Przelotne spotkania

12 minut czytania

/ Literatura

Przelotne spotkania

Tomasz Pstrągowski

Bohaterowie Adriana Tominego ukazywani są w dużym zbliżeniu, a mimo to pozostają odlegli – czytelnik niewiele się o nich dowiaduje. Zostaje zmuszony do obserwowania wycinka z życia ludzi, których właściwie nie zna

Jeszcze 3 minuty czytania

W jednym z numerów „Optic Nerve” można przeczytać krytyczny list od czytelnika. „W sztuce i komiksie istnieje coś takiego jak rozwój – pisze rozżalony nabywca magazynu Adriana Tominego. – Ale ty wyrzucasz z siebie wciąż te same przesłania i pomysły. Szkoda”.

Jest w tej opinii nieco racji. Adrian Tomine (nazwisko pochodzi z japońskiego, czyta się je: to-mi-ne) od niemal 30 lat publikuje komiksy poruszające podobne tematy w podobny sposób. Ale nie czyniłbym z tego zarzutu. Tomine jest bowiem jednym z tych autorów amerykańskiego komiksu niezależnego, którzy znaleźli sposób na siebie. Tak jak od Joego Matta możemy się spodziewać ekshibicjonistycznych wyznań przekraczających granice intymności, a Daniel Clowes w centrum swoich historii stawia wyrzutków żyjących w ciągłym poczuciu wyobcowania, tak Tomine stał się mistrzem precyzyjnych, wręcz sterylnych obyczajowych miniatur. Ich bohaterowie ukazywani są w dużym zbliżeniu, a mimo to pozostają odlegli – czytelnik niewiele się o nich dowiaduje i zagląda do ich życia tylko na chwilę. Niepewny, co działo się wcześniej i wydarzy później, zostaje zmuszony do obserwowania wycinka z życia i współodczuwania emocji postaci, których właściwie nie zna.

Lektura komiksów Tominego budzi dyskomfort, ale jest to dyskomfort głęboko humanitarny. Wynikający z otwarcia na drugiego człowieka, wniknięcia w jego życie, poznania najboleśniejszych sekretów i próby zrozumienia jego motywacji. Weźmy chociażby tytułową nowelę z wydanego właśnie w Polsce zbioru „Śmiech i śmierć” (zbierającego komiksy publikowane w numerach 12–14 „Optic Nerve”).Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”. Przeł. Agata Napiórkowska, Kultura Gniewu, 124 strony, w księgarniach do stycznia 2020Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”. Przeł. Agata Napiórska, Kultura Gniewu, 124 strony, w księgarniach od stycznia 2020 To opowieść z życia trzyosobowej rodziny. Szukająca pomysłu na siebie nastoletnia córka idzie na kurs dla stand-uperów, matka ją w tym wspiera, ojciec jest przeciwny. Boi się, że jąkającą się nastolatkę spotka rozczarowanie. Jednak najważniejsze rzeczy rozgrywają się u Tominego pod powierzchnią. W „Śmiechu i śmierci” dzieje się tak z chorobą matki. Skupieni na standupowej karierze córki bohaterowie i narrator przemilczają ten temat. Czytelnik domyśla się, że coś jest nie tak, gdy w kolejnej scenie matka przykrywa chustą łysą głowę. Gdy zupełnie znika z kadrów, zrozumiały staje się upór zarówno ojca, jak i samej dziewczyny. On chce uchronić dziecko przed kolejnym dewastującym doświadczeniem, ona rozpaczliwie czepia się ostatniego przesłania mamy: kiczowatego „nie bój się bać”. Ostatecznie dziewczynę spotyka upokorzenie, a ojciec przeżywa pomniejsze załamanie nerwowe. Historia się kończy. Nie wiemy, czy którekolwiek z nich czegoś się nauczyło. Nie ma prostego morału ani emocjonalnego domknięcia, a czytelnik przechodzi do następnej noweli.

*

Adrian Tomine debiutował w latach 90., gdy jako licealista zaczął publikować komiksowy zin „Optic Nerve”. W tamtych czasach ukazujące się nieregularnie autorskie magazyny komiksowe cieszyły się w Ameryce popularnością. Joe Matt wydawał „Peepshow”, Julie Doucet „Dirty Plotte”, Daniel Clowes „Eightball”, Seth „Palookaville”, Chester Brown „Yummy Fur”. Kolejne numery reklamowane były na łamach komiksowych magazynów, kolportowane pocztą, a ich autorzy utrzymywali stały kontakt z czytelnikami w rubrykach z listami.

Nad wieloma z tych serii parasol ochronny rozciągnął Kanadyjczyk Chris Oliveros. Założyciel wydawnictwa Drawn & Quarterly (D&Q) w 1990 roku, mając 23 lata, pożyczył od ojca dwa tysiące dolarów i stworzył oficynę mającą wkrótce stać się jednym z najważniejszych wydawnictw niezależnych w Ameryce Północnej. W kręgu zainteresowań Oliverosa znajdowały się przede wszystkim komiksy autobiograficzne. Nic więc dziwnego, że nadsyłane z Kalifornii komiksy nastoletniego Tominego od razu wzbudziły jego entuzjazm. Twórca „Optic Nerve” wprawdzie nie pisał wprost o własnym życiu, ale jego prace otwarcie kierowały ku autobiograficznemu odczytaniu. Opowiadały o licealnym poczuciu wyobcowania, skupiały się na prozaicznej codzienności, wnikały głęboko w psychikę bohaterów, nieraz przekraczając granice intymności. Sam Tomine mówił o tym otwarcie. Wstęp do zbioru „32 Stories”, w którym przedrukowano miniatury z „Optic Nerve” sprzed przejęcia przez D&Q, rozpoczął od wyznania: „Książka, którą trzymasz w rękach, nigdy by nie powstała, gdyby liceum było dla mnie przyjemnym doświadczeniem”. Zaś pytany o inspiracje przyznaje, że czerpie je przede wszystkim z życia. „Nie jestem jednym z tych artystów z niesamowitą wyobraźnią, którzy potrafią po prostu zmyślać. Prowadzę zwykłe, nudne życie, ale staram się być uważnym obserwatorem” – mówił w rozmowie z „New Yorkerem”.

Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”

D&Q przygarnęło „Optic Nerve” w 1995 roku. Tomine miał wtedy 21 lat. Seria z miejsca odniosła sprzedażowy sukces, wyprzedzając cykle autorstwa wielu starszych i bardziej uznanych artystów. Zdaniem Erica Raynoldsa z wydawnictwa Fantagraphics Tominemu udało się wstrzelić w hipsterską niszę. Jego czytelnikami byli skołowani młodzi ludzie w momencie przejścia – jeszcze zagubione emocjonalne dzieciaki, ale już na tyle otwarte intelektualnie, by zainteresować się czymś nietypowym. Dokładnie takie jak bohaterowie komiksów Tominego. Inną przyczyną sukcesu miało być to, że narratorkami są u niego często kobiety. A to w latach 90. wciąż było rzadkością i poszerzało krąg potencjalnych odbiorców.

*

Najbardziej oczywistym źródłem wpływów Tominego jest twórczość Dana Clowesa. Rysownicy się zresztą przyjaźnią, a Clowes bardzo pomógł Tominemu podczas pierwszych lat kariery. Styl komiksów obu artystów jest do tego stopnia podobny, że czytając starsze nowele Tominego (z tomów „32 Stories”, „Sleepwalk and Other Stories” i „Summer Blonde”), można pomyśleć, że stworzył je Clowes. Ta sama czysta linia, podobne uporządkowanie kadrów na stronie, podobna statyczna kreska, nawet mimika postaci czy „ujęcia kamery”. Zbieżne są też tematy poruszane przez obu autorów: poczucie dyskomfortu i wyobcowania, niezręczność, niedopasowanie. Tomine pozostaje jednak bliższy życiu i jest bardziej zainteresowany psychologią postaci. Zadowala się uchwyceniem chwili czy nastroju, często zupełnie nie interesuje go puenta. Nie kusi go także groteska, po którą sięga Clowes.

Drugim idolem autora „Niedoskonałości” (ta dłuższa fabuła została opublikowana pierwotnie w „Optic Nerve” 9–11) jest Yoshihiro Tatsumi, gigant japońskiego komiksu, autor terminu gekiga, którym określane są niezależne komiksy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Tomine (mający japońskie korzenie) przedstawił twórczość Tatsumiego amerykańskiemu czytelnikowi w pierwszej dekadzie XXI wieku, przyjmując rolę redaktora i liternika kolejnych tomów kolekcji wydawanej nakładem D&Q. To właśnie dzięki Tominemu Amerykanie (a za nimi Polacy) mogli przeczytać monumentalny tom „A Drifting Life” wydany u nas pod nieco mylącym tytułem „Życie. Powieść graficzna”. Tatsumi opowiadał w nim o początkach swojej kariery i przypadającym na powojenne dekady boomie komiksu w Japonii. Przywoływał mnóstwo szczegółów, sypał datami, tytułami, nazwiskami. Zarysowywał kontekst społeczny kraju, w którym wszystkiego brakowało, ale który bardzo chciał wydźwignąć się z powojennej biedy. Tłumaczył wreszcie, jak ważna dla okupowanej Japonii była amerykańska popkultura. Skupiał się na ciężkiej pracy i wyrzeczeniach, objaśniając mechanizmy działania japońskiego rynku wydawniczego. I choć jednocześnie przemycał mnóstwo intymnych szczegółów z własnej biografii, robił to tak subtelnie, że czytelnik pozostawał z wrażeniem, jakby niczego konkretnego się o autorze nie dowiedział. Od Tatsumiego Tomine zaczerpnął zachwyt prozą życia i zainteresowanie postaciami pozornie nienadającymi się na bohaterów pierwszoplanowych. Tak jak autor „A Drifting Life”, autor „Śmiechu i śmierci” zaludnia historie postaciami niezdecydowanymi i niesympatycznymi, uwikłanymi w nieciekawe kompromisy, ponoszącymi porażki, mającymi problemy z komunikacją.

Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”

Tom „Śmiech i śmierć” zamyka nowela „Intruzi” zadedykowana Tatsumiemu. To opowieść o żołnierzu spędzającym w kraju dłuższy urlop. Zawieszony pomiędzy kolejnymi misjami, niepotrafiący się wpasować w sztywne ramy społeczne, wkrada się do swojego starego domu, by tam spędzać czas na zwykłych codziennych aktywnościach – przygotowywaniu posiłku, oglądaniu TV, drzemkach. Tylko w życiu, które już kiedyś poznał, jest w stanie się odnaleźć. Choć w nowelce jest zaskakująco dużo akcji, Tomine kładzie nacisk na metodyczność postępowania bohatera i monotonię jego dni, czyniąc z tej sensacyjnej fabuły historię o codzienności i niedopasowaniu w stylu Tatsumiego.

*

Tomine jest perfekcjonistą. Pełnometrażowe albumy wydaje raz na kilka lat. Utrzymuje się ze zleceń dla magazynów (znany jest ze współpracy z „New Yorkerem”) i pracy w reklamie. Przygotowanie 32-stronicowego numeru „Optic Nerve” zajmuje mu kilkanaście miesięcy. Narysowanie jednej planszy często pochłania więcej niż tydzień.

Gdyby jego komiksy miały zostać przeniesione na srebrny ekran, w zasadzie nie trzeba by było tworzyć dodatkowych storyboardów. Rysowane czystą, schludną kreską kadry są zazwyczaj wypełnione szczegółami. Mimika postaci przedstawiona jest realistycznie – brak tu charakterystycznego dla wielu twórców cartoonowego upraszczania czy przerysowania. Bardzo filmowy jest też sposób prowadzenia narracji. Tomine nie pozwala sobie na formalne eksperymenty, historie zamyka w konserwatywnych prostokątnych ramkach narzucających regularny rytm lektury. I to nawet w najbardziej dramatycznych momentach, gdy życie bohaterów wali się w gruzy lub dowiadują się o czymś niespodziewanym.

W krótkich formach ten rytm służy spotęgowaniu wrażenia voyeuryzmu oraz podkreśla dystans pomiędzy postaciami a czytelnikiem. Nawet jeżeli bohatera za chwilę spotka coś strasznego albo jego wyobrażenie świata właśnie się załamało, tempo narracji się nie zmienia, a czytelnik nie wychodzi z roli przechodnia podglądającego cudze życie. Jak w noweli „Pink Frosting” (z tomu „Sleepwalk and Other Stories”) kończącej się brutalnym pobiciem, a być może zabójstwem. Albo w „Dylan & Donovan” (z tego samego tomu), w której narratorka dowiaduje się, że nic w zasadzie nie wie o siostrze bliźniaczce.

W „Śmiechu i śmierci” Tomine podejmuje próby przełamania swojego stylu. W „Krótkiej historii sztuki zwanej rzeźbiarstwem ogrodowym” opowieść o mężczyźnie w średnim wieku pragnącym wymyślić nową dziedzinę sztuki zostaje przedstawiona za pomocą komiksowych stripów. Ale czterokadrowe żarty o Haroldzie wcale nie są śmieszne. Bohater co chwilę przekonuje się, że jego pomysł jest fatalny, nie potrafi się jednak pogodzić z porażką. Puenta – obowiązkowa w każdej z takich miniatur – ma zawsze gorzki wydźwięk.

Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”Adrian Tomine, „Śmiech i śmierć”

Z kolei nowelka „Przekład z japońskiego” – zdecydowanie najciekawsza w albumie – opowiedziana została za pomocą statycznych obrazów. Dominują na nich martwe przedmioty i wnętrza. Nawet jeżeli w kadrze znajdują się ludzie, to nigdy nie nawiązują kontaktu wzrokowego z czytelnikiem. Odwracają głowy tak, by pozostać nierozpoznawalnymi i natychmiast ulecieć z pamięci. Opowieść o kobiecie wracającej do męża, z którym się niemal rozstała, nabiera dzięki temu melancholijnego wydźwięku. Oto bohaterka uchwycona w podróży pomiędzy kontynentami, otoczona obcymi ludźmi i tymczasowymi przestrzeniami snuje ostatnie refleksje przed powrotem do dawnego życia. Niczego o niej nie wiemy. Nawet tego, jak wygląda. Jej opowieść zaczyna się w połowie i urywa bez puenty. Za chwilę rozpłynie się w naszej pamięci.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).