„Chrzest”, reż. Marcin Wrona

6 minut czytania

/ Film

„Chrzest”, reż. Marcin Wrona

Jakub Socha

Trzeba uczciwie przyznać, że jest lepiej. Autor „Mojej krwi” tym razem lepiej trzyma w ryzach opowiadaną historię, odpuszcza sobie wizualne atrakcje, lepiej prowadzi aktorów

Jeszcze 2 minuty czytania


Zaczyna się mocno, bo od zbliżenia na rycinę Dűrera, na której Kain zabija Abla. Potem wchodzi życie i pojawia się woda. W tej wodzie, niespokojnej i nieczystej, jeden mężczyzna się topi, drugi idzie mu z pomocą, wyciąga go na brzeg i robi usta usta. W innym miejscu, o innej porze: ten sam mężczyzna, ten sam, który przed chwilą pokazywał, że wie, czym jest resuscytacja krążeniowo oddechowa, biegnie po torach, między pociągami, ktoś go ściga i w końcu łapie. To policja. Pies ujada, puszczają nerwy. Jeden but, potem drugi, i na glebę, i do suki, do więzienia. Cięcie, i wreszcie się naprawdę zaczyna.

„Chrzest”, reż. Marcin Wrona.
Polska 2010, w kinach 0d 22 października 2010
Po latach. Wybawiony, niejaki Janek, wraca z wojska i pierwsze kroki kieruje do swojego wybawcy, niejakiego Michała. Michał dom ma jasny i wysokie okna, ale w domu go nie ma. Janek ma ze sobą dwie flaszki wódki, ale to nic, jeszcze zdążą wypić. Na razie drzwi otwiera żona przyjaciela, piękna blondynka, i zaprasza do kuchni, daje zupy. Za ścianą kwili małe dziecko, w kącie zdycha duży pies. Oto scena. Rozegrają się na niej zdarzenia, które można było przewidzieć, mając w pamięci „Moją krew” – poprzedni film Marcina Wrony. Idzie to tak: mąż wraca, przyjaciele rzucają się sobie w ramiona, odbijają flaszkę, tańczą polską wersję tańca Haka wykonywanego przez nowozelandzkich rugbistów i idą na taras. Pod nimi miasto, obce i wyniosłe. Zaczynają gadać, od razu na poważnie. Żadnych tam „szumów, zlepów, ciągów”. Szybko pojawia się zasadnicze pytanie: czego chcesz od życia? Michał mówi o stabilizacji, Janek mówi, że chce się wkręcić do ekipy Grubego, warszawskiego gangstera, dla którego kiedyś pracował Michał. Zresocjalizowany bandyta odradza mu, proponuje coś innego: oferuje mu swoją żonę i swoje dziecko, sam bowiem wie, że jego koniec jest bliski – kiedyś zdradził bandę Grubego i teraz musi za to zapłacić, najpierw gotówką, a potem, gdy gotówka się skończy, własną głową. Co na to żona? Nikt jej nie pyta o zdanie.

Marcin Wrona zebrał za „Moją krew” ostre baty, dlatego tym razem postanowił wyprzedzić atak i sam się zinterpretować. W wywiadach opowiada, że nie jest szowinistą i że nie ma problemu z kobietami, co najwyżej mają go jego bohaterowie. Dalej mówi, że jego filmy krytykują chłodni krytycy, zimne, racjonalne szkiełka, zafiksowani na punkcie jakiejś teorii krytycznej, nie potrafiący odbierać już filmu inaczej niż mózgiem. Reżyser przyznaje uczciwie, że i on kiedyś tak miał, gdy studiował filmoznawstwo też nie potrafił inaczej, teraz jednak już wie, że gdyby kiedykolwiek przyszło mu znowu pisać o filmie, to patrzałby tylko sercem, a pisał tylko emocjami.

Powyższe słowa można traktować jako swoiste potwierdzenie tezy mówiącej, że autoreferencja jest jedną z tych rzeczy, które przynoszą współczesnemu człowiekowi najwięcej problemów. Gdyby Wrona tak bardzo nie starał się antycypować wydarzeń, wtedy nie mógłbym powiedzieć, że zadaje ciosy w powietrze i znacząco rozmija się z rzeczywistością. Nikt przecież nie zarzucał bokserowi z „Mojej krwi”, że jest szowinistą. To nie o niego chodziło. Szowinistyczna w tym filmie była kamera, to, w jaki sposób patrzyła na kobietą i jak ją w tym świecie ustawiała, czyniąc z niej a to przedmiot, a to dziwkę.

Tak samo jest w „Chrzcie”. Pal licho dwóch krewki gości, którzy bawią się żoną jednego z nich jak piłeczką, którą podają sobie z rąk do rąk, pal licho, że potrafią w niej dostrzec tylko „nietykalną oraz świętą”. Chodzi o to, że kamera też nie potrafi w niej dostrzec nic ponad to. W słonecznych kadrach, wzniosłych i czystych, Magda, żona Michała, jawi się jako prawie niepokalanie poczęta dziewica, prawie bóstwo, w które wierzy się i które kocha się prawdziwie po polsku: nawykowo, bezrefleksyjnie, egoistycznie. Jeśli zaś chodzi o emocje, cóż, nie powiem, żeby „Chrzest” nie wzbudził we mnie emocji, ale przecież tymi emocjami mnie nie sparaliżował i nie powstrzymał od pytań, chociażby takich. Jeśli filmy powinno się interpretować emocjami, to czy znaczy, że powinno się je także kręcić emocjami? Jak w takim razie rozumieć to, że swój najnowszy film Marcin Wrona wręcz zarzucił tropami kulturowymi i symbolami? Woda, Kain i Abel, wspomniany Dűrer, czyżby to też były emocje artysty? Bo mi wydaje się, że to dobrze przemyślany ruch, którym Wrona chce przysłonić to, czego w jego prościutkiej historyjce o dwóch złodziejach, wędkarzach i bandytach naprawdę nie ma. Michał i Janek nie są bowiem synami biblijnego Adama i Ewy, są tylko adoptowanymi przez polski film dziećmi amerykańskiego kina gangsterskiego.

Pomijając jednak wszystkie wady kolejnego filmu Wrony, filmu napuszonego, nieszczerego, zakleszczonego w trywialnych obrazach kobiecości i męskości, spełniającego niejako sen kolegi mojego kolegi z bloku, który zapytany, jak sobie wyobraża idealny świat, odpowiadał dziarsko: „Siedzę na ławeczce. Faja w jednej ręce, w drugiej piwo, między nogami panna, a dookoła koledzy”, trzeba uczciwie przyznać, że jest lepiej. Autor „Mojej krwi” tym razem mocniej trzyma w ryzach opowiadaną historię, odpuszcza sobie wizualne atrakcje, pewniej prowadzi aktorów.

Najciekawsze jest jednak to, co na marginesie. „Chrzest” może trochę mimochodem ujawnia rzecz arcyciekawą: brak słownika. Gesty i frazy bohaterów Wrony są zawsze zapośredniczone, żałosne, wybrakowane. Janek i Michał żyją w jakimś paranoicznym przekonaniu, że jeśli nie będą powtarzać „Chłopców z ferajny” i innych amerykańskich gangsterów, to będą nikim. Są sparaliżowani, nie potrafią znaleźć innego języka, którym mogliby się posługiwać w kontakcie ze światem, który pozwoliłby im wyartykułować ich własną prawdę. Są samotni, bo wierzą, że zrozumieć może ich tylko ktoś taki, jak Robert DeNiro. Są przegrani, bo wiedzą, że prawda Roberta DeNiro nigdy nie będzie ich prawdą.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.