Norma Gruberovej
fot. W. Mycek

Norma Gruberovej

Grzegorz Piotrowski

5 lutego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie zaśpiewa Edita Gruberová – jedna z największych artystek współczesnej opery

Jeszcze 2 minuty czytania

Legendarna słowacka śpiewaczka, sopran koloraturowy, 23 grudnia ubiegłego roku skończyła siedemdziesiąt lat. Jest fenomenem artystycznym i przyrodniczym. Trudno byłoby bowiem wskazać inny przykład śpiewaka, który na scenie operowej utrzymał się przez prawie pięćdziesiąt lat. Owszem, w teatrach niemieckich nadal występuje charyzmatyczna Anja Silja (rocznik 1940), niegdyś sensacyjna Senta w „Holendrze tułaczu” Wagnera i Salome u Straussa; wciąż śpiewa także o rok młodszy Plácido Domingo, jeden z najwspanialszych tenorów w dziejach opery, rywalizujący swego czasu o palmę pierwszeństwa z Luciano Pavarottim. Artyści ci doskonale zaplanowali i realizują swoje kariery, zmieniając jednak wraz z wiekiem repertuar i zakres aktywności. Domingo na przykład sięga teraz po partie barytonowe, jest też dyrygentem i animatorem operowego świata, a może wręcz jego szarą eminencją. Tymczasem Gruberová ciągle śpiewa najtrudniejszy sopranowy repertuar, wykonując role – obecnie co prawda częściej już w wersji koncertowej niż scenicznej – będące wielkim wyzwaniem także dla młodych śpiewaczek. Nasuwa się tu jedna może tylko poprzedniczka – wielka Australijka Joan Sutherland, wykonująca mordercze partie do sześćdziesiątego czwartego roku życia, aczkolwiek nawet ona korzystała w późnym okresie kariery z transpozycji. Gruberová wciąż śpiewa „wysokie es”, jakby rzucała wyzwanie czasowi i biologii, bezlitosnym dla sztuki wokalnej.

Kariera słowackiej artystki nie zawsze układała się jednak w pasmo sukcesów. Po debiucie w 1968 roku nie dostała upragnionego angażu do opery w Bratysławie i przez dwa lata śpiewała w małym teatrze w prowincjonalnej Bańskiej Bystrzycy. Lekcja pokory jednak opłaciła się, gdyż Gruberová zaczęła wtedy budować repertuar i zaznajomiła się ze sceną. W 1970 roku nawiązała współpracę z Operą Wiedeńską, decydując się w konsekwencji dwa lata później na opuszczenie Czechosłowacji. Kontrakt z jedną z najbardziej prestiżowych scen na świecie nie od razu zaowocował dużymi rolami – także w Wiedniu musiała Gruberová terminować. Przełom w karierze przyszedł w połowie lat 70., kiedy zmierzyła się już z Mozartowską Królową Nocy w „Czarodziejskim flecie”, a zwłaszcza z arcytrudną rolą Zerbinetty w „Ariadnie na Naksos” Richarda Straussa i, nieco później, z tytułową partią w „Łucji z Lammermooru” Gaetano Donizettiego. W rolach tych fascynowała przepięknym, eterycznym głosem, wspaniałymi wysokimi dźwiękami, oszałamiającą techniką śpiewu i dobrym aktorstwem. Pozostała jednak gwiazdą głównie scen niemieckojęzycznych; we Włoszech śpiewała rzadko, nie udało się jej również trwale zagościć za oceanem mimo udanych występów w nowojorskiej Metropolitan Opera. W latach 90. zyskała za to status supergwiazdy i artystki kultowej w Hiszpanii i Japonii.


Janusz Łętowski, profesor prawa i znawca muzyki, Gruberovej nie lubił – w „Przewodniku płytowym” właściwie nigdy nie odmawia sobie małych złośliwości wobec śpiewaczki „zimnej i sterylnej” („świetne koloratury, ale bez cienia pikanterii”), a jeśli śpiewa ona pięknie, jak w nagraniu „Rigoletta” pod batutą Giuseppe Sinopolego, jest zdziwiony... W utyskiwaniach tych kryje się ziarno prawdy. Rzeczywiście, z niektórych nagrań Gruberovej z okresu zwycięskiej młodości wieje pewnym chłodem, perfekcjonistka bez skazy dominuje tam nad żywym człowiekiem, jakby pilna uczennica musiała nieustannie sobie i innym coś udowadniać i nie w pełni przerobiła jeszcze „lekcje życia”. Ale też Łętowski nie mógł śledzić dokonań Gruberovej w latach 90. i później, kiedy – po wkroczeniu w niebezpieczny dla większości śpiewaków wiek średni – zaczęła prowadzić karierę na własnych już prawach, odrzucając wszelkie wcześniejsze ograniczenia. W 1990 roku w Barcelonie po raz pierwszy zaśpiewała partię Elżbiety w operze Donizettiego „Roberto Devereux”, kreślącej dramat kobiety-władczyni, której dawny kochanek zwraca się ku innej. W finale, w arii szaleństwa po wydaniu wyroku śmierci na Roberta, Elżbieta-Gruberová zdejmuje powoli perukę, odsłaniając nagle własną starość, słabość i rozpacz. Rola ta stała się jednym z koronnych osiągnięć słowackiej mistrzyni i zapoczątkowała jej wieloletni związek z repertuarem belcantowym.

Termin belcanto potocznie funkcjonuje jako synonim pięknego, nieskazitelnego śpiewu. Belcanto to jednak także specyficzna technika wokalna oraz przede wszystkim – odmiana opery włoskiej, która wykształciła się i rozwinęła w pierwszej połowie XIX wieku. Dziś jej status jest dwoisty. Najlepsze opery belcantowe – jak „Norma” czy „Łucja” – z jednej strony stanowią nadal trzon operowego kanonu, uwodząc długimi i przebojowymi melodiami, z drugiej zaś odstraszają potencjalnych realizatorów poziomem trudności wykonawczych, zaś publiczność i krytyków – stężoną konwencjonalnością, wymagającą specyficznej kompetencji odbiorczej. Co jednym wydaje się nienaturalne, sztampowe, wręcz idiotyczne – zwłaszcza w warstwie literackiej i scenicznej – innym jawi się jako poetyckie, metaforyczne i egzystencjalne.

Dwoistość tę doskonale pokazuje „Norma” Vincenzo Belliniego, w której w Warszawie wystąpi Gruberová. Ukończona w 1831 roku przez wcześnie zmarłego geniusza, jest uznawana za jedną z najwspanialszych oper. I zarazem za jedną z najtrudniejszych dla śpiewaków. Zwłaszcza tytułowa partia należy do najbardziej wymagających w całym repertuarze operowym. Bardziej jeszcze nawet niż rola Traviaty w operze Verdiego wymaga charyzmy, żelaznej siły, mistrzowskiej techniki i prawdziwie uniwersalnego głosu. Stanowi więc pewien ideał, współcześnie – jak się okazuje – coraz bardziej nieosiągalny, który w XX Vicenzo Bellini Norma, Teatr Wielki – Opera Narodowa, 5 lutego 2017Vicenzo Bellini „Norma”, wersja koncertowa, Andrij Jurkiewicz (dyr.), 
Teatr Wielki – Opera Narodowa, 5 lutego 2017
wieku był żywy przede wszystkim za sprawą Marii Callas i Joan Sutherland. Śpiewaczki te, wokalnie nieprześcignione, wyznaczyły standard wykonawczy i artystyczny partii Normy: Callas – patetyczna, jakby przerastająca życie i zarazem ludzka, Sutherland – jednocześnie hieratyczna i ironiczna. Ich drogą kroczyły, z różnymi efektami, tak nieprzeciętne artystki, jak Renata Scotto, Montserrat Caballé czy Mariella Devia. Gruberová, która włączyła rolę do repertuaru późno – dopiero w 2006 roku, śpiewa Normę w sposób autonomiczny. Bliższa raczej Beverly Sills, amerykańskiej gwieździe lat 60. i 70., tworzy postać jakby poza psychologią i anegdotą, skupiona na kameralnym dramacie kobiety podwójnie napiętnowanej. Norma, kapłanka druidów obdarzona wieszczym darem, nie tylko bowiem łamie święte śluby, lecz także wiąże się – jako kochanka i matka – z wrogiem, z Rzymianinem. Opera Belliniego w ogóle portretuje kobiety w sposób nieszablonowy i nowoczesny, jakby protofeministyczny. Ukazuje kobiecą homospołeczność, w której kapłanki we wzajemnych relacjach potrafią zdobyć się na lojalność i wielkoduszność.

„Norma” Gruberovej budzi jednak skrajne opinie. Wśród internautów, dyskutujących na portalu YouTube, krzyżują się sprzeczne głosy uwielbienia i hejtu. Gruberovą odsądza się od czci i wiary, a przynajmniej od świętego wzorca Callas i Sutherland, ponieważ rzekomo nie posiada stosownego do partii Normy, wystarczająco dramatycznego głosu, stosuje własne frazowanie i ozdobniki, odstaje za bardzo od operowej konwencjonalności i jest… zbyt stara. Ten niepokojący ageizm okazuje się kryć nietolerancję nie tylko wobec samej w sobie starości artysty, lecz także w stosunku do późnego stylu starej mistrzyni – gdy doskonałość wciąż wymaga walki i męstwa, ale już bez zasłony młodości, czyniącej pot, łzy i mękę albo niewidzialnymi, albo estetycznymi czy nawet seksownymi.

W ciekawym dokumencie Clausa Wischmanna i Stefana Pannena „Sztuka belcanta – Edita Gruberová” śpiewaczka sprawia chwilami wrażenie bardziej „gospodyni domowej” niż diwy. Jest po prostu kobietą oddaną swej pracy, przede wszystkim – profesjonalistką. Na scenie zmienia się jednak diametralnie. Jest bezkompromisowa i odważna, nie boi się przerysowań ani emocjonalnej dosadności; nawet w sytuacji niedyspozycji głosowej walczy o każdy dźwięk. O współczesnych śpiewakach operowych mówi się czasem, że potrafią zaśpiewać wszystko, lecz jest im wszystko jedno, co śpiewają. Starej Gruberovej wciąż nie jest wszystko jedno.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).