Jeszcze 1 minuta czytania

Chris Niedenthal

FELIETON WYWOŁANY: 3D albo nie 3D, oto jest pytanie

Chris Niedenthal

Chris Niedenthal

Wątpię, czy Shakespeare uznałby powyższy tytuł za zabawny. Czytelnik tego felietonu też zapewne nie. Tylko że Shakespeare nie miałby bladego pojęcia, co ów tytuł w ogóle znaczy. Czytelnik zaś – owszem. Pytanie jest zresztą poważne, bowiem przemysł filmowy coraz chętniej zwraca się ku tej najnowszej technologicznej modzie.
Od czasu, gdy na ekrany kin wszedł „Avatar” Jamesa Camerona, tworzenie filmów w 3D wydaje się pociągające jak nigdy dotąd, ale przede wszystkim osiągalne. Ale przecież to niejako naturalne, bo widzimy w trzech wymiarach. Mamy parę oczu, każde rejestrujące odrobinę inny obraz, który po nałożeniu na siebie jest trójwymiarowy. Widzimy głębię. Domyślnie więc patrzymy na świat w 3D, ale jest to coś tak naturalnego, że o tym nie myślimy. I mimo że uznajemy naszą trójwymiarowość widzenia za oczywistą, nie mamy nic przeciwko temu, by pójść do kina i obejrzeć film w dwóch wymiarach. Robimy też zdjęcia – na przykład teściowej – i jej obraz w 2D jest dla nas równie satysfakcjonujący. Aczkolwiek w tym konkretnym przypadku jest to być może całkowicie zrozumiałe.

Tymczasem technologia 3D ma już sto sześćdziesiąt lat. Po raz pierwszy pokazano ten wynalazek podczas Wielkiej Wystawy w Londynie w 1851 roku – królowa Victoria była zachwycona. Gdy tylko wynaleziono fotografię, ktoś mądry natychmiast wpadł na pomysł stworzenia aparatu z dwoma obiektywami oraz zaprojektowania urządzenia do oglądania zdjęć z tego aparatu – od prostych, małych i przenośnych, do dużych, obsługujących wielu widzów.
Zbudowany w 1905 roku warszawski FOTOPLASTIKON (Al. Jerozolimskie 51, naprzeciwko Pałacu Kultury), jest w skali światowej jednym z większych i nielicznych wciąż działających. Za „okrągłym stołem” maszyny może zasiąść aż 24 osoby, na stołkach wokół drewnianej konstrukcji z mosiężnymi wykończeniami. Wewnątrz maszyny znajduje się elektryczny silnik naciągający szereg krążków linowych, doprowadzając obrazki do mosiężnych okularów. Dorośli reagują równie entuzjastycznie jak dzieci. To prawdziwa uczta dla oczu – oglądanie czterdziestu ośmiu trójwymiarowych zdjęć Warszawy sto i pięćdziesiąt lat temu, czy Japonii lub innych egzotycznych krajów na przełomie wieków. Są też i moje zdjęcia współczesnej Warszawy w 3D, które wykonałem w zeszłym roku.
Fotografowałem za pomocą starego dziwnego Kodaka stereo z lat 50., gdy 3D było w modzie. Prawdopodobnie w grudniu będzie też można zobaczyć moje kolorowe zdjęcia ze stanu wojennego, pierwotnie utrwalone na kolorowym diapozytywie przy pomocy klasycznego aparatu 35mm, przetworzone komputerowo tak, by dawać iluzję trójwymiarowości. Niektórzy krytycy twierdzą, że takie fotografie dają wrażenie kartonowych wycinanek w grach dziecięcych. Wystarczy się jednak odrobinę przyjrzeć, by dostrzec ich wysoki realizm. Na pierwszym planie żołnierze ogrzewający dłonie nad grzejnikiem koksowym, na drugim – ulica, domy, samochody. Oczywiście mamy tu do czynienia z iluzją optyczną, gdyż zdjęcia mają w rzeczywistości tylko jeden plan. Oglądającemu jedynie wydaje się, że widzi, co znajduje się za winklem. Mózg oszukuje swojego właściciela, by ten myślał, iż jest nieomal świadkiem tej sceny.

To wszystko to jednak stare dzieje. Kina pokazują filmy w 3D od wielu lat, ale zazwyczaj są to archaiczne produkcje wykonane dziwacznym i bardzo statycznym sprzętem. Projektory były wówczas równie niedoskonałe. Mowa o horrorach z lat 30. reklamowanych hasłem: „Obejrzyj w przerażającym 3D”. Wymagały specjalnych czerwonych i niebieskich okularów. Obecnie widzowie zakładają okulary z filtrem polaryzującym, które są droższe, ale zapewniają wyższą jakość obrazu. Najnowsze osiągnięcia technologii można było sprawdzić na własne oczy, kupując bilet na „Avatar”. Inni reżyserowie i producenci także zorientowali się co w trawie piszczy i rzucają się na modne hasło, oświadczając, iż ich następne produkcje będą właśnie w 3D. Najnowsza historyczna epopeja o „Bitwie Warszawskiej 1920 roku” Jerzego Hoffmana z Danielem Olbrychskim w roli Marszałka Piłsudskiego będzie kręcona w 3D.
To, czy potrzebna nam kolejna „superprodukcja” historyczna, jest kwestią do dyskusji, korzystanie zaś z trójwymiarowej technologii – wręcz przeciwnie. Operator Sławomir Idziak może stworzyć z tego filmu istne dzieło sztuki. W zeszłym miesiącu obejrzałem warszawską premierę krótkiego dokumentu „Likwidacja 08.1944” na temat łódzkiego getta Litzmannstadt, nakręconego w 3D przez Michała Bukojemskiego, który zawsze jest na bieżąco z przełomowymi technologiami. Razem z dziennikarzem Markiem Millerem stworzyli w zasadzie pierwszy film dokumentalny nagrany w 3D. Bukojemski zarejestrował współczesne sceny oraz kadry z czasów wojny przy użyciu stosunkowo prostych, obecnie dostępnych metod. Oryginalne, „płaskie” zdjęcia łódzkiego getta z lat 40., komputerowo przekonwertowane tak, by tworzyły wrażenie trójwymiarowości, robią niezwykłe wrażenie. Dla mnie były chyba lepsze niż obrazy, które Bukojemski zarejestrował współcześnie. A w zasadzie. One  b y ł y  lepsze. Dla oka, przyzwyczajonego do współczesnych obrazów w 3D, oglądanie horroru wojennego getta w 3D, które miało miejsce przeszło sześćdziesiąt sześć lat temu, robi niewyobrażalne, wprost niewiarygodne wrażenie. Obrazy są wymowne, a iluzja, proszę mi wierzyć, działa.

Czy 3D to nowy standard? Według mnie odpowiedź jest twierdząca. Realizmu oczekujemy w dzisiejszych czasach po prostu we wszystkim, a komputery mogą zaspokoić tę wirtualną potrzebę. Skoro już teraz gry komputerowe oraz sama telewizja powoli, ale sukcesywnie, przekraczają granicę między dwoma a trzema wymiarami, a Fuji wypuściło na rynek prosty aparat cyfrowy 3D, oznacza to tylko, iż 3D to przyszłość obrazu.