wiersze

Kamila Pawluś

Sadin

czy coś takiego. Mały zezujący Bośniak, który słucha muzyki
ciemnoskórych mężczyzn w czerwonych samochodach.
Krzyczą, by ruszać swoje ciało, więc nuci i skacze
przed telewizorem. Za jego plecami na taśmie do gimnastyki
rozciąga ramiona Roszpunka, mieszkająca w wieży
z podnoszonym łóżkiem, gdzie wisi pełny pęcherz i leżą
dwie nocne podpórki do rąk. Sadin biega po kuchni z nożem
ściśniętym w dłoniach, jakby pamiętał, z jakiego kraju przybył.
Krzyczy jak opętany, gdy Roszpunkę rusza kołowrotek.
Pod jej stopami galopuje stado elektrycznych igieł,
a iphone piecze dla niej babeczki z migdałową polewą.

Za dnia Roszpunka nie cierpi piosenki o ruszaniu się.
Za to nocą unosi się w wielkim basenie, wolna
od odleżyn i hałasów, choć po kuchni wciąż drepcze
stara wiedźma i mamrocze słowiańskie zaklęcia
nad mlekiem i mięsem. Łowi chochlą kożuch. Jej
grube ciało rozciąga się jak konary, na których wisi Sadin,
jego siostra i brat. Sadin chciałby, żeby wiedźma poszła,
a Roszpunka rozpuściła warkocz tylko dla niego.
Po nim mógłby wspiąć się do wieży, jak w bajce,
którą oglądał wczoraj. Tymczasem choć stuka całe rano,
drzwi do sypialni pozostają zamknięte, i tylko kobiety
w gumowych rękawiczkach mogą rozczesywać jej złociste włosy.

1688

Neurokineza

Zaczarowany angielski książę z akcentem z Leeds, z chudym arystokratycznym ciałem i napuchniętymi stopami przypruszonymi talkiem leży w metalowych obręczach, owiniętych białym futrem dla zmniejszenia nacisku. Dwa wykrzykniki skierowane w sufit. Nie patrzę mu w oczy, bo nienawidzi nawet tego, że jestem. Mój podły dotyk. Zamiast prezerwatywy cewnik, zamiast uścisku ból, zamiast pocałunku rurka do ust. Patrzę na jego buty siedmiomilowe, w których mógłby przecież dogonić strusia pędziwiatra, gdyby tylko dać mu szansę. Tymczasem leży i nawet w nocy nie może przewrócić się z boku na bok. Przez walki-talki słyszę ciężar jego oddechu. Codziennie rano przychodzą do niego wróżki, i próbują złagodzić moc zaklęcia, ale nie umieją go odwrócić. Tylko najmłodsza, jasnowłosa, która przekłada mu stopy w maszynie do chodzenia i opiera jego plecy na swych piersiach, gdy inni naciągają mu mięśnie nóg i rąk, potrafi zdjąć czar z jego twarzy i uśmiechających się nagle ust.

1689

Przed pociągiem

Lis próbuje się wśliznąć do naszego podskakującego ogrodu,
rdzawy futrzak pełen snów o wiewiórkach. Krzyczę
szeptem, bo to jeszcze nie pora budzenia: „Bądź ostrożne!
małe bezrozumne stworzonko; to pas szybkiego ruchu,
życie wymaga podwójnego spojrzenia zanim je przekroczysz”.
Ale może to wcale nie o to chodzi, niekórzy wręcz mówią,
że to wiewiórki powinny uważać; taki ich sprężysty obowiązek
sprawdzić dwa razy zanim stracą głowy. Ogień spadochronuje,
ich ogony tańczą w zapalonym powietrzu, gdy ty leżysz nieruchomo
biały, na szynach za poręczami łóżka, ze swymi poskręcanymi
nogami, bólem i krwawiącym ciałem. A jednak bardziej niż bólu
boisz się śmierci, bo przed bólem są środki, do snu może ukołysać
morfina, a w ciągu dnia zawsze się znajdzie ciało mutanta
albo asasyna, zrobisz parę sald w powietrzu, zasztyletujesz
strażników w burdelu. I twoją matkę, która rodziła
cię bez zastanowienia; ojca - gadatliwego hydraulika adoratora
różnych pań; i dziadka który przegrał wszystko na wyścigach.
Gdybyś mógł, zasztyletowałbyś też swoje myśli o osobistej asystence
z Europy Wschodniej, która co rano serwuje ci zawodowy uścisk
podczas zmiany koszuli i śmieje się perliście, gdy mówisz,
że jeśli jej nie wyjdzie z chłopakiem to zawsze możesz ją poślubić.

1690

Kubek królowej

Przyjechałam tu po miesiąc bezsenności. Aby leżeć samotnie
na podwójnym łóżku i czekać na sygnał. Wygładzać załomki
jej nocnej koszuli, naciągać rękawy. Niewidzialne ziarenko
pod jej do bólu gładkim prześcieradłem. „To okropne!” mamrocze
gdy przesuwam jej pośladki. Mruga do mnie złocistym okiem urostomii.

Za sceną w ogrodzie trójkolorowy ptaszek znaczy
teren śpiewem, choć niektórzy myślą, że się raduje.
Za zamkniętymi żaluzjami szary ptaszek dzwoni
w dzwoneczek porządku i ślizga się na obrotowym łóżku.

Przyjechałam, żeby odkurzać i dreptać wokół niej, ściskając
antybakteryjny spray jak tarczę. Mam teraz duszę perfekcyjnej
pani domu, jej ciało bez napędu, które pragnie moich rąk. Ona wie,
że brudne nie przekroczy bram nieba, dlatego już tu robi nam czyściec,
choć nie wierzy w Jezusa, a Goliata nazywa mobberem.

Za sceną krzykliwie piękny bażant przekrzywia głowę
i puka w szklane drzwi . Daleko, za daleko, dziewczynka
wymyka się z domu z małą walizką w ręku; jej matka
ściga ją chłodnym spojrzeniem przez zadziwione okno.

Miesiąc szaleństwa, tyle mogę znaleźć za tymi wylśnionymi drzwiami,
różowe firanki kołyszą się do taktu z różowym drzewem za oknem,
a mój płaszcz i szpada leżą zwinięte w dolnej szufladzie. Tam, gdzie
duma i cierpliwość, musujące żelki w kształcie ostrzy. Nierozpakowana
walizka tuż na wyciągnięcie mojej niezręcznej dłoni.

Za kurtyną szare wiewiórki przecinają ogródek
i kradną smakołyki nie tak pospiesznym ptakom.
Za zamkniętymi żaluzjami wiele się wydarza: ruda
wiewiórka na kubku traci swój kolor i gaśnie w oczach.

Kilka spacerów nad średniowieczną fosą, gdy wiosna dociska płuca.
Wytrząsam z nich życie, jak zmiętego fiołka z kieszeni. "Fiołki na wiosnę,
śnieg w lecie, tyle jeszcze do zobaczenia" - mówi do mnie, gdy jej stopa
zsuwa się z wózka. „Nie szoruj już więcej blatów, ani osadu w kubku,
i ściągnij te nieme higienistki, przeźroczystą gumę z rąk”.

1691

Kamila Pawluś – ur. 1979 r. w Krakowie. Absolwentka MISH-u. Współredagowała kwartalnik „Tekstualia”. Przetłumaczyła „Antropologię religii” Fiony Bowie (WUJ, 2009) i fragmenty „Społeczeństwa sieci” Manuella Castellsa (PWN, 2009). Laureatka nagrody głównej w Ogólnopolskim Konkursie na Debiutancką Książkę Poetycką organizowanym przez Kwartalnik Kulturalny „Opcje” (tom „Rybarium”, 2008). W 2012 roku ukazała się jej druga książka „Klaustrofobia na wynos” (WBPiCAK, Poznań). Stypendystka MKiDN w dziedzinie literatury (2011). Prowadzi bloga o życiu w Anglii www.pomylonawyspa.blox.pl


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.