Dopóki się bawimy, żyjemy
Gmach Gettowego Domu Kultury obecnie, fot. Bartosz Nowicki

33 minuty czytania

/ Muzyka

Dopóki się bawimy, żyjemy

Bartosz Nowicki

Rozrywka nie była wyrazem dekadencji, ale wiary i determinacji. Kiedy Żydom odebrano instrumenty, sprawy przybrały tragiczny bieg. W 79. rocznicę likwidacji łódzkiego getta publikujemy reportaż o losach Domu Kultury przy Krawieckiej 3

Jeszcze 8 minut czytania

Na czarno-białej fotografii mało okazały gmach przysłonięty drewnianym parkanem. Wokół kłębi się kilkadziesiąt osób. Ze zdjęcia trudno odgadnąć powód tego zgromadzenia. Ale nieliczne fotografie zrobione wewnątrz budynku mówią więcej. Na jednej widownia, w wizytowych strojach: mężczyźni pod krawatem, kobiety w garsonkach, niektórzy wyraźnie rozentuzjazmowani. Na innej grupa młodych osób uchwyconych w scenicznych ruchach. W tle osobliwa dekoracja wyjęta jak z obrazu Chagalla; pokraczny koń i powyginane domki. Kolejne zdjęcie: kilkusetosobowy tłum, w większości mężczyzn – dystyngowane pozy i poważne miny – ustawieni frontem do obiektywu. Kilku z nich trzyma w dłoniach smyczki. Widać również instrumenty: skrzypce, może altówki. W centrum kadru, na podeście stoi dyrygent – przed nim statyw i partytura. Na drugim planie wianuszek chóru. Większość postaci z tych zdjęć łączy jeden wyraźny szczegół: żółta gwiazda Dawida uczepiona na piersi.

Ponad osiemdziesiąt lat później stoję w miejscu wykonania tych zdjęć. Adres ten sam: ulica Krawiecka 3. Dziś Łódź, wtedy Litzmannstadt. Parterowy budynek niegdyś otoczony parkanem okalają dziś peerelowskie bloki. W latach 60. i 70. zaczęły zalęgać się w krajobrazie, wypierając ubogie czynszówki i rachityczne drewniaki. W sąsiedztwie ostała się jedynie niewielka, przyległa kamienica. Boczne drzwi to teraz wejście do sieciowego supersamu. Wewnątrz chłodnicze lady i półki pełne spożywczego asortymentu. Ciasne przejścia między regałami. Przy wyjściu wąska kasa. Jasne kasetony na ścianach i sufitach skutecznie maskują jakiekolwiek ślady przeszłości. Na zewnątrz, na tylnej, węższej ścianie pamiątka starej zabudowy: dwie płytkie wnęki w elewacji o wykroju arkady. Niegdyś wyróżniały każdą ścianę budynku, którego aparycja z biegiem lat i pod wpływem kolejnych „modernizacji” nabrała wdzięku prostopadłościennego klocka. Nad wejściem pamiątkowa tabliczka zawieszona wysoko poza zasięgiem rąk. Niewiele przechodniów odczyta małą czcionkę informującą w czterech językach: „Dom Kultury (Kulturhaus) – miejsce koncertów, rewii, teatrzyków dla dzieci, okolicznościowych uroczystości i publicznych wystąpień M.Ch. Rumkowskiego”. Kupuję butelkę wody i batonika, by spędzić jeszcze chwilę w tym miejscu. W pomruku klimatyzacji próbuję wyobrazić sobie scenę; usłyszeć z pewnością zaklęte w jakimś kącie echa Beethovena, Händla, Schuberta; poczuć parzyste metrum tanga; uchwycić w locie charakterystyczną frazę muzyki żydowskiej. Bez skutku. Żadnego genius loci. Trudno wyobrazić sobie, że między 1940 a 1943 rokiem to miejsce tętniło życiem kulturalnym, a na scenie występowali instrumentaliści, dyrygenci i kompozytorzy cenieni w całej Europie. Widownia mogła pomieścić 400 osób: 25 rzędów po 16 miejsc. Źródła wskazują jednak, że frekwencja notorycznie była znacznie wyższa. Tylko w 1941 roku odbyło się tu 100 wydarzeń, w których uczestniczyło 70 tysięcy widzów i słuchaczy!

Wiedza o losach drugiego co do wielkości (po warszawskim) getta, pomimo licznych i cennych lokalnych inicjatyw, wydaje się niezbyt powszechna, nawet w Łodzi. Żonkili nie wpina się w klapy marynarek ani w rocznicę likwidacji getta, ani akcji deportacyjnej znanej jako „Wielka Szpera”. Podczas wojny nie doszło tu do heroicznego powstania. Dzielnica nie była też areną działań wojennych, które mogłyby krzyczeć dziś z kart historycznych opracowań. Żydzi – zarówno miejscowi, jak i ci sukcesywnie przywożeni do Łodzi z całej Polski i krajów zachodniej Europy – umierali tu po cichu.

Archiwalne zdjęcia z działalności Domu Kultury w getcie łódzkim

Koncepcja utworzenia w Łodzi getta dla ludności żydowskiej pojawia się pod koniec 1939 roku. W lutym 1940 na Bałutach, miejscu największej koncentracji tej społeczności w mieście, rozpoczyna się ewakuacja zamieszkałych tam Polaków i Niemców oraz przesiedlenie na ich miejsce żydowskich rodzin. 30 kwietnia getto zostaje zamknięte. Próba przedostania się poza druty, a nawet przebywanie w ich sąsiedztwie grozi śmiercią z rąk niemieckich strażników. Dla ponad 160 tysięcy ludzi uwięzionych na nieco ponad czterech kilometrach kwadratowych rozpoczyna się codzienna gehenna: głód, zimno, choroby, brak warunków sanitarnych, wycieńczająca praca, zdanie na łaskę nazistowskich oprawców. Żydzi organizują swoje życie na nowo pod autorytarną ręką „Prezesa” – wybranego przez Niemców na przewodniczącego Judenratu Chaima Mordechaja Rumkowskiego, mało znanego przedwojennego działacza społecznego. To on wykonuje polecenia Niemców, organizuje żydowską administrację i nadzoruje każdą dziedzinę funkcjonowania getta. Pacyfikuje przy tym wszelkie głosy sprzeciwu. Nagradza pochlebców i karze krytyków, a jednocześnie karmi swoje megalomańskie apetyty. Próbuje grać z Niemcami na czas. Głosi i wszelkimi sposobami wciela w życie hasła: „Naszą jedyną drogą jest praca” i „Praca, spokój, porządek”. Liczy, że zyski z niewolniczej pracy getta to jedyny sposób utrzymania przy życiu żydowskiej społeczności. Tworzy swoiste państwo w państwie i jak się okaże, najdłużej działające getto na ziemiach polskich.

Wśród uwięzionych w getcie była liczna grupa artystów, która nadawała ton kulturalnemu życiu w przedwojennej Łodzi. Na przekór okolicznościom dość szybko organizują się w nowej rzeczywistości. Literaci, plastycy – wszyscy mają już swoje prywatne saloniki i kółka dyskusyjne, areny wymiany poglądów, prezentacji autorskiej twórczości i miejsca ożywionych dyskusji politycznych. Równie szybko zaczynają działać muzycy. Pisany odręcznie afisz zaprasza na drugi koncert orkiestry przy kole rolniczym Słońce, w sali przy ulicy Jonschera 25, zaplanowany już na 13 lipca 1940 roku. W repertuarze Schubert, Bach i Vivaldi. Dyryguje R. Piastowski, śpiewa Izak Wiener, na skrzypcach towarzyszy mu Hans Meller.

Za fortepianem zasiada Teodor Ryder, już wkrótce jeden z filarów życia muzycznego łódzkiego getta. Przed wojną pedagog w łódzkim konserwatorium, ale również dyrygent w Szwajcarii, Niemczech, Francji. W lyońskiej operze piastował funkcję drugiego kapelmistrza, a w Teatrze Wielkim w Warszawie prowadził orkiestrę operową. W Łodzi dyrygował Łódzką Orkiestrą Filharmoniczną, której w latach 1927–1939 był kierownikiem artystycznym. W getcie organizuje muzyków, zdobywa partytury. 30 października 1940 roku Ryder z batutą prowadzi I Koncert Symfoniczny. Program, w którym znalazły się uwertura do opery „Oberon” Carla Marii von Webera, symfonia D-dur Mozarta czy fragmenty oratorium „Pory roku” Josepha Haydna, świadczy o ambicjach, rozmachu, ale przede wszystkim kreatywności dyrygenta, który w obliczu niedoboru muzyków i instrumentów musi dostosowywać repertuar do możliwości wykonawczych. W składzie pojawia się chór Hazomir i jego orkiestra. Żydowskie Towarzystwo Literacko-Muzyczne „Hazomir” cieszyło się przed wojną dużym uznaniem jako najważniejsza instytucja kultury łódzkiej społeczności żydowskiej, a słynny w całej Polsce chór pełnił funkcję jego wizytówki. W początkowym okresie po zamknięciu getta Hazomir kontynuował swoją muzyczną działalność, jednak później, wraz ze stworzeniem Orkiestry Symfonicznej, rozmył się jego indywidualny charakter, a nazwa zniknęła z afiszów i programów.

fot. Archiwum Państwowe w Łodzifot. Archiwum Państwowe w Łodzi

I Koncert Symfoniczny odbył się w gmachu przy ulicy Krawieckiej 3. Przed wojną mieściło się tu kino, dlatego dość bezproblemowo gettowemu Wydziałowi Kultury udało się zaadaptować odpowiednią przestrzeń. Równolegle formułuje się w niej Teatr Awangarda. Jego działalność inicjuje aktor i reżyser Mosze Puławer, znany z cieszącego się wielką sławą przedwojennego teatru i kabaretu Ararat. W skład grupy wchodzą głównie amatorzy, w dużej części młodzież. Przygotowują premierę widowiska „Jidn Szmidn”, która odbywa się początkowo w sali gimnastycznej gimnazjum przy ulicy Franciszkańskiej. Cieszy się jednak taką popularnością, że 24 października 1940 roku zostaje powtórzona w gmachu przy Krawieckiej 3. W programie widowiska znalazły się m.in. tańce ludowe, stepowanie czy scenki rodzajowe, często o satyrycznym charakterze. Jedna z nich oburza obecnego w wypełnionej sali Rumkowskiego. Zarzuca on aktorom postawę rewolucyjną i każe zamknąć teatr (po pewnym czasie i usilnych pertraktacjach spektakl w ocenzurowanej wersji wraca na scenę).

Muzykę do „Jidn Szmidn” pisze Dawid Bajgelman, kierownik muzyczny przedwojennego Araratu. Zna się na tym jak mało kto. Urodzony w Ostrowcu Świętokrzyskim w rodzinie muzyków, w międzywojniu robi oszałamiającą karierę. Jest dyrygentem Teatru Żydowskiego Icchoka Zandberga w Łodzi, altowiolistą w Łódzkiej Orkiestrze Symfonicznej, wziętym twórcą muzyki teatralnej, m.in. do „Dybuka” w reżyserii Dawida Hermana wystawianego kilkaset razy w warszawskim teatrze Elizeum, a także podczas tournée po Europie i Stanach Zjednoczonych. Pisze muzykę dla teatrów w Łodzi, Krakowie, Rzeszowie i Warszawie. Jest autorem opracowań muzycznych do licznych operetek i rewii. Namiętnie sięga po inspiracje żydowską muzyką ludową. Jest rozmiłowany w tangu. Wydany w 1934 roku przez warszawską wytwórnię Syrena „Grzech”, zaśpiewany przez ówczesne gwiazdy estrady: Wierę Gran i Adama Astona, był jednym ze szlagierów lat 30. W getcie, podobnie jak przed wojną, Bajgelman jest rozchwytywany. Współpracuje z grupą teatralną Puławera oraz zostaje drugim – obok Teodora Rydera – dyrygentem składającej się z czterdziestu czterech muzyków Orkiestry Symfonicznej. Jeżeli Ryder odpowiada za linię klasyczną repertuaru, Bajgelmanowi bliżej do form rozrywkowych, takich jak rewie, które wkrótce podbiją serca żydowskiej publiczności.

Koncerty w getcie odbywają się nie tylko na Krawieckiej. Również na Zgierskiej 41 w lokalu kuchni nr 2, zwanej też „kuchnią dla inteligencji”. To jedno z miejsc aprowizacji w łódzkim getcie. Punkt nietuzinkowy. „Ten, kto był w Paryżu w latach 1920–1925, kto z dworca jechał taksówką prowadzoną przez byłego wielkiego księcia rosyjskiego, któremu ugalowany portier, uprzednio szambelan dworu carskiego, dawał klucze do numeru, ten musi wspomnieć z pewnością te czasy w chwili, kiedy przestąpi próg Kuchni nr 2 (...)” – czytamy w „Kronice getta łódzkiego”. To rodzaj towarzyskiego klubu, w którym spotykają się Żydzi zajmujący przed wojną eksponowane stanowiska. Odbywają się tu wieczory „wokalno-muzykalne” i imprezy koncertowe. Często solistom akompaniuje Teodor Ryder, jednym z nich jest tenor Nikodem Steinman. Równie często w roli solistki gości tu łódzka skrzypaczka Bronisława Rotsztat. Przed wojną występowała w Łódzkiej Orkiestrze Symfonicznej, teraz cieszy się w getcie wielką popularnością wśród publiczności i uznaniem krytyków. Oskar Rosenfeld, jeden z redaktorów „Kroniki getta łódzkiego”, dziennikarz i błyskotliwy krytyk deportowany z Czech do łódzkiego getta jesienią 1941, wychwalał jej wykonanie koncertu skrzypcowego Beethovena, przyrównując do najlepszych ówcześnie światowych wirtuozów: Mischy Elmana, Bronisława Hubermana, Eriki Morini czy Jascha Heifetza.

Życie kulturalne getta wiąże się jednak coraz bardziej właśnie z budynkiem przy Krawieckiej 3. Wiosną 1941 na afiszach pojawia się już oficjalna nazwa Kulturhaus. 1 marca odbywa się tam Inauguracyjny Koncert Orkiestry Symfonicznej. Dyryguje Bajgelman. Dominuje repertuar rozrywkowy: wiązanki znanych melodii, fragmenty oper i operetek, a także tradycyjnych motywów żydowskich. Na afiszu zapowiadającym występ w roli solistki wymieniona jest śpiewaczka Ali Dimant. Źródła donoszą, że była jedną z gwiazd gettowej sceny, cieszącą się dużym uznaniem wśród publiczności. Jednak jej biografia wymyka się kronikarzom i badaczom getta. Nie możemy być pewni nawet jej prawdziwego imienia i nazwiska. Na afiszach i w opracowaniach figuruje również jako Ala/Ela, Diament i Diamant. Podczas koncertu pani D. wykonuje kilka nastrojowych żydowskich piosenek. Wieczór, co jest już tradycją w Domu Kultury, zamyka wystąpienie Prezesa. „Dzisiaj z prawdziwą przyjemnością wysłuchaliśmy koncertu żydowskiej muzyki i śpiewu; mamy niewyczerpane źródło własnej żydowskiej muzyki. Wy, klezmerzy (nie mam, Boże broń, zamiaru was obrażać tym wyrażeniem. To jest prawdziwa i właściwa nazwa żydowskich muzyków), dacie nam duchową przyjemność, a ja dam wam chleb i kartofle” – peroruje na scenie Rumkowski. W jego słowach uwagę zwraca nie tylko niejednoznaczność określenia „klezmer” (przed wojną nieco pogardliwie oznaczało ono półprofesjonalnego muzykanta), ale przede wszystkim obietnica chleba i kartofli. W przymierającym głodem getcie taki przydział miał wagę przeżycia, był też najczęściej jedyną zapłatą za pracę nie tylko dla artystów, ale też większości uwięzionych.

fot. Archiwum Państwowe w Łodzifot. Archiwum Państwowe w Łodzi

Tego wieczoru w repertuarze znalazły się także dwa autorskie utwory Bajgelmana, które musiały wybrzmieć szczególnie mocno wśród zgromadzonej publiczności. Jeden to „Szabes nochn kigł” („W sobotę po kiglu”), nawiązujący do obyczaju spożywania w szabas tradycyjnej ziemniaczanej zapiekanki (kugel). Drugi to przejmująca kołysanka „Mach cu di ejgelech („Zmruż oczęta”). Jej muzyka powstała do słów poety Jeszajahu Szpigla, który tym wierszem żegna zmarłą w getcie roczną córkę Ewę. Później Rumkowski zabronił wykonywania tej kompozycji. Moc kołysanki była jednak na tyle duża, że śpiewały ją bałuckie ulice, a muzycy wykonywali podczas nieoficjalnych, prywatnych występów. Po latach stała się też jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów, które przetrwały łódzkie getto, interpretowanym aż do dziś. Jedna z jego najbardziej zjawiskowych wersji to ta zaaranżowana przez Łukasza Lacha z zespołu L.Stadt na okoliczność widowiska muzycznego „Ptaki smutku…”, upamiętniającego 76. rocznicę likwidacji getta.

Od wiosny 1941 wydarzenia w Domu Kultury odbywają się już regularnie, dwa, trzy razy w tygodniu. Zaspokajane są gusta rozrywkowe, ale i te bardziej wymagające. Najczęściej grani są kompozytorzy niemieccy i austriaccy, głównie umiłowany przez Rydera Beethoven. Wykonuje się również Bacha, Brahmsa, Mendelssohna, Händla, Schuberta, Mozarta, Haydna, których hitlerowcy zakazywali grać w getcie warszawskim. Muzycy w Łodzi chcieliby grać z kolei więcej z repertuaru autorów żydowskich – Mahlera czy Schönberga, nie mają jednak partytur. To małe zmartwienie wobec wszechobecnych braków związanych z zaspokojeniem podstawowych potrzeb: jedzenia, lekarstw, środków higieny. Jesienią 1941 do getta zostaje wcielonych 20 tysięcy Żydów z Austrii, Czech, Luksemburga i Rzeszy. W zdecydowanej większości to elita z salonów Wiednia czy Pragi, ludzie kompletnie nie nawykli do fizycznej pracy i tak skrajnych warunków, jakie panują na Bałutach. O humanitarnej katastrofie, jaką była próba ich adaptacji w realiach getta, obszernie pisze w zbiorze reportaży i esejów „Przemierzając szybkim krokiem getto” (Łódź 2002) Oskar Singer – jeden z autorów „Kroniki getta łódzkiego”, sam przybyły w trzecim transporcie z Pragi. Wśród Żydów z Zachodu są także wybitni muzycy, śpiewacy i aktorzy teatralni (zarejestrowani w getcie w liczbie 60 osób). Wkrótce zasilą oni scenę Domu Kultury. Szczególnym uznaniem cieszy się wiedeński pianista Leopold Birkenfeld. „Każdorazowe koncerty Birkenfelda stanowią prawdziwą ucztę dla zamieszkujących getto melomanów” – donosi „Kronika” w biuletynie z listopada 1941 roku.

Tymczasem coraz większą sławą cieszą się rewie organizowane przez Dom Kultury i studio Puławera. Ich program w dużej części czerpie z repertuaru przedwojennego Teatru Ararat, zaadaptowanego do gettowych realiów. Są skecze, recytacje, „obrazki wodewilowo-nastrojowe oparte na ludowo-chasydzkich motywach”, scenki rodzajowe w zabawny sposób komentujące życie getta, zbiorowe i solowe występy taneczne, stepowanie, pokazy choreografii, przedwojenne szlagiery i nawiązania do muzyki jazzbandowej. Na widowni robotnicy z resortów (warsztatów pracy, odpowiedników warszawskich szopów) i „szyszki” – uprzywilejowani zausznicy Rumkowskiego, najczęściej wysoko postawieni pracownicy administracji i żydowskiej Służby Porządkowej. Wszyscy, jak jeden mąż, gromkimi oklaskami domagają się bisów. „Nie ma co doszukiwać się tutaj psychozy getta. Dowód na niezniszczalną istotę żydowską z mocy wewnętrznej wiary, która manifestuje się nawet na zwykłym wieczorze rewii” – notuje w zeszytach Rosenfeld.

Nastrój uniesienia zakłócają jedynie wystąpienia Rumkowskiego wieńczące wszelkie występy i uroczystości. Brutalnie wybudzają słuchaczy i widzów z dwugodzinnej podróży, aby przypomnieć o gettowej rzeczywistości, zanim jeszcze opuszczą oni progi Domu Kultury. Prezes informuje o bieżących problemach, o zaopatrzeniu, planach. Prezes wychwala własne zasługi, podkreślając wagę wydajnej pracy. Prezes ostrzega. Prezes politykuje. Prezes grozi, zwłaszcza opozycji, uchylającym się od pracy i wszelkim wichrzycielom porządku w getcie. Prezes karci, choćby samego Dawida Bajgelmana, który podczas zamkniętej gali publicznie przeprasza Rumkowskiego za dokonanie – jak podaje „Kronika” – „nieetycznego czynu”. Nie zostaje sprecyzowane jakiego, niemniej kompozytor w jego wyniku zostaje pozbawiony funkcji kierownika muzycznego Domu Kultury oraz zamknięty na jakiś czas w areszcie domowym. Dyryguje jednak nadal. Wreszcie Prezes obiecuje: na przykład utworzenie Szkoły Muzycznej (nie ma dowodów, aby obietnica ta została zrealizowana). Ma też w zwyczaju komentować obejrzane właśnie przedstawienie, co wydatnie wpływa na dobór repertuaru i zachowanie artystów. „Prezes na taką akademię przychodzi, odbiera hołd, który mu dany resort składa w postaci upominku, to odwdzięcza się w postaci talonów dla pracujących” – notuje w swoim dzienniku Jakub Poznański. Prezes lubi rozdawać artystom benefity w postaci cukierków, talonów na dodatkową rację zupy czy przydziały do domów wypoczynkowych na Marysinie (bałuckie osiedle o charakterze wiejskim wchodzące w skład getta). Ci zaś, znając tę słabość przełożonego Starszeństwa Żydów, prewencyjnie unikają satyry i wszelkiej krytyki jego władzy. Jedyne miejsce, gdzie krytyka Rumkowskiego jest względnie możliwa, to ulica.

Gdziekolwiek zjawiał się Jankiele Singer, czyli Jankiel Herszkowicz, krawiec z wykształcenia, śpiewak z potrzeby serca, zapełniały się podwórka i ulice. A przecież trzeba wiedzieć, że w getcie uliczne śpiewanie, traktowane na równi z żebractwem, było zabronione. Przez pewien czas towarzyszy mu Karol Rozencwajg – komiwojażer z Wiednia, który mu akompaniuje (źródła podają, że na cytrze i na gitarze, jednak na zdjęciu wykonanym przez Mendla Grossmana w roku 1941 widać, że Austriak trzyma w rękach skrzypce). Herszkowicz wspina się na stołek i zaczyna śpiewać słowa, które niewielu miałoby odwagę wypowiedzieć w getcie publicznie, a chciałby je wypowiedzieć niemal każdy. Śpiewa o nędzy i głodzie („Draj zek mel” [jid.] – „Trzy worki mąki”, „Kiszki marsza grajon” [jid.] – „Kiszki marsza grają”), przekrętach „szyszek”, dysproporcjach społecznych panujących w getcie, przywilejach kasty wybrańców Prezesa („In geto s’iz du a shteyger”, „A pensjonat”, „Jadę do Kielc”), popularną „Geto getunya” o pacyfikacji strajków gettowych w 1940 roku przez żydowską policję Rumkowskiego. A także „Es geyt a yeke”, o kuriozalnych scenach związanych z adaptowaniem się Żydów zachodnich w getcie. W jego repertuarze znalazła się też pieśń nawołująca wprost do walki „Men darf cu kemfn” („Trzeba walczyć”), śpiewana w rewolucyjnej pozie z uniesioną nad głową zaciśniętą pięścią. Herszkowicz jest też autorem najpopularniejszych gettowych pieśni: „Rumkowski Chaim” czy „Leben zol prezes Chaim” („Niech żyje prezes Chaim”). Najeżone sarkazmem i ironią w mig roznosiły się po najodleglejszych zakamarkach getta. Bystry i przenikliwy obserwator nierówności Herszkowicz był niczym ludowy trybun. Swoimi antysystemowymi songami na kanwie tradycyjnych żydowskich pieśni ludowych dodawał ludziom wiary i otuchy. Nawet „Stary” (jedno z licznych gettowych określeń Rumkowskiego) miał do niego słabość. W zrekonstruowanych wspomnieniach jego sekretarki Etki Daum (Elżbieta Cherezińska, „Byłam sekretarką Rumkowskiego”, Poznań 2018) możemy przeczytać, że doprowadzony na reprymendę do gabinetu Prezesa pieśniarz daje mu prywatny koncert, za co wzruszony Rumkowski obdarowuje go talonem na jedzenie. Również w „Kronice Getta” znaleźć można wzmianki o datkach, jakie Rumkowski wręczał Herszkowiczowi. Jego głos zarejestrowany po wojnie brzmi sucho i chropowato, jak zdarty i wydrążony, bardziej zgorzkniały niż rewolucyjny.

Jankiel Herszkowicz, fot. Mendel GrossmanJankiel Herszkowicz, fot. Mendel Grossman

W getcie śpiewano na ulicach, w resortach pracy, prywatnych domach. Pisano utwory o gettowym losie, również po polsku, jak przejmujące miniatury Miriam Harel, oparte o motywy ludowe. Zostały one zarejestrowane po wojnie przez Gilę Flam, etnomuzykolożkę zafascynowaną żydowską muzyką ludową okresu okupacji. Trudno powiedzieć, czy bardziej przeszywające są słowa jej piosenek czy uchwycone w nagraniach pauzy pomiędzy nimi. Na uwagę zasługują również gettowe pieśni nagrane po wojnie przez izraelską śpiewaczkę Tovę Ben Zvi – mieszkankę łódzkiego getta, córkę chasydzkiego kantora Hersza Henocha Szczekacza, która jako jedyna ze 120-osobowej rodziny Szczekaczy przeżyła Holocaust.

Herszkowicz śpiewał na ulicach aż do „Wielkiej Szpery”. Wśród ofiar tej przymusowej akcji deportacyjnej przeprowadzonej w getcie we wrześniu 1942 roku, obok prawie szesnastu tysięcy osób wywiezionych i zamordowanych w obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem (głównie dzieci, osób starszych, chorych i niezdolnych do pracy), byli także jego najbliżsi. Później śpiewał jedynie podczas pracy, ponieważ po Szperze getto zostało przekształcone w obóz pracy. Od tego czasu wszyscy jego mieszkańcy byli zatrudnieni w resortach – artystyczne potrzeby można było realizować jedynie po godzinach.

Artystów nie ominęły przymusowe deportacje do Chełmna nad Nerem. Orkiestra została zdekompletowana. Grała jednak dalej. Życie kulturalne po Szperze odrodziło się już jesienią 1942. Pierwsza impreza w Domu Kultury – wieczór z muzyką Beethovena do „Egmonta” J.W. Goethego – sądząc po reakcjach publiczności, była wyczekiwana z utęsknieniem. Richard Bugajer, jeden z więźniów getta, którego wspomnienia zostały opublikowane po wojnie, pisał o tym wieczorze: „Siedzę w sali i słucham tej radosnej muzyki, która sprawia, że rośnie we mnie nadzieja. Wolność woła mnie! Wolność, ona nie będzie dla nas tylko melodią. Wolność nadejdzie i będę znów wolny (...) Rozbrzmiewają ostatnie dźwięki, [...] chwila jest bardzo podniosła, ludzie czują się wolni, zapomniano o nędzy! (...) Musimy wywalczyć sobie wolność! Ta melodia dodała mi sił. Nie mogę się poddać”. Wtórował mu Rosenfeld: „Usiąść znowu w sali teatralnej, z dala od beznadziejnej atmosfery więzienia, pogawędzić w przerwie w foyer Domu Kultury, poflirtować, pochwalić się nową suknią, być dobrze uczesanym, to niepohamowana potrzeba ludzi, którzy żyli kiedyś w pierwszorzędnym centrum kultury, jakim było Litzmannstadt przed wojną”.

fot. Archiwum Państwowe w ŁodziOpis Wieczoru Beethovenowskiego w Domu Kultury, fot. Archiwum Państwowe w Łodzi

Po tym wieczorze Rumkowski zapowiada powrót regularnych występów przy Krawieckiej 3. Zmianie ulega jednak formuła wydarzeń, ponieważ Kulturhaus nie ma już etatowych pracowników, a dotychczasowi zostali przydzieleni do pracy w różnych wydziałach gettowej gospodarki. Teraz imprezy, koncerty czy rewie organizują poszczególne resorty. „Getto ogarnął szał imprez okolicznościowych i związanych z tym rewii. Co tydzień jakiś inny resort lub wydział urządza jakąś rewię czy szopkę” – pisze w dzienniku Jakub Poznański. Między resortami trwa wręcz rywalizacja na rewie. Ale siły są nierówne, bo w niektórych do dyspozycji są sami artyści amatorzy, a w innych muzykę przygotowuje Bajgelman, a reżyseruje Puławer. Niezależnie od efektu końcowego pozwala to na chwilę zapomnieć o niewoli. W swoich wspomnieniach Puławer pisze: „Pośród publiczności zawsze znajdowała się grupa ludzi mająca już nakaz wyjazdu. Tydzień później ludzi tych nie było już wśród żywych. Będąc w teatrze, nieszczęśnicy ci zapominali o wszystkim, śmiali się i cieszyli”.

Oceny moralne rozrywki w getcie nie były jednoznaczne. Poeta Marek Fogelbaum opublikował bardzo zjadliwy wiersz krytykujący „balety” na Krawieckiej: „Spójrz Pan, Panie Stasiu, świetny jest ten Ryder / Wolę Bajgelmana mit Jidische Lieder / Czas płynie beztrosko, wskazówka się kręci / Pocą się na przemian obaj dyrygenci / Jeden gołą ręką, drugi pałką macha / Bronka Rotsztatówna gra , «Chaconne » Bacha / Wszystko idzie ślicznie, gładko oraz składnie / Czasem tylko z zewnątrz mały zgrzyt się wkradnie / Oto podczas piana zwiewnych flażoletów / Znad getta dobiega szczęk «Tańca szkieletów» / Poza tym nastroju nic jednak nie mąci / I burza oklasków kończy występ Brońci”. W nieco łagodniejszym tonie wypowiadał się Dawid Sierakowiak, autor jednego z najważniejszych świadectw życia w łódzkim getcie: „Byłem dziś na koncercie, który odbywa się co środę na Krawieckiej. Był to pierwszy koncert, na który warto było pójść w getcie. Wieczór Beethovenowski. Zebrało się całe doborowe towarzystwo, wypasione i wystrojone. Przepaść między rozmaitymi częściami ludności getta staje się coraz większa. Jedni kradną i żrą, inni żrą oficjalnie, a reszta puchnie i umiera z głodu”. O innym wieczorze przy Krawieckiej pisze: „Nic specjalnego nie było, ale jakoś na półtorej godziny człowiek oderwał się od zmysłowej rzeczywistości getta. Lecz muzyka stanowiła tylko lepsze tło do rozmyślań na temat «co bym jadł», gdyby już nie było wojny – temat, o którym teraz prawie wszyscy, prawie wszędzie i prawie ciągle myślą”. 8 sierpnia 1943 roku Sierakowiak zmarł wycieńczony gruźlicą i głodem, choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie Alana Andelsona (z przedmowy do dziennika Sierakowiaka), że główną przyczyną śmierci była nienawiść rasowa.

W czerwcu 1943 roku Rumkowski zakazuje dalszych rewii. W „Kronice” znajdziemy jedynie lakoniczne uzasadnienie, że „zadecydowały względy polityczne”. W sierpniu w gmachu przy Krawieckiej instaluje się Wydział Kołder. Kulturhaus kończy działalność. „Niezależnie od tego, jak bardzo przygnębiające jest życie mieszkańców getta, nie chcą oni tak do końca zrezygnować z wszelkich form życia kulturalnego” – donosi „Kronika”. Życie to przenosi się teraz do nieoficjalnych saloników i prywatnych mieszkań. O jednej z takich prywatnych „wieczornic”, spędzonych w towarzystwie poety Jeszajahu Szpigla, wspomina Lucie Eichengreen: „W niedzielę Szaja przyszedł po mnie o godzinie siódmej i poszliśmy do starego, podupadłego budynku przy ulicy Marynarskiej (...) Znaleźliśmy dwa miejsca na podłodze i czekaliśmy. Było to szare, mroczne pomieszczenie. (...). Ktoś zapowiedział program: «Zaczniemy dwoma kołysankami Szaji Szpigla. Proszę o cichy aplauz, powinniśmy unikać niepotrzebnego hałasu». Młoda kobieta podeszła do muzyków, dała im sygnał i rozpoczął się koncert. Przepięknym sopranem śpiewała łagodne, kołyszące melodie do pełnych uczucia tekstów Szaji. Aplauz był ogromny, ciche, lecz przenikliwe oklaski. Potem muzycy kontynuowali koncert, wykonując różne utwory kameralne. Dźwięki tej muzyki przeniosły mnie do przeszłości”. Cytat ten odnajduję w opracowaniu „Europa według Auschwitz. Litzmannstadt Ghetto” Marka Millera. Dalej czytam, że wieczór zakończył się późną nocą. Ktoś przyniósł akordeon i grał tango. Wszyscy tańczyli, jakby wojny i getta nigdy nie było.

17 stycznia 1944 roku ukazuje się zarządzenie Rumkowskiego o rejestracji wszystkich instrumentów pozostałych w getcie. Rejestracja jest pretekstem do przymusowej wyprzedaży nierzadko unikatowych instrumentów za grosze z przeznaczeniem dla orkiestry miejskiej Litzmannstadt, władz niemieckich, szkoły muzycznej młodzieży hitlerowskiej oraz Kameralnej Orkiestry Rzeszy. Do wyceny został zaangażowany Dawid Bajgelman, jednak jego fachowe opinie nie umożliwiały wynegocjowania godziwej ceny, ale wskazywały niemieckiej komisji egzemplarze o szczególnej wartości, które później kupowali za grosze. Srebrny puzon warty przed wojną 500 marek został wyceniony na marek 20. 15 par wirtuozowskich skrzypiec, w tym dwie trzystuletnie pary, zostały odsprzedane za 7 marek za sztukę. Cztery pianina warte 7000 marek poszły za 600 marek. Te i inne instrumenty sprzedano łącznie za równowartość 2000 tabletek sacharyny – gettowego „przysmaku”. Lusia, przyjaciółka piętnastoletniej Rywki Lipszyc, po której istnieniu pozostały jedynie fragmenty pamiętnika, nie chciała oddać Niemcom swoich skrzypiec, więc je spaliła.

Z perspektywy ośmiu dekad, jakie minęły od czasu największej w dziejach Łodzi tragedii, kultura w getcie jawi się dziś jako heroiczna manifestacja życia. Jej obecność pozwoliła może choć na moment zapomnieć o śmierci, głodzie, wojnie, morderczej pracy, prześladowaniach. Ulżyć w troskach o los swój i bliskich. Pomagała złagodzić tęsknotę, uporać się z żałobą. Stanowiła namiastkę prawdziwego życia, ersatz kontaktów towarzyskich. Wreszcie dawała uwięzionym w getcie Żydom poczucie wspólnoty, zwłaszcza wobec zubożenia życia religijnego (synagogi zostały zburzone już na początku wojny, a praktyki religijne odbywały się bez rozgłosu najczęściej w prywatnych mieszkaniach i małych domach modlitwy, choć niektóre też w budynku Domu Kultury). Zabawa, którą oferowały liczne i bogate repertuarowo imprezy kulturalne, umacniała świadectwo żydowskiej niezłomności i woli przetrwania. Rozrywka nie była zatem wyrazem dekadencji, ale wprost przeciwnie: wiary i determinacji. Dopóki się bawimy, żyjemy. Kiedy odebrano Żydom instrumenty, sprawy przybrały tragiczny bieg. Ostatni gettowy epizod budynku przy Krawieckiej 3 to punkt zborny dla osób przeznaczonych do transportu do obozów zagłady, w czerwcu 1944 roku.

Przez łódzkie getto przeszło około 200 tysięcy osób. Od stycznia do czerwca 1942 oraz w czerwcu 1944 wywieziono na śmierć łącznie około 77 tysięcy Żydów oraz 4,3 tysiąca Romów i Sinti. Od czerwca 1944 do obozów zagłady w Chełmnie nad Nerem i Oświęcimiu wywieziono około 75 tysięcy pozostałych w getcie. Ostatni transport z Litzmannstadt Ghetto odjechał ze stacji Radegast 29 sierpnia 1944. Po likwidacji do uporządkowania terenu pozostawiono około 1500 osób. Wyzwolenia 19 stycznia 1945 doczekało około tysiąca więźniów z komanda porządkowego i osób, które ukryły się na terenie getta jeszcze przed jego ewakuacją. Dawid Bajgelman odjechał jednym z sierpniowych transportów. Został zastrzelony w podobozie KL Auschwitz w Gliwicach. Bronisława Rotsztat przeżyła Auschwitz. Po wojnie wróciła do Łodzi, gdzie została koncertmistrzynią łódzkiej filharmonii. Zmarła w roku 1949 w wyniku chorób, będących następstwami pobytu w getcie. W źródłach można za to odnaleźć dwie daty śmierci Teodora Rydera. Częściej podawane jest, że dyrygent zmarł w 1944 roku w Oświęcimiu, jednak Arnold Mostowicz, lekarz w getcie łódzkim, pisarz, bohater i współscenarzysta filmu „Fotoamator”, twierdzi na łamach zbioru swoich artykułów „Łódź, moja zakazana miłość”, że podpisał kartę zgonu Rydera jeszcze w 1943 roku. Jankiel Herszkowicz przeżył Auschwitz i inne obozy. Z turbulencjami próbował odnaleźć się w powojennej Polsce. W roku 1972 popełnił samobójstwo. Rumkowski przedostatnim transportem, 28 sierpnia 1944 roku, dotarł do Auschwitz, gdzie niemal natychmiast zginął. Okoliczności jego śmierci pozostają niejednoznaczne, według jednej z hipotez został zamordowany przez Żydów z getta łódzkiego.

Między 1940 a 1944 rokiem w getcie łódzkim zmarło 43 tysiące osób. Zostały one pochowane na polu gettowym Cmentarza Żydowskiego przy ulicy Brackiej. W przestronnej sali domu pogrzebowego przewodniczka przybliża zwiedzającym dzieje getta. Jej głos odbija się z potężnym pogłosem. Słowa nakładają się na siebie, zdania tracą kontury. Kakofonia ech koślawi opowieść, zmieniając ją w nieczytelny palimpsest. Zupełnie jak na Bałutach, gdzie ślady getta coraz bardziej gubią się pośród wyrastających tam apartamentowców.


Pracując nad artykułem, korzystałem z następujących źródeł:
1. Andrea Löw, „Getto łódzkie – Litzmannstadt Getto. Warunki życia i sposoby przetrwania”, Łódź 2012
2. Dawid Sierakowiak, „Dziennik. Pięć zeszytów z łódzkiego getta”, Warszawa 2015
3. Elżbieta Cherezińska, „Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum”, Poznań 2018
4. Anna Kuligowska-Korzeniewska, „Życie kulturalne w getcie łódzkim. Muzyka i teatr”, w: „Fenomen getta łódzkiego 1940–1944”, pod red. Pawła Samusia, Wiesława Pusia, Łódź 2006
5. Jakub Poznański, „Dziennik z łódzkiego getta”, Warszawa 2002
6. Joanna Podolska, „Litzmannstadt-Getto. Miejsca – ludzie – pamięć”, Łódź 2021
7. „Kronika getta łódzkiego / Litzmannstadt Getto 1941–1944”, oprac. i red. nauk. Julian Baranowski, Łódź 2009
8. Marek Miller, „Europa według Auschwitz. Litzmannstadt Ghetto”, Oświęcim 2009
9. Marian Fuks, „Muzyka ocalona. Judaica polskie”, Warszawa 1989
10. „Oblicza getta. Antologia tekstów z getta łódzkiego”, red. nauk. Krystyna Radziszewska i Ewa Wiatr, Łódź 2017
11. Oskar Singer, „Przemierzając szybkim krokiem getto... Reportaże i eseje z getta łódzkiego”, Łódź 2002
12. Paweł Spodenkiewicz, „Zaginiona dzielnica. Łódź żydowska – ludzie i miejsca”, Łódź 1998
13. Rywka Lipszyc, „Dziennik z getta łódzkiego”, oprac. i wstęp Ewa Wiatr, Kraków – Budapeszt 2017