wiersze

Rafał Hille

bomba atomowa

moja pierwsza bomba atomowa
wybuchała co dzień wieczorem
w telewizorze Zefir na
chybotliwym stoliku z politurą
kupionym w Polskich Meblach

wyścig zbrojeń zataczał wtedy
coraz szersze kręgi
używaliśmy proc na gumę wyrwaną
z kół nieznajomych rowerów

tego roku nadeszła mroźna zima
atomowe grzyby waliły na wszystkich dwóch
programach TV a siatka agentów umieściła
kamery w oku bałwana

czarna wołga ugrzęzła
w zaspie przed blokiem
facet za kierownicą miał kulkę
we łbie a strumyk krwi dzielił
jego twarz na dwie części

od razu wiedzieliśmy że to szpieg
jutra mogło już nie być
miały zostać tylko białe grzyby
z atomu lub utkane ze śniegu
albo zamarynowane w słoikach
chowanych w szafce
obok nuklearnego pieca
w kwadratowe kafle

biały szum

stara kobieta miała kota imieniem Józef, zjadał jej obiady gdy spała przed telewizorem który
niezmordowanie mrugał wyładowaniami supernowych, obudzona chwaliła siebie za apetyt

leżał pod jej stopami, rozpięty między północą i południem zawsze wzdłuż linii pola magnetycznego
niepostrzeżenie żarówka zaczęła świecić słabiej a słońce nie chciało grzać tak mocno jak kiedyś

pewnego dnia kot nie zjadł ryby i coś powiedział w obcym języku, ona założyła okulary i połączyła
punkty na ekranie w jedną kieszonkową mapę okolic i pokazała jakiś cel nad horyzontem

poszli według planu wyrysowanego na gazecie, w mieszkaniu pozostała żarówka, niezjedzona ryba i
włączony telewizor, nikt nie wiedział który punkt wybrała, szum kropek zmieniał szybko konstelacje

ektoplazma zimowej ucieczki

opuszczane stacje rzępolą wiatrem melodie zimy
naszemu spóźnionemu pociągowi
pośród śnieżnych dywanów zaspanych peronów

patrzę w okno ciemność spojrzała na mnie
teraz już wiem że dwa przytulone bałwany w
zaparowanej szybie odejdą wczesną wiosną

biorę na świadków wszystkie płatki śniegu
zerwane ze snu przez lokomotywę że stopiony
lód zamienia się na końcu w mokre i brudne kałuże

na kolejnej stacji kobieta w czerwonym swetrze
karmi niewidzialne dziecko z butelki białej jak mleko
a niewidzialni podróżni kupują bilety na wynos

uściskiem dłoni zgadzam się z tobą że
nie cali umrzemy na lodowych polach
bo noc zawsze wie kiedy nadejść
już skrada się za ścianą drzew jak czarny kocur

zostanie po nas echo stukotu pociągów
uciekający horyzont za ostatnim wagonem
spuszczone semafory i gasnące światła

wiosenne sponiewieranie Prozerpiny

wódkę najlepiej parkuje się w nocy
na świeżo malowanych ławkach
przy wiosennym skwerze z Prozerpiną
znów woda leci jej spod pach

uparty jak strzałka kompasu ze
słoikiem korniszonów w teczce wciąż
patrzę na twoją sukienkę; kilka kropli
krwi zaschło między kwiatami

jeżeli wąż chce pomachać ogonem
od którego miejsca zaczyna?
znowu pytasz; wznieśmy toast za
wszystkie gady pełzające o suchym pysku!

ostatni kiszony ogórek jak ostatni gwóźdź
do trumny; w końcu tylko nieboszczyk nie pije
- przecież żyjemy tylko raz! – mówisz
potem najwyżej będziemy straszyć

księżyc leżał na wznak w krzakach
gdy położyłaś palec na moich ustach
chciałem to powiedzieć ale znów jednym
słowem byłem o dwa słowa za daleko

konstelacja urazowa gwiazd
nad naszymi głowami szeptała
że znów ucieknie nam dworzec
nie każda noc musi skończyć się nad ranem 

trzeci listopada

mówisz że jesień składa się z wszystkich kolorów RGB
kwiatów w książce które oddały ostatnie tchnienie
między Barbarą i Bogumiłem w twardej okładce

w pudełku po wiśniach wykąpanych w spirytusie
ciężkie od wspomnień listy bez podanej daty
przydatności do użycia czekają by znowu zapłonąć

obserwuję danse macabre liści w swojej ostatniej
podróży na Ziemię; sam jestem jak one
nabieram kolorów na chwilę przed upadkiem

podłóżmy ogień pod papierosy z filtrem na zakochanie
znamy się wszak na miłości jak bocian na ornitologii i
mapach wojskowych w podróży do domu pod koniec listopada

konstelacja urazowa wczesnej jesieni

jesienią piszę pierwszy list pożegnalny do
świętego Mikołaja chcę na święta
jeszcze jedną butelkę tego samego
oraz bawełniane skarpetki dla całego świata

ostatni komar niech zdycha w konwulsjach
umazany krwią niewinnych; obok żona z
dziećmi powalczą jeszcze o życie zatruci
tanią chemią w sprayu na owady latające

jesienią jesienią gdy sady się znów rumienią
wino czerwone opada tak szybko we krwi 
bezpiecznie jest tylko w Pijalni Wódki i Piwa
barman podłączy bezboleśnie kolejną kroplówkę

ale najlepszych przyjaciół robię z kasztanów
śmiejemy się razem z dowcipów cienkich
jak spinacze i prostych jak zapałki; nikt nie
marudzi na trujące suchary i jadowite pointy

w piecu napalę rachunkami za ogrzewanie
kilka razy przeczytanymi gazetami; krzyżówek
nie dało się rozwiązać a supergwiazdy bledną
tak szybko że nie nikt nadąża ich kochać

bezdomna żebraczka gra na piszczałce
tą samą melodię ciszej niż roku temu
mgła chłonie dźwięki bardziej wieczorami
nad ranem mróz zamienia serca w lód

Rafał Hille – poeta i prozaik, absolwent psychologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mieszka ciągle tam, gdzie się urodził i studiował. W młodości wydawał fanziny literackie. Pisał między innymi do pism takich jak „Lampa i Iskra Boża”, „Krzywe Koło Literatury”, „Dwutygodnik”,  „Helikopter”, „Inne czynności”, „Akant”, „TOPOS”, „Akcent”, „Wytrych”, „Cegła”, „Gazeta Kulturalna”, „LiryDram”, „epea”, „Twórczość”, „Migotania” i wielu innych.

Rafał Hille

W 2024 roku rubryka poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.

Fundacja Wisławy Szymborskiej