Inaczej, czyli tak samo
Marcin Maciejowski / z kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING

Inaczej, czyli tak samo

Kinga Dunin

Najnowsza książka Czaplińskiego opowiada o tym, jak w ciągu ostatnich 20 lat próbowaliśmy poszerzyć zbiorową tożsamość i dlaczego nam się to nie udało

Jeszcze 3 minuty czytania

W swojej nowej książce „Polska do wymiany” Przemysław Czapliński przedstawia się nam jako historyk literatury, który czyta literaturę jak socjolog. To, co może nas w tej deklaracji zaskoczyć, to chyba tylko to, że w ogóle padła. Pan Jourdain przecież zawsze mówił prozą.
Opracowania dotyczące literatury, szczególnie recenzje, pełne są odniesień do mniej lub bardziej urefleksyjnionej wiedzy o społeczeństwie. Stosunek literatury do społeczeństwa – i vice versa – jest testowany nieustannie. Profesjonalni czytelnicy, którzy tak lubią podkreślać autonomię dzieła i karcić pisarzy i innych krytyków za zbytnią instrumentalizację literatury, nie potrafią się obyć bez koncepcji socjologicznych. Czasem bywa to socjologia potoczna, wręcz publicystyczna, czasem wyrafinowane teorie. Powiedzmy sobie uczciwie, że najmodniejsze dziś kierunki: podejścia genderowe, teoria queer, postkolonializm (z wszystkich tych perspektyw owocnie czerpie Czapliński) to nie szkoły literaturoznawcze, ale przede wszystkim filozofia społeczna – i to silnie angażująca się w ocenę i zmianę społecznej rzeczywistości.

Polska kultura narracyjna
Literatura jest wytworem społeczeństwa. Macki jej powiązań z rozmaitymi dziedzinami życia sięgają głębiej niż nam się wydaje. Wyznaczenie granic między literaturoznawstwem a innymi dziedzinami szeroko rozumianej humanistyki jest prawie niemożliwe. Kiedy zaś na te pogranicza wkraczamy, miewamy kłopot z odpowiedzią na pytanie, czym się zajmujemy i czego – tak naprawdę – chcielibyśmy się dowiedzieć.
Czapliński twierdzi, że bada polską kulturę narracyjną, a w szczególności to, jak w polskiej literaturze ostatnich dwudziestu lat przedstawiają się narracje o społeczeństwie. Kiedyś swobodnie posługiwano się określeniem „świadomość zbiorowa”, w dobie strukturalizmu mieliśmy uniwersum symboliczne, później dyskursy, dziś narracje. Jak zwał, tak zwał, wiadomo – mniej więcej – o co chodzi. W przeciwieństwie do autora mnie terminologia nie wydaje się aż tak istotna.
Na szczęście pisarze nie zawsze trzymają się dokładnie swych zapowiedzi. Dzięki temu ich książki bywają o wiele ciekawsze od tych, które ściśle przestrzegają wyznaczonych ram teoretycznych, definiują, klasyfikują, a w końcu niewiele nam mówią. Gdybym miała określić gatunkowo pracę Czaplińskiego, powiedziałabym, że jest to esej, esej-rzeka. O literaturze czy o społeczeństwie?

A jednak narracja
Przemysław Czapliński, „Polska do
wymiany. Późna nowoczesność i nasze
wielkie narracje”
.Wydawnictwo W.A.B.,
Warszawa, 400 stron, w księgarniach
od 15 kwietnia 2009
Głównym punktem odniesienia jest bez wątpienia literatura; autor wykorzystuje też film, publicystkę, teksty historyków i filozofów, przemówienia polityków. A wszystko to przeplata stwierdzeniami, które wprost odnoszą się do rzeczywistości pozaliterackiej.
Wykorzystuje literaturę jako źródło wiedzy o społeczeństwie, narzędzie jego krytyki i zmiany, wskaźnik pewnych zjawisk, emanację procesów zbiorowych. Powiedzmy to jasno: literatura w tej książce nie jest jedynie zbiorem tekstów do interpretacji, lecz jest na wiele sposobów używana i funkcjonalizowana. Sama funkcjonalizacja też staje się przedmiotem zainteresowania autora, np. wtedy, gdy analizuje spory o kanon i dostrzega ich zogniskowanie w awanturach o stalinowskie grzeszki Szymborskiej czy pogrzeb Miłosza na Skałce.
Czytanie literatury służy Czaplińskiemu do zbudowania narracji – w tym wypadku niewątpliwie narracji! – o tym, co nam się przydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Za jej kształt odpowiedzialna jest nie tylko polska proza i inne artefakty kulturowe, ale także autor. Próżno chciałby przed taką odpowiedzialnością uciec na wygodne pozycje akademika i badacza.
Nikt z czytelników tej książki nie będzie miał kłopotu z odczytaniem, z jakich pozycji światopoglądowych jest napisana. To nie zarzut. Jeśli komuś wydaje się, że istnieją w humanistyce dzieła obiektywne, to mogę powiedzieć tylko, że prawdopodobnie reprezentują one jakiś rodzaj hegemonii roszczącej sobie prawo do uniwersalizmu.

Literaturoznawca w butach socjologa
Czapliński opowiada o nas, o Polsce, o społeczeństwie, czyli o ludziach i – zwłaszcza – o systemach znaczących, nadających sens ich działaniom. Czy jest to zatem praca socjologiczna? Czy źródłem badawczym dla socjologa może być literatura? (Nie chodzi mi o socjologię literatury sprowadzającą się do badania czytelnictwa, tylko socjologię rozumianą jako społeczna samowiedza i uprawianą po to, aby tę samowiedzę tworzyć).
Jestem przekonana, że tak. Trudno jednak do takiego podejścia zachęcić socjologów. Kiedy na jakiejś konferencji przedstawiałam swoją pracę doktorską „Czytając Polskę”, którą uważam za pracę socjologiczną, z sali padło tylko jedno pytanie: czy analizowane przeze mnie książki stanowią próbę reprezentatywną.
Polskiej socjologii brakuje syntez, odwagi i ludzi, którzy umieliby pisać, może więc cała nadzieja w literaturoznawcach? Wśród nich znalazłam dużo więcej zrozumienia, a w książce Czaplińskiego – piękną realizację takiego projektu.
Jaką historię opowiada nam zatem Czapliński? Jest to opowieść o tym, jak próbowaliśmy poszerzyć zbiorową tożsamość i dlaczego nam się to nie udało. Ustrojowa zmiana wymagała od Polaków wyboru nowej narracji, przemyślenia własnej zbiorowej tożsamości, zaakceptowania kapitalizmu i demokracji. Ustosunkowania się w nowych warunkach do tradycji i religii. Początkowo wszystko zapowiadało się nie najgorzej. Chociaż nigdy nie doczekaliśmy się socjalizmu z ludzką twarzą, wydawało się, że teraz możliwy jest przynajmniej stary, dobry, etyczny kapitalizm z ludzką twarzą.
Pojawiła się szansa dla aktywnych – albo chociaż sprytnych. Dość szybko okazało się jednak, że kapitalista to nie swój, ale obcy, uwłaszczony przedstawiciel dawnego reżimu. Jego z kolei w wyobraźni zbiorowej szybko zastąpił abstrakcyjny, zagraniczny koncern, ucieleśniający bezosobową, zewnętrzną siłę. Po pierwotnym otwarciu powróciły wyobrażenia o skrzywdzonym społeczeństwie polskim skolonizowanym przez zagraniczny kapitał.

Emancypacja Innego
Początkowo opowieści o historii – o wojnie czy PRL-u – kontestowały dawne martyrologiczne i nacjonalistyczne narracje, głównie poprzez indywidualizowanie opowieści. Zamiast dużych, historycznych narracji dostawaliśmy opowieści prywatne i jednostkowe. Oznaczało to jednak, że wydarzenia historyczne – odsunięte na granice horyzontu – stawały się zestawem stereotypów. Powracali okrutni, lecz cywilizowani Niemcy, prymitywni Ruscy z pepeszami na sznurku. Z kolei PRL okazywał się jednoznacznie i jednobarwnie złym systemem, z którym Polacy nie mieli jednak nic wspólnego, prowadząc w nim swoje zupełnie niezależne życia. W ten sposób narracje historyczne, zamiast różnicować się, wróciły na utarte koleiny.
Po 1989 roku zniknęła autorytarna władza postrzegana jako centrum sterowania społeczeństwem, jej miejsca nie zajęła jednak solidarność i współpraca. Dziś zaś – jak dowodzi Czapliński – polityka ma coraz więcej wspólnego z redystrybucją rozkoszy. Władza wchodzi ze społeczeństwem w związek erotyczny, polegający na uwodzeniu albo sadomasochistycznej zależności, przy czym społeczeństwo jest kobietą, a władza ma charakter męski. Rozprasza się, przenika wszystkie relacje, ociera się o ciało. Również tradycyjny katolicyzm musiał się jakoś z ciałem ułożyć i okazał się dużo bardziej życzliwy dla ciała męskiego i jego grzeszków niż dla ciała kobiecego.
Wyłaniające się z homogenicznej polskości inne tożsamości – kobiety, geje, Żydzi – początkowo budziły życzliwość i zainteresowanie, którym patronował Levinas, ks. Tischner i ich opowieść o Twarzy Innego. Jak się okazało, stała za tym jednak strategia asymilacyjna, chęć wchłonięcia Innego przez polską normę. Schody zaczęły się, gdy wyszło na jaw, że Inny dąży do emancypacji i zmiany norm, że nie można mieć Żyda bez przemyślenia Jedwabnego, geja bez homoseksualnych małżeństw, a kobiety – bez dyskusji o aborcji.
Wypracowane w tym czasie sposoby myślenia o wykluczeniu i emancypacji zostały przeniesione na grunt zwykłego społeczeństwa odczuwającego negatywne skutki przemian czy – szerzej rzecz ujmując – braku uznania. To społeczeństwo stało się „innym”, a odmieńcy – dokuczliwymi uzurpatorami.

Backlash czy ricorso?
Próba wypracowania nowych narracji skończyła się czymś w rodzaju backlashu, odbicia z powrotem. Nie powiodło się zadanie stworzenia narracji, która mieściłaby w sobie większą różnorodność, a jednocześnie tworzyła harmonijną całość. Nie udało się – co mogłoby stanowić inne rozwiązanie – doprowadzić do sytuacji, w której wymieniamy się rozmaitymi, równocennymi narracjami. Nowa jedność społeczeństwa – jak twierdzi Czapliński – została „zatruta niesolidarnością wobec grup i osób słabszych”. I oto okazuje się, że nasza opowieść o Polsce domaga się kolejnej, radykalnej zmiany.
W skrótowej formie trudno pokazać wszystkie subtelności książki, mogę jedynie zapewnić, że jest ona kopalnią kapitalnych spostrzeżeń, nieoczekiwanych zestawień i wyrafinowanych analiz. Diagnoza stawiana Polsce (kulturze narracyjnej, zbiorowej świadomości, a przez to i społeczeństwu) wydaje się często zaskakująco trafna i wnikliwa, a w całości warta dyskusji. Czy chcemy wymienić Polskę na inną, czy też wymienić się narracjami – musi to dziać się w rozmowie. Pozwolę sobie zatem zgłosić kilka zastrzeżeń.
Marzenie Czaplińskiego o jedności społecznej, chociażby w wymiarze symbolicznym, wydaje mi się utopijne. Społeczeństwo to zawsze także antagonizmy i sprzeczności, a brak jednoczącej wszystkich narracji nie musi oznaczać jego klęski. Nie do końca podzielam pesymizm autora. Jeśli nawet historia zawróciła, to na wyższym poziomie. Powiedzmy, że mamy tu do czynienia ze spiralą, jak u Vico. A więc nie backlash, jak chce Czapliński, lecz ricorso – z tendencją do rozwoju, zmiany i postępu.

Konserwatyzm, liberalizm, feminizm
I na koniec kwestia na pierwszy rzut oka szczegółowa. Przy okazji rozważań dotyczących kanonu literatury Czapliński dokonuje podziału krytyki literackiej na konserwatywną, która broni kanonu narodowego i czyni literaturę ważną społecznie, oraz liberalną, która za otwarcie płaci brakiem kryteriów i unieważnieniem samej literatury. Myślę, że uważny czytelnik w samej pracy Czaplińskiego znajdzie argumenty przeciwko temu uproszczeniu. Choćby w przypomnianym sporze o „ideologiczność” literatury feministycznej.
Krytyka feministyczna, która na początku lat dziewięćdziesiątych zaistniała w obiegu pozauniwersyteckim, z pewnością nie jest ani nacjonalistyczna, ani pozbawiona kryteriów. Napisałam, że kwestia ta jest tylko pozornie szczegółowa, bo w istocie dotyczy poziomu zaufania do bardziej indywidualistycznego porządku liberalnego. Gdy w rozpadzie opowieści o wojnie czy PRL-u na historie jednostkowe autor dostrzega upadek jednoczących narracji, ja widzę w nich raczej rodzenie się nowej narracji symbolicznie koncentrującej się wokół praw człowieka albo wartości uniwersalnych. Może to być np. opowieść o uchodźcach, przesiedleńcach, ale także o galernikach wrażliwości, indywidualistach rzucających światu wyzwanie w imię wartości uniwersalnych, a więc mogących być podstawą budowy ładu zbiorowego w wymiarze ponadnarodowym. Skoro w swojej książce Czapliński wziął sobie za przewodniczki trzy idee nowoczesności: wolność, równość, braterstwo, to i taka perspektywa wydaje się do przyjęcia.
Odrębnej dyskusji wymagałoby pytanie o prawomocność analiz autora na gruncie historii literatury, pozostawiam jednak to zadanie innym. Nawet jeżeli każda książka jest o innych książkach, to ta z pewnością jest nie tylko o nich.