Przy ognisku
Raphael Rogiński, fot. materiały prasowe

8 minut czytania

/ Muzyka

Przy ognisku

Bartosz Nowicki

Raphael Rogiński ze swoją wrażliwością i uduchowieniem jakby zupełnie przez przypadek pojawił się w XXI wieku, który zamiast mistycyzmu proponuje mindfulness, zamiast uniwersalizmu – globalizację, a zamiast humanizmu – antropocen

Jeszcze 2 minuty czytania

Wszystkie dotychczasowe płyty sygnowane imieniem i nazwiskiem gitarzysty miały swoich wyraźnych patronów: Jana Sebastiana Bacha („Bach Bleach”, Multikulti, 2009), Johna Coltrane’a („Plays John Coltrane And Langston Hughes African Mystic Music”, Bôłt, 2013) oraz Henry’ego Purcella („Plays Henry Purcell”, Bôłt, 2017). Pierwsza z nich wywołała zgorszenie wśród wielbicieli niemieckiego kompozytora. Druga – spędzała sen z powiek fanom ojca free jazzu, oferując zaledwie intuicyjne pokrewieństwo z materiałem źródłowym. Chyba jedynie „Purcell” spotkał się ze zrozumieniem audytorium stojącego na straży wierności oryginałom. Rogiński pokazywał niejednokrotnie, że jest muzykiem równie ambitnym, co niepokornym i niechętnym do składania oczywistych hołdów. Jego „interpretacje” są zatem rodzajem artystycznej zaczepki, próbą zmierzenia się z tematem na swoich warunkach. Nowa płyta Rogińskiego także ma swojego patrona. W porównaniu do tych wcześniej wymienionych, dość zaskakującego. To Morze Czarne, o którym amerykański historyk Charles King w książce „Dzieje Morza Czarnego” (PIW, 2021, tłum. Zuzanna Piotrowska) pisze, że przez setki lat dla wielu kultur, wspólnot religijnych i językowych, ras i narodów „częściej bywało mostem niż barierą”.

Bezpośrednią motywacją do zadedykowania solowej płyty Morzu Czarnemu były podróże, o czym Rogiński wspomina mi w rozmowie telefonicznej: „Dla mnie Morze Czarne jest symbolem czegoś ogólnoludzkiego, pradawnej mądrości, współistnienia i wymiany, kolebką Europy Wschodniej, ta świadomość powinna nam towarzyszyć i nas budować”. Tytuł płyty „Talán” również w pewnym stopniu odnosi się do czarnomorskich inspiracji. Rogiński wspomina o współpracy z węgierską tancerką Darinką Pilári, nadużywającą tego słowa, które w języku węgierskim jest bardzo stare i oznacza po prostu „może”: „Wydało mi się to ciekawe zarówno w kontekście naszych wspólnych zainteresowań Morzem Czarnym – ona szukała tam swoich korzeni – jak i dwuznaczności tego słowa w jego polskiej wymowie. Interesuje mnie ten moment, kiedy mówimy «może»”.

Część materiału na płytę powstała w Odessie, ale było to jeszcze długo przed napaścią Rosji na Ukrainę. Zanim „morze gościnne” – jak niegdyś nazywane było Morze Czarne – na powrót stało się akwenem niegościnnym, a według współczesnych analityków jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie, potencjalnym zarzewiem wielkoskalowych konfliktów militarnych.

Raphael Rogiński Talán, Instant Classic 2023Raphael Rogiński „Talán”,
Instant Classic 2023
Już w trakcie pandemii w radiowej Dwójce można było usłyszeć pierwsze wersje tych utworów. Jak na standardy Rogińskiego praca nad albumem trwała zatem dość długo. „Mam zerową cierpliwość, jeśli chodzi o tworzenie i komponowanie. Nie mogę się doczekać wyniku. Przed pandemią nagrywałem płyty w maksymalnie dwa, trzy dni. W pandemii wszystko ciągnęło się w nieskończoność. Co prawda pomagało to w kontemplacji, ale chciałem proces nagrywania «Talán» przyspieszyć, on zaś nie przyspieszał. Postanowiłem zatem zwolnić, dać sobie szansę robienia czegoś innego niż tylko gra na gitarze i komponowanie” – opowiada gitarzysta. W rezultacie „Talán” jest w obszernej i wielowątkowej dyskografii Rogińskiego bodaj pierwszą w pełni autorską płytą. W przeciwieństwie do wcześniejszych nagrań, nie znajdziemy tutaj ani gości, ani bezpośrednich nawiązań do twórczości innych. Być może to właśnie dzięki temu nastrój intymności i zadumy, którego w nagraniach autora nigdy nie brakowało, staje się tu jeszcze bardziej namacalny i bliższy słuchaczowi. Tę bliskość można odczuć wręcz fizycznie, zakładając słuchawki. Nagranie zostało zrealizowane tak, jakby gitarzysta siedział tuż obok. Rogińskiemu szczególnie zależy, aby być jak najbliżej słuchacza, partnera w muzyce. Nazywa to „zaproszeniem do ogniska”. Można to rozumieć oczywiście wprost, ale metafora ogniska oznacza również wspólnotę ludzką. „Fascynuje mnie świat fizyczny i ludzka świątynia. Piękno świata, które daje nam codziennie nowe szanse. To, co chasydzi mówili pod górą Synaj, że codziennie masz szansę uczestniczyć w objawieniu. Odczytuję to jednak nie w kategoriach bóstwa, ale jako objawienie naszej mądrości, naszej wrażliwości i życia miłością, która jest najważniejszą wartością, jaką mamy, najbardziej mistyczną i najtrudniejszą do nauczenia” – deklaruje gitarzysta.


Na „Talán”, podobnie jak w przypadku poprzednich płyt, mamy do czynienia bardziej z impresją na temat basenu Morza Czarnego niż z jednoznacznym nawiązaniem do jego etnomuzykologicznych tradycji. Nie słychać tu świadomych, bezpośrednich odniesień ani do regionalnych gatunków, ani do tradycyjnych instrumentów. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że podświadomie majaczy w tych utworach coś znanego, charakterystycznego. Kiedy odsłuchuję natchniony melancholią „Electron” czy szumiący i zamglony „Flickering Grace”, czuję, że wystarczyłaby jedna zmiana ułożeń palców na strunach, aby z ich melodii wyłonił się chasydzki nigun. Albo inkarnacja saharyjskiego bluesa w „Listopadzie”, gdzie z takim wdziękiem i namaszczeniem dźwięki wybrzmiewają po sobie. Albo w „Night”, które z delty Dunaju odsyła mnie wprost do delty Missisipi. Pozwalam sobie nawet usłyszeć w repertuarze „Talán” echa tradycyjnej muzyki japońskiej, choć nie przypominam sobie, aby Rogiński sięgał kiedykolwiek aż tak daleko na wschód.

Rogiński wielokrotnie podkreślał, że jest muzycznym medium. Słuchając „Talán”, odnoszę wrażenie, jakby jego wieloletnie kulturowe odyseje sprawiły, że wszystkie estetyki, których smakował jako artysta i podróżnik, finalnie zakotwiczyły w jego krwiobiegu, przemawiając teraz jednocześnie i – co zdumiewające – harmonijnym głosem. Stało się tu zatem coś unikatowego, co najlepiej oddałby może niezgrabny oksymoron: „uniwersalna muzyka ludowa”. Została ona uszyta przez Rogińskiego z tradycji i historii, z miłości do żywiołów natury i ludzkich słabości. Wpisane są w nią nie tylko wiatr, piasek i pył, pustynia i step, morze i puszcza (kłania się Żywizna), ale też tęsknota wszelkich tułaczy, uchodźców, nomadów, wyjętych poza margines cywilizacji. Bardziej ludów niż jednostek.

Każdy dźwięk wydawany przez gitarę elektryczną Rogińskiego, uderzenia strun, naturalne rezonanse instrumentu, szumy wydawane przez stare efekty, wzmacniacze, lampy i zasilacze, a nawet pauzy i wybrzmienia wydają się na „Talán” wymedytowane. Urzekające jest to bogactwo harmoniczne, jakim emanuje nisko strojona gitara. A przy ogromnej wirtuozerii, z jaką palce muzyka poruszają się po gryfie, utwory wydają się proste i przenikliwe. Płyną spokojnym nurtem, pozostawiając słuchaczowi przestrzeń na wyciszenie i zadumę. Niekiedy jednak wzbierają i piętrzą się, jak w „Cliffs and The Sea”, ukazując drapieżny rewers mistycznej podróży, w którą zabiera nas kompozytor.

Wydaje się, że Raphael Rogiński ze swoją wrażliwością jakby zupełnie przez przypadek pojawił się w XXI wieku, który zamiast mistycyzmu proponuje mindfulness, zamiast uniwersalizmu – globalizację, zamiast humanizmu – antropocen. Nie sposób jednak doszukiwać się w jego postawie naiwności czy banału, o czym niezawodnie przypomina muzyka: natchniona, głęboka i szczera. Kiedy miałem może 16 lat, grałem z moim kuzynem. Byliśmy fanatykami różnych kultur, robiliśmy tipi na 40 osób, kolekcjonowaliśmy futra z różnych zwierząt, żeby się w nie przebierać, budowaliśmy igloo, spaliśmy w lesie. Mieliśmy też tradycję, że na Suwalszczyźnie, gdzie jeździłem od dzieciństwa, w kompletnej dziczy pływaliśmy łodzią po śródleśnych jeziorach. Dopływaliśmy do dzikich brzegów, puszczaliśmy na wodzie świeczki, przykrywaliśmy się tymi futrami, a ja grałem na cytrze. Mieliśmy poczucie bycia częścią jakiegoś wszechświata. I ta moja płyta też jest trochę o tym, że jesteśmy małą cząstką świata pod wielkim niebem gwiazd” – kończy rozmowę Rogiński. Słuchając „Talán”, można poczuć, że jesteśmy na tej łodzi razem.