Maszyna do życia
stuk starej maszyny i jej trupi pogłos
idzie trupi pogłos ale bez melodii
dyskretnej parodii zapoznany styl
gore słuchowisko i ściągają głosy
aby prosić ognia na papierów stosy
skręty od przekładu i szelestu stron
ściągają ze stron stare kosztowności
narzutki ciemności pelerynki zło –
szeptem przelotnie zabójczo zalotnie
milcząco spokojnie głucho nieruchomie
chłód ciągnie od ziemi i ściągają głody
głody rdzą będące od święconej wody
głody rdzą przeżarte i rdzą przeżerane
przez noce i dnie – na dnie i za dnia
inkaust holokaust od głodu i chłodu
solarium lunarium wschodu i zachodu
i statki pisane przystani żywiołu
dusze na ramieniu i czarne kotwice
i szkliste po deszczu tęczówki źrenice
szumowiny szuwary odmęty odwary
lipa w kwiecie wieku zlewki i pomyje
z wody ognia pary ogień w okna bije
kiszki marsza grają i marsz pogrzebowy
powolny i długi jak kondukt zimowy
Ekosystem
z papierosem w ustach ale nożem w zębach
błocie i obłokach głową w chmurach dymu
wyrwać eko z korzeniami
juliette i pozdrowieniami
rdza jak stara zabawka zacięta do krwi
rdza jak starty fragment hamulców
szyn sieci trakcyjnej osad przemysłowy
przez jej postać przeziera inna starsza umarła
cegła gryzie ziemię metal szkło i wyżej
żwawiej pnącza progres jak zły bluszcz
julio fleurs du mal ujrzysz jak sny spalinowe
tarasy widmowe będą widokowe
a kręgi piekielne wreszcie kulturowe
wieżowce budowane w wielkiej tajemnicy
nieruchome schody klatki piwnic przejść
kilometry przejść ale żadnych przeżyć
bo przejścia i przeżycia trzeba przejść bez życia
tylko słońce ukradkiem wciągając do bramy
ale żadnych skojarzeń oraz żadnych złudzeń
twarde są podbrzusza miękkie podniebienia
zasłony w oknie dymane przez wiatr
w chmurze iskier dźwięku zaczynał się dzień
wrzawie piekieł świateł hartowała stal –
muzyką miast ciężkich miast tony ważących
i w tonach ważonych wreszcie wyważonych
w półnutach półcieniach piwnic klatek przejść
które sypią się jak klepsydra na czarną godzinę
na godzinę szczytu na godzinę sznytu –
w chmurze iskier dźwięku zarzynał się dzień
wrzawie piekieł świateł hartowała stal wiosno
kto cię widział wtenczas w naszym kraju
pamiętna wiosno wojny wiosno urodzaju
sprzedają owoce na granicy zepsucia
ludzi przywożą już w stanie rozkładu
i według rozkładu tych ludzi odwożą
światło zielone zmienia się w czerwone
kamień filozoficzny zamienia w milowy
rdzawy krwawy kamień osad przemysłowy
światło czerwone zamienia w zielone
i neon jak łaska ze szczytu wieżowca
spływa ulicami dalej jako ściek –
prasy już pracowały standard i masa
były między wersami
jak duch nad wodami
w nowych edycjach
nowych przekładach
Okoliczności wierszy
To wiersze z mojej najnowszej książki pt. „Widmowy refren”. Jeden wiersz ją otwiera, a drugi (niemal) zamyka. „Maszyna do życia” wzięła swój początek od dźwięku, jaki słyszymy, uderzając w klawisze maszyny do pisania (lub korzystając z jej symulatora). Zdarzało mi się dla samej tylko przyjemności pisać w edytorze, w którym istnieje opcja imitująca dźwięk klawiszy maszyny. Natomiast pomysł na wiersz zaangażowany przeciwko ekopoezji, na „Ekosystem”, przyszedł mi do głowy po przeczytaniu rozmowy z Garym Snyderem, opublikowanej w 109 numerze dwutygodnik.com. Chciałam na jednym ogniu upiec poezję zaangażowaną i ekopoezję, znokautować obie i położyć na łopatki, no i to był najlepszy sposób (na „łopatki wieprzowe”, żeby już trzymać się tej metaforyki, kulturystyki i mięsa).
Agnieszka Mirahina – rocznik '85, filolog, mieszka w Warszawie. Autorka tomów wierszy: „Radiowidmo” (BL 2009) i „Do rozpuku” (WBPiCAK 2010).