wiersze

Zofia Bałdyga

Otwórz usta

1.
Tyle sekretów, że aż stają w gardle, do tego na baczność.
Cielesne do szpiku kości. Nie podchodzi mi smak zwierząt.

Precyzja jest tutaj niezwykle istotna –
dobre dni żyją krótkim życiem.

Silniejsi milkną w dzień urodzin.
Tutaj na północny ciała, gdzie gwiazdy mają sens,
a pory roku to stan skupienia.

2.
W niedzielę rano starszyzna plemienia tworzy boga na swoje podobieństwo.
Jest raczej niemiły. Kiedyś byłam mała, już nie jestem. Już mu nie wierzę.
Trzymaj mnie blisko ziemi. Chcę ją przesypać między palcami, całą planetę

zanim zacznę znowu latać / musi minąć trochę czasu

Jak narysować kiedy albo potem? Nie wiem, ale intensywnie myślę o cieple.
Śniły mi się meduzy potomne wyrzucone na poobcierany brzeg.

Nie, nigdy nie miałam siostry, ale boli mnie symetrycznie.
Symetria może być z estetycznego punktu widzenia uznana za korzystną.

(ten wers jest poplamiony i obtarty)

Życzenia zastępuję dowodami. Coś tu kiełkuje. Uśmiech bezszelestnie się przemyka,
przechodzi w linie równoległe, wciąż czytelne. Maluję je na ciemno, nie bój się patrzeć.

Kiełki mają gorzki posmak. Noszę gorycz na rękach, inaczej nie uśnie.
Połóż mi dłonie tam, gdzie nas boli. Tutaj nasza wspólna pamięć się rozchodzi.

Przed nami ściana okien, uwaga na głowy.
Wróżono mi z fusów po parzonej po wschodniemu kawie,

z kształtów różowych skrzepów.
Nikt już nie widział wyrzuconych na brzeg meduz.

pętle i zawroty

1.
Ciało jako miękkie, uśmiechnięte etui na płyny i drobne ciała stałe.
Kolekcja przybłędów się powiększa, ciało przyjmuje ciałka obce.
Układ współgra, nawet kiedy mrużę oczy.

Wszystkie nowe twarze zaczynają być do siebie podobne,
zanim zdążę nazwać kolory. Opłakuję je już teraz,
na wszelki wypadek. Zwierzę schwytane do klatki
opłakuje czas przyszły. Na końcu drogi
stoi masywny, chropowaty pomnik.

2.
Obietnica albo drogowskaz, a może to synonimy.
Zamiast map zbieram sny, dziwne obrazy szklanych domów
i wypadających zębów chowanych potem do kieszeni.
Nie zostawiaj śladów ani okruchów, mówiła.

Drogowskaz jest ciepły w środku,
obiecuje nudny raj pełen mleka.
Narrator mówi zbyt wiele,
ale jest przyjemny w dotyku.
Dotyk zagłusza akcję.
Ulicą maszerują młodsze sny.

Zofia Bałdyga – ur. 1987, autorka książek poetyckich „Passe-partout” (Warszawa 2006), „Współgłoski” ( Nowa Ruda 2010) oraz „Kto kupi tak małe kraje” (Warszawa 2017). Absolwentka Instytutu Slawistyki Zachodniej i Południowej UW. Tłumaczka najnowszej poezji czeskiej i słowackiej. Mieszka w Pradze. Współredaguje „Drobiazgi”.

Zofia Bałdyga