Krakowski spleen
Arkadiusz Półtorak, konferencja: Co z tą kulturą?, Hevre, Kraków, luty 2024, fot. Stan Barański

25 minut czytania

/ Sztuka

Krakowski spleen

Rozmowa z Arkadiuszem Półtorakiem

Ludzie czekali na konkurs w Bunkrze Sztuki i wiązali z nim spore nadzieje. Niestety wraz z wygraną Delfiny Jałowik – wieloletniej pracownicy MOCAK-u – nadzieje na powiew świeżego powietrza zostały zaprzepaszczone

Jeszcze 6 minut czytania

PAULINA WROCŁAWSKA: Byłeś jedną z osób, które gratulowały Delfinie Jałowik wygranej konkursu na dyrektorkę Bunkra Sztuki. Wzbudziło to w środowisku spore kontrowersje.
ARKADIUSZ PÓŁTORAK: Masz na myśli mój post na Facebooku? Owszem, zawierał on gratulacje, ale też obietnicę patrzenia nowej dyrektorce na ręce. Niektóre z osób, które mnie skrytykowały, być może nie doczytały go do końca. A może liczyły na to, że skoro jeszcze pięć lat temu żywiołowo sprzeciwiałem się łączeniu Bunkra Sztuki z MOCAK-iem (Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie) – bo taki pomysł pojawił się wtedy w urzędzie miasta – to dziś będę protestował z równą mocą…

Te wypominane mi gratulacje były kwestią przyzwoitości. Jestem szefem Sekcji Polskiej AICA (Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki), organizacji, do której należy Delfina Jałowik. Składanie gratulacji nie kłóci się dla mnie z krytycznym stosunkiem wobec przebiegu konkursu. Oraz z rezerwą wobec standardów zarządzania i modelu pracy kuratorskiej, które reprezentuje MOCAK i który sankcjonowała Delfina Jałowik jako wieloletnia pracownica tej instytucji i od pewnego czasu jej główna kuratorka. Przypomnę też, że jako prezes AICA podpisałem się pod apelem do urzędu miasta, by włączyć szerokie środowisko sztuki do dyskusji, czym Bunkier Sztuki powinien być.

Jeszcze przed konkursem?
Nie, tuż po. Wspomniany apel był zwieńczeniem obszernego komentarza zarządu AICA do całej procedury. Zwróciliśmy w nim uwagę, że nie wszystkim osobom kandydującym umożliwiono dostęp do podstawowych informacji na temat funkcjonowania galerii. Odnieśliśmy się także do niespodziewanej wrzutki urzędu miasta, a więc publikacji wieloletniego „Programu dla sztuk wizualnych” jako załącznika do ogłoszenia o konkursie. Niektóre zapisy znajdujące się w tym dokumencie są bardzo kontrowersyjne, np. przewidują częściową przemianę galerii w organ administracyjno-marketingowy urzędu miasta. Bunkier miałby się w takiej sytuacji zajmować rzeczami, które nijak się mają do zwyczajowych funkcji galerii miejskiej. W tym aspekcie przypominałby raczej Krakowskie Biuro Festiwalowe. Zresztą, ze strony urzędu miasta padają wprost życzenia, aby to, co robi KBF dla literatury i środowiska literackiego, Bunkier robił dla sztuk wizualnych. Nieszczęsny „Program” można by więc potraktować jako pretekst do poważnej debaty o roli Bunkra. To dobry moment – budynek jest po remoncie, a uszczuplony w ostatnich latach zespół kuratorski i edukacyjny trzeba będzie stworzyć od nowa. Rolą Delfiny Jałowik będzie nowe otwarcie tej instytucji i budowa wielu elementów jej funkcjonowania od podstaw.

Arkadiusz Półtorak

Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki. Adiunkt w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki „Elementarz dla mieszkańców miast” w Krakowie. Prezes Sekcji Polskiej AICA. Absolwent De Appel Curatorial Programme (2018). Organizator i współorganizator (m.in. z Goschką Gawlik) licznych projektów artystycznych. Autor monografii „Konkretne abstrakcje. Taktyki i strategie afirmatywne w sztuce współczesnej” (2020).

Jakie w takim razie funkcje powinien według ciebie spełniać?
Oczywiście należy zostawić nowej dyrektorce pełne pole sprawczości w budowaniu programu. Pouczające jest jednak wspomnienie o dobrych stronach funkcjonowania Bunkra z czasów, które sam pamiętam, czyli po 2010 roku. Bunkrem kierował wtedy Piotr Cypryański, również krytykowany jako nominat Marii Anny Potockiej (obecnej dyrektorki MOCAK-u) i osoba spoza środowiska artystycznego. Na początku jego kadencji z instytucją rozstało się kilka świetnych osób, które poczuły, że nie będą mogły rozwinąć tam skrzydeł, lub też popadły w otwarty konflikt z dyrekcją. Mimo to w kolejnych latach przyjęto kompetentnych pracowników i udało się zrealizować kilka ważnych projektów wystawienniczych: Cecylii Malik, wiedeńskiego kolektywu Gelatine czy Łukasza Surowca. Wówczas Bunkier gościł również takie inicjatywy jak grupa dyskusyjna „Po Kapitalizmie” czy latająca inicjatywa wystawiennicza „Zbiornik Kultury”, która w sezonie letniej flauty z powodzeniem animowała życie artystyczne w mieście. Bunkier z tamtego okresu wspominam jako instytucję otwartą.

Galeria Bunkier Sztuki, fot. D. ZawadzkiGaleria Bunkier Sztuki, lata 60., fot. D. Zawadzki

Później przyszły czasy Magdy Ziółkowskiej. Galeria prezentowała wtedy istotne zjawiska w polu sztuki nie tylko polskiej, ale i zagranicznej. Organizowała projekty nastawione na mapowanie środowiska twórczego w Krakowie, jego profesjonalizację i budowanie międzynarodowych kontaktów. Sama Ziółkowska bywała regularnie na wernisażach poza galerią miejską, także w miejscach niszowych. Dla tych, którzy takie miejsca rozkręcali, aranżowała spontanicznie spotkania z gośćmi z zagranicy. Po prostu dzwoniła i mówiła: „Słuchajcie, przyjeżdża «ważny kurator z Utrechtu», chodźcie się poznać przy kawie”. Zarówno Cypryańskiemu, jak i Ziółkowskiej udało się wypracować modele funkcjonowania, które okazały się atrakcyjne i użyteczne zarówno dla publiczności, jak i artystów.

I tym właśnie galeria miejska powinna się twoim zdaniem różnić od muzeum, w tym wypadku MOCAK-u?
Muzeum traktuję przede wszystkim jako instytucję badawczą – rytm jego funkcjonowania wyznacza praca z oraz nad kolekcją i archiwami. W krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej prezentuje się głównie wystawy o charakterze przeglądów. Rzadko można tam napotkać prace i praktyki, które wyznaczają nowe kierunki myślenia o sztuce i jej społecznym usytuowaniu. Jednak nie każde muzeum widzi swoją rolę w ten sposób, są też muzea poszukujące, a nie jedynie utwierdzające kanon. To między innymi dlatego w Krakowie bardzo brakuje miejsca, które ryzykując, wspierałoby praktyki eksperymentalne, ale też budowało dyskusję w oparciu o bieżący dyskurs krytyczny i promowało bieżące praktyki artystyczne, niezależnie od tego, czy kiedyś wejdą do kanonu, czy zostaną zapomniane.

I stąd obawy wobec wygranej Delfiny Jałowik?
Mam nadzieję, że uda się jej wzbić ponad standardy pracy w muzeum, z którym wiązała swoją dotychczasową karierę. Po pierwsze, że zbuduje silny zespół i pozwoli jego członkom wykonywać dobrą, niezależną pracę. Po drugie, że zaakceptuje odpowiedzialność galerii miejskiej, która jest związana z podejmowaniem kuratorskiego ryzyka. Zwłaszcza że taka galeria jest często dla artystów miejscem pierwszego kontaktu z kuratorem. Mam też nadzieję, że na poziomie kuratorskiego rzemiosła Bunkier będzie dobrze funkcjonował w kolejnych latach. Wydaje się, że w MOCAK-u tego rzemiosła się nie ceni. Nie tylko na poziomie scenografii, układania prac, ale też w znaczeniu budowania relacji z artystą. Oferowania mu pewnych możliwości i wzajemnie – korzystania z możliwości, które artysta oferuje.

Niestety, dodatkowych obaw nastręcza lektura programu zaproponowanego przez Jałowik, który niedawno został opublikowany na stronach urzędu miasta. Chociaż w podobnych dokumentach zazwyczaj używa się ogólnikowych sformułowań, w tym przypadku poziom ogólności razi – a wśród niewielu konkretów pojawiają się propozycje kontrowersyjne… Pierwsza z nich to pomysł sprzedaży części kolekcji. Z jednej strony na pozór to nic zdrożnego, galeria miejska to nie muzeum, nie obowiązują w niej specjalne procedury dotyczące zbywania obiektów. Aukcja nie byłaby też sytuacją bez precedensu. Same zbiory Bunkra już raz odchudzono w ten sposób, w latach 90. Z drugiej strony propozycja Jałowik budzi zdziwienie. W obecnym stanie kolekcja Bunkra stanowi ciekawy, bogaty przegląd sztuki z ostatnich trzech dekad bez sztywnych hierarchii wartości. Każda próba przebudowy nastręczałaby bardzo poważnych pytań o kryteria wyboru obiektów do zbycia.

„Sejsmograf”, Bunkier Sztuki, 2017, fot. E. Kina (na głównym zdjęciu Magdalena Ziółkowska, ówczesna dyrektorka)

Innym kontrowersyjnym aspektem programu jest podejście autorki do kwestii dostępności. Doceniam nacisk Jałowik na tę problematykę. W jej planach można jednak dostrzec tendencję do wydzielania osobnych sekcji programowych, a nawet przestrzeni dla osób ze szczególnymi potrzebami… Tymczasem współczesne podręczniki na temat rozwoju publiczności, a nawet Ustawa o zapewnianiu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami obowiązująca od 2019 roku, sugerują podejście przeciwne, oparte na integracji i włączającym planowaniu działań. Chciałbym, aby po kilkuletnim okresie stagnacji galeria trzymała się najlepszych znanych praktyk – a nawet wyznaczała standardy na przyszłość!

Kiedy zaczęły się kłopoty Bunkra Sztuki?
Są dwie wersje tej historii. Zacznę od krótszej. Na przełomie lat 2017 i 2018 miasto zarzuciło pewne nieprawidłowości w zarządzaniu Magdalenie Ziółkowskiej, ówczesnej dyrektorce Bunkra. Wyglądało na to, że wywiera na niej presję, aby na czas planowanego remontu wprowadzić kogoś innego na stanowisko dyrektora. Ziółkowskiej zaproponowano objęcie stanowiska dyrektorki do spraw artystycznych – co o tyle paradoksalne, że wcześniej zdążyła już przeprowadzić konkurs architektoniczny. Ziółkowska nie przystała na tę propozycję, podobnie jak na podpisanie wieloletniej umowy z najemcami galeryjnej kawiarni. Wtedy urząd wysunął przeciwko niej zarzuty o charakterze administracyjno-finansowym, niepotwierdzone – co ważne – przez rzecznika dyscypliny finansów publicznych. W efekcie Ziółkowska zrezygnowała ze stanowiska. Następnie rozpisano konkurs, w którym nie wyłoniono żadnego kandydata i ostatecznie powierzono zarządzanie instytucją Marii Annie Potockiej, która pozostała jednocześnie dyrektorką MOCAK-u.

Jak to możliwe? Czy w Krakowie naprawdę nie było nikogo innego, kto mógłby się podjąć tego zadania?
Wydaje mi się, że miasto, a być może konkretnie prezydent, nie rozumiał i nadal nie rozumie odrębnych funkcji i tożsamości muzeum oraz galerii miejskiej. Powołanie Potockiej na stanowisko dyrektorki i informacja, że miasto zamierza połączyć obie instytucje, wywołały gorące protesty środowiska, dzięki czemu ryzyko połączenia udało się wtedy zażegnać.

A dłuższa wersja tej historii?
Musimy się cofnąć do 2009 roku, kiedy grupa artystów, kuratorów, intelektualistów związanych z Krakowem, m.in. Marta Deskur i Wilhelm Sasnal, utworzyła Komitet na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa. W tamtym czasie Kraków wyglądał inaczej niż dzisiaj. Nie miał tylu gmachów instytucjonalnych, dopiero zaczynano prace nad koncepcją muzeum poświęconego sztuce współczesnej i spora grupa ludzi ze środowiska twórczego rzeczywiście angażowała się w jego powstanie. Byli oni stosunkowo chętnie podejmowani przez urzędników, którzy mieli bardzo egzotyczne pomysły na MOCAK, wyobraźnia instytucjonalna nie znała wtedy granic. Jak słyszałem, według jednej z wizji miało to być muzeum artystów i dla artystów, prowadzone przez nich samych. Trzeba oczywiście zaznaczyć, że kluczowa w powstaniu instytucji była inicjatywa Potockiej, typowanej zarówno przez dygnitarzy, jak i reprezentantów środowiska na dyrektorkę muzeum w stadium organizacji. Artyści nalegali jednak, by zaraz po zakończeniu jego budowy rozpisać transparentny międzynarodowy konkurs. Tak się nie stało, a Potocka kieruje instytucją do dzisiaj. Jak ujawnił urząd miasta po niedawnej interwencji posłanki Lewicy, Darii Gosek-Popiołek, jej obecna umowa wygasa 9 listopada 2025 roku.

Jaką pozycję miała wtedy Potocka w Krakowie?
Była znaną krytyczką sztuki i kuratorką, kolekcjonerką, byłą prezeską Sekcji Polskiej AICA, wreszcie osobą doświadczoną zarówno w prowadzeniu galerii prywatnych, jak i instytucji. W latach 2002–2010 kierowała Bunkrem Sztuki, a jeszcze wcześniej – Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Niepołomicach. Cieszyła się szacunkiem środowiska, którego spora część na skutek późniejszych zdarzeń poczuła się jednak zdradzona. Z jednej strony przez samą Potocką, która została dyrektorką MOCAK-u bez konkursu – i to na długie lata. Z drugiej strony przez miejskich dygnitarzy, którzy najpierw uprzejmie przyjmowali przedstawicieli świata sztuki w gabinetach, a potem działali wbrew ich woli.

Trzeba też spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy. To był czas, kiedy w Krakowie zapadały decyzje kształtujące na długie lata tkankę urbanistyczną miasta, umożliwiające późniejszą silną gentryfikację Starego Podgórza i Zabłocia, gdzie wielu artystów miało pracownie, przede wszystkim w budynkach po zakładach przemysłowych. Potocka sama mówiła wtedy o potrzebie zbudowania wokół MOCAK-u wianuszka różnych inicjatyw artystycznych i powstrzymania zalewu komercji. Wiele osób wierzyło, że w urzędzie miasta znajdzie się zrozumienie dla tych wizji. Jeszcze w 2014 roku pisano w miejskim „Programie rozwoju turystyki”, że Zabłocie stanie się slow quarter („powolną dzielnicą”), gdzie wspiera się przede wszystkim alternatywne formy sztuki i rozrywki. Tak się oczywiście nie stało. Wręcz przeciwnie, to wtedy zaczęło się zjawisko nazywane zgrabnie przez niektórych „betonowaniem Krakowa”. Ja bym tutaj dodał też problem klientelizmu. Miasto zbudowało wtedy podstawy systemu, w którym ludzie kultury są mile widziani, ale tylko tak długo, jak długo uprawomocniają projekty urzędu miasta, które choć wyglądają na masterplany, często są niedomyślane.

Ogłoszenie wyników konkursu na modernizację Bunkra Sztuki, 2016 r., fot. Studio FILMLOVE

Co dokładnie się stało z planami slow quarter i deklaracjami Potockiej?
Przejdź się na Zabłocie, w tej chwili są tam same bloki, króluje komercha i deweloperka. Ostatnim miejscem w tamtej okolicy, gdzie kwitną alternatywne formy sztuki i rozrywki, jest Skład Solny. A sama Potocka? Skupiła się na zarządzaniu instytucją i budowaniu swojego programu, nie oglądając się na resztę środowiska, z którym stopniowo przecinała więzy.

Obecnie Potocka często powtarza, że prowadzi muzeum nie dla artystów, a dla szerokiej publiczności. Że chce tłumaczyć sztukę tzw. przeciętnemu odbiorcy. Chyba nie do końca wyczuwa, jak elitarystyczną pozycję przyjmuje, mówiąc tego typu rzeczy. Prowadzona przez nią instytucja prowadzi cenne działania edukacyjne, ale program wystawienniczy odzwierciedla wyraźnie ten protekcjonalny stosunek wobec odbiorców. MOCAK pod pewnymi względami wadzi się też ze współczesnością, która widnieje w jego nazwie – i której sam nie potrafiłbym skonceptualizować bez uwzględnienia np. dziedzictwa feminizmu. Tymczasem reprezentacja kobiet w kolekcji Muzeum pozostaje rażąco dysproporcjonalna. To problem, który może wynikać również z osobistych poglądów dyrektorki – spisanych i upublicznionych niedawno w kontrowersyjnej publikacji „Kobieta postfeministyczna”. Potocka dowodzi w niej, że feminizm okazał się nieudanym projektem, przy okazji wykazując się rażącą nieznajomością teorii feministycznej.

Gelatin, „Paint me paint me everywhere”, 2014, Bunkier Sztuki, fot. Fot. Sophie Stephan
 

Uznanie tej książki za kompromitującą nadal nie zaszkodziło pozycji Potockiej?
Myślę, że nie. Potocka zbudowała tak silne relacje z urzędem miasta w czasie rządów Jacka Majchrowskiego, że w lokalnym systemie instytucjonalnym naprawdę niewiele jest jej w stanie zaszkodzić. Sądzę też, że krytyka nieszczególnie obchodzi nawet samą autorkę. Podobnie jak nie obchodził ani jej, ani miasta bojkot, czyli niechodzenie do Bunkra praktykowane przez dużą część środowiska w ostatnich latach.

Z perspektywy miasta Potocka sprawdziła się jako organizatorka dużej instytucji. Wydaje mi się, że niewielu urzędników zwraca uwagę na poziom merytoryczny programu realizowanego w MOCAK-u, interesuje ich głównie liczba odwiedzających, a zdaje się, że pod tym względem muzeum radzi sobie całkiem dobrze. Na pewno przyczynia się do tego gęsto zamieszkane Zabłocie, gdzie znajduje się MOCAK, i sąsiedztwo Fabryki Schindlera licznie odwiedzanej przez turystów. Jednocześnie znam osoby z innych miast, które mimo że interesują się sztuką współczesną, nie były w MOCAK-u od lat, bo mają przekonanie, że nic tam ciekawego nie znajdą.

Czy to oznacza, że konkurs na dyrektorkę Bunkra Sztuki był ustawiony?
To pytanie należy kierować do urzędu miasta, który mógłby moim zdaniem ujawnić, jak wyglądał rozkład głosów. To, że wobec pięciu głosów na Delfinę Jałowik były cztery głosy na Daniela Muzyczuka, pokazuje, że podczas obrad miała jednak miejsce jakaś dyskusja, że nie wszystko było z góry przesądzone.

Nie chcę snuć domysłów na temat motywacji osób, które poparły kandydaturę Jałowik. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę, że mimo wspomnianych uchybień i „wrzutek” konkurs przeprowadzono zgodnie z literą prawa. Zamiast snuć teorie o miejskim spisku, lepiej przyjrzeć się zatem niedoskonałościom samych procedur. Tych nie brakuje. „Ustawa o prowadzeniu i organizowaniu działalności kulturalnej”, z której korzystamy, pochodzi z 1991 roku, oczywiście z uwzględnieniem wprowadzanych później zmian. Gdy była uchwalana, miała na celu opanowanie chaosu, który pojawił się po transformacji ustrojowej, a liczne zawarte w niej sformułowania pozostają do dzisiaj bardzo ogólnikowe. Zgodnie z tą ustawą przeprowadzenie konkursu zawsze leży w gestii „organizatora” – czyli samorządu bądź ministra – co otwiera wiele dróg, żeby z góry kształtować wyniki. Organizatorzy dysponują stosunkowo dużą swobodą w kształtowaniu obsady komisji. W mojej ocenie to prawo należy pilnie zmienić. Sekcja Polska ICOM pracuje obecnie nad nową ustawą o muzeach. Jak mówił Jarosław Suchan na ostatnim kongresie AICA, ma ona uwzględniać powoływanie rad powierniczych, które miałyby przejąć uprawnienia „organizatorów” związane z nominowaniem dyrektorów. Podobne rozwiązania można by zastosować również w innych niż muzea instytucjach. Z powodzeniem stosuje się je już teraz w wielu krajach w Europie – chociaż nie bez problemów. Z pewnością zwiększyłoby to dystans pomiędzy instytucjami i ośrodkami władzy, co w polskim systemie byłoby pożądane.

Łukasz Surowiec, „Dziady”, 2013, Bunkier Sztuki, fot. Studio FILMLOVE

Jak oceniasz poziom konkursu?
W zasadzie każda z kandydatur była intrygująca. Daniel Muzyczuk jest bardzo doświadczonym kuratorem, odgrywającym znaczącą rolę w Muzeum Sztuki w Łodzi. Joanna Warsza to rozpoznawalna międzynarodowo kuratorka, poszukująca i eksperymentująca, promująca sztukę zaangażowaną społecznie. Anna Łazar może pochwalić się sporym doświadczeniem zarządczym w Instytutach Polskich za granicą, a dziś działa na przecięciu sztuk wizualnych, literatury i aktywizmu. Do konkursu przystąpił też Łukasz Trzciński, który współtworzy w Krakowie Dom Utopii powiązany z Łaźnią Nową, a ponadto przez lata kierował fundacją Imago Mundi. Nie mam wątpliwości, że niektóre z tych osób przedstawiły dużo bogatsze portfolio niż zwyciężczyni. Dla porządku zaznaczę jednak – ryzykując, że zostanę odebrany jako adwokat diabła – że nie sądzę, by grubość portfolio stanowiła niezawodne kryterium oceny kandydatów.

Wiem, że niektórzy rezygnowali z kandydowania, wychodząc z założenia, że wynik jest z góry przesądzony. A jaka była atmosfera w samym Krakowie?
Ludzie czekali na ten konkurs i wiązali z nim spore nadzieje, szczególnie gdy do drugiego etapu zakwalifikowano tak ciekawych i doświadczonych kandydatów i kandydatki. Niestety, nadzieje na powiew świeżego powietrza i ożywcze spojrzenie z zewnątrz zostały zaprzepaszczone. Pytanie, które nurtuje mnie, od kiedy ujawniono listę kandydatów, dotyczy jednak nie tyle konkurencyjnych wizji funkcjonowania instytucji, ile raczej samych warunków ich wdrażania. Obawiam się, że prowadzenie Bunkra Sztuki mogłoby przyprawić o ból głowy nawet najbardziej doświadczonych kuratorów. Wiadomo, że większość problemów związanych z zarządzaniem samorządowymi instytucjami kultury rozbija się w Polsce o pieniądze – a budżety na kulturę w samorządach topnieją po tym, jak ograniczono wpływy z podatku CIT. Kraków jest szczególnym przypadkiem, bo ma niesłychanie wiele instytucji pod sobą i co się z tym wiąże, również kosztów. Nie sądzę, by miasto było zainteresowane w tej sytuacji znacznym podnoszeniem dotacji podmiotowej dla Bunkra, a budowa nowego zespołu i jednoczesna realizacja ambitnego, zwłaszcza międzynarodowego programu wymagałaby przecież jej zdecydowanego wzrostu. 

1. i 2. 25-lecie Składu Solnego, fot. Stan Barański    3. Siostry Rzeki, Skład Solny, fot. Bartolomeo Koczenasz

Wróćmy jeszcze do Składu Solnego, o który trwa teraz walka. Powiedziałeś, że to jedyne autentyczne miejsce w tamtej części Krakowa.
Skład Solny to należący do miasta XVIII-wieczny budynek, wynajmowany na pracownie artystom i rzemieślnikom, kolektywom akty- i artywistycznym. Są tam też studia nagrań. Część najemców wprowadziła się bardzo dawno temu, np. Stanisław Koba i Maria Wasilewska, którzy od ponad 20 lat prowadzą galerię Skład Solny. Miejsce zaczęło tętnić życiem, gdy kilka lat temu sprowadzili się do niego artyści związani z kolektywami Wiewiórka i Siostry Rzeki. A w trakcie ataku Rosji na Ukrainę różne inicjatywy pomocowe znalazły w Składzie swój dom. Obecnie jest to zupełnie wyjątkowy ekosystem, gdzie te tak bardzo różne przedsięwzięcia wspaniale ze sobą współpracują i nawzajem się wspierają.

Miasto już kilka lat temu przewidziało jednak, że budynek zostanie poddany rozbudowie i powstanie w nim Centrum Literatury i Języka „Planeta Lem”. Stanowi to odpowiedź na potrzeby środowisk literackich, podobnie jak w 2009 roku w reakcji na deklarowane zapotrzebowanie środowisk artystycznych miasto zdecydowało się zbudować MOCAK. Wielu obecnych najemców, już podpisując umowy, wiedziało, że oblicze Składu ma wkrótce ulec zmianie. W 2019 roku rozstrzygnięto nawet konkurs architektoniczny na projekt jego rozbudowy, lecz utworzenie instytucji i budowę odsuwano na przyszłość – a w tym samym czasie na Zabłociu twórcy i aktywiści rozwijali swoje działania, korzystając z braku pośpiechu ze strony magistratu. Ten zaczął spieszyć się kilka miesięcy temu pod presją kalendarza wyborczego, terminarza aplikacji o środki unijne na rozwój infrastruktury oraz zegara, który odmierza czas do uprawomocnienia unijnych przepisów o zeroemisyjności budynków użyteczności publicznej. Gdyby te weszły w życie już teraz, zwycięski projekt architektoniczny Centrum Literatury i Języka należałoby poddać aktualizacji.

W zamian za szybką wyprowadzkę ze Składu miasto zaproponowało obecnym najemcom budynek dawnej kuchni szpitalnej na Wesołej, co trudno im było zaakceptować ze względu na stan techniczny i trudność adaptacji tamtejszych wnętrz na potrzeby pracowni artystycznych i rzemieślniczych czy studiów nagraniowych. W dodatku na warunkach trzyletniej umowy zakładającej wykonanie remontów we własnym zakresie. Nieszczęsna oferta miasta stała się zarzewiem konfliktu, w którego centrum stoją nie tylko interesy środowiska literackiego i przetrwanie inicjatyw, które istnieją dziś w Składzie Solnym, lecz także styl zarządzania kulturą przez miasto, który ilustruje jego nieporadność w sprawie Wesołej.

Protest w obronie Składu Solnego, grudzień 2023, fot. Stan Barański
 

A co tam ma być?
Podobno „dzielnica kreatywna”, nad której powstaniem ma czuwać Krakowskie Biuro Festiwalowe. Jego wizja wydaje się jednak odbiegać od planów Agencji Rozwoju Miasta Krakowa – spółki zarządzającej poszpitalnymi budynkami, która próbowała już oddać część podległego mienia w ręce prywatne wbrew woli samego prezydenta. 

W Krakowie twórcy kultury oddolnej są skazani na działania taktyczne, doraźne, wymierzone na wyszarpanie jednego budynku albo małego grantu. A kiedy już te rzeczy dostaną, miasto upomina się o wdzięczność, oczekując choćby symbolicznego zwrotu pod postacią poparcia dla polityki Ratusza. Znamienne, że miejski program małych grantów na działalność kulturalną – dogodne źródło finansowania projektów oddolnych – jest przez samo miasto określany jako kroplówka dla twórców. To kroplówka, której pojemność mocno kontrastuje z budżetami na kulturę festiwalową i instytucjonalną. Nie mam nic przeciwko prężnie działającym instytucjom i miejskim festiwalom, ale mam nadzieję, że obecny system w kolejnych latach uda się rozszczelnić. Nie mam złudzeń, że będzie to wymagało czasu i nie będzie przyjemnym procesem, bo ilość naszych zasobów jest ograniczona, a zmiana proporcji pomiędzy przegródkami będzie oczywiście sprawą polityczną. Liczę, że uda się to przeprowadzić bez rozgrywania środowisk przeciwko sobie przez urząd miasta, jak dzieje się to obecnie w przypadku Składu Solnego, którego najemców można było przecież zaprosić do stołu negocjacyjnego i pokazać im wolne nieruchomości – nie tylko na Wesołej – już kilka miesięcy, a nawet lat temu. Nadzieje na lepszą przyszłość wiążę ze zmianami w obsadzie Ministerstwa Kultury, możliwą przebudową systemu finansowania działalności samorządowej i wreszcie – zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Oduczenie się klientelistycznych obyczajów jest jednak zadaniem dla całego środowiska.