Kilka lat temu reżyserka Barbara Białowąs, broniąc swojego dzieła „Big Love” w rozmowie z krytykiem, opisała je jako „film w filmie w ramach filmu”. Wówczas było to śmieszne, ale kompletnie o tym zapomniałem, dopóki nie przeczytałem „Powrotu do Kosowa” duetu Gani Jakupi & Jorge Gonzalez. I choć wydawca wrzuca swoją publikację do szufladki „reportaż komiksowy”, to jednak jest to bardziej, posługując się frazą Białowąs, „reportaż w reportażu w ramach reportażu”. Z tą różnicą, że nie ma tu nic śmiesznego, a sam komiks jest doskonały.
Tak się składa, że bałkański konflikt dość często bywał tematem dokumentalnych czy paradokumentalnych komiksów. Kilka z nich weszło już do klasyki – jak „Strefa bezpieczeństwa Goražde” Joe Sacco czy „Pozdrowienia z Serbii” Aleksandra Zografa. Przywołuję akurat te dwa nie bez powodu, ponieważ artystycznie znajdują się na odległych biegunach i opisują Bałkany z odmiennych perspektyw. Joe Sacco robi to z zewnątrz: przyjeżdża do byłej Jugosławii jako typowy reporter, pracuje według kanonicznych reguł i tworzy coś, co Amerykanie lubią nazywać comics journalism – rzetelną obrazkową relację z politycznym kontekstem i szczegółowo oddanymi realiami za pomocą rysunku. Aleksander Zograf z kolei przedstawia swoją opowieść od środka. Z perspektywy małej miejscowości Pancevo widzianej przez serbskiego pacyfistę, który dokumentuje nacjonalistyczne szaleństwo swoich rodaków, ale także moment, kiedy z katów sami stają się ofiarami ciężkich nalotów NATO. U Zografa, który eksperymentuje ze świadomym snem, relacja z bieżących wydarzeń miesza się z surrealistycznymi wizjami i serbskimi narodowymi mitami.
W „Powrocie do Kosowa” Gani Jakupi, scenarzysta i główny bohater opowieści, jest trochę swój, a trochę z zewnątrz, bo już od dawna mieszka poza Kosowem, osiedlił się w Barcelonie, zajmuje się pisaniem i właśnie rodzi mu się syn. Swój, bo jednak cały czas traktuje Kosowo jako swoją ojczyznę. W chwili gdy w Prisztinie zaczyna robić się gorąco i Serbowie dokonują czystek, nie potrafi skupić się na niczym innym, tylko na śledzeniu konfliktu. Ze względu na jego pochodzenie katalońska telewizja zaprasza go do publicystycznej debaty, a dzięki niej francuski magazyn daje mu akredytację i wysyła do Kosowa, by wrócił stamtąd z gorącym reportażem. Jakupi doskonale zdaje sobie sprawę z cynizmu mediów żerujących na tragedii. Dziś Kosowo, jutro Wybrzeże Kości Słoniowej, a pojutrze Erytrea – każda wojna ma swoje pięć minut. I wykorzystuje te pięć minut, by robiąc reportaż, zadbać o rodzinę i przyjaciół. Czytelnik cały ten dwuznaczny proces ma podany na talerzu. Reportaż o robieniu reportażu w formie komiksowego reportażu. Pozacierane granice, pozamieniane role.
Jakupi nie chce nawet udawać, że jest obiektywny. Przedstawia wydarzenia z perspektywy wybitnie albańskiej. Ale stara się też być sprawiedliwy. Chociażby dla swoich dawnych serbskich przyjaciół czy serbskich sąsiadów. Tak naprawdę interesuje go proces przemiany człowieka – dawnego przyjaciela w okrutne, bezlitosne zwierzę. To rodzaj bólu i wewnętrznego chaosu, z którym scenarzysta nie potrafi sobie poradzić: „Wracam myślami do ludzi, których znałem, próbuję wyobrazić sobie, że są zdolni popełnić takie zbrodnie. Nie potrafię” – pisze na początku komiksu. Będzie jednak musiał skonfrontować się z o wiele bardziej tragicznymi wydarzeniami, niż przewidywał.
„Powrót do Kosowa”, scen. Gani Jakupi, rys. Jorge Gonzalez. Przeł. Wojciech Birek. Timof Comics, 112 stron, w księgarniach od maja 2019 Żeby dobrze oddać emocjonalny nastrój, w jakim się znalazł po powrocie do Kosowa, Jakupi robi sprytną rzecz. W pierwszej części komiksu nakreśla mocno polityczny kontekst, by w późniejszych fragmentach skupić się już tylko na tragedii poszczególnych ludzi i rodzin, zarówno serbskich, jak i albańskich. Konflikt w Kosowie przedstawia jako bratobójczą walkę sterowaną przez władze z Belgradu, która za nic ma sąsiadów. Rządzący zwykłych ludzi traktują jak statystyki i towar, co pozwala np. na nonszalanckie „dowiezienie” do Prisztiny serbskich uchodźców z Krajiny, a w zamian wyrzucenie odpowiedniej liczby kosowskich Albańczyków. To przecież doskonały sposób na trwałe karmienie społeczeństwa nienawiścią. Widać to szczególnie w scenie, w której ojciec Jakupiego rozmawia z serbskim sąsiadem. Ten, po wkroczeniu wojsk NATO do Kosowa, postanawia się wyprowadzić, choć nie ma absolutnie niczego na sumieniu. Albańczyk zapewnia, że w razie czego poświadczy o jego niewinności. „Twoje słowo będzie miało wagę dla ludzi, którzy cię znają. Ale dla uchodźcy, który widział, jak masakrują całą jego rodzinę, Serb zawsze będzie Serbem” – odpowiada sąsiad.
I tak w istocie się dzieje. Kolejne nocne podpalenia domów, samosądy. Napięcie w Prisztinie czuć w powietrzu. Widać to nade wszystko w rysunkach Jorge Gonzaleza, bez których ten komiks byłby zupełnie inną historią.
Gonzalez jest ekspresjonistą czystej krwi, jak Nicolas de Crecy czy Lorenzo Mattorti. U niego liczą się człowiek, kolor i dynamika kreski. Drugi plan jest umowny, często rozegrany za pomocą kilku plam. Rysownik miesza techniki: suche pastele, akwarele, węgiel, a nawet długopis. Ludzie często mają rozmazane twarze, są niewyraźni, ale zawsze pełni ekspresji i skrajnych emocji.