Queerowa ciekawostka
„Śmierć i dziewczyna”, fot. Tarasiuk

14 minut czytania

/ Teatr

Queerowa ciekawostka

Katarzyna Szustow

W latach 2007–2012 queery nie tylko miały władzę w Dramatycznym, ale też nie bały się jej użyć przy tworzeniu programu

Jeszcze 4 minuty czytania

W latach 2007–2012 byłam kierowniczką działu komunikacji i rozwoju Teatru Dramatycznego w Warszawie oraz współkuratorką odpowiedzialną za kształt 3. edycji Międzynarodowego Festiwalu „Warszawa Centralna”. I z tej perspektywy chcę dzisiaj przypomnieć o queerowych i feministycznych osobach twórczych, artystach i artystkach, które podjęły ryzyko eksperymentu, poszukiwań nowatorskich języków scenicznych na zaproszenie ówczesnego dyrektora naczelnego Pawła Miśkiewicza i ówczesnej dramaturg teatru Doroty Sajewskiej.

Zabieram głos w następstwie tekstu Pauliny Januszewskiej na stronie „Krytyki Politycznej”, pisanego wokół sytuacji w Teatrze Dramatycznym i sposobów pracy Moniki Strzępki:

Nie wartościując czyjegokolwiek gustu, muszę się z wami umówić, że z feminizmem to miejsce nigdy nie miało nic wspólnego, queerów traktowało zaś przedmiotowo, jako ciekawostkę, o tarciach klasowych nie wspominając. Jednocześnie takich miejsc, gdzie robi się teatr bezpieczny, przyjemny itd., też w Warszawie nie brakuje. Każda widzka miała więc coś dla siebie. Komu to przeszkadzało?

„queerów traktowało zaś przedmiotowo, jako ciekawostkę” 

Nie zgodzę się z Pauliną Januszewską, twierdzącą, jakobym, jako osoba queerowa, była traktowana przez tę instytucję przedmiotowo. W tym okresie zostały mi powierzone: odpowiedzialność (inaczej: władza) za blisko piętnastoosobowy zespół, odpowiedni budżet na działania, comiesięczna pensja, a także możliwość współtworzenia programu tego miejsca. Liczba osób ze społeczności LGBTQIA+ zatrudnionych wówczas w Dramatycznym była na tyle duża, że ktoś z zespołu zaryzykował typowy „polski żart” dopisania „OD” przy ostatnim wyrazie tytułu na dyrektorskim ogłoszeniu rozpoczęcia prób do spektaklu na podstawie Milana Kundery. Wyszła z tego „Nieznośna lekkość (od)bytu”. Dla jasności – irytację i niechęć (inaczej: homofobię) wyczuwałam jedynie u nielicznych osób w zespole Teatru Dramatycznego. Przede wszystkim to warszawskie środowisko teatralne uwielbiało dyskutować, jak to „pedały rządzą w Dramatycznym”.

Część z nas była bardziej wyautowana, część mniej – niekoniecznie wszyscy „obnosili się” ze swoją tożsamością poza bezpieczną strefą przyjaciół, znajomych, artystów. Prawdą jest, że queery nie tylko miały wtedy władzę w Dramatycznym, ale też nie bały się jej użyć przy tworzeniu programu. Od początku na scenę im. Gustawa Holoubka zapraszane były legendy radykalnej sztuki performans. W 2008 roku dwie ikony queerowej sztuki odwiedziły Warszawę: Franko B pokazał swój performans „Don’t Leave Me This Way”, Ron Athey stworzył rytualny wieczór „Self-Obliteration #1: Ecstatic” (Samowymazywanie I: Ekstaza). Ich

Ron Athey, fot. Tarasiuk

ikoniczne prace („I Miss You”, Tate Modern, 2003; „Solar Anus”, 1998) znajdują się dzisiaj w każdym porządnym podręczniku performance art i historii gay culture.

W 2010 roku na Małej Scenie Karol Radziszewski i Stefan Ingvarsson poprowadzili talk-show na żywo: „Rysia vs. Rafalala – starcie gwiazd”.


Ryszard Rysia Czubak, jedna z ikon Warszawy, a może i całej Polski, królowa sal koncertowych, bankietów i wernisaży, została skonfrontowana z młodym żywiołem, wulkanem energii i seksapilu, niepokorną i nieobliczalną Rafalalą, która zasłynęła później z licznych skandali. W ramach projektu Młoda Scena, skierowanego do licealistów i licealistek, debiutujący wtedy w instytucji publicznej 23-letni student kulturoznawstwa UW oraz twórca teatru offowego Andrzej Pakuła w swojej „Bańce mydlanej” pytał o możliwości romantycznej relacji pomiędzy Palestyńczykiem a Izraelczykiem. Kolektyw Suka Off uczył nas, czym są granice ciała oraz granice świata hetero i queeru, a Bartek „Arobal” Kociemba tworzył plakaty do wszystkich premier sezonu 2010/2011.

Bartek Bartek „Arobal” Kociemba

W ramach projektu Sex Shop, towarzyszącego premierze „Fragmentów dyskursu miłosnego” Radka Rychcika dzisiejsze reżyserki filmowe badały, czym jest intymność w procesie twórczym. Klara Kochańska zorganizowała wystawę „Ślady kochania”, na której każda para (bez względu na orientację psychoseksualną) dzieliła się swoimi zdjęciami po orgazmach – był to czas przed aplikacjami randkowymi i nudesami. Anna Kasińska zaprosiła Leona Dziemaszkiewicza na imprezę walentynkową pt. Ob-Scena vol. 1: Winter of Love, gdzie obowiązywał „dress code niebywale obsceniczny”. Impreza-manifest dobrze określała nasze (wtedy z pewnością moje) fantazje dotyczące instytucji publicznej:

Chcemy klubowego spektaklu, w którym erotyzm, nieumiarkowanie, przepych, fantazja wtapiają się i zarazem wywracają teatralną przestrzeń. Wyolbrzymią i zhiperseksualizują każdą rolę. Chcemy zabawy z prawdziwym rozmachem. Uruchomimy teatralne magazyny. Wydobędziemy najwspanialsze kostiumy i akcesoria – przebranie znajdzie każdy. Żadnych wymówek. A inspiracją niech będzie zimowe przesłanie Dramatycznego – hasło „Winter of Love!”.

Kolejna, zaplanowana na koniec sezonu edycja pt. Summer of Nothing niestety nie odbyła się. Pomiędzy tymi wydarzeniami prof. Małgorzata Sugiera i (wówczas) dr Mateusz Borowski prowadzili wykład „Pornografia, czyli granica. Wcielenia Markiza de Sade’a”. Ewa Wanat i dr Andrzej Depko rozmawiali z uczestnikami wydarzeń performatywnych o ich wyzwaniach seksualnych, a rozmowy te były transmitowane do Loży Stalina – legendarnej przestrzeni z oddzielnym wejściem, gdzie zasiadali PRL-owscy dygnitarze, a Paweł Miśkiewicz wyremontował ją na potrzeby dodatkowej przestrzeni performatywnej

„(…) o tarciach klasowych nie wspominając” 

W ramach konkursu mającego na celu znalezienie nieznanych, zdolnych i niepokornych twórców, którzy niekoniecznie musieli przejść przez szkoły teatralne, Michał Kmiecik z Szymonem Adamczakiem przygotowali spektakl „Kto zabił Alonę Iwanowną?” inspirowany „Zbrodnią i karą” Dostojewskiego. Młodzi gniewni (wówczas niespełna pełnoletni) zaproponowali plebiscyt na mordercę. W szranki o ten zaszczytny tytuł stanęli m.in. pewien kamienicznik wyzyskiwacz, Anders Breivik, seryjny morderca z wyspy Utoya, oraz niepoprawny politycznie reżyser, Lars von Trier, który w „Melancholii” starł z powierzchni ziemi całą ludzkość. Po premierze tłumaczyłam się najpierw przed norweską ambasadą, dlaczego na plakacie twarz Breivika jest wmontowana w posadzkę Baru Prasowego, a następnie znalazłam się na sali sądowej, broniąc artystycznej koncepcji spektaklu przed zamieszanym w aferę reprywatyzacyjną przedsiębiorcą Markiem Mossakowskim, który pozwał Teatr Dramatyczny o naruszenie dóbr osobistych.

Spektaklem, który wprost poruszał temat klasowości polskiego społeczeństwa potransformacyjnego, było „W imię Jakuba S.” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Tym przedstawieniem „niepokorny duet” zadebiutował w Warszawie na Dużej Scenie Dramatycznego w 2011 roku, generując frekwencję i medialne zasięgi, o jakich marzyli inni twórcy.

Teatr podejmował także strukturalne próby odkomercjalizowania zasad działania instytucji publicznej, wprowadzając szczególne regulacje dotyczące cen biletów dla młodych ludzi: każda ucząca się osoba mogła przyjść raz w miesiącu do Dramatycznego, samodzielnie decydując, ile zapłaci za bilet (ceny zaczynały się od 1 zł). 


„muszę się z wami umówić, że z feminizmem to miejsce nigdy nie miało nic wspólnego” 

To zdanie napisane przez Paulinę Januszewską wciąż nie daje mi spokoju. Muszę upomnieć się o ważne prace artystek, które stworzyły spektakle, performanse, wideo arty na zamówienie Dramatycznego (czytaj: odpłatna praca, nie przywilej ekspozycji). Anna Baumgart w swoim gorzko-ironicznym filmie „Świeże wiśnie” przyglądała się stabuizowanej figurze obozowej pracownicy seksualnej. Agnieszka Korytkowska walczyła na scenie z Hertą Müller; Anna Molska i Laura Pawela tworzyły swój komentarz z okazji jubileuszu 50-lecia „Kartoteki” Różewicza, przepisując dramat feministycznie, po swojemu, z centralną figurą męskiego (anty)bohatera. Marina Abramović umożliwiła nam pokazanie jej politycznej pracy wideo „Balkan Erotic Epic” (2008). Herma Auguste Wittstock zwisała w kokonie w Loży Stalina w oparach barszczu w performansie „Image of Warszawa”.

 

Constanza Macras w spektaklu tanecznym „Piekło na ziemi” opowiadała o trudnych relacjach Turków i Niemców. Sylwia Chutnik napisała tekst dla izraelskiej reżyserki Lilach Dekel-Avneri o „Muranooo” – ojczyźnie warszawskich duchów czekających na egzorcyzmy, uwięzionej pod murami getta. Artystki zastanawiały się, jak polsko-żydowska przeszłość może kształtować dzisiejszy dialog międzykulturowy. Agnieszka Drotkiewicz zaproszona ze swoim autorskim cyklem spotkań literackich „Daleko od Wichrowych Wzgórz” wskrzeszała duchy pisarek (2009/2010). Rozmowy zostały zebrane i wydane w formie książki w Serii Teatru Dramatycznego. Zaproszenie na wieczór autorski oddaje poczucie humoru ówczesnego Działu Dramaturgiczno-Literackiego:

Wieczorek literacki – brzmi banalnie – prawda?
Spotkanie grupy psychoterapeutycznej – odstraszająco!
Czytanie dramatu? Fuj! A jeśli połączymy te trzy formy spędzania wolnego czasu, to wyjdzie nam: psychoterapeutyczne spotkanie literackie. I co?
Ponadto tego wieczoru spotkają się umarli z żywymi. Wymyśleni z faktycznymi.
Wielcy z Wielkimi. Jelinek i Houellebecq na jednej kozetce!
Na jednym parkiecie – książkowy bohater „Wichrowych Wzgórz” i bohaterka filmu „Seks
w wielkim mieście”. I co?
Ano: Czytanie jest sexy!

Moim ulubionym radykalnie feministycznym projektem był wieczór „Śmierć i dziewczyna”. Do realizacji „Dramatów księżniczek” Elfriede Jelinek zostały zaproszone twórczynie z dwóch kręgów kulturowych – z Polski i Niemiec. Wśród nich znajdowały się zarówno debiutujące reżyserki młodego pokolenia – Małgorzata Głuchowska, Agnieszka Korytkowska, Maria Kwiecień, oraz Niemka polskiego pochodzenia, Dagmara Lutosławska, jak i znakomite doświadczone artystki – niemiecka aktorka i animatorka lalek Suse Wächter oraz Polka, Anna Baumgart. Baumgart przyszła do teatru z radykalną koncepcją przestrzeni – na podstawie policyjnych forensycznych zdjęć odtworzyła betonową piwnicę potwora z Amstetten, Josefa Fritzla.

„Śmierć i dziewczyna. Dramaty księżniczek”, fot. Paweł Eibel

Naszym marzeniem (niestety płonnym) było wprowadzenie do instytucjonalnego teatru modelu „prawdziwie kolektywnej pracy, gdzie nikt sam nie jest autorem”. Wieczór tworzyło blisko 50 osób, w tym 21 kobiet artystek, 15 mężczyzn z pionu technicznego. Był to jeden z bardziej ekstrawaganckich gestów Pawła Miśkiewicza, jeśli chodzi o finanse. Komboprzedstawienie zostało zagrane nie więcej niż 20 razy.

Queerowym gestem niesubordynacji i zmaterializowanego imaginarium było dla mnie magiczne wynajęcie 50-metrowego basenu Pałacu Młodzieży (ten, kto próbował wynająć przestrzeń w celu innym niż na nocną produkcję reklamy, wie, o czym piszę), gdzie amerykańska śpiewaczka operowa Juliana Snapper wyśpiewała operę pod wodą („Five Fathoms Deep My Father Lies V: You who will Emerge from the Flood” / „Głęboko na pięć sążni mój ojciec leży V: Ty, który powstaniesz z powodzi”, 2010), schodząc czasami na głębokość 8 metrów pod taflę, gdy na trybunach wtórował jej chór z warszawskich kościołów. W trakcie pracy nad przedstawieniem Juliana udzieliła obszernego wywiadu „Wysokim Obcasom”, w którym opowiada m.in. o swoim doświadczeniu „grubawej lesbijki”. Po tej wypowiedzi żadna z pań z chóru nie zdystansowała się do artystki, konserwatywne współtwórczynie show oddały się jej z jeszcze większym zaufaniem (ekumeniczno-sensualne kompetencje performerki znane są do dziś).

Juliana Snapper, fot. Witek Orski

Poza opisanymi powyżej akcjami performatywnymi powstało około czterdziestu bardziej klasycznych spektakli (Lupa, Miśkiewicz, Strzępka), a także odbyły się gościnne występy zagranicznych ojców teatru (Castorf, Pollesch, Schliegensief, Perceval, Marthaler, Simons), o których pisali (lub niekoniecznie pisali) heterokoledzy i koleżanki.

Poprzez ten tekst pragnę upomnieć się o moją feministyczno-queerową rodzinę artystów i artystek o wrażliwości na tyle skromnej (a może zaangażowanej w tworzenie innych, nowych światów?), że nie zabierają głosu w esencjalistyczny debatach „feminizm vs. reszta świata”, które wymazują części ich dorobku artystycznego. Podejrzewam, że nigdy w historii polskiego teatru queery nie miały tyle władzy w przestrzeni publicznej, dysponując dodatkowo publicznymi środkami, co w latach 2007–2012 w Teatrze Dramatycznym.

Dlaczego powyższe przedsięwzięcia artystyczne nie funkcjonują w narracji medialnej? Trudno o prostą odpowiedź. Z pewnością działaliśmy w okresie rodzących się mediów społecznościowych, które niedługo później umożliwiły usieciowienie się grup mniejszościowych. Nowy Dyrektor, Tadeusz Słobodzianek, wyłączył stronę internetową (nie dokonując archiwizacji danych) i prawie sześć lat naszej działalności z dnia na dzień po prostu zniknęło. 

Na koniec zaryzykuję stwierdzenie, że obecny język debaty publicznej, stworzony przez lata władzy Prawa i Sprawiedliwości i polskiego konserwatyzmu wrośniętego w szpik kostny od Mieszka I, uniemożliwia dyskusję na zniuansowane tematy, które czasami łączą odbiorców, a czasami ich dzielą. Zrozumienie jest nie lada wyzwaniem – zwłaszcza jeśli dyskusji towarzyszą kampowy dystans i frywolne poczucie humoru. Cisza wokół tamtego czasu w Teatrze Dramatycznym to nasza porażka w iście queerowym stylu. Porażka wpisana jest w eksperyment, którego namiętność polega na eksplorowaniu ciekawostek.