Przesuwanie ściany
Lotto, fot. Django Knoth

7 minut czytania

/ Muzyka

Przesuwanie ściany

Bartosz Nowicki

Przeskok z jednej nowej płyty Lotto do drugiej może wywołać szok. Bo jeśli „Axolotl” jest zgiełkliwym mechanizmem powtórzeń, to „Summer” wydaje się jego przeciwieństwem, wersją unplugged

Jeszcze 2 minuty czytania

Za każdym razem, kiedy ukazuje się nowa płyta Lotto, oprócz uznania dla kreatywności zespołu poruszającego się w dość ograniczonym, wydawałoby się, obszarze muzyki repetytywnej, towarzyszą mi wątpliwości: „No dobrze, ale co dalej?”. Bo ile jeszcze można rzeźbić w tej samej materii, nie tracąc na oryginalności i nie powtarzając swoich patentów? Przemawia przeze mnie perspektywa słuchacza, któremu wydaje się, że minimalizm zespołu został doprowadzony do skrajności. Ale to, co w mojej percepcji wydaje się gestem ostateczności, dotarciem do ściany, dla Lotto jest dopiero początkiem procesu, artystycznym wyzwaniem.

„W muzyce masz ograniczone możliwości, ale jest ich mnóstwo”, mówił gitarzysta Lotto Łukasz Rychlicki w rozmowie z Jackiem Świądrem na łamach „Gazety Magnetofonowej” (1/2017). I rzeczywiście, kolejne płyty trio przesuwały ścianę dalej. Podobnie jest w przypadku dwóch nowych, równolegle wydanych albumów: „Axolotl” i „Summer”. Tu także repetycja pozostaje kołem zamachowym muzyki, choć tym razem została ona podana na dwa skrajnie odległe sposoby: wysoko przetworzony i akustyczny.

Lotto przyzwyczaiło słuchacza do operowania długimi hipnotycznymi pętlami, cierpliwie powtarzanymi niezależnie od temperamentu kompozycji: czy był to drapieżny „MOTH” z „Hours After” (2020), quasi-technowy „HEEL” z „VV” (2017) czy swingujący „Pointing to a Marvel” z „Elite Feline” (2016) – płyty, która określiła stylistykę zespołu. Najczęściej punkt wejścia w kompozycje nie odbiegał znacząco od punktu wyjścia. Bez wstępów i puent, sama esencja mechanizmu, którego istota tkwiła w obsesyjnej powtarzalności.

Dopiero niedawno natknąłem się na termin satiacji semantycznej, zjawiska psychologicznego opisującego stan, w którym ciągłe powtarzanie tego samego słowa odrywa od jego znaczenia, tworząc asemantyczną, abstrakcyjną strukturę. Ta definicja dobrze oddaje naturę twórczości Lotto. Powtarzane jak mantra pętle z każdym kolejnym razem zdają się tracić swoją początkową strukturę, meandrować, rezonować z kolejnymi powtórzeniami, tworząc unikalną dla każdego słuchacza formę.

Na „Axolotl” zapętlenia, a wraz z nimi całe kompozycje, uległy radykalnemu skróceniu. Kiedy Jakub Bożek, recenzując „Hours After”, w zamiłowaniu zespołu do pętli upatrywał związków z muzyką popową, rapem i muzyką taneczną, nie przekonywało mnie to. Może jednak coś jest na rzeczy, a Rychlicki, Szpura i Majkowski ze swojej awangardowej perspektywy śledzą zmiany dokonujące się w muzyce popularnej? W końcu wszystkie utwory z „Axolotl” – co jest absolutnym novum w repertuarze zespołu, a powszechną praktyką współczesnego mainstreamu i jego dopasowywania się do praw rządzących streamingiem – oscylują w granicach dwóch, trzech minut. Lotto od razu wrzuca słuchacza w kocioł wydarzeń, odpalając pętle już w momencie kulminacji. Bez wstępów i zakończeń, w sam środek dramaturgii. Oczywiście nie ma tu zwrotek i refrenów, jedynie powtarzane frazy bądź niepokojące dźwiękowe mary o silnych dubowych inklinacjach, industrialnych proweniencjach, natchnione narkotycznym pulsem trip-hopu.

Lotto Axolotl Gustaff Records, wrzesień 2023Lotto, „Axolotl”.
Gustaff Records, wrzesień 2023
W zasadzie już od albumu „VV” muzycy Lotto zdradzali zainteresowanie syntetycznym, brudnym brzmieniem. Aby jednak w pełni je wyeksponować, zdecydowali się całkowicie porzucić akustyczne instrumentarium. Mimo że płytę „Axolotl” rozsadza tektoniczny basowy pomruk, to próżno szukać tutaj udziału kontrabasu czy basowej gitary. Perkusja jest w głównej mierze efektem elektronicznych przetworzeń, częściej jednak zastępuje ją automat. Gitara jest rzekomo skryta w którymś momencie, ale trudno mieć pewność, czy jazgot przeszywający utwór „Compact Mirror” nie jest jednak zmodyfikowanym brzmieniem fletu, na którym udziela się Majkowski, lub japońskiej odmiany tegoż instrumentu – shakuhachi, na którym gościnnie gra Emil Pietrzyk, muzyk z zespołu krija (debiutancka płyta zespołu ukaże się tej jesieni w labelu Pawlacz Perski).

Nawet te rzadkie momenty, w których pojawia się jakaś zabłąkana linia melodyczna („Room”), trudno zidentyfikować „na ucho”. Może to flet, może syntezator? – nie potrafię jednoznacznie rozsądzić, dźwięki stają się nierozpoznawalne. Lotto funduje słuchaczom doświadczenie, w którym chodzi przede wszystkim o kreowanie atmosfery. A bywa ona intensywna i apokaliptyczna, podsycana dodatkowo psychodelicznymi wokalizami Antoniny Nowackiej i Lazy Dolphin (pod tym pseudonimem kryje się litewska wokalistka, która w „Dog in the Distance” śpiewa w swoim ojczystym języku) oraz szeptami Majkowskiego.

W „Selected Letters” czy „Animal Time” potężny bas, dynamiczne perkusjonalia, „rootsowy” motyw melodyczny, pogłosy i szumy podane są z niezwykłą intensywnością, tocząc się w mrocznym transie powtórzeń. Słuchając „Axolotl”, można by pomyśleć, że mamy do czynienia z materiałem King Midas Sound czy innymi inkarnacjami mistrza brudnego miejskiego dubu Kevina Martina, bądź też, jeśli sięgnąć na nasze krajowe podwórko, z editami Przemka Jankowiaka vel. 1988, z którym Lotto wielokrotnie wcześniej kooperowało. Tymczasem obskuranckie, masywne brzmienie jest po części zasługą realizatora nagrań Adama Sołtysika z zespołu Dynasonic. O ile w jego wczesnych nagraniach można było doszukiwać się analogii do muzyki Lotto, tak teraz chwilami wydaje się, jakby to Lotto zawitało pod flagę dubwave.

Lotto Summer Gustaff RecordsLotto „Summer”,
Gustaff Records, wrzesień 2023
Przeskok z jednej płyty Lotto do drugiej może wywołać szok. Bo jeśli „Axolotl” to zgiełkliwy mechanizm, to „Summer” wydaje się jego przeciwieństwem, wersją unplugged. Mamy tu do czynienia z eleganckim, selektywnie brzmiącym nokturnem opartym na długich akustycznych repetycjach, mozolnych tempach i oszczędnych aranżacjach. To płyta flirtująca z noir jazzem, a chwilami wręcz swingująca („Situations”), zdecydowanie bliższa „Elite Feline”. Jednak to nadal klasyczne Lotto: trans, psychodelia i mrok, nawet nie liryczny spleen, a wszechobecny nastrój przytłoczenia.

Materiał powstał w szczecińskim Teatrze Kana, gdzie przed dziesięcioma laty zespół grał jeden ze swoich pierwszych koncertów. Nieśpiesznie wybrzmiewające dźwięki lewitują w przestrzennej akustyce teatru, z każdym kolejnym zapętleniem wprowadzając słuchacza w stan posępnej melancholii. Jak bardzo subtelna jest to muzyka, świadczą dźwięki, które przedostały się do nagrania z otoczenia. Kroki, szmery, szumy przemykają do ucha w rozrzedzonej artykulacji instrumentów. „Summer” zostało nagrane w upalne lato 2022 roku i jeśli szukać w nastroju tej muzyki bezpośredniego odniesienia do tytułu, to chyba najbardziej adekwatną opowieścią byłaby ta o depresji klimatycznej.

Dwie nowe płyty Lotto odsłaniają awers i rewers tego samego muzycznego idiomu, w jakim zespół porusza się już od dekady. Powtórka z rozrywki? Ani powtórka – muzycy tria jak zawsze znajdują patent na repetycję, ani rozrywka – ich nowa muzyka to przygnębiająca suita, soundtrack współczesnych obaw i lęków.