Tamtym z urodzenia, tym z przeznaczenia
„Ripley”, mat. prasowe Netflix

19 minut czytania

/ Film

Tamtym z urodzenia, tym z przeznaczenia

Łukasz Najder

Serial „Ripley” pojawia się w idealnym momencie. Już od dłuższego czasu toczy się u nas burzliwa dyskusja o awansie społecznym, zdrajcach własnej klasy, ucieczce z „prowincji”, transferach w górę i powrotach w dół

Jeszcze 5 minut czytania

Uzurpator, nawet jeśli osiągnie sukces i zdobędzie wszystko, nigdy już nie zazna spokoju. Jego życie, odkąd podjął grę, zmieniło się również w ciąg okazji do wpadki, serię kontaktów z potencjalnymi demaskatorami. Co gorsza, odkąd podjął grę i wdarł się na szczyty – albo uparcie dalej się wdziera – żyć musi podwójnym życiem. Wciąż jest, choć w przebraniu i masce, tym, kim był niegdyś, a zarazem tym, kim chciał być. Kimś innym, kimś nowym. Uzurpator będzie więc dwiema osobami w jednym ciele. W konsekwencji znajduje się w położeniu szpiega operującego na terytorium wroga, oszusta z fałszywą tożsamością, konfidenta, reportera od ryzykownych wcieleniówek, przykrywkowca. Uzurpator pragnie zdobyć wszystko, musi zatem wszystkim zaryzykować. Tym wszystkim jest on sam. „Ile musieliśmy oddać, żeby się tu dostać”, może uzurpator powtórzyć za Adrienne Rich (przeł. Jerzy Jarniewicz).

Lecz mimikra idealna zdarza się rzadko, przez nieszczelny kostium, prędzej lub później, zaczyna wyzierać obcy, intruz, łgarz. Uzurpator nie okiełzna tego ogromnego żywiołu nazywanego światem, zawsze bowiem znajdzie się ktoś, kto go widział, przyłapał, znał, przejrzał czy zapamiętał. Jego przeszłość to materiał dowodowy. Równie często zdradza uzurpatora ciało. Bywa ponadto bezradny wobec atawizmów nabytych w domu rodzinnym, środowisku, poprzednim wcieleniu. No i gust, ta najtrudniejsza z lekcji. Coś, czego uzurpator nie może po prostu za kimś powtórzyć, nałożyć na siebie. W rezultacie uzurpator odczuwa satysfakcję z przywilejów i rozkoszy, których zaznaje, i ciągły lęk o tychże utratę. Patrząc z jeszcze innej perspektywy – ów luksus jest tylko interwałem między unikaniem zdekonspirowania a zażegnywaniem kryzysu po dekonspiracji.

Wsypa

Może być to na przykład zapach. „Poznałem siebie po zapachu owiec, choć nie chciałem się poznać”, konstatuje rozpaczliwie Jakub, bohater i narrator „Pałacu” Wiesława Myśliwskiego, który wtargnął do tytułowego obiektu, żeby wykorzystując tużpowojenne interregnum, odgrywać tam komedię i tragedię bycia nowym jaśnie panem. Ale ów jaśnie pan, nawet w jaśniepańskim fotelu, pośród jaśniepańskich artefaktów, przed obliczem nie swoich jaśniepańskich przodków namalowanych techniką olejną, dalej pozostaje owczarzem. Czuje to. Może powtarzać słowa i gesty jaśniepaństwa, lecz wychodzi z tego co najwyżej parodia. Nie tak dokonuje się zmiana społeczno-polityczna – nie poprzez megalomańskie rojenia na własny temat, przebieranki, aneksję dekoracji.

Z kolei za Annie Ernaux, o czym wspomina w „Powrocie do Yvetot”, ciągnął się w szkole zapach wybielacza, odbierany przez jej zamożne koleżanki jako „smród”, dowód, iż obcują z kimś z biedoty, robociarzy, prostego ludu. Również i sprytna, zdesperowana rodzinka z „Parasite” jest trwale napiętnowana „zapaszkiem” wyczuwalnym przez ich chlebodawców – to woń sutereny-nory, w której mieszkają, roztwór wilgoci, nędzy, taniej żywności i bezrobocia.

Tomek Hiemza z „Hejtera” pożera krewetki razem z ogonkiem i operetkowo się perfumuje. Młody Edouard Louis trzymał sztućce niczym broń lub narzędzia. Sobowtóry z „To my” są pokraczne, impulsywne i głośne. Olivera Quicka, bohatera „Saltburn”, zdradzają ciuchy „jak z dyskontu” i to, że nie wie, iż w arystokratycznym zamczysku tylko jajka zamawia się u lokaja, resztę zaś śniadania dobiera samodzielnie z bufetu. Nikodem Dyzma nie tyle kogoś gra, ile jest sobą, ale że reprezentanci zblazowanej socjety widzą w nim administratora majątku w Koborowie, oksfordczyka i „człowieka czynu”, to jego grubiaństwo, obcesowość, antyintelektualizm i prymitywny hedonizm zostają odebrane jako przymioty stanowczego polityka i mężczyzny. Lecz sekretarz Dyzmy, Zygmunt Krzepicki, rozumie, z kim ma do czynienia, bo w codziennym bliskim kontakcie wychodzi na wierzch prawdziwa natura tego zredukowanego pracownika poczty z Łyskowa – a okazjonalnie: mandolinisty i fordansera – który w obliczu zawiłości prawa i ekonomii popada nierzadko w przerażenie, zalicza momenty kompletnej tępoty. Odkrywa to również uznawany za „wariata” Zorż Ponimirski, ubezwłasnowolniony hrabia, gdyż patrzy na prezesa nie jak na prezesa Państwowego Banku Zbożowego i gwiazdę sezonu towarzyskiego, ale zbiór kiepskich manier, niskiego języka i powszedniego wyglądu. W tym przypadku, paradoksalnie, stereotyp i pogarda okazują się najcelniejszą strategią interpretacyjną.

W „Utalentowanym panu Ripley” z roku 1999 zdradza Toma jego fatalny gust wnętrzarski, słabość do kotar, popiersi, kunsztownych mebli „z epoki”. Freddiemu wystarczy jedno spojrzenie, żeby ujrzeć w nim zachłannego nuworysza. Oczywiście plan Toma kiereszują co rusz także i prozaiczniejsze wtopy – rozziew pomiędzy kilkoma wersjami zdarzeń, przypadki, zawłaszczone charakterystyczne precjoza, denaci.

W najnowszej ekranizacji tej kultowej powieści Patricii Highsmith, serialu zatytułowanym „Ripley”, będzie to szlafrok w motyw paisley kupiony przez Toma Dickiemu na prezent, ale okrutnie przez niego i Freddiego wyszydzony. Może i ów wzorzysty szlafrok wygląda koszmarnie, ale zarazem jest wyjątkowym darem, bo, symbolicznie, skórą zdartą z „dawnego” Toma, efektem jego wylinki mentalno-społecznej, zrzuconą warstwą biografii.

Osiem godzin

Już sama informacja, że na podstawie liczącej niespełna trzysta stron powieści zostanie nakręcony ośmioodcinkowy serial, powinna wywołać u wszystkich zainteresowanych lekki niepokój. W trakcie blisko ośmiu godzin można z powodzeniem odtworzyć i puścić w ruch całe uniwersum ripleyowskie – Highsmith napisała w sumie pięć książek o przygodach, przemianach i występkach Toma Ripleya, drobnego oszusta pragnącego żyć pośród zbytku i lepszego towarzystwa – a nie ograniczyć się do fabuły, w której uczestniczy ledwie kilka postaci.

„Ripley”„Ripley”, reż. S. Zaillian, USA 2024, na Netlixie od kwietnia 2024„Utalentowany pan Ripley” to bardzo dobry kryminał, udane studium psychopatii i oryginalna rzecz o transferze w górę dzięki przemocy i podstępom, ale też znowu nie jakaś „Zbrodnia i kara” czy „Proces”. W rezultacie najsłabszym elementem tej netflixowej produkcji w reżyserii Stevena Zailliana jest tempo opowieści budzące skojarzenia raczej z kinem Tarra niż Tarantino. Albowiem „Ripley” to przeciągane w nieskończoność rozmowy w układach dwójkowych, sceny zbrodni dłużące się niczym instruktażowy film BHP – podobnie jak sceny pozbywania się zwłok i narzędzi zbrodni – repetytywna bieganina głównego bohatera, typowa dla intrygi napędzanej kompulsywnym, wielopiętrowym kłamstwem, podszywaniem się pod kogoś innego, zmianami charakteryzacji, ucieczką jako modus operandi.

Również i obsada, moim zdaniem, powinna być dobrana trafniej. O ile Andrew Scott w roli Toma Ripleya wypada znakomicie, a jego twarz sugestywnie komunikuje wewnętrzny mrok i brak skrupułów – czego nie da się do końca powiedzieć o kreacji Matta Damona, bo Ripley Damona to nazbyt często uśmiechnięty gamoń z dorodną amerykańską żuchwą – o tyle już Johnny Flynn jako Dickie i Dakota Fanning jako Marge wypadają na tle Jude’a Lawa i Gwyneth Palthrow dość słabo i nijako. Oglądając ich, można było uwierzyć, że Marge kompletnie nie umie sobie poradzić z nagłym zniknięciem z jej świata ukochanego Dickiego, a Tom ją przeraża i że Dickie jest tak piękny, iż łatwo zrozumieć drżenie, w jakie wprawiał Toma. Niestety, Dickie Flynna przypomina drewnianego modela reklamującego dżinsy, a Marge Fanning – kobietę, o której można powiedzieć, że ubiera się na ciemno. Niepowodzeniem zakończył się też eksperyment z obsadzeniem Eliot Sumner w roli Freddiego Milesa. Dziś widać geniusz Philipa Seymoura Hoffmana, który z tej epizodycznej postaci zrobił popis gry aktorskiej. Ale żeby oddać sprawiedliwość twórcom „Ripleya”, wypada odnotować, że Maurizio Lombardi jako inspektor Pietro Ravini jest świetny, podobnie jak Margherita Buy w roli pani Buffi, konsjerżki, landlorki, eleganckiej starej panny z kotem, maine coonem dorodnym niczym lew.

„Ripley”

Zdjęcia w „Ripleyu” są fenomenalne. Żaden chyba serial nie może wylegitymować się taką stroną wizualną. To małe dzieła sztuki, zwłaszcza w tych odcinkach, w których eksponowane są krajobrazy albo krajobrazy miejskie. Operator Robert Elswit wywołuje u widza podziw i zawrót głowy, tasując mu przed oczami kadrami kojarzącymi się z niemieckim ekspresjonizmem, noir, Hitchcockiem, Fellinim, André Kertészem. Tyle że jak każde piękno zaserwowane w nadmiarze, piękno tych sekwencji i obrazów zaczyna po czasie z lekka nużyć, a po drugie – wyrafinowana forma wysyca z filmu omal cały dramatyzm i afekt. Ostatecznie mistrzowska praca kamery, wespół z maestrią scenografii i detalu, staje się widowiskiem samym w sobie, popisem zasłaniającym sprawy i ludzi.

Ponadto niezbyt przekonują partie wizyjne, w trakcie których odwiedzają Toma pełnowymiarowe modele jego ofiar, co najpewniej miało dowodzić tragicznej psychomachii szalejącej w lodowatym na pozór arywiście i przesądzać, że każdy jednak człowiek dysponuje czymś w rodzaju żywego sumienia. Jakby i tego wszystkiego było mało, ubogacono „Ripleya” miniwątkiem historycznym. Otóż Tom nie dość, że tropi dzieła Caravaggia w muzeach i kościołach Włoch, to, o ile właściwie odczytuję zamysł metaforyczno-fabularny, powtarza niejako jego los, los mordercy, zbiega, wykolejeńca, geniusza w swoich fachu. W ostentacyjnie czarno-białym serialu przewija się motyw chiaroscuro, którego wirtuozem był właśnie Caravaggio. Przypominają nam o tym różne osoby wypowiadające za plecami Toma, chłonącego akurat malarskie dziedzictwo baroku, termin „światło”.

Ogród rozkoszy ziemskich 

Czego pragnie Tom Ripley – i dlaczego? Odpowiedź na to drugie pytanie jest dość prosta. Highsmith już na pierwszych stronach „Utalentowanego pana Ripleya” daje nam dostęp do jaźni swojego bohatera: „Bo Dickie jest dzieckiem fortuny. Co ja osiągnąłem w jego wieku? – zadał sobie w duchu pytanie Tom. Żyję z dnia na dzień. Żadnego konta bankowego. Uciekam przed gliniarzami” (przeł. Robert Sudół).

HighsmithPatricia Highsmith, „Utalentowany pan Ripley”. Przeł. Robert SudółTom jest sierotą, gołodupcem bez perspektyw, drobnym, żenującym kanciarzem ze smykałką do podrabiania dokumentów i zachowań ludzi. W „Ripleyu” wegetuje w dusznej klitce, pośród międzysąsiedzkich hałasów, ze wspólną łazienką i toaletą na korytarzu. Pomału już do niego dociera, że nigdy się stąd nie wydostanie. No chyba że zdarzy się cud. I ten cud się zdarza. Propozycja, żeby udał się do Europy, odnalazł tam syna milionerów Greenleafów i nakłonił go do powrotu do Nowego Jorku, spada mu z nieba. Misja ta oznacza radykalną odmianę jego doli – Tom katapultuje się do świata klasy pierwszej. Wreszcie ma pieniądze, cel i sposobność, żeby wniknąć do elity. Po latach upokorzeń i wyrzeczeń ekstatycznie korzysta z przyjemności, jakie oferuje bogactwo, choćby i cudze. Nasłoneczniona włoska przestrzeń, doskonała kuchnia, mnóstwo wolnego czasu, uprzejma obsługa, wille i apartamenty godne zdymisjonowanych imperatorów, rozrywka będąca treścią każdego dnia. Kontrast pomiędzy dawnym życiem Toma a tym nowym jest tak ogromny, że Tom raz po raz czuje się nierealnie – co Highsmith oddaje rytmicznymi porównaniami do kina, odgrywania roli, spektaklu, folderu turystycznego czy przedstawienia. Dlatego Tom zrobi wszystko, żeby tego nie utracić.

Pieniądze i koneksje Greenleafów otwierają mu także skarbiec wykwintnych przedmiotów, wykonanych z najwyższym pietyzmem ozdób, konfekcji i utensyliów. „Ripley” to ASMR za pomocą dźwięków, jakie wydaje luksus. Dzwonek w znakomitych hotelach, chrobot stalówki, szczęk zamków u walizki, pogłos kroków w przestronnym salonie, wieczny szmer klasycznego rolexa, własne chrząknięcie w pustym zupełnie, komfortowym przedziale, w którym wykupiło się każde z miejsc. „Spinki do mankietów, białe koszule z jedwabiu, nawet podniszczone ubrania – wytarty brązowy pasek z mosiężną klamrą, znoszone brązowe skórzane buty z tych, co są reklamowane w «Punchu» jako nie do zdarcia przez całe życie, stary sweter musztardowy z obwisłymi kieszeniami – wszystko to było jego i wszystko to lubił. Do tego czarne pióro wieczne ze złotymi inicjałami. I portfel, dość sfatygowany portfel ze skóry aligatora od Gucciego”. I jeszcze: „Takie przedmioty przypominały mu, że istnieje, dzięki nim czerpał zadowolenie z życia”.

Tom odbija sobie za wszystkie te lata, gdy wegetował, naciągając starsze panie i pomniejszych biznesmenów. Bierze również odwet na tych, którzy wywyższają się, choć nie mają po temu zbyt wielu powodów. Oni – Rickie, Freddie, Marge – też są przecież uzurpatorami, tyle że w innej sferze. To zblazowane beztalencia udające artystów. W „Ripleyu” Marge jest grafomanką klecącą miesiącami nudną książkę o miasteczku, w którym mieszka, Freddie – dramaturgiem mniemanym, a Rickie – upiornym pacykarzem. Sztuka ich nobilituje, łechce ego i pozwala zadawać szyku pośród możnych snobów i pozerów. W istocie żadne z nich nie powinno czuć się lepszym od Toma. To nie przymioty własne, ciężka praca czy odwaga zapewniły im dolce vitavita contemplativa w sielskich Włoszech, ale zstępująca kasa, odziedziczone przywileje i kontakty, granie od razu w finansowo-towarzyskiej ekstraklasie.

Ale żeby nie było niedomówień. Celem Toma jest Tom, Toma luksusostan, oby jak największy metraż Toma, Toma wyrafinowane rzeczy. Nie mamy tu do czynienia z lewicowym wallenrodyzmem, za sprawą którego odmieniona zostanie świadomość klasowa milionerów i ich beztroskiego potomstwa, czy łupieniem bogatych dla Sprawy, bo organizacji potrzeba elementarzy, bomb, powielacza. Tom nie dba o nikogo poza Tomem.

Awantury o awans

Serial „Ripley” pojawia się w idealnym momencie. Już od dłuższego czasu toczy się u nas burzliwa dyskusja o awansie społecznym, zdrajcach własnej klasy, ucieczce z „prowincji”, transferach w górę i powrotach w dół. Zaczęło się to wszystko od książek Eribona, Louisa i Vance’a, następnie pojawiła się Ernaux i kolejne opowieści skrzywdzonych i wywyższonych, którzy po latach – i z jakże odmiennej już pozycji – próbują opisać miejsce startu i oszacować koszt lotu. Dość powiedzieć, że tylko w tym roku ta biblioteczka powiększyła się o „Hankę” Macieja Jakubowiaka i „Pejzaż dobrej kobiety” Carolyn Steedman, rzecz, która perspektywą angielską i londyńską urozmaica dominującą dotąd francusko-polską. Natomiast pod koniec 2023 roku otrzymaliśmy „Poruszonych” Magdy Szcześniak, imponującą socjologiczno-kulturoznawczą pracę o, jak głosi podtytuł, „awansie i emocjach w socjalistycznej Polsce”.

„Ripley”

W „Poruszonych” dokonuje Szcześniak bardzo ciekawego porównania między modelami awansu społecznego w krajach kapitalistycznych i socjalistycznych, które z powodzeniem odnieść można tak do wydanego w roku 1955 „Utalentowanego pana Ripleya”, jak i serialowej adaptacji z akcją osadzoną na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. „Choć rozwój kapitalizmu doprowadził po II wojnie światowej do udrożnienia ścieżek awansu w krajach Globalnej Północy i upowszechnienia procesów przemiany tożsamości klasowej, dominującą opowieścią pozostaje ta, w której awansują jednostki wyjątkowe – takie, których talent i determinacja uzasadniają i umożliwiają pokonywanie kolejnych barier. Socjalizm namawiał klasy ludowe do «ruszenia się», składając im obietnicę awansu dla wszystkich”.

Zarówno w powieści Highsmith, jak i w jej kolejnych ekranizacjach, od „W pełnym słońcu” z Alainem Delonem, przez „Utalentowanego pana Ripleya”, po „Ripleya”, brakuje właściwie alternatyw dla poczynań Toma. Nie chodzi o to, że pisarka, scenarzyści i reżyserzy doradzają knucie i morderstwo jako hasło otwierające imprezę top. Chodzi o to, że wydają się pogodzeni z faktem, że albo jesteś tam, gdzie byłeś od zawsze, albo jakaś forma deus ex machina – plus twoja osobista bezwzględność – wypiętrzą jednego na milion spośród was ponad innych, dopuszczą między dobrobyt i łaskawych, wymuskanych bogów.

„Utalentowany pan Ripley” wpisuje się w nurt opowieści literackich i filmowych – by wymienić Balzaca, Mannowskie „Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla”, wspomniane już „Saltburn” czy „Karierę Nikodema Dyzmy” – o tych spośród bidoków, zachłannych, nieuprzywilejowanych, chorobliwie ambitnych, z podziemia, którzy nie chcieli bądź nie mogli czekać, bądź już się naczekali, bądź też którym nie uśmiechała się mozolna wspinaczka po drabinie społecznej, lata żmudnej nauki i jeszcze dłuższe i żmudniejsze lata rozbudowywania CV.

Tego, co przyjemne i w pierwszym gatunku, pragnęli już, zaraz. Dlatego szukali drogi na skróty, wytrychu do wrót salonu, a owym skrótem lub wytrychem mógł być mezalians, ożenek z bogaczem/ką, hazard, fuks, łaska ze strony kogoś wpływowego, oszustwo, kradzież i wreszcie – zbrodnia. To przeciwieństwo, ujmując i nazywając z grubsza, produkcji PRL-owskich, gdzie, powiedzmy, Leszek Górecki z „Daleko od szosy” czy Michał Toporny z „Tańczącego jastrzębia” wybrali naukę i pracę jako środek do zmaterializowania własnych ambicji. Ale z pewnością byłoby ciekawie zobaczyć bohatera ripleyowskiego w Lutku Danielaku z „Wodzireja” i Czesławie Wiśniaku z „Konsula”.

Wraz z upadkiem PRL upadło również wiele narracji, w tym i ta o awansie społecznym możliwym do przeprowadzenia w skali pokoleń, o wywindowaniu mas. Zaczął dominować turbokapitalistyczny model indywidualny – od zera do milionera, do maleńkiego PPHU do molocha, od korposzczura do grubej fiszy. Wszystko zawdzięczam sobie, a jednocześnie godzę się na srogie frycowe u progu kariery, więc nie narzekam na brak umowy o pracę, darmowe staże, bezpłatne nadgodziny, najniższe stawki czy mobbing.

Z czasem jednak i te narracje zaczęły brzmieć groteskowo i niewiarygodnie, bo kolejne generacje nie godzą się na wyzysk i mamienie odległym, wątpliwym sukcesem. Za nic mają nostalgiczno-dyscyplinujące historyjki weteranów liberalizmu realnego, tych Münchhausenów samodzielnie wyciągających się za włosy z bagna. Nasze wspólne dzisiaj to czas chaosu i niewiadomej, gdy stare mity – self-made man, rewolucyjne innowacje z garażu, ciułanie, „pomysł na biznes”, wykształcenie – przestały działać, a brakuje nowych i angażujących.

To również czas pozorantów i przebranych, czas podróbek udających kosztowny oryginał, sezon sobowtórów, czas Ripleyów. Na szczęście nie takich dokładnie jak Tom – aczkolwiek Anna Sorokin alias Delvey, o której Netflix zrobił serial „Kim jest Anna?”, mogłaby uchodzić za jego pojętną uczennicę – lecz dzielących z nim co poniektóre żądze i marzenia. Albowiem ci, a jest ich wielu i wiele, których oszołomił lub zawstydził napór obrazów luksusu, jedna z podstawowych cech naszej epoki, postanowili sami, na oczach milionów, w internecie, dzięki ajfonom, symulować bycie Greenleafami tego świata na ekskluzywnych wakacjach bez końca.