Kosmos w garażu
fot. Natalia Kabanow

13 minut czytania

/ Teatr

Kosmos w garażu

Rozmowa z Michałem Buszewiczem

Wolałbym, żeby mój wewnętrzny dramaturg był w teatrze tak samo traktowany jak mój wewnętrzny reżyser. Pociągnijmy to dalej: i scenograf, kompozytor, kostiumograf, asystent dowolnego z nich

Jeszcze 3 minuty czytania

KATARZYNA NIEDURNY: Niedawno została ogłoszona finałowa piątka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, a w niej twoja wystawiana w Szczecinie „Edukacja seksualna”. To była specyficzna praca teatralna, współpracowałeś z młodzieżową radą doradczą i konfrontowałeś swoją pracę z ekspertami spoza świata teatru. Czy wziąłeś z tego procesu coś do pracy nad „Srebrnym Globem” w Bydgoszczy? 
MICHAŁ BUSZEWICZ: To są różne projekty, więc i narzędzia są inne. Niektóre z nich dobieram świadomie, pozostałe należą do procesu. Bardzo lubię, kiedy w pracy pojawia się coś specyficznego i wyjątkowego. W Szczecinie najważniejsza była dla mnie kwestia reprezentacji. Teraz skupiam się na fantazji o ucieczce, o tym, że jeśli się zacznie od zera, odcinając się grubą kreską od dawnego, to odniesie się sukces. Pracujemy nad materiałem pisanym na motywach powieści „Na Srebrnym Globie” Jerzego Żuławskiego oraz na powidoku filmu Andrzeja Żuławskiego. Nie potrzebujemy ekspertów od kosmosu, bo kosmos jest dla nas tylko kostiumem. W tej pracy badamy możliwości budowania epickich narracji małymi środkami. Wyprawiamy się w kosmos do garażu. Sprzyja temu lokalizacja, w której pracujemy – dawny magazyn spożywczy, a obecnie magazyn Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Jak w polu twoich zainteresowań pojawiła się ta książka? Ani ona, ani film na pierwszy rzut oka nie wyglądają jak coś, co pasuje do robionego przez ciebie teatru.
Kluczem do włączenia jej w przestrzeń moich zainteresowań jest temat eskapizmu, nadziei na rozpoczęcie wszystkiego od zera, czyli lot na Księżyc i zresetowanie tego, czego się do tej pory doświadczyło. Zainteresowały mnie też te dziwaczne próby dokonania wiekopomnego czynu, który coś zmienia. Krążyłem wokół tego tematu również w „Autobiografii na wszelki wypadek”. Druga rzecz to porażkowość tej historii, jakiś bliski mi „przegrywizm”, chociaż w filmie jest to poprowadzone w inny sposób. Reżyser poobcinał wątki i bardzo oddalił się od fabuły, robiąc zupełnie niezrozumiałą adaptację, w której nie ma tego, co w książce najciekawsze. Andrzej Żuławski redukuje fabułę na rzecz niesamowitego wizualnego świata. Trzeba obejrzeć film kilka razy, żeby zrozumieć, o czym on właściwie jest. Ja tymczasem chcę opowiedzieć to fabularnie, ale w syntezie, w zagęszczeniu epickiej narracji.

Michał Buszewicz

Ur. 1986, dramatopisarz, dramaturg, reżyser. Absolwent specjalizacji dramatologicznej Wiedzy o Teatrze UJ i dramaturgicznej na Wydziale Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST. Jest autorem m. in. tekstów: „Zbrodnia”, „Misja”, „Aktorzy żydowscy”, „Ośrodek wypoczynkowy”, „Kilka obcych słów po polsku”, „Kowboje”, „Powrót Tamary”. Był półfinalistą i finalistą Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej oraz finalistą pierwszej edycji Aurory – Nagrody Dramaturgicznej Miasta Bydgoszczy. Jest także laureatem Nagrody Dla Młodego Twórcy na Festiwalu Nowego Teatru i Medalu Stanisława Bieniasza festiwalu Rzeczywistość Przedstawiona. Chętnie podejmuje prace kolektywne prowadzące do tworzenia scenariusza spektaklu z wykorzystaniem aktorskich improwizacji. Reżyseruje także autorskie projekty teatralne – zrealizował m.in. spektakle „Kwestia techniki”, „Kibice”, „Autobiografia na wszelki wypadek” i „Orfi” według własnych scenariuszy, oraz adaptację „Akademii Pana Kleksa” na podstawie powieści Jana Brzechwy. W latach 2015-2016 pełnił funkcję kierownika dramaturgów Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Prowadził warsztat dramaturgiczny w ramach studiów Performatyki UJ, w ramach Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych SWPS, Wiedzy o Teatrze poznańskiego UAM, krakowskiej ASP, pełnił funkcję mentora w projekcie Sceny Nowej Dramaturgii w Rzeszowie, a także wielokrotnie współpracował z organizatorami warsztatów teatralnych i dramaturgicznych dla młodzieży i dorosłych. Jest członkiem kolektywu artystycznego Instytut Sztuk Performatywnych w Warszawie.

A o czym jest ta książka?
Zaczyna się od tego, że grupa podróżników postanawia wyprawić się na drugą, niewidoczną przez nas stronę Księżyca, zakładając, że to miejsce dobre do życia. Lecą tam, po drodze część z nich ginie i tylko trójka dociera do miejsca, w którym można założyć nową cywilizację. Powieść pisana jest w formie dziennika jednego z naukowców – Jana Koreckiego. Dzień po dniu opisuje kolejne przemyślenia, tęsknoty, zadaje pytania o sens wyprawy i ostatecznie tęskni za Ziemią. Jak się później okazuje, członkini wyprawy, Marta, jest w ciąży i w ten sposób daje początek ludowi Księżycan. Jan i Marta próbują ich wychować, uczyć, a jednocześnie mają wrażenie, że te ludziki (Jan Korecki pisze, że są jak karzełki) stanowią karykaturę ludzkości. Korecki zostawia Księżycanom przepowiednię o tym, że kiedyś przyleci z Ziemi ktoś podobny do niego, Księżycanie zaś rozumieją, że to sam Jan ma do nich powrócić. Rozczarowany udaje się do rakiety, skąd swój pamiętnik wysyła z powrotem na Ziemię, a tam czytają go naukowcy. Drugi tom opowiada o wyprawie Marka Zwycięzcy na Księżyc. Powiedziałbym, że to taka Biblia przepisana na kosmos. Księżycanie po słowach Koreckiego wierzą, że z Ziemi przyjdzie zbawiciel i pomoże im pokonać stwory zamieszkujące Księżyc – Szernów. Marek odnosi sukcesy, potem popada w niełaskę, zostaje zawieszony na palu, ale według opowieści ma jeszcze powrócić. A tę historię już wszyscy znamy. Tyle że Marek używa od początku rzemiosła wojennego.

Jak to opowiadasz, to film nagle zaczyna mieć sens. 
A do tego zestawu inspiracji dołożyłbym jeszcze bardzo ciekawy dokument „Ucieczka na Srebrny Glob” Kuby Mikurdy, który opowiada o kręceniu filmu. Autor stawia tam tezę, że dla reżysera była to próba ucieczki od rzeczywistości PRL-owskiej, a jednocześnie powrót Andrzeja Żuławskiego do polskiego kina, i ciekawie go portretuje. Niestety jako kogoś, kogo byśmy dzisiaj nie mogli łatwo zaakceptować w twórczej pracy. Stosującego podejrzane metody, traktującego aktorów i całą ekipę jak swoich zakładników. A jednocześnie był przez nich uwielbiany. Pojawia się tam również wątek mówiący o tym, że ten cały film był próbą zaleczenia nieudanej relacji reżysera z Małgorzatą Braunek...

A co cię w tym wszystkim interesuje?
Stworzenie sobie w zupełnie niekosmicznym miejscu alternatywnej rzeczywistości, oderwanej od życia ziemskiego. A jednocześnie, idąc za stylem filmu, próbuję wyobrazić sobie życie oparte na gigantycznych gestach założycielskich i mocnym przeżywaniu. A także fantazję o lepszości za wszelką cenę. Coś, co każe Andrzejowi Żuławskiemu dociskać aktorów ponad ich siły, a Jerzemu Żuławskiemu pisać podróżników, którzy nie chcą odpuścić, tworzą swoją utopię dalej, chociaż widzą, że wylatuje im ona z rąk. Wszystko to dzieje się w tym bardzo dziwnym, szalonym materiale, w pewnej mikrosytuacji, którą nazwałbym tworzeniem kosmicznej rzeczywistości przez garażowych fantastów, opowiadających sobie, jak to w kosmosie prowadziliby nowe, lepsze życie. Jednak ta fantazja nie potrafi wygrać z ich wewnętrznymi schematami. Szybko okazuje się, że mity o bohaterach, o zwycięstwie, o wielkości przejmują nad nimi kontrolę, co prowadzi do kompromitacji, rezygnacji i przemocy.

„Srebrny Glob”„Srebrny Glob”, reżyseria i dramaturgia Michał Buszewicz. Teatr Polski w Bydgoszczy, premiera 27 maja 2022Czy próbujesz w ten sposób opowiedzieć o samym teatrze, w którym temat przemocy i możliwości ucieczki od niej jest bardzo aktualny?
Ten projekt nie jest tak wyraźnie autotematyczny. Może to wynika z rozmów z aktorami, którzy po obejrzeniu filmu zafascynowani byli tym, jak aktorzy filmowi tam grają. Andrzej Żuławski dał im możliwość wykończenia się i wykrzyczenia ważnych prawd, o których co prawda po minucie się już nie pamięta, ale gesty pozostają. Jak powiedział jeden z naszych aktorów: oni mogliby tam krzyczeć cokolwiek, mogliby w koło powtarzać słowo „Grudziądz” i efekt byłby ten sam, bo te emocje przenoszą się inaczej niż słowami. Gesty okazują się wielkie i jednocześnie puste. Zaczęło nas to interesować.

Z czym przyszedłeś na pierwszą próbę?
Z zestawem tematów, fabułą książki, kilkoma pomysłami scenicznymi i pytaniem: od czego byście się chcieli odciąć w tej podróży, a co byście chcieli zabrać, zachować? Ostatecznie opieramy się na konkretnych fragmentach powieści, ubranych w nową ramę. Pojawiło się w związku z tym wiele wyzwań związanych z adaptacją tego świata. Staram się przetworzyć powieść na opowieść teatralną, która byłaby moja, ale też pozostawała w jakiejś komunikacji ze światem przedstawionym Jerzego Żuławskiego, który mnie naprawdę interesuje. To moja pierwsza próba takiej adaptacji powieści.

Kogo zaprosiłeś do tej pracy?
Wiedziałem od początku, że będzie to praca w specyficznej przestrzeni miasta, a nie w teatrze. Wylądowaliśmy w starym magazynie teatralnym, dużej industrialnej hali. Do stworzenia scenografii zaprosiłem Katarzynę Borkowską, znałem jej monumentalne scenografie, chciałem też spotkania kogoś, kto ma ogromne wyczucie estetyczne, z mało estetycznym miejscem. Kogoś, kto będzie mógł zrobić kosmos w garażu, epicką opowieść w magazynie. Zaprosiłem również odpowiedzialną za muzykę Olę Grykę, z którą pracowałem wcześniej przy „Akademii pana Kleksa” – osobę ogromnie zafascynowaną kosmosem. Pracuje też z nami Michał Dobrucki, który zazwyczaj zajmuje się wideo, a tu robi też kostiumy, asystuje mu Mikołaj Dziedzic – uczestnik grupy młodzieży tworzącej „21 postulatów dla teatru”, z którą pracowałem w ramach warsztatów w Domu Utopii.

Nie zaprosiłeś jednak do tej pracy dramaturga, łączysz tę funkcję ze swoją rolą reżysera.
Rzeczywiście od dwóch sezonów piszę i reżyseruję naraz. Nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, ale wyszedłem z założenia, że skoro piszę, to najłatwiej mi samemu formułować myśli i trudno by było teraz spróbować namówić kogoś na to, żeby realizował moje potrzeby tekstem albo współmyślał ze mną pewne rzeczy. Może gdybym miał w sobie więcej reżyserskiego amoku, chaosu lub potrzebę zrealizowania jakiejś sceny i nie mógł na to znaleźć słowa, to szukałbym kogoś, kto mi da to słowo. Ja zaczynam raczej od tekstu, a potem próbuję znaleźć życie wobec niego albo przeciw niemu. Albo pewne rzeczy dzieją się równolegle.

Michał Buszewicz, fot. Klaudyna SchubertMichał Buszewicz, fot. Klaudyna Schubert

Z którąś z tych ról czujesz się bardziej związany?
A to nie jest tak, że ludzie po prostu robią rzeczy? Przynajmniej chciałbym, żeby tak było. Wiadomo, że muszę sobie coś wpisać w biogram, ale najważniejsza jest dla mnie praca w teatrze w różnych odsłonach. Miałem przez długi czas takie zmartwienie, że od kiedy zacząłem reżyserować, ucichły zaproszenia do pisania tekstów. Teraz dostałem takie zaproszenie do pisania od Wojtka Rodaka, co bardzo mnie cieszy, bo przełamuje ten ciąg, a ja lubię, jak jest różnorodnie.

Struktura teatralna jest bardzo hierarchiczna. Skoro już dokonałeś tego awansu i zostałeś reżyserem, to nikt nie chciał cię degradować.
Czyli jednak rola dramaturga degraduje? Auć.

Mówię tu o wpisanych w instytucję hierarchiach, nie o osobistych przekonaniach.
Wchodzenie do instytucji z pozycji dramaturga i z pozycji reżysera to są dwie zupełnie różne sprawy. To jest dopiero wejście w inny kosmos. Instytucje mają jakąś niepisaną zasadę: z reżyserem się musisz dogadać, a resztę to fajnie, żebyś kojarzył. To jest bardzo krzywdzące. Wolałbym, żeby mój wewnętrzny dramaturg był tak samo traktowany jak mój wewnętrzny reżyser. Pociągnijmy to dalej i powiedzmy: i scenograf, kompozytor, kostiumograf, asystent dowolnego z nich. A czy jeśli scenograf tym razem robi tylko światło, to będzie dla instytucji istotniejszy czy tak samo istotny? Te nierówności są odczuwalne w dostrzeganiu, w feedbacku, nazwaniu tego, do kogo „należy” spektakl. W tym wywiadzie również wypowiadam się ja jako reżyser i przez to ta rozmowa ma określony kształt. Inaczej by było, gdyby wypowiadał się asystent scenografa, który ma 18 lat i poznaje ten świat od zera. Chciałbym przeczytać taką rozmowę. Myślę, że dowiedzielibyśmy się z niej ciekawych rzeczy. Ale czy ktoś ją przeprowadzi? Zamówi?

fot. Natalia Kabanow

Kiedyś mówiłeś o tym, jak wielka wiedza teatralna gromadzi się w pracownikach technicznych, którzy o teatr nigdy nie są pytani. 
A tymczasem w Starym Teatrze była teoria, że to techniczni wiedzą po pierwszej generalnej, czy będzie sukces, czy klapa, i że to oni widzą go lepiej niż siedząca na widowni dyrekcja, bo znają całą historię prób i wiedzą, co powinno się na scenie zrealizować i czy się realizuje.

Co cię zaskoczyło podczas tej pracy zespołowej w Bydgoszczy? Jesteś teraz tuż przed premierą.
Dla mnie najfajniejsze jest to, jak ktoś, komu ufam, kogo zapraszam do pracy, wchodzi ze swoim gestem twórczym. Teraz jesteśmy umówieni z Kasią, że w przyszły poniedziałek, jak już się przyzwyczaję do tego, co jest na scenie, ona trochę ją zburzy i postawi nowe rzeczy. Ola też przekomponowuje utwory. Michał zmienia jeszcze swoje decyzje. Dyskutujemy rzeczy. Taki rodzaj komunikacji przez zaskoczenia i dopełnienia jest dla mnie bardzo ciekawy.