ZBIEGI OKOLICZNOŚCI:
Anachronizm

Piotr Kłoczowski

„Dzisiaj trochę mi wstyd, że tak starałem się ciągnąć Witolda za ręce i nogi we współczesność” – Konstanty A. Jeleński

Jeszcze 1 minuta czytania

„…obaj jesteśmy, jak żołnierze w okopach, zarazem lekkomyślni i tragiczni…” – napisał  Witold Gombrowicz o Kocie Jeleńskim.

A co Gombrowicz i my zawdzięczamy Jeleńskiemu?

Dzięki Jeleńskiemu wiemy, że „Dziennik” jest nowoczesną powieścią, a jego narrator jest równie fascynujący i tajemniczy jak Marcel, narrator „W poszukiwaniu straconego czasu”; wiemy też, że możemy odwrócić tytuły i dać „Pornografii” tytuł „Kosmos”, a „Kosmosowi” – tytuł „Pornografia” i że to przestawienie odkrywa perspektywy, które przypisane przez Gombrowicza tytuły zasłaniały.

Witold Gombrowicz i Konstanty A. Jeleński,
Vence, Villa Alexandrine, lipiec 1967, fot. © Bohdan
Paczowski; fotografia pochodzi z książki: K. A. Jeleński,
„Chwile oderwane”, słowo / obraz terytoria,
Biblioteka Mnemosyne, 2007
„Myślę, że wszystkie jego powieści są przedmiotami autobiograficznymi, tak samo jak przedmiot autobiograficzny pod tytułem «Dziennik» jest powieścią. Znajdujemy tam taką samą troskę o styl i konstrukcję jak w powieściach” – mówił Jeleński Ricie Gombrowicz.

Namawiał także do przywrócenia całej ostrości „Ferdydurke” przez podstawienie współczesnych figur: profesor Pimko – dekonstrukcja; Młodziakówna – „sztuka krytyczna”, gender studies czy feminizm; Młodziakowa – dyrektorka galerii albo muzeum sztuki współczesnej…

15 czerwca 1984 roku w Paryżu na rue de la Vrillère Rita Gombrowicz nagrała z Jeleńskim długą rozmowę po francusku. Rozmowa dotyczyła Gombrowicza. Jej ważny fragment chciałem przypomnieć z okazji 40 lat, które upłynęły od śmierci Gombrowicza, latem 1969 roku, w Vence na południu Francji.

Dedykuję ten fragment Michałowi Pawłowi Markowskiemu, dla refleksji i zadumy.



Kiedy Gombrowicz przysłał do „Kultury” pierwsze strony „Dziennika”, powiedziałem do Giedroycia: „To jest pasjonujące i nie ma wątpliwości, że kiedy będzie tego więcej, trzeba to będzie wydać w książce, ale dla pisma będzie lepiej, jeżeli będziemy drukować tylko co bardziej interesujące fragmenty”.

Uważałem „Dziennik” za nierówny! Nie rozumiałem, że te ustępy, niby to słabsze, były integrującą częścią dzieła sztuki, jakim był „Dziennik”
. Kiedy byłem młody, wyobrażałem sobie, że jeśli nie siedzi się okrakiem na marksizmie, psychoanalizie i egzystencjalizmie, jest się ciemnym chłopkiem z prowincji. A w dziele Gombrowicza, jak w każdym wielkim dziele, znajdowałem wiele odniesień do tysiąca rzeczy, które wisiały wtedy w powietrzu. Więc ja starałem się łapać za to wszystko, co było najbardziej w nim nowoczesne, najbardziej paryskie, żebym mógł to pokazywać moim przyjaciołom i mówić: widzicie, co my mamy?

Kiedy teksty jego przychodziły z Argentyny, nie zawsze wydawały mi się dostatecznie
dans le coup, ale były bardziej dans le coup niż wszystko, co się w owym czasie tu, w Paryżu, działo. Jak różne idee mało w gruncie rzeczy znaczą. Rozumiesz dopiero wtedy, gdy przedefilują ich przed tobą całe serie. One się dewaluują. Trafiają na naszych oczach na śmietnik historii.

Anachronizm Witolda nie pochodził jedynie z faktu, że był oddalony od wszystkiego, ale przede wszystkim z tego, że doceniał wartość tego oddalenia. Kultura dla niego była sposobem wyrażenia się, trochę lepszego zrozumienia i innych, i siebie. Nie miała żadnej wartości dekoracyjnej czy utylitarnej. Dzisiaj trochę mi wstyd, że tak usiłowałem ciągnąć Witolda za ręce i nogi we współczesność. Była to może i rozsądna taktyka. Należało mu oddać tę przysługę. Byłem pełen najlepszej wiary. Byłem istotnie prawdziwie olśniony tym spotkaniem anachronicznego dzieła z duchem czasu.

Ciągnąłem go ze wszystkich sił ku Zachodowi, podczas gdy jego uniwersalność – jeden z powodów, dla których jest taki ciekawy dla Zachodu – zakładała także, że musi być Zachodowi przeciwstawny. Na przykład broniłem zawsze Witolda, kiedy go gdziekolwiek atakowano. Tym łatwiej mi to zresztą przychodziło, że zawsze z góry się z nim zgadzałem. Po ogłoszeniu „Trans-Atlantyku”
w „Kulturze”, jakiś Polak z Londynu napisał, że to jest rzecz bez wartości, że awangarda to zupełnie co innego. Zareagowałem bardzo ostro. A potem Witold napisał w „Dzienniku”: „Jeleński bierze mnie w obronę, ale wolałbym, żeby nie pisał: Nie macie racji, bo Gombrowicz podobny jest do Sartre’a, nie macie racji, bo Gombrowicz podobny jest do Pirandella…”.

Inny przykład: po przeczytaniu rękopisu „Pornografii”
poradziłem mu w liście, żeby lepiej zatarł swoje ślady. Myślałem oczywiście o Robbe-Grillecie i Sarraute! Mówiłem sobie: to jest nouveau roman pełen sensacyjnych tropizmów, dlaczego wyjaśniać go w taki niemodny sposób? Ale w „Pornografii” idzie właśnie o to, „jak byście załadowali na poczciwy wiejski wolant kupę trucizn dernier cri (nie mam na myśli krzyku mody, lecz bólu)”, jak pisze w przedmowie. Nie rozumiałem tego. A jeśli rozumiałem, to nie przylegałem do tego rozumienia tak zupełnie jak dzisiaj. Teraz wiemy, że na tym właśnie polega siła i wartość Gombrowicza. […]

Zapisane w Paryżu, 15 czerwca 1984