Rytm sieci
Noel BRULE CC BY-NC-SA 2.0

13 minut czytania

/ Media

Rytm sieci

Rozmowa z Rodrigo de Benito Sanzem

„The New York Times” chce być medium cyfrowym. Niedawno rytm pracy nad gazetą zaczęła wyznaczać publikacja w sieci. W pierwszej kolejności wybiera się materiały do internetu, a dopiero potem na papierowe łamy

Jeszcze 3 minuty czytania

ANNA DESPONDS: W moim odbiorze „The New York Times” to nie gazeta, tylko portal informacyjny – właściwie nigdy nie mam dostępu do papierowego wydania. Czy „Times” dobrze odnalazł się w cyfrowym świecie?
RODRIGO DE BENITO SANZ: W ostatnich latach „The New York Times” przeszedł drastyczną transformację. Kiedyś rytm pracy gazety wyznaczał druk. Dopiero w drugiej kolejności szukano sposobu na publikację materiałów w sieci. Parę lat temu „Times” powołał wewnętrzny dział, który miał zbadać przyszłość gazety i poszukać sposobów na jej przetrwanie, podczas kiedy inne tytuły upadały. Wynikiem prac zespołu był raport innowacji z 2014 roku. Dokument wyciekł i ostatecznie wszyscy go przeczytali. To niezmiernie ciekawe opracowanie, w którym „The New York Times” przygląda się samemu sobie i swoim niepowodzeniom.

„Times” chce być medium cyfrowym, twierdzi wręcz, że nim jest. Wyprodukował takie rzeczy, jak interaktywny reportaż „Snowfall”, który był wielkim sukcesem. Mimo tego gazeta wciąż działała, jakby była wydawnictwem drukowanym. Postarano się to zmienić. Niedawno, rok czy może dwa lata temu, rytm pracy nad gazetą zaczęła wyznaczać publikacja w sieci. Druk jest dostosowywany do wydania cyfrowego. W pierwszej kolejności wybiera się materiały do internetu, a dopiero potem na papierowe łamy.

Rodrigo de Benito Sanz  Wydawca odpowiedzialny za wizualną stronę internetowej wersji ‚The New York Times Magazine”. Tworzy interaktywne opowieści i narzędzia pozwalające w nowy sposób opowiadać cyfrowe historie. Wcześniej projektant interaktywnych i immersyjnych aplikacji dla muzeów i instytucji kultury, m.in. dla National September 11 Memorial & Museum, Narodowego Muzeum Historii Żydów Amerykańskich oraz Dwight D. Eisenhower Memorial. Jego twórczość została doceniona i nagrodzona m.in. przez World Press Photo Foundation, American Alliance of Museums, American Institute of Graphic Arts (AIGA), Society for News Design (SND), Design and Art Direction Foundation (D&AD) oraz International Academy of Digital Arts and Sciences.Rodrigo de Benito Sanz
Wydawca odpowiedzialny za wizualną stronę internetowej wersji „The New York Times Magazine”. Tworzy interaktywne opowieści i narzędzia pozwalające w nowy sposób opowiadać cyfrowe historie. Wcześniej projektant interaktywnych i immersyjnych aplikacji dla muzeów i instytucji kultury, m.in. dla National September 11 Memorial & Museum, Narodowego Muzeum Historii Żydów Amerykańskich oraz Dwight D. Eisenhower Memorial. Jego twórczość została doceniona i nagrodzona m.in. przez World Press Photo Foundation, American Alliance of Museums, American Institute of Graphic Arts (AIGA), Society for News Design (SND), Design and Art Direction Foundation (D&AD) oraz International Academy of Digital Arts and Sciences.
Pracuję dla „Timesa” od trzech lat, początkowo jako projektant w newsroomie, obecnie jako wydawca odpowiedzialny za wizualną stronę wersji online niedzielnego dodatku „The New York Times Magazine”. W przeciwieństwie do gazety codziennej, o terminarzu „The New York Times Magazine” wciąż decyduje druk. Magazyn jest przede wszystkim fizycznym produktem premium. Czytelnicy oczekują, że dostaną go co weekend do ręki. Większość pracy wkładamy więc w wydanie papierowe, a w sieci materiały uzupełniane są o dodatkowe elementy. To oczywiście z czasem będzie się zmieniać.

W tygodniku cały cykl pracy jest zresztą inny. W dzienniku skupialiśmy się na pojedynczych tekstach, a tutaj na całym wydaniu. W gazecie codziennej niektóre materiały wypuszczaliśmy od razu, inne wymagały więcej pracy i czekaliśmy na właściwy moment. Magazyn natomiast musi wyjść co tydzień. Rytm pracy jest więc dużo bardziej rygorystyczny i paradoksalnie teraz mam bardziej napięty grafik, niż kiedy pracowałem dla gazety codziennej.

AD: Jak wygląda projektowanie do sieci? Jak przebiega współpraca z resztą redakcji?
RBS: To zależy. Czasami dostaję już prawie gotowy projekt i muszę jedynie przygotować jego cyfrową wersję. Nieraz to długi tekst, już po redakcji. Zdarza się, że jest mało zdjęć czy dodatkowych materiałów, które mógłbym wykorzystać online. I czasem żadne z tych dodatkowych mediów nie jest wcale potrzebne – artykuł broni się sam. Są też projekty, nad którymi pracuję już na etapie redakcji, kiedy trwają jeszcze prace nad materiałem i mogę coś zasugerować. Zdarzało się, że wspólnie z wydawcą fotografii i redaktorem decydowaliśmy o kształcie całości. Ten pierwszy miał pomysł na układ zdjęć, ale tekst w artykule nie pasował do obrazów. Trzeba było go przerobić, wręcz poprzenosić akapity. W takich sytuacjach moją rolą jest doradzić, jaki rytm powinna mieć cyfrowa opowieść, na przykład jak to będzie wyglądać na komórce. Mówię: „Tu jest za dużo tekstu, może tutaj dodajmy grafikę, cytat w ramce, zróbmy coś lżejszego, szybszego”. Zanim dołączyłem do zespołu „Timesa”, nie miałem do czynienia z zagadnieniami redakcyjnymi. To bardzo ciekawe zajęcie. 

Zdarza się też, że decyzję o wyglądzie podejmuje się na samym początku pracy, bo wymaga tego temat. Sposób prezentacji wpływa na dobór treści. Przykładem jest seria materiałów o olimpiadzie „The Fine Line”, którą stworzyliśmy w bardzo dużym, prawie dwudziestoosobowym zespole. Mieliśmy ekipę odpowiedzialną za wideo, byłem głównym projektantem, ale nie jedynym. Powstały cztery portrety sportowców. Zastanawialiśmy się, dlaczego są tak dobrzy, w czym są wyjątkowi. Jedną z bohaterek była niesamowita gimnastyczka Simone Biles. Od początku chcieliśmy oddać odbiorcom kontrolę nad historią. Zakładaliśmy, że czytelnicy będą sami decydować, co widzą. Naszym zadaniem było odpowiednie zaprojektowanie materiału. Treści dobieraliśmy w miarę, jak tworzyliśmy projekt i go testowaliśmy.

Simone Biles

„The New York Times Magazine”

Niedzielny dodatek do codziennej gazety, powstał we wrześniu 1896 roku. Wymyślił go Adolph Ochs, nowy właściciel „Timesa”. Ochs zakazał również publikacji fikcji, komiksów i plotek w gazecie. Uważa się, że uratował „The New York Times” od finansowej ruiny.

 AD: Wspomniany „Snowfall” pochodzi z 2012 roku. Interaktywny reportaż był doświadczeniem na pulpit. W jaki sposób w dzisiejszych czasach korzystanie ze smartfonów wpływa na sposób budowania cyfrowych historii?
AGNIESZKA SŁODOWNIK: Jak zmienia się rytuał czytania?
RBS: Oczywiście na komórce zmienia się odbiór, co jest dla nas trudne. Cały czas próbujemy zrozumieć, jak to działa. Na pulpicie wszystko dzieje się wolniej. Ludzie czytają gazetę w biurze, siedząc, popijając kawę. Poświęcają czas i uwagę. Komórki natomiast sprzyjają szybkiej konsumpcji. Projektując na telefon, należy już na wstępie podjąć kilka decyzji związanych z dizajnem. Poszczególne części muszą być jasno oddzielone. Potrzebna jest czytelna struktura. Jeżeli odbiorcę coś zainteresuje – zajrzy dalej.  Zwykle osoby korzystające z komórki spędzają mniej czasu nad artykułem, ale nie zawsze tak jest. Sporo osób czyta w łóżku, przez 20–30 minut przed zaśnięciem. Odbiorcy mogą wtedy zainteresować się dłuższą historią.

Istnieje pewien konflikt: jeżeli opublikujemy zbyt krótki materiał, czytelnik może go odebrać jako płytki i powierzchowny. Z kolei ze zbyt pogłębionym i wymagającym tematem trudno dotrzeć do użytkowników smartfonów. Coraz częściej testujemy więc hybrydowe podejście. Staramy się tworzyć skróty historii, umożliwiać różne sposoby dotarcia do treści. Czytelnik może szybko zrozumieć, o co chodzi, i później wrócić i zagłębić się w materiał, który go zainteresuje. Choć z mojego doświadczenia raczej nikt tego nie robi.

„The New York Times” jest znany ze swojego motto, które brzmi „All the news that’s fit to print” (Wszystkie wiadomości odpowiednie do druku). Oznacza to, że gazeta publikuje to, co uzna za ważne: ni mniej, ni więcej. Pojawia się więc zawsze dyskusja, czy dostarczamy właściwe informacje we właściwych proporcjach. Musimy mieć pewność, że czytelnik przeczyta treści, które uważamy za istotne. Część informacji może być zbędna, niepotrzebna nawet w wersji na komputer. Zagadnienia wydawnicze i dizajn wpływają na siebie. A my, projektanci, doradzamy w takich kwestiach. 

Snowfall

AD: Początkowo spotkaliśmy się, żeby porozmawiać dla Podkastu Odbiornikwydawanego przez „Dwutygodnik”. Wspominałeś, że „The New York Times” też ma podkast?
RBS: Rok temu „The New York Times” wypuścił bardzo popularny podkast „The Daily”. Codziennie wychodzi odcinek na inny temat. Audycja trwa około 20 minut, prowadzi ją zawsze ten sam dziennikarz, Michael Barbaro. Wiele osób zwraca uwagę na montaż, w szczególności na świetny dobór dźwięków i muzyki, które nadają narracji więcej znaczeń. Ciekawy jest też wyjątkowo szybki proces codziennej produkcji. Zespół to zaledwie trzy czy cztery osoby. Mają szalone tempo pracy: wstają wcześnie, rano szukają historii, do południa wybierają temat, popołudniu wymyślają, jak go opowiedzieć, na koniec dnia montują materiał. Odcinek wychodzi wieczorem.

AS: Jaka była najtrudniejsza historia, nad którą pracowałeś? Na przykład ze względu na strukturę opowieści?
RBS: Pod kątem produkcji najbardziej wymagająca była wspomniana seria o olimpiadzie, która jednocześnie dała mi najwięcej satysfakcji. Postawiliśmy sobie wysokie wymagania techniczne – chcieliśmy stworzyć mobilny, bardzo szybki materiał z dużą liczbą filmów, który będzie działać płynnie na każdym telefonie. Musieliśmy więc stawić czoła wielu wyzwaniom produkcyjnym. Materiały wideo zostały niestety nakręcone, zanim zaprojektowaliśmy ostateczną wersję strony – z tego względu czekało nas sporo pracy postprodukcyjnej. Moja rola polegała przede wszystkim na projektowaniu, ale zajmowałem się również programowaniem czy częściowo montażem. Miałem wiele zadań, a pracowaliśmy przecież bardzo dużą ekipą. Materiał był wymagający, ale dał nam dużo satysfakcji, został wielokrotnie nagrodzony. 

Zdarzają się też projekty, które są wyzwaniem z zupełnie innego powodu – treści nie są wystarczająco porywające. Trudno stworzyć coś wspaniałego, jeśli zdjęcia i tekst nie są wybitne. Luksus pracy w „The New York Times” polega na tym, że mamy dostęp do świetnych autorów i fotografów. Projektant, który podąża za stylem wizualnym „Timesa” i z szacunkiem odnosi się do treści, zwykle z łatwością może stworzyć wysokiej jakości materiał. Czasem jednak dostarczone materiały są dobre, ale nie wybitne. I wtedy projekt wymaga dodatkowej pracy.

AD: A nad czym ostatnio sam pracowałeś?
RBS: Uważam, że bardzo ciekawy jest reportaż o wojnie narkotykowej na Filipinach, choć być może tak go odbieram ze względu na moje osobiste doświadczenie pracy nad tym projektem. Tamtejszy prezydent Rodrigo Duterte zdecydował, że rząd przestaje udzielać jakiegokolwiek wsparcia przemytnikom. Wziął prawo w swoje ręce i wysyła policjantów do domów dealerów i użytkowników narkotyków. Zabija ich na miejscu, bez sądu, co jest całkowicie nielegalne. Ofiar są setki, jeśli nie tysiące. Nasz fotograf spędził na miejscu 35 dni. W tym czasie był świadkiem ponad 50 zbrodni. Napisał też teksty, które przeszły gruntowną redakcję. To niesamowicie mocna historia. Obrazy i słowa współdziałają w wyjątkowy sposób. Materiał dostał nagrodę Pulitzera. Ten przykład pokazuje, że „Times” stał się medium wizualnym. Jest też próbką tego, w jaki sposób w gazecie staramy się myśleć o dziennikarstwie.

Filipiny

AS: Co ciekawe, materiał dostępny jest po angielsku, hiszpańsku, filipińsku i chińsku.
AD: Algorytm „Timesa” nie ma o mnie szczególnie dobrego mniemania. Jedyne artykuły, które regularnie pojawią się na moim Facebooku, to niedzielne przepisy na ciasto czekoladowe. 
RBS: To przede wszystkim problem Facebooka, a nie „The New York Times”. Również chcielibyśmy personalizować treści – mamy mnóstwo danych na temat tego, w co czytelnik klika, co go interesuje. Na stronie gazety ukazuje się dużo materiałów i jako abonent chciałbym, żeby część mogła zostać przefiltrowana pod kątem moich osobistych zainteresowań.

Facebook to odrębna sprawa. Elementem strategii dziennika jest promowanie treści poprzez media społecznościowe. Gazeta zatrudnia do tego ludzi. Zdarzało się też, że materiał, który nie był szczególnie popularny na stronie gazety, został wrzucony do mediów społecznościowych przez kogoś niezależnego i stał się wiralem. Trudno mieć nad tym kontrolę. Jeżeli Facebook źle użyje algorytmu, będziesz dostawać przepisy na ciasta.

Rodrigo de Benito Sanz odwiedził Warszawę w ramach Digital Cultures Conference – konferencji, która odbyła się pod patronatem magazynu „Dwutygodnik” we wrześniu 2017 w Warszawie. Organizatorem wydarzenia był Instytut Adama Mickiewicza działający pod marką Culture.pl.

AS: Wspomniałeś o ludziach z telefonem w łóżku. Masz konkretne dane? Orientujesz się, jak ludzie czytają historie, które projektujesz?
RBS: Nie mam dostępu do tych danych, sam wiem to z prezentacji. „The New York Times”, chyba tak samo jak inne gazety, ma zespół biznesowy, który zajmuje się platformami, pieniędzmi, subskrybentami. Redakcja to inny dział. Tradycyjnie oba te piony są od siebie oddzielone. Kwestie biznesowe z założenia mają nie wpływać na prace redakcji, która powinna pozostać niezależna. Wiele analiz jest wykonywanych właśnie przez osoby odpowiedzialne za rozwój, to one zajmują się finansami gazety.

My, cyfrowi dizajnerzy, jesteśmy w dość dziwnej sytuacji – osobiście jestem projektantem wiadomości, ale jednocześnie należę do większej jednostki zwanej „digital design”. Projektanci są w niej podzieleni. Część pracuje dla redakcji, a część zajmuje się biznesem, rozwojem produktu. Właśnie ta druga grupa prowadzi badania fokusowe i testuje, czy jeżeli nagłówek będzie większy, to więcej osób go przeczyta. To oni sprawdzają, w jakich godzinach jest najwięcej wejść na stronę. Z tego, co wiem, największy ruch jest rano, kiedy ludzie wstają, jadą do pracy, czytają przy śniadaniu. Drugi szczyt jest wieczorem. Sam zauważyłem, że wiele mediów promuje wtedy ponownie treści, które w ciągu dnia nie zdobyły wystarczająco dużo uwagi.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.