Cromwell jak Beria?

Magda Heydel

Nagroda Bookera 2009: wybitna książka nieznanej w Polsce Hilary Mantel o Cromwellu to poruszająca odwagą i jasnością ocen powieść polityczna, demaskatorska panorama wielkiej gry

Jeszcze 4 minuty czytania

O powieści Hilary Mantel pisaliśmy wiele miesięcy temu w rubryce „JESZCZE NIE W POLSCE". Z okazji ukazania się przekładu Urszuli Gardner pt. „W komnatach Wolf Hall" (Wydawnictwo Sonia Draga) przypominamy tekst Magdy Heydel.

Jest rok 1535 w Londynie. Thomas Cromwell, jedna z najważniejszych i najbardziej wpływowych postaci w otoczeniu króla Henryka VIII, planuje kilkudniowy urlop. Spędzi go w Wolf Hall, siedzibie rodu Seymourów. Taki odpoczynek to dla niego nie lada luksus. Właściwie od roku 1500, kiedy po raz pierwszy widzimy Thomasa – wówczas piętnastolatka, cudem ratującego życie przed bezlitosną brutalnością ojca, kowala alkoholika, który kopie leżącego na podwórzu chłopca – o wolnych dniach nie było mowy. Trudno się zresztą dziwić: Cromwell, w tej chwili znajdujący się u szczytu kariery, jest jednym z głównych strategów wielkiej rozgrywki, która toczy się właśnie  na dworze angielskim.

Hilary Mantel, „W komnatach Wolf Hall”.
Przeł. Urszula Gardner. Wydawnictwo Sonia Draga,
Katowice 2010
Henryk VIII zrywa z Rzymem i mimo oporu całej niemal Europy, wyzwala się spod władzy papieża (Cromwell pamięta, żeby przy królu o papieżu zawsze mówić „biskup Rzymu”), ustanawia się głową Kościoła i konfiskuje mienie klasztorów. A przede wszystkim rozwodzi się i żeni ponownie. To właśnie jego prawa ręka, Cromwell, przyczynił się do uzyskania przez króla rozwodu z Katarzyną Aragońską, która przez dwadzieścia lat nie zapewniła mu męskiego potomka, i doprowadził do upragnionego małżeństwa władcy z piękną Anną Boleyn, na którą król miał oko już od dawna, podobnie jak ona od dawna miała oko na pozycję wpływowej monarchini, rozgrywającej partie i na wewnętrznej, i na europejskiej szachownicy. Nieco pewności siebie odbiorą jej wprawdzie niepowodzenia prokreacyjne: urodziła niestety córkę, przyszłą Elżbietę I, a następne dziecko poroniła, ale wciąż jeszcze będzie decydowała o życiu i śmierci. Nie bez jej nacisku upokorzono i ścięto Thomasa More’a, najzagorzalszego oponenta polityki królewskiej, osobistego wroga Cromwella.

Już za pięć lat błyskotliwa kariera królewskiego doradcy zakończy się na szafocie, gdzie trafi na polecenie tego samego Henryka VIII, bez prawa do procesu; w ostatnim słowie ponoć wyrzeknie się herezji i umrze jako katolik. Teraz jednak, parę godzin po egzekucji Thomasa More’a, kiedy planuje krótki urlop, jeszcze nie czuje się zagrożony, podobnie jak nie czuje, że młodziutka Jane Seymour, dziś dwórka królowej Anny, już za rok zajmie miejsce obecnej królowej, dla której – na okoliczność egzekucji w maju 1536 roku – z Calais sprowadzi się specjalnie kata-mistrza, aby pozbawił ją głowy jednym sprawnym cięciem miecza. Z pewnością nie wie także o tym, że sam odegra w tej zamianie miejsc – wciąż dla historyków zagadkowej – istotną rolę.

Hans Holbein Młodszy (1497/98–1543),
Thomas Cromwell”, 1532–1533, The Frick
Collection, New York
Na razie jesteśmy z Thomasem w gabinecie jego bogatego, wielkiego domu w Austin Friars – na ścianie portret gospodarza pędzla jego przyjaciela Hansa Holbeina oraz prezent od króla: arras, skonfiskowany poprzedniemu patronowi Cromwella, potężnemu (do czasu) kardynałowi Wolseyowi – i przyglądamy się, jak w lipcowy wieczór wpisuje w kalendarz plany podróży Henryka na najbliższe miesiące. Najważniejsze, żeby króla sprowadzić z powrotem do Londynu na początku października. A na pierwsze dni września – do Wolf Hall.

Powieść Hilary Mantel „Wolf Hall”, zdobywczyni prestiżowej brytyjskiej nagrody Man Booker Prize za rok 2009, to niesłychana podróż w czasy, które –  w przeciwieństwie do bohaterów czytelnicy wiedzą o tym doskonale – stanowią przełomową epokę w dziejach Anglii. Postaci Henryka VIII i jego sześciu żon stały się własnością kultury popularnej. Mantel jednak nie korzysta z gotowych sztanc, w centrum powieści stawiając postać, która w przyjętych narracjach historycznych niezupełnie bezpodstawnie uznawana jest za wcielenie zła, za cynicznego bezbożnika, pozbawionego skrupułów gracza politycznego i bezwzględnego oprawcę, dążącego do najwyższych urzędów państwowych dosłownie po trupach. Stephen Greenblatt w eseju poświęconym powieści Mantel powiada, że to tak, jakby opowiedzieć o okresie czystek stalinowskich z punktu widzenia Laurentego Berii.

Porównanie jest dość szokujące, tym bardziej że przy konstruowaniu postaci Cromwella na potrzeby powieści, Mantel nie korzysta z gotowych obrazów „jednej z najciemniejszych postaci dziejów angielskich”, jak określa bohatera „Wolf Hall” polski badacz kultury tej epoki, Przemysław Mroczkowski. Mantel tworzy swojego bohatera bez uprzedzeń, z całą uwagą, zrozumieniem, czułością i właściwie rodzajem podziwu, ale bynajmniej nie dlatego, żeby po jego stronie ustawiała sympatie w zakresie polityki historycznej, tak jak to bywało w skrajnie proreformacyjnych i antykatolickich ujęciach historyków-ideologów. Mantel, nie historyczka, ale pisarka i (co nie jest bez znaczenia) prawniczka, patrzy na Cromwella jako na człowieka, który ma swoją historię, osobiste doświadczenia i zranienia, który tworzy własną tożsamość, uczy się świata, starając się objąć go i przeniknąć, co udaje mu się dzięki nieprzeciętnej inteligencji, pracowitości i żywotności.

Wszystkie te cechy przydają się chłopcu, który ucieka z domu przed biedą i bezmyślną brutalnością sadystycznego ojca, dociera na kontynent, gdzie uczy się dosłownie wszystkiego: od żołnierki po subtelności flandryjskich tkanin, a nade wszystko osiąga niezwykłą biegłość w prawie i finansach oraz zawiązuje liczne przyjaźnie. Dwadzieścia siedem lat później jest znów w Anglii, jako prawa ręka kardynała Wolseya, wówczas jeszcze najpotężniejszego polityka w państwie i Kościele angielskim. Kariera Wolseya zakończyła się gwałtownie w roku 1529, kiedy poniósł porażkę w staraniach o unieważnienie małżeństwa Henryka z Katarzyną Aragońską. Cromwell, który do końca nie opuścił swego patrona, zyskał podziw króla, słusznie zdumionego skutecznością i niezwykłą racjonalnością pochodzącego znikąd prawnika. Czego nie dokonał potężny książę Kościoła, to udało się synowi kowala.

Postać Cromwella wyłaniająca się z prozy Mantel idzie na przekór nie tylko obrazowi stworzonemu przez historyków na podstawie dokumentów (zresztą powieść opiera się na gruntownej lekturze źródeł), ale i temu, który istnieje w świadomości popularnej. Widzimy bowiem nie bezwzględnego karierowicza, ale dobrego fachowca, który doskonale wywiązuje się ze zleconych zadań, osobę zrównoważoną, racjonalną, uczciwą, dobrego męża i czułego ojca, wrażliwego na cudze cierpienie, niedążącego do niczyjej krzywdy, nie bez szacunku odnoszącego się do cudzych poglądów i żałującego, że wybitne jednostki, zamiast zadziałać pragmatycznie i w odpowiednim momencie ugiąć się choćby na poziomie retoryki czy gestu, z uporem dążą do własnej śmierci. Właściwie przydałoby mu się trochę wad, jakaś słabość albo nieumiejętność. Wtedy byłby postacią jeszcze pełniejszą i bardziej wiarygodną.

Hilary Mantel, fot. John Haynes / HarperPressMożna się zastanawiać, czy nie mamy tu do czynienia z rewizjonistycznym obrazem historii prowadzącym do usprawiedliwiania czynów potwornych przez z jednej strony prywatne przeżycia bohatera („każdy ma swoją historię”), a z drugiej przez tak zwany kontekst epoki („w tamtym świecie tak było”). Porównanie z Berią czy innymi inżynierami wielkich przemian w dwudziestym wieku zabrzmiałoby wtedy naprawdę złowrogo. Oni także kiedyś byli dziećmi, może skrzywdzonymi, też byli dobrymi fachowcami, nierzadko ciepłymi ludźmi, słuchali Bacha i wiedzieli, że reformacji, rewolucji czy oczyszczenia świata dla rasy panów, nie można dokonać tak, by nie leciały wióry. Hilary Mantel nie miała jednak na celu ani prowokacji, ani rewidowania ocen – to nie jest rozprawa historyczna, lecz fikcja literacka. Mantel dokonuje w istocie nie eksperymentu w zakresie przepisywania dziejów, ale w tworzeniu powieści historycznej. I uzyskuje doskonały efekt.

Efektowi temu służy specyficzna konstrukcja książki. Ta sześćsetpięćdziesięciostronicowa opowieść napisana jest konsekwentnie w czasie teraźniejszym, co organizuje zarówno czasową, jak i przestrzenną strukturę tekstu. Czytelnik znajduje się wewnątrz wydarzeń, przygląda się im ze środka świata przedstawionego razem z głównym bohaterem, patrzy jego oczyma, słucha wraz z nim, ma dostęp do jego przemyśleń i jego wspomnień. Autorka po mistrzowsku korzysta z narracyjnych sztuczek. Ogromna powieść napisana została w większości zdaniami pojedynczymi, pozbawionymi ornamentów, które mowę żywych ludzi zamieniłyby w wytwór stylistycznej fabryczki. Konia z rzędem temu, kto znajdzie niekonsekwencję na poziomie konstrukcji obrazu: każda fraza bezbłędnie określa kierunek spojrzenia, wiedzę i niewiedzę uczestników sceny, ich emocje i napięcia między nimi. Każde zdanie do kogoś należy, nawet jeśli jest urwane albo pozornie wyjęte z kontekstu.

W całej narracji nie ma w ogóle relacji pośredniej i mowy zależnej, która wprowadzałaby element oceniający czy rozstrzygający, nie istnieje bowiem narrator zewnętrzny wobec zdarzeń, choć opowieść prowadzona jest w trzeciej osobie. To wzmaga jeszcze misterność konstrukcji świata przedstawionego, uświadamia czytelnikowi, że nawet do wydarzeń, w których jesteśmy, dostęp mamy tylko poprzez świadomość i język podmiotu, który, by rejestrować rzeczywistość, spogląda także na siebie z zewnątrz. Cromwell – przypomina nam Hilary Mantel – jest postacią napisaną, technika narracji wciąga nas w jego świat, ale zarazem każe nam niezmiennie czuć napięcie wynikające z dystansu.

Hilary Mantel

Autorka jedenastu książek, jest pisarką dotychczas w Polsce niepublikowaną i nieznaną. Prawniczka z wykształcenia, wiele lat spędziła w Botswanie i Arabii Saudyjskiej jako pracownik społeczny. Do Wielkiej Brytanii powróciła w połowie lat osiemdziesiątych, wtedy też zaczęła pisać. Jej debiutancka powieść, „Eight Months on Ghazzah Street” (1988), oparta na doświadczeniu życia w kraju arabskim, rozgrywa się w Dżeddzie i dotyczy konfliktu wartości między cywilizacją islamską i zachodnią. Kolejne powieści, jak „Fludd” (1989), rozgrywająca się w małej angielskiej wiosce i „A Place of Greater Safety” (1992), opowiadająca wydarzenia rewolucji francuskiej, były obsypane licznymi nagrodami. Wśród najważniejszych książek Mantel wymienić można „A Change of Climate” (1994), historię małżeństwa zmagającego się po latach z dawną tragedią; „An Experiment in Love” (1995), opartą na elementach autobiografii opowieść o ambicjach, zamierzeniach i planach trzech dziewcząt rozpoczynających studia w Londynie w roku 1970; „The Giant, O’Brien” (1998), historię człowieka, który pokazuje się jako wybryk natury. W roku 2003 ukazała się autobiografia autorki „Giving Up the Ghost: A Memoir” (2003), następnie powieść z gatunku czarnej komedii „Beyond Black” (2005), której bohaterką jest kobieta-medium. Obecnie Mantel pracuje nad książką „The Woman Who Died of Robespierre”, opartą na życiu Stanisławy Przybyszewskiej oraz nad ciągiem dalszym historii Thomasa Cromwella. Nagrodzoną Bookerem powieść „Wolf Hall” ma w Polsce opublikować wydawnictwo Sonia Draga.

W narracji Mantel do Cromwella zawsze odnosi się zaimek „he”, on. W ten sposób także na poziomie konstrukcji językowo-stylistycznych łączą się dwa porządki. Logiczne „ja” i narracyjne „on” są rewersem i awersem tej samej monety, bezpośrednia relacja z wydarzeń tu i teraz przenika się z historyczną relacją z wydarzeń odległych, w które wchodzimy na mocy potężnej iluzji stworzonej w powieści.

Jeden z krytyków stwierdził kiedyś, że Mantel jest niezdolna do napisania niedoskonałego zdania. „Wolf Hall” z pewnością potwierdza tę opinię, zwłaszcza że mamy tu nierzadko do czynienia z doskonałymi zdaniami-labiryntami. W scenach rozmów zapisanych częściowo w formie tradycyjnie wyróżnionego dialogu, a częściowo w mowie pozornie zależnej, zdarzają się nagromadzenia zaimków, wśród których trzeba, niczym nić Ariadny, uchwycić ten centralny, wobec którego ustawiają się wszystkie inne. Podobna rzecz dzieje się na poziomie imion własnych. Ciekawe, że nie tylko główny bohater nazywa się Thomas, ale i jego patron, kardynał Wolsey, i jego wróg More, i następca More’a na stanowisku Lorda Kanclerza Audley, i ojciec nowej królowej, Boleyn, i jej wuj, Howard, diuk Norfolku, i dworzanin-poeta Wyatt, i arcybiskup Canterbury Cranmer, i kilka pomniejszych postaci.

Dlaczego grubaśne tomiszcze, które jest panoramą nawet nie całej, a jedynie fragmentu epoki w historii Anglii, i to panoramą niekonkluzywną, zawieszoną, miałoby zainteresować polskich czytelników? Powodów jest wiele, a fakt, że książka daje obraz istotnego epizodu w dziejach całej Europy, jest z nich najniklejszy.

„Wolf Hall” jest nade wszystko niezwykle przekonującym i wciągającym światem, zrobionym z namacalnych detali, które obdarzone zostały wielką czułością, należą bowiem do czyjegoś, konkretnego życia. Smak krwi na rozbitej twarzy chłopca; żółty jedwab sukni zobaczonej po raz pierwszy Anny Boleyn; ciepła szyja konia w nocnej podróży do Yorku; litość dla królewny Mary, która niemal mdleje, bo ma miesiączkę, ale matka nie pozwala jej usiąść; wspomnienie widoku palonej na stosie heretyczki; drobne scenki w udziałem żony i córek, które niebawem staną się ofiarami letniej plagi gorączki – nic nie jest tłem, nic nie jest tylko streszczone, wszystko wydarza się żywemu człowiekowi, zostaje zauważone i zapamiętane. To niezwykła siła tej misternej prozy, pulsującej żywym, wielobarwnym językiem.

„Wolf Hall” to również wciągający obraz epoki historycznej. Jego wiarygodność jest paradoksalna, bo zbudowana nie na geście historyka-źródłoznawcy, ale na fikcji, domyśle wyrosłym ze studiów nad dokumentami historycznymi. To być może istota powieści historycznej – stworzyć świat, o którym czytelnik powie z przekonaniem: tak przecież mogło być, a może nawet: tak przecież być musiało. Jest to oczywiście zawsze uzurpacja ze strony pisarza, ale uzurpacja pożądana. Znajdujemy się tu jakby po drugiej stronie dyskursu historii, który, dążąc do stworzenia obrazu rzeczywistości przeszłej, chcąc nie chcąc wikła się we wzorce fabularne. Mantel, rezygnując z perspektywy zewnętrznej wobec zdarzeń, prowadzi swoją uzurpację odważnie i zadziornie, od wewnątrz doskonale ją uspójniając.

W ten sposób bardzo przekonująco utrzymane zostaje napięcie zawsze towarzyszące pisarstwu historycznemu: czytelnicy wiedzą, czym to się wszystko skończy i co będzie dalej, uczestnicy zdarzeń – nie. Ich decyzje i nierzadko drobne gesty czy słowa dopiero w oczach potomnych, którzy zajmą się opowiadaniem ich dziejów, nabiorą znaczenia przełomowego czy symbolicznego. Tymczasem po prostu się toczą, jeszcze nieuporządkowane, raczej na planie prywatnym niż na światowej arenie, są doświadczeniami pojedynczych ludzi, jeszcze nie elementami abstrakcyjnego wzoru historii. „Wolf Hall” jest na jednym ze swoich planów analizą granicy między tym co prywatne, a tym co publiczne, i ukazuje jak bardzo płynne są te kategorie, zarówno w perspektywie historycznej, gdzie ziarno codzienności, owe drobne wydarzenia, zamienia się w hipotetyczne przyczyny wielkich skutków, jak i w perspektywie zuniwersalizowanego losu człowieka, gdzie ulegają symbolizacji.

Poprowadzona od wewnątrz, z perspektywy uczestnika, re-kreacja sceny politycznej epoki Tudorów, jaką tworzy Mantel, oferuje czytelnikowi nie tylko możliwość uniwersalizacji czy alegoryzacji pewnych wydarzeń, ale, co ważniejsze i bardziej zaskakujące, okazuje się niezwykle aktualna dziś, bo poprowadzona jest z nowoczesnego punktu widzenia. Cromwell znajduje się w samym środku szesnastowiecznego świata Anglii, a jednak jest poniekąd człowiekiem z zewnątrz, przybłędą znikąd, nie łączą go z otoczeniem więzi rodowe ani matrymonialne, nie jest też dworzaninem ani księdzem, na dobrą sprawę nikt nie wie, skąd się wywodzi, jest relatywnie niezależny. To pomaga mu patrzeć na otoczenie wyjątkowo przenikliwie, konsekwentnie posługiwać się inteligencją i wiedzą, wobec czego wiele spraw okazuje się dla niego szalenie prostych w swej niedostrzeganej dla innych logice. W tym sensie Cromwell, który często dziwi się, dlaczego nikt przed nim nie wpadł na proste rozwiązanie (łatwiej załadować skrzynię na wóz, jeśli obrócić ją bokiem), wydaje się postacią na wskroś współczesną. Przypomina prawników-polityków, działających dziś na rzecz kształtowania świata, poza czy ponad poziomem obowiązujących wartości, lojalności czy dogmatów.

Powieść Mantel przeczytać można także jako studium jasności wzroku, który przenika dymne zasłony religijnych i państwowych rytuałów, rozróżnia pomiędzy retoryką w służbie ziemskich interesów a autentycznym zaangażowaniem w idee. To poruszająca odwagą i jasnością ocen powieść polityczna, która jednak nie jest cyniczna ani całkowicie ateistyczna, stanowi już raczej pozbawioną i pozbawiającą iluzji panoramę wielkiej gry. Jeśli nie czuć w niej cynizmu czy nihilizmu, to z pewnością znowu dzięki mistrzowsko wykorzystanemu chwytowi usytuowania perspektywy oglądu w głowie żywego i jednak należącego do swojej epoki człowieka, który szybko i przenikliwie myśli (stąd jego skuteczność), ale który dość dużo przeżył, by nie zapominać, że nie wszystko podlega racjonalnemu wyjaśnieniu.  

Na koniec jeszcze jeden wątek tej niezwykłej powieści, a mianowicie wątek kobiet. Bo przecież w centrum, wokół którego wszystko się kręci i od którego polityczne wydarzenia oraz ich konsekwencje rozchodzą się niczym kręgi na wodzie, znajduje się piękna i ambitna Anna Boleyn, o której rękę, a także resztę powabnego ciała, Henryk walczył przez parę lat z oporem całej Europy. U Mantel Anna jest przemyślna i dobrze zna stawkę, o którą gra. To ona pociąga za sznurki, a jej różowy paluszek, pieszczący kark króla w trakcie narady z Cromwellem, wskazuje kandydatów na szafot. W jej tle widzimy Katarzynę Aragońską – starą, niepotrzebną już żonę, odziedziczoną kiedyś po zmarłym bracie, która wciąż wierzy, choć już bez przekonania, że potężni europejscy poplecznicy zapewnią sukcesję jej córce, biednej, schorowanej Mary. To Katarzyna, dowiadujemy się z dworskich plotek, wciąż szyje koszule dla króla. Annie by to nawet przez myśl nie przeszło.

Oto więc sytuacja uniwersalna i odwieczna: młoda, płodna i atrakcyjna kobieta wchodzi na miejsce przekwitłej, nieciekawej i niepotrzebnej już żony. Prywatna tragedia i prywatne szczęście? Tak, ale nie wyłącznie. Anna zna swoją wartość, wie, jak ją zainwestować. Rozumie i przyjmuje bez złudzeń reguły gry: to nie jest gra w ciepłe uczucia. Dla niej miłość i szczęście to są karty, które należy zdobyć, a potem dobrze nimi zagrać. Anna złudzeń mieć nie może, raczej już powinna budzić je w innych graczach, zwłaszcza w królu. Nie widzimy jej prywatnego, przerażonego oblicza: w chwilach słabości – poronienie to tylko zakrwawione prześcieradła palone na podwórzu – po prostu na chwilę znika za kulisami. Tymczasem na scenie się pojawia już trzecia kobieta – to mała Jane Seymour, przemykająca po pokojach królowej Anny. Do Seymourów na krótki urlop wybiera się w początku września Thomas Cromwell.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.