzieli się z tej książki wiele nowego. Oni to wszystko wiedzą, wszystko znają. Słyszący reagują zwykle inaczej – są zdziwieni, jak ja kilka lat temu.

Tak próbowałem z twojej książki skorzystać: nauczyć się czegoś dzięki niej i zrozumieć, gdzie jestem w stanie zmienić moje własne myślenie. Dlatego chciałbym cię zapytać o audyzm, czyli dyskryminację osób niesłyszących, porównywaną w twojej książce do rasizmu. Natknąłem się na definicję audyzmu, według której można akceptować istnienie kultury i społeczności Głuchych, ale już myślenie o głuchocie jako niepełnosprawności jest przejawem dyskryminacji. Kiedy to przeczytałem, zmartwiłem się, bo pomyślałem sobie, że nawet wykonując wysiłek, będąc otwartym na zmianę perspektywy, można niechcący przejawiać postawy dyskryminacyjne. Spotykałaś się z tym? Może też się z tym zmagałaś?
Być może niektórzy tak to przeżywają, nie chcę tego oceniać. W rozmowach na ten temat jest sporo skrajności i wydaje mi się, że te skrajności z czegoś wynikają. Głusi mają zwykle słyszące rodziny, a potem słyszących nauczycieli, słyszących rówieśników, z którymi często nie potrafią nawiązać dobrego kontaktu. Jeśli najbliżsi nie nauczą się dla nich migać, a głusi nie nauczą się mówić, mogą czuć się opuszczeni językowo – jak mówi jedna z bohaterek książki. To jest bardzo trudna sytuacja – nie mieć czegoś najbardziej podstawowego, czyli kontaktu z bliskimi ludźmi. Jeśli zabraknie kontaktu, zwykłej wiedzy o sobie nawzajem, można – nawet mając dobre zamiary – potraktować kogoś w sposób krzywdzący.

Ale pamiętam też sporo sytuacji, w których trudno było mówić o dobrych intencjach. Zdarzyło się, że słysząca logopedka zaczęła do mnie szeptać, gdy chciała powiedzieć coś o niedosłyszącej dziewczynce, która stała obok nas. Albo taka scena: rozmowa osoby głuchej ze słyszącą, w której brał udział tłumacz. I nagle słyszący zapytał o coś tłumacza, choć mógłby to pytanie zadać osobie głuchej, bo dotyczyła jej sprawy. Tłumacz się zdziwił, nie odpowiedział „za osobę głuchą”, tylko przetłumaczył to pytanie i poczekał na odpowiedź.

Powiedziałaś, że jedną z rzeczy, których wcześniej nie znałaś, była kwestia tożsamości i kultury Głuchych. Opowiedz mi, jak to odkrywałaś. 
Na początku wydawało mi się, że jest napięcie między słyszącymi i głuchymi. Pamiętam konferencję głuchych artystów w Muzeum Śląskim w Katowicach, w której brali udział głusi z kilku krajów. Jedna z łączących się z nami głuchych kobiet z zagranicy powiedziała wtedy, że głusi w jej kraju nie chcą, żeby słyszący oprowadzali po wystawach grupy głuchych. W środowisku trwa dyskusja o to, czy słyszący powinni uczyć polskiego języka migowego, skoro to nie jest ich pierwszy język. Może się wydawać, że to są rzeczy, które oddalają nas od siebie, ale im dłużej się temu przyglądam, tym bardziej rozumiem, że mówienie o tożsamości Głuchych jest próbą stwierdzenia, że głusi mają prawo być głusi. I mają prawo posługiwać się innym językiem niż większość.

Przez długi czas nie rozumiałem, co to w ogóle znaczy „kultura Głuchych”, aż wpadła mi w ręce książka dokumentująca historie społeczności Głuchych w Stanach Zjednoczonych. Bardzo mnie to zaskoczyło, ta ilość materiałów graficznych, ilość ustnego przekazu, który dopiero niedawno został spisany... Natrafiłem w niej też na takie zdanie: „Jaką to straszliwą zbrodnię popełnili głusi, że ich język stał się zakazany?”. I chyba dopiero kiedy je przeczytałem, zrozumiałem, o co w tym chodzi: o doświadczenie, język, wspólnotę. Ale żeby do tego dojść, musiałem nieco przeformatować moje definicje. Jestem ciekaw, czy też miałaś takie momenty. 
Do tej pory je mam. Na jednym ze spotkań, w których brałam udział, głuchy panelista, który potrafi także mówić, zdjął zewnętrzną część implantu na czas dyskusji i używał tylko polskiego języka migowego. Na scenie chciał być „czysto głuchy”, bo wypowiadał się w imieniu głuchych.

Badania nad językami migowymi są dość młodą dziedziną. Nad amerykańskim językiem migowym zaczęły się w latach 60., nad polskim – na początku lat 90. Ile jest jeszcze do odkrycia? Inna sprawa to wspólne doświadczenia. Zbierając materiał, odnosiłam czasami wrażenie, że głusi opowiadają mi wciąż tę samą historię. Ta wspólnota doświadczeń jest ponadnarodowa. Pamiętam konferencję głuchych w Paryżu. Na sali było wielu tłumaczy, którzy tłumaczyli wystąpienia na rodzime języki migowe grup uczestników. Prawdziwa wieża Babel – ale jednocześnie głusi mówili mi, że nie mają trudności, by się porozumieć, bo są na siebie otwarci i niezależnie od kraju pochodzenia łączą ich wspólne doświadczenia. Na tym można wiele budować, na przykład opowieść o tożsamości, o wyzwoleniu.

Zaciekawiły mnie hasła społeczności Głuchych, które cytujesz w książce, hasła z zupełnie innego porządku, ale które Głusi przyjęli jako swoje, na przykład Deaf Pride, które kojarzy się z Gay Pride, i Deaf Power, które można kojarzyć na różne sposoby, ale ja wybieram Black Power. Jak rozumiesz hasło Deaf Pride?
Gdy zbierałam materiał, pytałam głuchych, jak je rozumieją. Głusi w Polsce właściwie nie nawiązywali do Gay Power czy Black Power, te odniesienia są podobno mocniejsze w Stanach Zjednoczonych. Tam głusi studenci nieśli te hasła na transparentach już w 1988 roku, w czasie protestu na Uniwersytecie Gallaudeta w Waszyngtonie. Wtedy wywalczyli, że rektorem został głuchy i posługujący się amerykańskim językiem migowym I. King Jordan.

W Polsce przed dwoma–trzema laty, podczas pandemii, zdarzało się, że przedstawiciele rządu czy samorządów wychodzili bez tłumacza na polski język migowy i coś mówili, mając na twarzy maseczki. Nie było też napisów. Głusi dobrze wiedzieli, że to przejaw dyskryminacji, braku uważności na tę grupę. Ale jednocześnie byli świadomi, że mają narzędzia, czyli swój język, żeby o tym opowiedzieć publicznie, że nie muszą się na to godzić.

Głusi czasami mówią, że ktoś dumnie miga. I to widać, naprawdę. Nie chodzi tu jednak o dumę w znaczeniu wyższości. Raczej o danie sobie prawa do tego, że mogę migać, bo jestem głuchy.

Anna Goc, fot. Grażyna MakaraAnna Goc, fot. Grażyna Makara

Deaf Power? Co to znaczy?
Rozumiem to tak, że głusi walczą o siebie, o swój język, o swoje prawa, ale nie są w tym samotni, bo tworzą grupę. I to też daje im siłę. W taki sposób to hasło komentowali także głusi. I jeszcze jeden wątek, do którego często nawiązywali: głusi nie chcą, by na czele instytucji, które reprezentują ich sprawy, stali słyszący. Chcą sami o sobie decydować.

Przy autoryzacji wywiadu Anna dosłała mi odpowiedź jednego z bohaterów jej książki, Bartosza Margańca, głuchego. Dla niego Deaf Power to „pełna akceptacja siebie jako głuchej osoby. To czerpanie ze wspólnych doświadczeń społeczności. To umiejętność radzenia sobie ze światem jako Głuchy, na swój sposób, zgodnie ze swoimi możliwościami. To odwaga, by domagać się równego traktowania i uszanowania moich potrzeb komunikacyjnych i informacyjnych. To świadomość swoich praw i poczucie równości, niezgoda na dyskryminację i audyzm. Deaf Power to docenienie własnej tożsamości jako Głuchego i czerpanie z niej energii do działania” – przyp. A.S.

Czy spotkałaś głuchych, którzy świadomie nie identyfikują się jako Głusi?
Tak. To zwykle głusi, którzy mówią i nie znają polskiego języka migowego. Osoby z dużym ubytkiem słuchu, które wychowywały się w słyszących rodzinach i udało im się opanować język polski, także w mowie. Takie osoby zwracają uwagę na swoją podwójną tożsamość – nie dorastali wśród głuchych, ale nie zawsze czują się też jak słyszący wśród słyszących. Jedna bohaterka powiedziała mi, że przez wiele lat nie identyfikowała się jako Głucha tożsamościowo, ale to się zmieniło, kiedy poznała Głuchych i nauczyła się polskiego języka migowego. Jednak jako osoba bardzo dobrze mówiąca, dla której język polski był pierwszym językiem, czuła, że nie została przyjęta przez część środowiska Głuchych. Niektórzy uważali, że jest głucha w sensie medycznym, ale nie tożsamościowym. Inna kobieta, która urodziła się z dużym ubytkiem słuchu i nauczyła się mówić, powiedziała, że choć wciąż nie zawsze wszystko rozumie, czuje się bardziej jak słysząca.

A jak społeczność głuchych odnosi się do rehabilitacji?
Każdy głuchy może odpowiedzieć na to pytanie inaczej. Jedni doceniają to, że udało im się nauczyć mówić. Inni naukę mówienia porównują do przemocy. Ostatnio poznałam dorosłego głuchego mężczyznę, który wspominał, jak kilkanaście lat temu nauczyciel w szkole dla głuchych uczył go wymawiać głoskę „r”, wkładając mu pod język drewniany patyczek. Chłopak czuł zapach papierosów na palcach logopedy, płakał, bo te ćwiczenia były dla niego bolesne. Jego rodzice też są głusi, więc przyszedł do szkoły z rozwiniętym polskim językiem migowym. Powiedział mi, że wystarczyłoby, gdyby logopeda zamigał do niego, na czym polega ćwiczenie i po co je robią. Być może wtedy wspólnie uznaliby, że warto, mimo że ćwiczenie nie było przyjemne. Ale logopeda nie migał, więc chłopak musiał się domyślać, po co to robią.

Są głusi rodzice, którzy decydują się na operację wszczepienia implantu ich głuchemu dziecku. I głusi rodzice, którzy nie podejmują tej decyzji, bo obawiają się, że ich dziecko będzie rozwijało się w innej kulturze niż oni. Jeżeli dziecko dostaje wcześnie implant i ma dobrą rehabilitację słuchową, prawdopodobnie będzie funkcjonowało wśród słyszących. Pokolenie, które przeszło tę ścieżkę, teraz wchodzi w dorosłość i pewnie niebawem opowie o swoich doświadczeniach.

Mocne wrażenie zrobiło na mnie coś, co powiedziałaś na jednym ze spotkań: że w pewnych kręgach kultury Głuchych istnieje pogląd, że implanty ślimakowe są dla niej zagrożeniem. Historycznie pojawiały się też poglądy, że dążenie do rehabilitacji osób głuchych doprowadzi do unicestwienia głuchych – że głuchych po prostu nie będzie, znikną. Właśnie w tym kontekście o to pytam: jak kultura Głuchych traktuje osoby, które widzą w rehabilitacji szansę na lepsze życie? Historia pokazuje, że tam, gdzie pojawia się tożsamość, różnie traktuje się odstępców od tej tożsamości. Jestem ciekaw, czy to funkcjonuje też w środowisku i w kulturze Głuchych.
Tu nie ma wspólnej wizji, wspólnego poglądu. Jedni doceniają rozwój medycyny i widzą w nim szansę, inni – obawiają się, że głusi znikną, a wraz z nimi języki migowe i kultura. Dyskusja na ten temat w środowisku jest żywa. Medycyna rozwinęła się już na tyle, że dzisiaj dzieci z rodzin głuchych będą mogły żyć wśród słyszących. Czy rodzice mają prawo pozbawić dzieci tej możliwości? To nie wynika z niechęci dania dziecku tego, co najlepsze. Tu chodzi o „odejście do słyszących”, mimo że polski język migowy będzie ich pierwszym językiem. Nie odważyłabym się odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy głusi widzą w tym szasnę czy zagrożenie.

W środowisku dyskutuje się o implantach w kontekście tożsamości Głuchych. Pewnego razu siedziałam z kilkoma dwudziestoparoletnimi dziewczynami. Żadna z nich nie miała implantu, nie nosiły też aparatów słuchowych. Gdy zaczynały mówić o implantach, wymieniały nazwiska chirurgów i kwitowały: „Zarabiają na nas”. Powtarzały same złe rzeczy o implantach. Innym razem matka głuchego chłopca z implantem mówiła mi, że jest odtrącany w szkole, bo odkąd ma implant, już nie jest „czysto głuchy”. Ale są też głusi, którzy mają głuche dziecko i decydują się na operację, podkreślając, że sami chcieliby mieć implant.

„Głusza” zaczyna się od krótkiego zdania: „Bohaterów tej książki połączyło jedno pragnienie”. Nie zamierzam pytać, jakie to pragnienie – to złe pytanie. Ale dotarło do mnie właśnie, o jakie pragnienie tu nie chodzi. Żadna z osób, o których piszesz, nie daje do zrozumienia, że jej pragnieniem jest słyszeć.
A przez wiele lat to był cel – by głusi byli jak słyszący.

Jednym z najtrudniejszych fragmentów tej książki jest opowieść o tym, co działo się w szkole dla głuchych w Poznaniu – i rozważania na temat wielopokoleniowej traumy i przemocy związanej z nauczaniem głuchych mówienia, polegającej na przykład na karaniu za stosowanie języka migowego. W jednym akapicie twoja rozmówczyni prosi o zrozumienie dla nauczycieli, którzy stosowali te metody. Jak można to wytłumaczyć? Czy ten system tak formatował te praktyki, że ludzie stracili z oczu, że jest to przemoc?
Rozmawiałem z dziewczynami, które dzisiaj studiują surdopedagogikę. Przyznały, że do tej pory mają za mało zajęć polskiego języka migowego i żeby ten język opanować, muszą dokształcać się prywatnie. Nawet nauczyciele szkół dla głuchych wspominali, że pamiętają doskonale ten moment, kiedy przychodzili do szkoły i byli bezradni. Uczyli się polskiego języka migowego od swoich uczniów. W wielu miejscach nadal żywe jest przeświadczenie, że do głuchych nie należy migać, bo się rozleniwią i nie będą chcieli uczyć się mówić. To wcale nie odeszło w przeszłość. Przekonanie, że trzeba najpierw dać dziecku język, który potrafi opanować, jeszcze się nie przebiło.

Ale to nadal nie tłumaczy przemocy. Gdyby ktoś mi kazał wskazać negatywnych bohaterów tej książki, to będą to ci ludzie, którzy zadają ból.
Na przykład wkładając patyczek pod język, żeby wywołać głoskę „r”, bez wyjaśnienia głuchemu dziecku, po co, tak? Byłam na lekcjach w szkołach dla głuchych, rozmawiałam z nauczycielami. Widziałam kilkuosobowe klasy, w których są razem dzieci głuche z głuchych rodzin, które tylko migają, dzieci słabosłyszące, które znają język polski i mówią, i dzieci z afazją, które mają jeszcze inne potrzeby komunikacyjne. W jakim języku poprowadzić lekcję w takiej klasie? Nieprzypadkowo raport NIK z grudnia 2022 roku ma tytuł „Edukacja głuchych i niedosłyszących do reformy”. Wielu nauczycieli też jest w trudnej sytuacji. Ale to prawda, głusi, także ich słyszący rodzice, mówią i o takich nauczycielach, którzy zadawali głuchym ból.

Pytałam o to też moich głuchych rówieśników. Jeden z nich powiedział, że nie doświadczył przemocy, tylko „czasami musieli stać z rękami do góry”. Ktoś inny opowiadał mi, że u niego ciągnęło się dzieci za uszy. Tak, to jest trudne do zrozumienia.

Ten język był też niejako twoim tworzywem – opowieści twoich bohaterów docierały do ciebie przełożone z tego języka. Jakie to było dla ciebie doświadczenie?
Pracowałam z bardzo dobrymi tłumaczami, do których zaufanie mieli także moi bohaterowie. Uczę się polskiego języka migowego, to mi pomagało. Zdarzało się jednak, że brakowało nam słów. I choć to były trudne momenty, one też coś pokazywały, nie czułam, żeby blokowały mi dostęp do historii bohaterów. Czasem ze spotkań, na których brakowało nam słów, wychodziłam z poczuciem, że razem z bohaterami przeżyliśmy coś ważnego. I nawet jeśli nie miałam dużo informacji o ich życiu, to wiedziałam, że bardzo chcieli mi swoją historię opowiedzieć. W jednym przypadku ta niemożność opowieści stała się tematem reportażu.

Czytając na temat języków migowych, natrafiłem na cytat z Pierre’a Desloges’a, autora pierwszej opublikowanej pisemnej obrony języka migowego, z końcówki XVIII wieku. Napisał w niej, że „żaden inny język nie pozwala tak dokładnie przekazywać głębokich uczuć”. Kiedy to przeczytałem, przypomniały mi się te wszystkie opinie: że język migowy jest prymitywny, mało pojemny i tak dalej.
Nie wiem, czy najlepiej, ale dobrze oddaje emocje. Jak wiele innych języków. Migając, trzeba uruchomić mimikę, co dla słyszących jest dość trudne, przynajmniej dla mnie było. Nie musi to jednak mieć związku z emocjami, o które pytasz. Niektóre znaki pokazuje się, wykorzystując różne części ciała. Weźmy znak „dotykać”. Jeden palec jest wyraźnie wysunięty, dłoń skierowana w miejsce, które jest dotykane. Kiedy uczyłam się tego znaku, czułam, jak bardzo przekracza on pewne granice. Jednak gdy zapytałam kilku głuchych, czy oni też tak go przeżywają, mówili, że nie – że to znak, jak każdy inny. 

Patronite

Czy po sześciu latach zajmowania się tym tematem możesz powiedzieć, że osoba słysząca jest w stanie zrozumieć osobę niesłyszącą?
Nie wiem. Może próbować.

Szkoda, że tak odpowiadasz, bo pomyślałem, że tak naprawdę to nieco podchwytliwe pytanie o istotę reportażu. Bo o to w nim chodzi, prawda? O to, żebyśmy za jego pomocą mogli się zrozumieć, jakkolwiek byśmy się różnili.
Chyba nie dałabym sobie prawa, żeby powiedzieć: „Rozumiem głuchych”. Bo co to oznacza? Że wiem, co przeżywają? Nie wiem. Że mogę powiedzieć coś w ich imieniu, skoro rozumiem? Nie mogę. Próbuję zrozumieć ich perspektywę, a głusi robią dużo, by mi o tym jak najlepiej opowiedzieć. Na tym mi zależy. Ciągle ich o coś dopytuję, wracam z wątpliwościami. A jeśli próbuję zrozumieć, to oznacza, że jesteśmy w tym razem. To chyba lepsza definicja „istoty reportażu”?

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.