wiersze

Robert Rybicki

na podtrawniku

(ruda ziemia nadal
bez cienia źdźbła)

STOPY POETY

STOPY KINOKI

(podeszwo od czasu odbita)

trza czuć zgrzyt szyn?

ZŁODZIEJ GANDZI

Żyjemy po to,
żeby mieć gości.

Czy ta rama coś trzyma,
rusztowanie kosmosu?
Czy ta rana nas
wytrzimie?

(japoński zeszycik)

zjaźnij mi się
sprzyjacielu

na stole kieliszek wódki

Z

pustki, bez
polotu, oto
pomysł: pomysł
bez polotu.

(uwaga, gadulstwo)

(strach mówić,
tylko szept
w kącie

wszechświata
zmieszczonego
w jednej głowie)

(dlaczego strach
mówić? Goni ktoś?
Grozi przemocą?

Nie. Nic i nikt
nie grozi. To
zwykły pedantyzm

w oddechu: gorzej:
w myśli. Oszczędzać
myśl.)

(bo to już nie strach przed sobą,
nie strach przed blamażem czy niezrozumieniem,
strach, że język zniknie)

Biedne to życie.
Byle melodia i
zalewa smutek
oczy, mózg.

Na czym my

tu śmigamy? Przypalony
makaron? Byle
chałupa się nie zapaliła.
Wiem, co to jest kac.
Trzy torebki
mięty z jabłkiem;

rozpakowałem
prezenty z Poznania,
i koszula cytrynowa,
wygląda jak nowa.

To może nie palą
makaronu, tylko
kaszę? Amerykany
opisują pielesze
i kapcie, do tego

metafizyka
z logiki i przestrzeni,
metafizyka
bezmięsna, bez
glutenu; dwa

razy siadłem na okularach,
a potem je wyprostowałem.

Paprotka to bohaterka.
Takiego Janosika
to nawet bez nelsona
omota. I wepchnie
w pole ostrężyn

o pow. 5 km. kw.
Płonąca kaszo sąsiada z dołu.
Makaronie. Nitko,
świderku, spodzie
garnka, dupo

z olbrzymim pryszczem
na pośladku, ktoś
pukał w żołądek,
w Morskie Oko?

dla tego kolesia

przestrzeń zaczyna się wtedy
gdy odpala komputer

już nawet nie to że śni
już nawet nie to że otwiera oczy

– czy to ekonomia?
katatonik kula Polskę jak kozę z nosa

skurwysyn
śmieje się tylko wtedy
gdy komuś dopierdoli

nie do końca siadła faza poranka,

szedłem na kapciu wzdłuż kamiennego krawężnika,
obok czteropiętrowych, klasycystycznych kamienic czynszowych,
które ustawiały się jak w grze TETRIS,
a brukowana ulica falowała jak morze;

nie mam do tego dykcji, metrum,

niedodechły, zdechły oddech po grze
gorszy od tego, co Ty tu plączesz
oczami, szmery-bajery, panie, sam

siebie zje na śniadanie?

Robert Rybicki – urodził się w 1976 roku, poeta, redaktor, autor kilku tomów poetyckich (ostatni: „POGO GŁOSEK”, Biuro Literackie 2019), żyje na skraju eksmisji, obecnie w Krakowie.

fot. Tomasz Wynalazekfot. Tomasz Wynalazek