Papier, kamień, nożyce – demonstracja
rys. Ssosay / Flickr CC

Papier, kamień, nożyce – demonstracja

Agnieszka Mirahina

Elektroniczny papier pozwala zobaczyć i odczytać w innym świetle to, co dziś już nieczytelne, „niepoczytalne” lub niepopularne – wiersze i dramaty polskiego romantyzmu

Jeszcze 3 minuty czytania

30 stycznia 1968 roku w Teatrze Narodowym odbyło się ostatnie publiczne przedstawienie „Dziadów” w inscenizacji Kazimierza Dejmka. Spektakl został zdjęty z afisza na polecenie najwyższych władz PZPR. Po spektaklu grupa studentów zorganizowała demonstrację, udając się pod pomnik Mickiewicza z transparentem „Żądamy dalszych przedstawień”.

XXI wiek, wiek „wysokich technologii”, a przyszłość, kondycja czy po prostu dobre imię polskiej poezji i tak zależy od tego, czy i w jakim stopniu poradzi sobie z technologią tak starą jak pismo – i wpisanymi w to pismo, zgodnie z określeniem Janion, „naszymi umarłymi”. Czy opanuje – na minutę ciszy i na prawach awangardy nadając własną dynamikę „wspomnieniom z przeszłości” – ten niezwykły wynalazek? Który stale wymyka nam się z rąk – ale to bardzo dobrze i bardzo szczęśliwie, bo dzięki temu możemy kontynuować żywy dialog z przeszłością, słynną literacką „wspólnotę żywych i umarłych”. 

Dzięki temu i dzięki falowej naturze światła i dźwięku oraz kolejnym, mniej rewolucyjnym niż pismo, technologiom. Takim jak elektroniczny papier, który pozwala zobaczyć i odczytać w innym świetle to, co z różnych powodów dziś już nieczytelne, „niepoczytalne” lub niepopularne – wiersze i dramaty polskiego romantyzmu. W innym świetle lub choćby mimo światła, skoro e-papier to ekran pasywny, sam nie świeci, lecz odbija światło „jak w zwierciadle” – i który w czarująco elektronicznej poświacie odsłoni przed nami „Upiora”.

Petersburski historyk sztuki Grigorij Kaganow, w pracy „Sankt-Pietierburg: obrazcy prostranstwa”, analizując 300 lat architektury swojego miasta, fenomen lustra (wody), amfilady i „zwykłej” ludzkiej pamięci, niespodziewanie rzuca taką oto błahostkę:

nic w niej nie przepada, tylko przyjmuje inny kształt.

Spróbujmy zatem i my przyjąć „na wiarę” („na klatę”) nieco inny kształt rzeczy – popatrzmy na kanoniczny tekst „Upiora” przez pryzmat elektroniki. A więc obcując, żywiąc i karmiąc się naszym najlepszym, mistrzem, wieszczem, Mickiewiczem – on i my, duch nadziei i gwiazda pamięci, która „promyków użycza” na tyle łaskawie, że już nic nas nie trzyma w ryzach białego papieru. 

Poezja jest oczywiście bardziej medialna niż proza i tautologicznie bardziej mediumiczna. Nie chodzi o zyski, ale o środki przekazu – wiersz po prostu lepiej się wpisuje w otaczające nas zewsząd ekrany i zmieniające się sposoby ich czytania. Sposoby ich czytania, jakbyśmy ciągle, jak ów Francuz, stali twarzą w twarz z kamieniem z Rosetty (albo Rozanetą przemienioną w kamień – tą ze „Szkoły uczuć” Flauberta). Qu’est que c’est? „Ekran” pochodzi z francuskiego écran, czyli „zasłona” – i rzeczywiście, „ekrany” pełnią funkcje ochronne (jak np. ekrany akustyczne), funkcjonują też jako „wyświetlacz”: ciekłokrystaliczny, plazmowy, diodowy, laserowy czy po prostu dotykowy. Wszystko to „ekran”, „wyświetlacz”, „zasłona”, a jeszcze dalej – „kurtyna”.

Kurtyna – zapadła? A nie, nie tylko śmierci to teatr i teksty polskiego romantyzmu w interesujący sposób odsłania wynalazek e-papieru. Ustawienie elektronicznego tekstu za szybą i szkłem pozwala zobaczyć na nowo (w „księżycowej”, więc „cyklicznej”) pełni widmową naturę tych wierszy, odcyfrować i przeliterować na nowo „ten głos, który z pokoleń…”. Mamy „Upiora” – ohyda, groza, nieszczęście i dramat, jaki rozgrywa się na naszych oczach i po drugiej stronie – w okienku i za szkłem. Nie jest to jednak sferyczne zwierciadło wklęsłe, inna działa tu siła. Elektroniczny tusz, sterowany elektromagnetycznym polem, tworzy wzory na powierzchni e-papieru. U samej podstawy lektury leży więc dramat niekończącego pojawiania się i znikania, czarno-biały wzór ułożony w formę kanoniczną, formułę magiczną. „Upiór” pojawia się i znika w trakcie przełączania kolejnych stron – jako blaknący stopniowo tekst, z każdą chwilą coraz bardziej niejasny i zamazany, na którym na(d)pisany zostaje nowy jako kolejna strona. A zatem, robiąc upiorną sztuczkę, palimpsest, będąc jak palimpsest i pozostając w doskonałej komitywie ze słynną gnomą McLuhana: „środek przekazu jest przekazem”.

Co gorsza (lub „o zgrozo”) „Upiór” na e-czytniku staje się całkiem wiarygodny, opalizujący w ośmiu odcieniach szarości, elektronicznie płynny i nie do utrzymania, istniejący w stanie czuwania, gotów do natychmiastowego zmartwychwstania. A więc trochę tak, jak charakteryzował pismo Walter Ong, na myśli mający przede wszystkim jednak cyrograficzne i typograficzne formy tekstu. Zmartwychwstania, czyli wyświetlenia i (najlepiej również) odczytania na głos, a więc jeszcze raz, już za naszą, widowni – czytelników sprawą, zamieniając tekst w dwie elektromagnetyczne i akustyczne fale światła i dźwięku siłą samego tylko i własnego życia (zimowa metafora byłaby taka, że ogrzewa się martwy tekst własnym oddechem).

Właściwie to bardzo chrześcijańskie i w „dziadowskim” duchu. Mówienie, brzmienie, używanie siły, dynamiczny i demoniczny dźwięk pochodzący ze środka żywego organizmu, żywi jako pudła rezonansowe i głos, „który z pokoleń idzie w pokolenia”. Niezwykły wynalazek pisma nosi piętno Gustawa – upiora, który błąka się po ziemi, nie mogąc zerwać więzi z ukochaną osobą. Czyli jakąkolwiek żywą osobą, zdolną odczytać i ożywić raz jeszcze jego tekst (niejako na prawach modlitwy zamieniając go w przynajmniej jedną z wspomnianych wyżej fal, jakkolwiek mesmerycznie to brzmi).

Zabawne, ale dopiero na e-czytniku zobaczyłam tekst „Upiora” jako coś tak dynamicznego, piekielnie żywego, demonicznie ruchomego. Cała technologia, cała filozofia – dwa rodzaje naładowanych elektrycznie drobin, białe i czarne w bezbarwnym oleju, na którym (znowu diabli wzięli fantazję) smaży się tekst. Subtelności technologiczno-literackich jest więcej. Litera „Upiora” staje się ruchem cząsteczki, okazuje się efemeryczna, więc niebezpiecznie zbliża się do dźwięku, którego fenomen polega na tym, że istnieje w momencie, w którym znika. W tym świetle, przy takiej dźwiękowej aranżacji litera się filmuje i „kręci”, a lektura „Upiora” może być oglądana jako niemy film. Może być też wykonana. Bo i filmowe seanse odbywały się dawniej nie tylko przy udziale pianina. W artykule „Epopeja napisu filmowego, czyli zapomniana karta historii” Zbigniewa Pitery czytamy:

Kto pamięta, że kiedyś w bardziej emocjonalnych momentach akcji widownia odczytywała napisy głośno, chórem, jakby pomagając bohaterom?

Brzmi oczywiście jak obrzęd dziadów – i podobnie jak w czasach św. Augustyna, cicha lektura uważana była za dziwactwo, wszystko czytało się na głos. Dziś naszym lekturom towarzyszy raczej grobowa cisza. Sprzyja to koncentracji, ale nie harmonii. Dotyczy to szczególnie samych już (własnych) prac nad wierszem – w każdej z elektronicznych form, odsłon i przestawień tekstu, jakie tylko są nam dostępne. Zobaczenie nawet „cudzych” liter w elektronicznej otoczce sprawia, że tekst, nie wiadomo jak kanoniczny, wydaje się nam czymś plastycznym, bliskim, niemal „naszym”, a przynajmniej gotowym do wzięcia i użycia. Elektroniczny tekst „uruchamia się” na naszych oczach – widzimy go jako mozaikę trybów, czasów, zębatek, przekładni, dźwigni, pasów, kół.

Tekst jest bliżej ciała jak przysłowiowa (i chyba także „ostatnia”) koszula – ciała jeszcze do niedawna trzymanego w ryzach białego papieru. Widzimy przede wszystkim tekst, elektronicznie bardziej mobilny i anonimowy (w wypadku „Upiora” prawa autorskie to oczywiście wygasłe wulkany). Próbując to sobie unaocznić, w trakcie pracy nad artykułem (w LCD), starałam się jednocześnie „rozpracować” na e-czytniku wiersz, aby ująć to samo w nieco inny kształt, sprężoną formę, możliwie wiernie skręcić, streścić i spakować w format RAR (albo LIR, albo LIT) wszystkie uprzednio „wyartykułowane” rozważania i refleksje, także po prostu załączam całą rzecz, w innym tylko niż artykuł kształcie – 

każdy as bierze raz słodkie am jeden los
pod światło pod prąd w ciemno i na głos 

FM-eryczny – koks biesiady dziwki
dziady – kurwy latają w powietrzu 

a piekło wypala najlepsze płyty

piekło wypala płyty nagrobne

żeby przelecieć nad głową jak teledysk
puszczając z dymem domowe ogniska

więc na nic nie licząc chyba że na straty

pogrzeby do przejścia nawet do przeżycia

w ruchu świateł ulicznych i ruchomych cieni
w duchu figur muzycznych figur erotycznych 

szarpiąc ciało na sztuki i szarpiąc na sceny

obracane w popiół jak garstka kądzieli

żeby się zatańczył walc w piekielnej parze
obróciły w operze znowu wszystkie sceny 

oralne orientalne ruchome opery

wokół nich falują miejskie arterie

miasta szumiące jak wierzby płaczące
miasta przeszklone jak spiętrzone morze 

kamienne bloki postawne jak molo

dramatyzują i marszczą draperie

stylu w którym przemoc niemocy się kłania
jak imperium pod koniec wielkiego konania           

bombowa budowa na śmierć zegarowa

rytualna rytmiczna szeptana szemrana

w sińcach i rumieńcach wileńska wiślana
śmierć drewniana – murowana granitowa 

i cyfrowa wreszcie para duch i mara

pismo pasmo nieszczęść psalm –

panno święta co jasnej bronisz częstochowy
i w ostrej świecisz bramie duchu przeklęty
co pośród parowu nieczułej ziemi ogień życia
wzniecasz blasku przeklęty zagasłeś i znowu 

po co mi znowu przyświecasz – 

rozmazując tusz na martwej powiece
i na filmach grozy niemego już kina

gdzie struny głosowe są fortepianowe

napisy końcowe wiersze makatkowe
nagrobki ludowe telegramy weselne 

(itd.)


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.