Jeszcze 2 minuty czytania

Wiktor Stribog

KRONIKI LOSOWEGO INTERNETU (3)

Wiktor Stribog

Wiktor Stribog

Nie tylko mi zdarza się czasem ocknąć nagle na stronie czasopisma „Trzoda Chlewna”, wpatrując się w hipnotyzujące koliste menu „Wokół Świni”, mimo że zaledwie dwie minuty temu szukałem przepisu na placki ziemniaczane

Kroniki Losowego Internetu

Zapoznając się z poprzednimi częściami mojego felietonu, pewnie niejeden z was pomyślał sobie: wszystko pięknie i fajnie, ale na pewno nie będzie mi się chciało wpisywać tych wszystkich bzdur, żeby przy odrobinie szczęścia trafić na dziwne zdjęcie z krową. Zdradzę wam pewien sekret – mnie również się zwykle nie chce. Wiem natomiast, że nie tylko mi zdarza się czasem ocknąć nagle na stronie czasopisma „Trzoda Chlewna”, wpatrując się w hipnotyzujące koliste menu „Wokół Świni”, mimo że zaledwie dwie minuty temu szukałem przepisu na placki ziemniaczane. Losowe oblicze internetu nie ukazuje nam się tylko wtedy, gdy go aktywnie szukamy – wręcz przeciwnie. Najczęściej objawia się właśnie w chwilach wzmożonej celowości.

Trzoda Chlewna

Ciekawscy internauci mają bowiem naturalną tendencję do wpadania w królicze nory przy każdej możliwej okazji. Każdy wytłuszczony hiperlink, każdy nietrafiony wynik wyszukiwania kuszą potencjalnymi skarbami kryjącymi się w ich zanadrzu. Nieważne, czy oglądasz filmy na YouTubie, czy kompletujesz materiały do pracy magisterskiej – one zawsze tam są. INNE RZECZY. Kolorowe, szokujące, clickbaitowe. Chcesz skonsumować je wszystkie, jednocześnie. Otwierasz kolejne karty, ale starasz się nie zagłębiać w boczne uliczki dalej niż trzy przecznice, bo wiesz, że można tak bez końca. W tym felietonie wyruszam na bardziej swobodne łowy, nie ograniczając się do losowych zbitek liter i gotowych algorytmów, tylko podążając za każdym soczystym królikiem, który przyciągnie moją uwagę.

Branża dziecięca

Tak więc trafiłem na świat niszowych magazynów branżowych. Jest coś niebywale frapującego w tych mikroświatach, z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy, np. w takim, w którym otrzymanie tytułu „króla nocników” jest powodem do dumy. I teraz można sobie dopowiadać, czy „król nocników” to po prostu topowy producent nocników (opcja nudna), czy:

a) model dziecięcy monopolizujący reklamy nocników,
b) zwycięzca konkursu zapełniania nocników,
c) prawdziwy arystokrata władający królestwem nocników.

Równie intrygujące są niszowe regionalne święta, na których gra zespół złożony z klonów Krzysztofa Krawczyka. Oryginał był za drogi dla Mstowa, ale na szczęście z częściowego DNA uzupełnionego materiałem genetycznym żaby udało się odtworzyć artystę. Dalszą część historii każdy już dobrze zna, więc tylko dopowiem: „Nature finds a way”.

Święto Jabłka

Albo to zdjęcie przedstawiające zwycięzców jakichś regionalnych zawodów sportowych. Widoczni w tle sponsorzy kradną całą uwagę, groteskowo kontrastując z niewinnymi dziećmi i przypominając, czym jednak w gruncie rzeczy jesteśmy.

Dzięci, mięso, wędliny

Niektórzy zdają sobie z tego sprawę i bez grama wstydu, całymi rodzinami zostają twarzami kotletów. Dziewczynka, jak podrośnie, będzie miała memiczny szpan na całe życie. „Ja byłam mięsnymi” – powie z najbardziej schabowym uśmiechem na świecie, gasząc sojowe grymasy popularnych dziewczyn.

Kotlety

A jak już mówimy o mikroświatach, to serdecznie polecam instagrama Świat Światów, gdzie kolekcjonowane są zdjęcia oryginalnego świata polskiego brandingu.

Świat Oka

Świat Ziemniaka

Świat Księgowych

Jak widać, króliczek tym razem zabrał mnie w rejony przaśne i swojskie, choć jednocześnie bardzo obce. Idąc dalej tropem swojskiej obcości, zawędrowałem w znane już i lubiane okolice amerykańskiej prasy z przełomu wieków. Wyszukiwanie po języku zabrało mnie w fascynujący świat gazet Polonii amerykańskiej. Pieczołowite studiowanie skanów pozwoliło mi poczuć się przez chwilę jak detektyw z hollywoodzkiego thrillera, który na bibliotecznych mikrofilmach poszukuje informacji o pożarze sprzed 50 lat. Tylko że w moim filmie znajduje w zamian ponad 100-letnie instrukcje na najlepsze rzyganko (testować na własną odpowiedzialność).

Ogłoszenie prasowe

W feministycznym „Głosie Polek” z 1901 roku przeczytać można inspirujące nowiny o osiągnięciach kobiet, ale również takie savage dowcipy:

Dowcip w prasie

Niestety tuż obok masakrowania mężczyzn nadal pojawiały się takie smutne reklamy, pisane zapewne przez niejakiego Jasia.

Reklama w dawnej prasie

W tych i inszych gazetach polonijnych roiło się od reklam w treści swej zabawnych, a niezrozumiałych od kontekstu pogubionego. Archaiczny język wrzucony w konstrukcję tekstu reklamowego, w dodatku z amerykańskimi wtrąceniami, potrafi skutkować tekstami do złudzenia przypominającymi dzisiejsze poezyje z Google Translatora. A czy ktoś mi wytłumaczy, czym jest Franck i czy jeśli często lepszy jest niż kawa, to znaczy, że czasami jednak nie?

Reklama w dawnej prasie

Problemy z kalkulacją franko-kawowego równania mieliby zapewne inteligentni rodzice tego inteligentnego ucznia z tej na sto procent prawdziwej anegdoty:

Anegdota w prasie

Niestety w tym momencie wspaniały portal Chronicling America przestał odpowiadać, więc zmuszony zostałem zaspokoić mój nowo odkryty głód lokalnych gazet na polskim podwórku.

Trudno orzec, czy to jest temat dla Strefy 11 (cudowne ozdrowienie), czy jednak bardziej dla Uwaga! TVN (przez lata oszukiwał pomoc społeczną).

Anegdota w prasie

Pan Małolepszy może sobie grozić sądami i ostrzegać, a ja nadal głosić będę, że pan Czesław Małolepszy sam jest „niedowarzony” i w dodatku pod kapeluszem swem tuzin wszów w kolorach wielorakich nosi.

Ogłoszenie w prasie

Gdziekolwiek zabierają mnie te podróże internetowym autostopem, paliwo jest jedno – chęć pobudzenia zbutwiałych połączeń nerwowych czymś nowym. Ucieczka z piekła algorytmicznie dobieranych treści, które do jakiegoś stopnia nas oczywiście ruszają, ale zawsze w obrębie oswojonego krajobrazu kulturowego. Trudno w tych grodzonych osiedlach internetu o prawdziwe zaskoczenie, o tę iskrę, która przypomina, że jeszcze nie wszystko widzieliśmy i nie wszystko rozumiemy. Czasem fantazjuję sobie, że posiadam moc wędrowania przez czas i przestrzeń, że mogę prześledzić dzieje życia dowolnego człowieka, zobaczyć dowolny moment historyczny z każdej perspektywy. Nie interesują mnie wielkie wydarzenia dziejowe, raczej prywatne historie, nigdy nieodkryte sekrety – ludzie i momenty, które nigdzie nie zostały zapisane i nikt ich już nie pamięta. Marzę sobie, by móc doświadczyć równocześnie tych milionów istnień, przeszłych i obecnych, by poczuć ich ogrom, który normalnie trudny jest do objęcia umysłem w sposób nieredukujący ich do suchych liczb. Moje losowe podróże po bezkresach tego, co jednak zapisane zostało, dają mi namiastkę. Migawki zwykłych błahych spraw ludzi, z którymi nigdy się nie zetknę, bo dzielą nas dekady, kilometry czy społeczne różnice. Mam nadzieję, że i któreś z was, czytających tę serię, doznało choć przez chwilę tego uczucia lub chociaż zainspirowane zostało do jego aktywnego poszukiwania. Ja tymczasem się żegnam i zostawiam ten felieton na pastwę historii. Kto wie – może jakiś zbłąkany poszukiwacz trafi na niego po stu latach i odnajdzie w nim podobny dreszcz niesamowitości świata?

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).