wiersze

Marcin Jurzysta

Kula Hula

będziemy dziś robić porządki w kosmosie
kwarc wpełza pod dywany chrzęści pod okiem
siny księżyc białko zarżnięte światłem
tło pełne błota ta robota to flegma

stygnie tapeta wrzątek porzuca siebie
pod paznokciem masz magmę wątpiącą iskrę
skorupkę jajka z którego wyklujesz sen
siedem szklanek pełnych wytartych żywiołów

gra muzyka światło świeci
ta kula lubi kręcić się
w prawo w lewo w tył do przodu
dziś kula hula bawi się

przyjdź do mnie i pobawmy się
wesoło nam upłynie dzień
a kiedy będzie kończył się
powiemy sobie zbawiam cię

Szkiełko pierwsze

codzienne sięganie po trofea jak zaciskanie dłoni na róży
stróżka wyczekanych zdobyczy doprawdy to nikomu nie służy

patrole od snu do snu przez sen ostry jak język
do otwierania sezamów i skóry skoro się jeszcze różowi

ustępuje pod gradem paznokci nocnych spazmów na myśl
o tym co było co oblepiło świat jak pułapka na natrętne słowa

płowa jest nasza pamięć i mowa zbyt wartka jak na to
[dorzeczezłorzeczę więc jeszcze rzucam zaklęcia jestem do dyspozycji

duchów przeżutych listów okruchów pękniętej epoki
która rozsadza groby nie chce się spopielić wypielić
[jak chwast
zawalisłowo głoska która wypowiedziała posłuszeństwo
swobodne gry i zabawy

Uparta serpentyna sierpnia

przenoszę na butach lepkie grudki asfaltu
wierzę w to co ukryte w ciemności
w zimny chichot z cienia we wnętrzu
w absolutną jasność noża
zapylam cudze ulice roznoszę świat
na cztery strony świata skąd nawołują
widma ambulansów apteki pełne snów
draży w kuszących skorupkach czy pamiętasz
te kokosowe iluzje pękające w ustach
jak sklepienie starej kaplicy żałobnicy
opłakali nas dawno i poszli do gardeł
pokruszonych krtani pełnych piasku krzem
z którego nie będzie dolin ani procesorów
taktujących poranki delikatne jak kalka
falbanka na wietrze jak biała flaga
faluj albo wciśnij się w cudze imię
inaczej folia jak fala przykryje świty
piętą dziecka trzymanego na rękach
wciskam włącznik elektrycznego czajnika
rodzi się nowy wątek
wrzątek

musi być spuchnięty ocean
więc chodź chodź chodźbo już dawno nasze mózgiwypełnione są marią
długowieczna reklamówka baltony
nie do zdarcia zawsze pod pełnymi
mlecznymi żaglami latawcami na których
między żebrami kołyszesz się jak sztorm

na sztorc postawione noce czerwone
do gotowości w pogotowiu zestaw odruchów
odcisków które przykryją świat jak łuski
łupiny kompasu pod powieką

płuca pełne konturowych map
planety połknięte przez kąt sekstansu
zwierzęta które nazwiesz już skaczą
majaczą się zaklęcia jak cierpliwe alarmy

będzie powódź światła i hałasu którą przełkniesz
gorzki syrop sen pokruszony jak rozbita rtęć
szukająca się w gorączkach zatłoczonych portach
gdzie trwoni się słowa ciepło i naskórek

skóra znajdzie skórę i spiszą historię
zielonookie radio otwiera przestrzeń fal
marynarzu już płynę marynarzu już płynę
marynarzu już płynę

już płynę
już

Wszystkie doliny stygną powoli jak czajniki

miękkie parapety blaszane uda chryzantemy
jak złociste parasole w gardłach
chuchasz dmuchasz gasząc łyse lodowce
tylko mała niedojrzała plamka trop
fragment wzoru czerwieni wargowej

może ktoś zobaczy może wyśledzi i będziesz
najgorszy nie jest wcale bezsens tylko bezsen
bo jeśli sen utraci swój kolor czymże go
pomalujesz na nic się wtedy nie przyda
chyba na wyrzucenie i wykreślenie z senników

wyobraź sobie że zgięty wpół posuwasz się
wolno przez stosy martwych liści a potem
stajesz rozpościerając wokoło siebie mgłę
jak się czujesz w tej roli czy szukasz za oknem
światła z niemodnych mięsożernych żarówek

wodospadów szumiących w grzejnikach i wanny
pełnej wolnych pokoi na trzygwiazdkowych atolach
na dodatek jeszcze ostatniego kantoru w którym
po idealnym kursie wymienisz nieaktualną walutę
trzy noce jedna ciemność i tylko jeden kamień

teraz zima o bladych oczach mnoży jałowe miejsca
para nieśmiałych oczu pod strzechą włosów
tak właśnie wyglądają ci z którymi nikt się nie liczy
zostaje już tylko jedno ciepło jak kryjówka
futro w szafie do którego wpuszczą cię mole

potrzaskane kości skorupy wściekłych naczyń

czy potrafisz składać słowa
chore sprzęty zahaczające drzazgą

o skrzydła płaszcza i język skory
do wylizywania ciepłych i słodkich księżyców

obiera się je z cellulitu i nocnych lampek
wciera kamforę i nieświeży oddech

by pod naskórkiem zakwitły
cienkie różowe ogony komet

podaj mi jedno zdanie
które będzie miało kosmos

dom przyjmuje nas chętnie
Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia,i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności
nawet grzyb miłosiernie
odwraca twarz patrzy sam w siebie
jego wilgotna miłość przychodzi
jak buka blada matka zwabiona
światłem kaflowym ciepłem
nocą jej jasne oko mruga
iskierka z popielnika
chodź opowiem ci bajeczkę
bajka będzie krucha

wybrzuszona tafla parkietu
podniesiona nieczystą siłą
kuchenne powodzie na dnie
cumy ścierek strzępki świata
porwanego kocim gestem
ostrym szeptem kłamstwem
potoków po opowieściach
oknach za którymi okrada się
światło

stara kobieta przycina żywopłot

jakby amputowała gangrenę która
schodzi się oblepia słabe miasto
jego nikły oddech i przekleństwo
które rozsadza rynny bulgocze
w burzowych studzienkach
stuka w przejedzonych snach
nikogo nie ma w domu nikogo nie ma
to tylko odciski resztki ciepła i śliny
to tylko myślące pnącza które zetną
elektryczne nożyce i amnezja

noc nie wybieli poplamionego słońca

tak więc to miejsce nigdy nie będzie
dla chłodnych i lękliwych dusz
duszny lipiec jak zwykle pełen duchów
pałętają się po kieszeniach umierają
na zawołanie jak polne maki
pochylają karki przed upałem
modlitwą która lęgnie się w ścierwie
jego rozgrzaną muzykę powtarzają
wszystkie radioodbiorniki kaznodzieje
kwiaciarki zapracowani oprawcy
szklany krzyk już rozchodzi się
dociera do ostatniego kręgu światła
widzisz jak język załamuje się
pod ciężarem gołej pestki
odtąd słów będzie tylko więcej
przykryją nas jak szarańcza

Marcin Jurzysta
Marcin Jurzysta – urodzony w 1983 roku. Poeta, doktor literaturoznawstwa, krytyk literacki, nauczyciel, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Debiutował w toruńskim „Undergruncie”. Publikował w wielu ogólnopolskich czasopismach literackich oraz w Niemczech, Czechach i Wielkiej Brytanii. Laureat m.in. Konkursu im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie, Rafała Wojaczka w Mikołowie oraz Międzynarodowego Konkursu „OFF Magazine” w Londynie. Wydał tomiki „ciuciubabka” (Biblioteka Arterii, Łódź 2011), nominowany do nagrody debiutanckiej książki roku w konkursie „Złoty Środek Poezji” w Kutnie oraz „Abrakadabra” (Biblioteka Arterii, Łódź 2014). Mieszka w Toruniu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.