Potocka objaśnia nam świat
Katarzyna Kozyra, „Lou Salomé Palais Schwarzenberg: Carriage”, 2005 / Fundacja Sztuki Polskiej ING, CC BY-NC-ND 3.0

28 minut czytania

/ Sztuka

Potocka objaśnia nam świat

Iwona Demko

W książce „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet” Maria Anna Potocka, dyrektorka MOCAK-u i członkini jury Nike, porównuje Harveya Weinsteina do kobiet spalonych na stosie, usprawiedliwia Jeffreya Epsteina i twierdzi, że ruch #MeToo doprowadzi do upadku cywilizacji

Jeszcze 7 minut czytania

Kilka miesięcy temu ukazał się esej teoretyczki sztuki, krytyczki i kuratorki Marii Anny Potockiej „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet, wydany przez krakowskie Wydawnictwo Austeria.

Pewnie nikt nie zauważyłby tej publikacji i przeszłaby ona bez echa, gdyby nie jej autorka, Maria Anna Potocka, która jest znaną w środowisku artystycznym postacią. Zajmuje stanowisko dyrektorki krakowskiego Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK oraz od 2019 roku pełni funkcję dyrektorki drugiej miejskiej instytucji, Galerii Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki. Wraz z objęciem stanowiska przez Potocką miasto planowało rozpoczęcie przygotowań do połączenia tych dwóch instytucji. Decyzje te wzbudziły protesty środowiska artystycznego. Ponadto w tym roku po raz trzeci Maria Anna Potocka zasiądzie w jury Nagrody Literackiej „Nike”. Powyższe fakty mają bezpośredni wpływ na odbiór niedawno wydanego eseju. I mimo że ma on zaledwie 114 stron, spowodował ostre reakcje feministycznych autorek. Należę również do grupy tych zniesmaczonych osób.

Autorka podzieliła swój esej na trzy części: „Czas pod znakiem mężczyzny”, „Czas pod znakiem kobiety” i „Kobieta paleolityczno-postfeministyczna”. Można powiedzieć, że napięcie rośnie w miarę czytania, a im głębiej w las, tym trudniejsza do zniesienia staje się treść.

W tytule pojawia się hasło postfeminizm. Mimo dużej pojemności terminu Potocka już na pierwszej stronie zaznacza, że zawęża to pojęcie do określonego sposobu myślenia kobiet. Kobiet, które czerpią korzyści ze wszystkich osiągnięć feminizmu i są zadowolone z własnej sytuacji. A swoje wysiłki kierują w stronę zemsty na mężczyznach, gdyż (w założeniu autorki) równouprawnienie to rzecz już dokonana i jakakolwiek walka jest w obecnym momencie zbyteczna. Jak wspomina Potocka, owe kobiety „napawają się odwetem. Nie zależy im na równości z mężczyznami, bo uważają ich za istoty niższe”. Nie wiadomo, o jakiej dokładnie grupie kobiet myśli autorka, jednak w przypisach możemy przeczytać, że „jest mowa o przeciętnej większości kobiet”. Na kolejnej stronie Potocka zdradza cel publikacji. Chce piętnować nadużycia w ramach odwetu współczesnych kobiet i obronić kobiety przed nimi samymi. Jest to więc książka napisana z myślą o kobietach i do nich adresowana.

Maria Anna Potocka, „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet”. Austeria, 120 stron, w księgarniach od stycznia 2023Maria Anna Potocka, „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet”. Austeria, 120 stron, w księgarniach od grudnia 2022Pierwsza część eseju „Czas pod znakiem mężczyzny” zawiera skrótowy przekrój myśli wybranych filozofów na temat kobiet. Jest to obraz mający na celu uświadomić osobie czytającej głęboko zakorzenioną przez wieki mizoginię w historii patriarchalnej kultury. Autorka zauważa, że wiele krzywd ma swoją genezę w Biblii, chociażby w micie o stworzeniu człowieka czy w wątku poznania grzechu, za który winą zostaje obarczona Ewa. Potocka przygląda się stanowisku filozofii wobec kobiet, wymienia nazwiska myślicieli (Platona, Kanta, Tertuliana, św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu, autorów książki „Młot na czarownice”, Kartezjusza, Hobbesa, Locke’a, Hegla, Schopenhauera, Freuda, Spenglera), pokazując w ten sposób, że wielu światłych mężczyzn charakteryzowało się pogardą wobec rodzaju żeńskiego. Owo nieposzanowanie ciągnęło się przez wieki, co, jak zauważa autorka, nie pozostawało bez wpływu na los i kondycję kobiet.

Swoją uwagę Potocka skupia na filozofach mężczyznach, nie biorąc pod uwagę filozofek czy myślicielek, które stanowiły opozycję wobec mizoginii. Pada tylko jedno kobiece nazwisko. Jest to Mary Wollstonecraft, autorka książki „Wołanie o prawa kobiety”, wydanej w 1792 roku. W krótkim komentarzu zostaje podsumowany jej dorobek: „Większość tekstów feministycznych to walka o siebie, podkreślenie kobiecych wartości i oskarżenia wobec mężczyzn”. Potocka robi to, co przez wieki robiła kultura patriarchalna: deprecjonuje wartość myśli kobiet. Nie pochyla się nad nią, lecz bagatelizuje, pomijając takie nazwiska jak Christine de Pisan, Hildegarda z Bingen czy bardziej nam współczesne: Simone de Beauvoir, Rosi Braidotti, Donna Haraway, Luce Irigaray, Élisabeth Badinter, Hélène Cixous, Judith Butler, Simone Weil, bell hooks i wiele innych. Wiedza zawarta w tym rozdziale jest podstawową wiedzą z zakresu świadomości feministycznej. Trudno jednak nazwać tę część tekstem naukowym, choć z pewnością ma on takie ambicje. Jest to powierzchownie zbadana myśl filozoficzna w kontekście postrzegania kobiety, a wnioski budowane są na niepogłębionej refleksji. Pomimo to jest to najmniej kontrowersyjna część książki.

Tytuł drugiej części, „Czas pod znakiem kobiet”, sugeruje, że poznamy w niej zarys historii emancypacji kobiet. Autorka jednak pomija ten ważny wątek, który mógłby przybliżyć historię walki kobiet o podstawowe prawa, i ogranicza się do dwóch zdobyczy emancypacji. Mówi o tym, że wiek XX przyniósł kobietom prawa wyborcze oraz dostęp do edukacji. Nie odnotowuje faktu, że kobiety musiały starać się o równy dostęp do wielu innych sfer życia, zarówno publicznego, jak i prywatnego. Czytając te fragmenty, ma się wrażenie, że jest to wiedza zdobyta przez Potocką stosunkowo niedawno. Na przykład w jednym z przypisów dzieli się swoim zdumieniem neofitki dotyczącym daty uzyskania praw wyborczych przez Szwajcarki.

Potocka przechodzi w tym rozdziale od razu do wniosków. Mimo że docenia emancypację kobiet oraz feministki (tłumacząc, że nie mogły one przewidzieć, jak bardzo w swojej rewolucji zapędzą się kobiety), to nie ma wątpliwości, że ruch emancypacyjny poszedł za daleko i zamiast traktować mężczyzn jak partnerów, traktuje ich jak niewolników. Twierdzi, że krzywdzone przez stulecia kobiety teraz, w XXI wieku, biorą wspomniany już odwet: „Poczucie skrzywdzenia i potrzeba rekompensaty zawsze przyjmują przesadne tony, zbyt mocno eksponujące upokorzenie i winę upokarzającego”.

Potocka porównuje rewolucję feministyczną do rzezi dokonywanej na podbitym mieście. Zaznacza, że „obecnie wojowniczki sięgają po ostrą amunicję psychiczną”. Mówi, że kobiety nie szanują mężczyzn. Uważają ich za „głupszych, bezradnych, zagubionych, nieżyciowych, niczego nierozumiejących, prymitywnych i zepsutych”. Autorka stwierdza, że w ten sposób mizoginia przeradza się w mizoandrię.

Celem publikacji jest przemówienie do rozsądku kobietom i zatrzymanie machiny okrutnych, według autorki, zachowań wobec coraz bardziej uciśnionych mężczyzn. Powzięty cel jest dowodem na to, że autorka nie dostrzega istnienia wszechpanującej kultury gwałtu. Tymczasem na jej temat piszą nie tylko feministyczne organizacje i portale, ale również media mainstreamowe czy katolickie. Wszyscy stajemy się coraz bardziej świadomi w tej kwestii. Wydaje się, że autorce obca jest również teoria przemocy symbolicznej, opisana przez nieżyjącego francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu w ciągle aktualnej lekturze „Męska dominacja”.

Potocka precyzuje, że wspomniany odwet wobec mężczyzn nie jest dziełem kobiet „wykształconych, ambitnych i szukających zwycięstwa w sobie, a nie w dominowaniu nad innymi”. Ma zaś na myśli kobiety zdeformowane przez wiekowe niewolnictwo, które nie potrafią wyjść poza swoją deformację. Kobiety z „rozleniwionymi ambicjami umysłu” (sic!) powstałymi „w wyniku zaniedbania edukacyjnego na przestrzeni kilku tysięcy lat”. Przyrównuje owe kobiety do brutalnych przestępców, których uważa za „skażonych złem, a nie krzywdą”. Autorka eseju dzieli się również receptą na dalsze życie pozbawione chęci odwetu: „Chcąc żyć godnie i myśleć pełnią umysłu, należy unicestwić kobietę w swoim umyśle i ciele”. Ten fragment chyba najbardziej zdradza osobistą strategię samej Potockiej. Pisanie z własnej perspektywy nie jest czymś negatywnym (jestem miłośniczką osobistej narracji). Jednak uzurpowanie sobie prawa do budowania na jej podstawie prawd uniwersalnych stanowi nadużycie. 

Kolejnym wątkiem w tej części jest osobista pogarda dla tego, co kobiece, a także dla kobiet, które swoje życie oparły na sprawowaniu opieki nad domem. W książce jest fragment, w którym Potocka odnosi się krytycznie do tych, które zakłócają swoimi nieistotnymi „kobiecymi” problemami przestrzeń, w której mężczyźni – „mający potrzebę funkcjonowania ponad codziennością” – oddają się kreacji umysłu. Tłumaczy również, jak w obecnej sytuacji mężczyźni z wyrozumiałością i cierpliwością słuchają „wyznań kuchennych”, aby nie urazić coraz bardziej wrażliwych kobiet. Takie zachowanie kobiet, w mniemaniu autorki, odsuwa ich od „wyższych celów”. 

Potocka pochwala wypracowaną przez wieki strategię, w której kobiety, nie mając pełnych praw, będąc ofiarami, musiały nauczyć się skrytego manipulowania mężczyznami. Twierdzi, że „w tej grze ewolucyjnej cały czas panuje rozsądna równowaga sił”. Daje do zrozumienia, że nie wierzy w świat wolny od manipulacji, i tym samym podtrzymuje porządek patriarchalny, oparty na istnieniu dominującego (mężczyzny jako głowy) i tej, która manipuluje (kobiety jako szyi). Jednocześnie jest to komunikat, który nie pozwala myśleć o mężczyznach jako o świadomych sytuacji, w jakiej są stawiani.

Autorka twierdzi, że mądre i intelektualnie kreatywne kobiety stanowią zdecydowane wyjątki. Uważa, że należy obudzić wolę bycia przeciętnej kobiety, tak aby nie chciała się mścić za krzywdy sprzed wieków. Kobiety muszą pomóc sobie same. Ale muszą też pomóc mężczyznom, którzy zaniedbali w swojej ewolucji sprawność emocjonalną. Za naprawę świata odpowiedzialna jest przede wszystkim kobieta, która powinna nauczyć mężczyznę języka emocji: „Kobiety zrozumiały, że mężczyzna przeszkolony na »naszą« korzyść staje się przyjemnym i posłusznym partnerem”. Potocka uważa równocześnie, że owa feminizacja ma także „niedobry wpływ na ogólny poziom intelektualno-umysłowy społeczeństwa”. Mężczyźni bowiem rezygnują z ambicji zawodowych i zostają w domach, przejmując obowiązki kobiet. Dla Potockiej jest to równoznaczne z wielką stratą. Autorka nie widzi wartości pracy opiekuńczej, a także wymiernych profitów wynikających z zaspokojenia potrzeb sfery prywatnej. Wartościuje zgodnie z zasadami patriarchatu, gdzie tylko bycie na zewnątrz, w sferze publicznej jest godne uwagi.

Potocka zdaje się nie mieć świadomości, że w swoim eseju wielokrotnie, na różne sposoby, obraża zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Stosuje generalizacje i uproszczenia, które zakrzywiają obraz. Trudno nie wyczytać z tekstu poczucia wyższości Potockiej wobec owej „przeciętnej większości” kobiet. Parafrazując Rebeccę Solnit, Potocka „objaśnia nam świat” – nam, czyli kobietom, które rozleniwiły ambicje swojego umysłu. Czyni to, raz przejawiając megalomanię, innym razem troskę i współczucie.

Część trzecia, „Kobieta paleolityczno-postfeministyczna”, to gwóźdź do trumny. Intrygujące jest połączenie kobiety paleolitycznej z kobietą postfeministyczną. Co spina owe odległe w czasie kobiety? Autorka notuje słowa: „Kiedy on wracał z polowania, ona w zamian za swoją gotowość [seksualną – I.D.] mogła liczyć na jego zdobycze”. Wyjaśnia, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni zostali uwarunkowani biologicznie w paleolicie. I do dzisiaj te uwarunkowania funkcjonują. Zakłada, że podobnie jak kobieta paleolityczna, tak i postfeministyczna traktuje seks jako „walutę przeżyciową”. Nazywa to zjawisko „spuścizną paleolityczną”. Pisze: „Seks jest nadal dla kobiet tym, co się na coś wymienia, a nie tym, czym powinien być, czyli źródłem przyjemności”.

Tylko niektóre kobiety („co mądrzejsze”) potrafią przy tej wymianie korzystać z przyjemności seksualnej. Pozostałe traktują seks jako towar, który mogą sprzedać mężczyznom, nie czerpiąc rozkoszy. Autorka wydaje się wyznawać dobrze ugruntowane, jednak w ostatnim czasie redefiniowane poglądy, dotyczące życia ludzi prehistorycznych. W ten sposób przedstawia kobietę prehistoryczną jako całkowicie uzależnioną od mężczyzny myśliwego. Autorka bezkrytycznie przyjmuje narrację „hipotezy mężczyzny myśliwego”. Reprezentowana przez nią wiedza przez lata była budowana na podstawie badań uczonych mężczyzn, niepozbawionych społecznych uprzedzeń, w oparciu o współczesną im obyczajowość oraz z udziałem często ograniczonych narzędzi badawczych, bazujących na domysłach.

Natomiast w ostatnim czasie coraz częściej mówi się o tym, że najprawdopodobniej pierwsi nasi przodkowie byli wegetarianami, trudniącymi się zbieractwem, w którym dużą rolę odgrywały kobiety. Ostatnie badania wskazują również na to, że myśliwymi były także kobiety, które na równi z mężczyznami polowały na duże zwierzęta. Autorka buduje więc swoją teorię na błędnej tezie, tłumacząc w ten sposób funkcjonowanie świata.

Prosta prehistoryczna zależność seksualno-żywieniowa jest według Potockiej genezą ruchu #MeToo. Autorka uważa, że przyzwyczajenia z okresu paleolitu, gdzie kobieta oferowała „seks za mięso”, są cały czas aktualne. Tłumaczy ten mechanizm instynktami ukształtowanymi przed tysiącleciami, nie widząc innego wyjaśnienia, np. braku ekonomicznego równouprawnienia (gender pay gap). Ofiary, które doznały przemocy seksualnej, według autorki wykorzystują seks przede wszystkim po to, aby odnieść korzyści. Jednak dokonują przy tym nadużycia. Kobiety w ruchu #MeToo nie poprzestają na starej jak świat transakcji seksualnej, tylko niesłusznie robią z mężczyzn oprawców.

Według autorki ruch ten staje się najlepszym wyrazem zbyt daleko posuniętej waleczności postfeminizmu. Wnioski Potockiej doprowadzają ją do stwierdzenia, że praca seksualna to predyspozycja nawykowa po paleolicie. Jest to bardzo tożsame z tym, co przez wieki powtarzał o kobietach patriarchat, sprowadzając kobiece zdolności jedynie do rozrodu czy do zaspokajania potrzeb seksualnych mężczyzn.

Potocka wysuwa również tezę, według której kobieta prehistoryczna nie odczuwała przyjemności seksualnej. Jak twierdzi: „Dla kobiet, branych najczęściej od strony pośladków, seks był raczej daniną […] między innymi dlatego, że penetracja omijała łechtaczkę”. Nie wiadomo, z jakich konkretnie źródeł autorka czerpała informacje, gdyż esej nie ma bibliografii ani odniesień do literatury naukowej. Według obecnych badań nie mamy jednoznacznych przekazów co do życia seksualnego naszych odległych przodków. Jest natomiast bardzo prawdopodobne, że nieograniczeni religijnymi zakazami, mogli wypracować praktykę opartą na otwartym, nieskrępowanym eksperymentowaniu. W książce „Lady Sapiens” Thomasa Cirotteau, Jennifer Kerner i Èrica Pincasa pojawia się stwierdzenie, że niewidoczność momentu owulacji, czyli „wyzwolenie z ram biologicznych, sprawiło, że miłość fizyczna stała się nierozerwalnie związana z przyjemnością i symboliką”. Autorzy wspomnianej książki twierdzą, że nasze błędne wyobrażenie o życiu praprzodków ugruntowali m.in. XIX-wieczni malarze akademiccy, przedstawiając mężczyzn jako zwierzęta z niepohamowanym libido, a kobiety jako bezbronne ofiary. Niemiecki archeolog i prehistoryk Nicholas Conard w „Lady Sapiens” wyraża opinię: „Trzeba nauczyć się rozpoznawać nasze współczesne projekcje i unikać bezpośredniego ich rzutowania na przeszłość! […] To oczywiste, że nasi przodkowie znali pojęcie czułości, erotyzmu. Nic nie pozwala nam jednak wnosić, że rozwinęło się ono w kierunku dominacji męskiej, jak ma to miejsce w przypadku współczesnej pornografii”.

Co prawda w swoim eseju Potocka wielokrotnie zaznacza, że seks może przynosić kobiecie przyjemność. Twierdzi jednak, że na skutek wielowiekowego przyuczania do oziębłości kobieta nie potrafi właściwie odbierać swoich doznań seksualnych, uważając, że seks jest czymś mrocznym, nieczystym i poniżającym. Historie dotyczące afirmacji seksualności przeplatane są anegdotami i dowcipami o kolokwialnym zabarwieniu.

Powoli w tych rozważaniach autorka zmierza do kulminacji eseju i do swojej opinii na temat ruchu #MeToo. To „bomba atomowa” całej publikacji. Potocka twierdzi bowiem: „Ruch ten zapewne spowoduje rozległe spustoszenie. Kobiety nakręcą swoje krzywdy do poziomu bolesnej egzaltacji i staną się przeczulone na punkcie wszystkiego, co kojarzy się z seksem”. Autorka jest wyraźnie zaniepokojona: „Jesteśmy obecnie świadkami polowania na męskie czarownice. Można odnieść wrażenie, że kobiety czają się i czyhają na każdą okazję, aby poczuć się znieważone, upokorzone lub molestowane”.

Z pewnością w ruchu #MeToo dochodziło, i będzie dochodzić, do nadużyć ze strony kobiet. Jest to nieuniknione. Jednak nie sposób przecenić ogromnej wartości, jaką przyniósł on w wymiarze globalnym. Spowodował, że zaczęliśmy zupełnie inaczej myśleć o przemocy, która do tej pory pozostawała niewidoczna. #MeToo stało się skutecznym narzędziem rozbrojenia patriarchatu. Ruch ten umożliwił otwarcie całkiem nowej ery, w której nowe pokolenia będą rosły (już rosną) z zupełnie inną wrażliwością, zbudowaną na innych rejestrach.

Dla autorki eseju jest to powód do trwogi. Nie widzi ona w #MeToo emancypacyjnego potencjału, skupia się jedynie na negatywach, a także interpretuje pozytywy w pejoratywny sposób. Wyraża swoje zdziwienie tym, że nie można teraz bezkarnie dotknąć czyichś piersi czy klepnąć w pupę. Kategoryzuje wspomniane gesty jako „niemądre komplementy”. Jest to szczere zdziwienie, za którym idzie antycypacja przysłowiowego końca świata. Słowa, które dobiera, opisując #MeToo, wyrażają jej głęboko emocjonalny stosunek do sprawy, a ruch ten jest przez nią demonizowany. Potocka wspomina Harveya Weinsteina, porównując go do kobiet spalonych na stosie (!), i twierdzi, że funkcjonuje on „jako symboliczna ofiara wszystkich męskich zawłaszczeń kobiecego ciała”.

Potocka nie jest również w stanie zrozumieć możliwości odmowy (powiedzenia „nie”) w trakcie trwania aktu płciowego, uważając, że takie zachowanie „zakrawa na naigrywanie się z czyjejś rozkoszy i wrażliwości”. Z zapisanych zdań wynika, że taka rezygnacja to „odtrącenie człowieka rozgorączkowanego pożądaniem” i że taka odmowa „daje niewątpliwie większą satysfakcję sadystyczną”. Z tych słów wynika, że jeśli kobieta zmieni zdanie w trakcie stosunku seksualnego, jej obowiązkiem jest przeczekać do końca jego trwania.

Autorka tłumaczy, że tak jak w każdym biznesie, tak i w „transakcjach” seksualnych może dojść do „zgrzytów i rozczarowań”. Ale jeśli ktoś zgłasza swoją krzywdę, oczekując rekompensaty, to takie działanie jest dodatkowym wynagrodzeniem (gdyż jedno wynagrodzenie zostało pobrane przy transakcji). Autorka uważa to za podwójny zysk, który „jest najbrzydszą i najbardziej niemoralną postacią tych ujawnień”. Zaznacza, że kiedyś nie było mowy o zgłaszaniu takich spraw po czasie, bo nikt by się „takimi rewelacjami” nie przejął. I tutaj niestety ma rację, uwypuklając tym samym zasady działania patriarchatu.

Najwięcej uwagi Potocka poświęca sprawie Jeffreya Epsteina – multimilionera, któremu postawiono zarzuty o przestępstwa seksualne oraz handel nieletnimi i stręczycielstwo. Wprawdzie ocenia go krytycznie jako człowieka, jednak usprawiedliwia jego czyny, nawet w przypadkach wykorzystywania nieletnich dziewczyn. Wspomniany przez nią miniserial dokumentalny „Jeffrey Epstein. Obrzydliwie bogaty” ujawnia nadużycia seksualne Epsteina, który przez wiele lat sprowadzał do swoich posiadłości dziewczyny w wieku 13–18 lat „na masaż”. Film oddaje głos ofiarom, które opowiadają o tym, co przeżyły, a także o tym, jak trudno było oskarżyć kogoś tak wpływowego i bogatego jak Epstein. Dokument pokazuje również siatkę połączeń znanych, często zajmujących odpowiedzialne stanowiska mężczyzn, którzy gościli w posiadłościach Epsteina (książę Andrzej, Donald Trump, Woody Allen czy Bill Clinton).

Autorka nie widzi krzywdy wykorzystywanych przez Epsteina młodych kobiet. Zauważa, że Epstein „unikał przemocy i wywiązywał się z deklaracji finansowych”, co ma być wyrazem uczciwego postępowania. Potocka dzieli się również swoim niezrozumieniem wobec zachowania amerykańskich prawników, którzy bronili kobiet. Dziwi się ich wręcz ojcowskiemu zaangażowaniu. Twierdzi, że wmawiają oni traumę ofiarom, tym samym krzywdząc je na całe życie. Pisze: „Dlatego w odniesieniu do nich kusi użycie terminu »impotent mentalny«. To określenie nie oznacza fizycznej impotencji, a jedynie sugeruje, że świat reagujący na seks tak histerycznym lękiem, a nawet wstrętem, jest skazany na impotencję mentalną”.

W opowieści Potockiej wszyscy stają się winni, poza samym sprawcą. Winni są obrońcy, nastoletnie dziewczyny, ich matki. Autorka, pisząc o osobach nieletnich, posuwa się do stwierdzenia: „A przecież te dziewczyny nie były ofiarami gwałtów, tylko kalkulującymi nastolatkami, które skuszono propozycją dobrze opłaconego i fizycznie bezpiecznego seksu”. W ten sposób winą obarcza nawet 13-letnie dziewczyny. Nie pojawia się choćby marginalne zrozumienie pokrzywdzonych kobiet. Za to wyraźnie widać empatyzowanie z Epsteinem. Tym samym Potocka wpisuje się w umacnianie kultury gwałtu, która usprawiedliwia dorosłego, świadomego sprawcę, a obwinia nastolatki. Potocka zdaje się nie myśleć o różnicy wieku czy poziomie świadomości obu stron. Autorka uważa, że kobiety na siłę szukają wydarzeń, w których mogły doznać krzywdy. Nazywa to deprawacją: „Prawo sugeruje, że to on [sprawca – I.D.] jest zdeprawowany, ale doprowadza do sytuacji, że deprawuje się ona”.

Autorka sądzi, że oskarżenia kobiet często bazują na fałszywej pamięci, gdzie wspomnienia wyolbrzymiają zdarzenia. Postuluje, aby wprowadzić prawo zezwalające na składanie zeznań tylko bezpośrednio po doznanej krzywdzie. Widoczna jest tutaj nieświadomość skutków psychicznych, jakie niesie za sobą przemoc seksualna. Są osoby, u których dochodzi do „zamrożenia”, w trakcie którego ofiara przez wiele dni, a nawet lat odcina się od tego, co ją spotkało. Jej umysł nie jest w stanie oswoić wydarzeń, nie chce się z nimi konfrontować. Skutki przemocy zwykle odbijają się na całym życiu, wpływając na różne aspekty, nie tylko te związane z życiem intymnym. Jeśli przemocy seksualnej doświadcza osoba bardzo młoda (czy dziecko), to wydarzenie determinuje całe jej życie, wpływając na osobowość, sposób reagowania i wybory życiowe. Skutki często są nieodwracalne.

Autorka zwraca uwagę, że o gwałt zostają oskarżeni tylko bogaci ludzie, sugerując, że postawione wobec nich zarzuty to częściej kalkulacje finansowe niż dochodzenie sprawiedliwości. W odniesieniu do zdarzeń odległych w czasie używa określenia „prehistoryczna krzywda”. Usprawiedliwieniem dla przemocy seksualnej ma być wniosek będący tezą eseju: „Kobiety od paleolitu wdrożone były w wymianę seksu na korzyści, więc mimo takich czy innych przykrości związanych z tym procederem jakoś uznawały jego zasadność, a przynajmniej w ramach życiowej kalkulacji uznawały, że więcej się dostaje, niż daje”.

Autorka na koniec zaznacza, że efektem #MeToo będzie pozbawienie ludzi ważnego uwarunkowania biologicznego, jakim jest dotyk, co w dalszej kolejności spowoduje stłumienie popędu seksualnego, a wreszcie zanik rozmnażania, czyli upadek cywilizacji. To „kulturowa kastracja” wymierzona wobec mężczyzn, osiągnięta przez straszenie sądem i potępieniem społecznym. Tak zastraszeni mężczyźni, według autorki, staną się psychicznymi impotentami, którzy nie będą mieli już żadnych potrzeb seksualnych. Jak pisze: „Cywilizacja europejska inicjuje nieuchronne wymieranie”.

Poza kontrowersyjnymi poglądami na temat ofiar ruchu #MeToo autorka opisuje swoje przemyślenia, posługując się trudnym do zaakceptowania, w kontekście poruszanego tematu, sposobem pisania. Jej język traktuje kobiety często w sposób kpiący, ironiczny, emfatyczny. Na koniec trzeciej części Potocka podsumowuje kondycję kobiety, która według niej sprowadza się do „kobiety domowej”, zdolnej do błahych rozmów salonowo-kuchennych, które nikogo nie interesują. Życie owej kobiety domowej, według autorki, polega na „wiszeniu na innych”. Sugeruje, aby kobiety skupiły się na sobie, dążyły do samodzielności psychicznej i nie opierały swojego życia wyłącznie na relacjach z innymi. Świat kobiet wydaje się autorce całkowicie bezwartościowy. Wartościowy jest jedynie świat męski.

Potocka bezkrytycznie przyjmuje zasady funkcjonowania patriarchatu. Stara się nas nawrócić na drogę, na którą większość z nas nie chce już nigdy więcej wracać. W posłowiu autorka jasno i wyraźnie zaznacza, że aby odpowiednio przedstawić zagrożenie, na jakie narażona jest cywilizacja ludzka, musiała użyć prowokacyjnych przerysowań. Czytając te słowa, nie poczułam się jednak ani przekonana, ani uspokojona. Przyszło mi za to do głowy powiedzenie, które mówi, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Potocka buduje swoje teorie na błędnych założeniach. Podstawowe założenie dotyczy równouprawnienia kobiet i mężczyzn, które uważa za rzecz dokonaną. Jak pisze, kobiety mają „wszystkie prawa pozwalające na rozwój równoległy z mężczyznami”. Jest to pierwsza błędna hipoteza. Istnieje mnóstwo ogólnie dostępnych publikacji na temat aktualnego stanu równouprawnienia. Powołany w 2010 roku Europejski Instytut ds. Równości Kobiet i Mężczyzn zajmuje się badaniem tej kwestii. Według Światowego Forum Ekonomicznego i Global Gender Gap Report przeprowadzonego w 2022 roku potrzeba jeszcze 132 lat, aby można było mówić o równych szansach kobiet i mężczyzn. Nie uświadamiając sobie ciągle istniejącej nierówności, Potocka zaznacza, że kobiety nie potrafią korzystać z uzyskanych możliwości i nie dążą „do najwyższych jakości ludzkich, przez wieki dostępnych wyłącznie mężczyznom”, ponieważ nie mogą wyzwolić się ze swojej „podtożsamości”. Zadaje też retoryczne pytanie: „Czy zdobycie równych praw nie wyprzedziło gotowości do stania się równymi?”.

Według Potockiej to, do czego powinny dążyć kobiety, to przejęcie wszystkich zasad funkcjonowania wypracowanych przez mężczyzn i ślepe ich naśladowanie. Jeśli kobieta nie potrafi odnaleźć się w męskim świecie, to znaczy, że jest słaba. Autorka nie bierze pod uwagę tego, że są kobiety, które nie chcą grać według męskich zasad, bo im to nie odpowiada czy jest to sprzeczne z ich wartościami. Nie widzi możliwości wypracowania innych rozwiązań. Za niekorzystanie ze wszystkich możliwości, jakie oferuje obecny czas, Potocka obwinia tylko kobiety, nie pojmując, że jest to większy społeczny mechanizm.

Warto też dodać na koniec, że kiedy kuratorką wystaw jest Potocka, na liście zaproszonych artystów zawsze dominują mężczyźni. Jeśli to wystawy indywidualne, to są one poświęcone artystom. Jako dyrektorka Muzeum Sztuki Współczesnej nie dba również o zakup prac artystek. W kolekcji MOCAK-u są prace 28 kobiet i 125 mężczyzn. Równocześnie w pierwszej części eseju Potocka krytycznie odnosi się do kobiet, które w przeszłości były u władzy: „Zaskakujące jest to, że posiadanie władzy nie rozbudziło w nich refleksji wobec sytuacji innych kobiet. Nie dostrzegały problemu i nie okazywały współczucia, chociaż niewątpliwie miały możliwości wpłynięcia na los kobiet i zakres ich edukacji”.

Świat sztuki przez wieki był na wskroś patriarchalny. Z tego koszmaru zaczynamy się teraz powoli budzić. Redefiniujemy spojrzenie na sztukę. Zaczynamy odczytywać inaczej historię sztuki. Przyglądamy się kuratorkom, które wspierały głównie artystów mężczyzn, jak trafnie zauważyła Agata Pyzik w opublikowanym na łamach internetowego magazynu „Szum” tekście „Rozbijmy zabawę!”.

Najwięcej z tekstu Potockiej dowiadujemy się o niej samej. O tym, jak o sobie myśli, jak definiuje kobiecość, co myśli o mężczyznach. Możemy się też domyślać, jaką strategię wykorzystywała, budując swoją karierę. Równocześnie trudno jest, znając treść eseju, akceptować pewne fakty, np. to, że jego autorka zasiada w jury Literackiej Nagrody „Nike”. Bo przede wszystkim jesteśmy ludźmi, przez co chcę powiedzieć, że to, w jaki sposób myślimy o świecie i otaczających nas zjawiskach, ma wpływ na podejmowane przez nas decyzje w czasie pełnienia funkcji zawodowych. Właśnie dlatego esej Marii Anny Potockiej jest porażający. Jest on również niebezpieczny, ponieważ normalizuje przemoc i cofa nas w tym, co jako kobiety zdołałyśmy w patriarchacie uzyskać (czasami przypłacając te zdobycze życiem).