Płaszczyzny i drzazgi.  Kino Atoma Egoyana
„Chloe” reż. Atom Egoyan. Kanada, Francja, USA 2009

Płaszczyzny i drzazgi.
Kino Atoma Egoyana

Jakub Socha

Świat w kinie Atoma Egoyana jest dziwnym miejscem, groźnym i pomieszanym, zburzonym porządkiem, w którego gruzach ludzie  stąpają po cienkiej linie rozpiętej między normalnością a szaleństwem. Do kin wchodzi jego najnowszy film „Chloe”

Jeszcze 2 minuty czytania

Świat w filmach Atoma Egoyana wydaje się być strasznie mały. Każdy tu może wejść z butami w czyjeś życie. Wszyscy na wszystkich wpadają. Przypadek to czy przeznaczenie, błąd w systemie czy zbieg okoliczności, incydent czy wydarzenie? – Egoyana nie zajmują tego typu pytania, a już na pewno nie jednoznaczne odpowiedzi. Nie bawi się w czarne i białe, nie jest manichejczykiem ani lingwistą. Desygnaty i różne rodzaje słów są dla niego mniej ważne; ludzie ze słowami sobie jeszcze radzą, to z czym innym mają problem. Najważniejsze jest spotkanie, zderzenie z czyjąś historią, wrażliwością, z czyimś lękiem, które zazwyczaj wywraca świat do góry nogami.

„Chloe” reż. Atom Egoyan. Kanada, Francja,
USA 2009, w kinach od 12 listopada 2010
W „Chloe” Catherine spotyka tytułową bohaterkę w restauracji, a ściślej w restauracyjnej łazience, szybko spostrzega, że dziewczyna pracuje tuż obok jej gabinetu lekarskiego – Catherine widzi ją z okna, potem umawiają się w sprawach biznesowych. Tak wszystko się zaczyna. W „Ararat” David, oficer służb celnych, zatrzymuje na lotnisku Riffiego, młodego chłopca, pracującego przy tym samym filmie, przy którym zatrudniony jest Ali – partner syna Davida, Philipa. Philip zaś pracuje w muzeum, w którym kuratorem jednej z wystaw jest Ani, matka Riffiego. Do muzeum zaglądali wcześniej Riffi, Ali, a także Celia, przyrodnia siostra Riffiego, która podczas jednej z wizyt postanawia zniszczyć ulubiony obraz Ani, przed czym powstrzymuje ją Philip. Skomplikowane? Zagmatwane? Idźmy dalej. W „Klubie Exotica” Thomas Pinto, właściciel sklepu zoologicznego i przemytnik, po nocy w operze wraca do mieszkania pełnego nielegalnego towaru z młodym facetem, który okazuje się być strażnikiem celnym na lotnisku, tym samym, który kilka godzin wcześniej obserwował go zza weneckiego lustra. Następnego dnia dochodzi do kolejnego spotkania: do sklepu Thomasa przychodzi Francis Brown, inspektor finansowy, który szybko orientuje się w jego oszustwach. W zamian za milczenie przemytnik ma spełnić jego prośbę. Thomas ma iść do klubu erotycznego i poprosić o taniec Christinę, dziewczynę, która co noc tańczy dla Francisa, a kiedyś opiekowała się jego zmarłą córką i jako pierwsza odnalazła jej ciało.

Podobnych sytuacji, w których dwójka nieznanych sobie ludzi wpada na siebie, by potem przez chwilę iść tą samą drogą – choć nie do końca wiadomo gdzie – jest u Egoyana mnóstwo. Walka ze sobą i ze światem jest tu zawsze jednocześnie ruchem ku innemu człowiekowi, pokracznym i niepełnym, nigdy nie przynoszącym satysfakcji, rzadko ukojenie. Bohaterowie autora „Chloe” w pewnym sensie specjalnie stają w ulicznym korku, by choć przez chwilę poczuć, że nie są sami. Wielu z nich to wampiry, zmuszone żyć czyimiś emocjami, czyimś bólem – by w ogóle coś poczuć. Noah, tytułowy „Likwidator”, pracownik firmy ubezpieczeniowej, pasożytuje na dramacie swoich klientów, ofiar katastrof. Niby troszczy się o nich, znajduje mieszkania zastępcze, ale potem spędza z nimi całe dnie, wchodzi do ich łóżek, je z nimi śniadania, pociesza. Jest w tym coś żałosnego i perwersyjnego. Joe z „Podróży Felicji” jak sęp krąży w swoim samochodzie po miasteczku i szuka kobiet tak samo samotnych jak on, z którymi będzie mógł porozmawiać o związkach i szczęściu, tak jakby cokolwiek na ten temat wiedział. Mitchell Stevens, prawnik ze „Słodkiego jutra”, przyjeżdża do małego miasteczka, żeby namówić rodziców, którzy w wypadku autobusu szkolnego stracili swoje dzieci, na pozew zbiorowy. Podnieca go tragedia, pała żądzą zemsty, zupełnie jakby chodziło o jego dziecko (jego córka żyje, ale jest narkomanką). Chloe też próbuje ogrzać się przy nieswoim ognisku, stara się wedrzeć na siłę do rodziny Christine, tworzy kolejne fikcyjne opowieści, byle tylko być bliżej niej, byle tylko pożyć choć przez chwilę jej zmarnowanym, smutnym życiem. Tego typu batalie kolejnych bohaterów nie mogą przynieść nic dobrego, bo, jakby powiedział Houellebecq, „poszerzenie pola walki odbywa się w próżni”. Prowadzi się je tylko po to, by zagłuszyć i zapomnieć.

„Adoration” reż. Atom Egoyan. Kanada 2008Rzeczywistość u Atoma Egoyana przypomina gąszcz, w którym wszystko splata się ze sobą, z którego ciężko się wyrwać, a jeszcze ciężej się w nim odnaleźć. Najnowszy film Eoyana, „Chloe”, nie jest tu zbyt reprezentatywny, to dość konwencjonalnie opowiedziany thriller egzystencjalny, ale nawet tu piętrzą się fikcje, ludzie rozdwajają się i potrajają w rolach, które narzuca im rzeczywistość i które sami sobie narzucają. W najlepszych i najważniejszych utworach Kanadyjczyka, takich jak „Ararat”, „Słodkie jutro”, „Klub Exotica”, „Adoration”, „Likwidator” nawarstwienie jest jeszcze intensywniejsze. Egoyan buduje wielopoziomowe budowle, ich piętra przemieszczają się, płaszczyzny zachodzą na siebie, pojedyncze kadry wytrącają widza z równowagi. Chłopiec gra na skrzypcach w wielkiej hali pełnej marihuany, mężczyzna otwiera okno i zaczyna strzelać z łuku w noc, inny mężczyzna trzyma w jednym ręku małe dziecko, a w drugim zimny nóż, kobieta w Hidżabie z tkaniny i stali podchodzi do szopki betlejemskiej zrobionej z tektury – takich obrazów u Egoyana jest sporo. Wszystko nierealne, surrealistyczne i niepokojące. Świat jest dziwnym miejscem, groźnym i pomieszanym, zburzonym porządkiem, w którego gruzach ludzie ciągle stąpają po cienkiej linie rozpiętej między normalnością a szaleństwem.

W filmach Egoyana nieustannie coś się miesza: jeden narrator walczy z drugim o to, który lepiej opowie swoją prawdę, przeszłość jednej osoby przegląda się w przeszłości innej, z jednej retrospekcji przenosimy się do drugiej, dotyczącej jeszcze odleglejszych czasów. Gdzieś mignie przez chwilę poboczny bohater, który nagle stanie się równoprawną częścią opowieści, a nie jedynie kontrapunktem. Kolejni ludzie nieustannie grają, tworzą fikcyjne scenariusze, nagrywają filmy, wgapiają się w telewizyjne obrazy – lustra, w których się przeglądają, a które niekiedy stają się jedyną formą rzeczywistości, nierzadko także pancerzem; kamera skutecznie odgradza od świata, a tych, którzy są filmowani, zawsze sprowadza do roli bezpiecznych przedmiotów. Simon, nastoletni bohater „Adoration”, pisze fikcyjną opowieść o zmarłej matce i zmarłym ojcu, następnie sprzedaje ją swoim kolegom jako prawdę i prowadzi przez internet niekończące się rozmowy o tragicznym losie rodziny – zlepku jego własnych wspomnień i strachu przed terroryzmem podsycanego przez media. Równocześnie cały czas trzyma w ręku kamerę, którą w końcu spali w akcie oczyszczenia. Joe z „Podróży Felicji” wolny czas spędza na wpatrywaniu się w mały telewizor, obserwuje swoją matkę i siebie sprzed lat, gdy jako mały chłopiec pojawiał się gościnnie w jej programie kulinarnym. Wreszcie fotograf z filmu „Calendar” pomiędzy kolejnymi nieudanymi randkami bez przerwy powraca do starych taśm, pamiątek z podróży po Armenii z kobietą, która odeszła już dawno temu.

Praktycznie każda z tych alternatywnych opowieści odsyła do rzeczywistości, której – tak jak bohaterki „Calendar”, granej przez żonę i muzę Egoyana, Arsinee Khanjan – nigdy nie było lub już nie będzie. Do tego samego porządku należą dziwne, wizyjne sceny ze „Słodkiego jutra” i „Klubu Exotica”, powracające co jakiś czas i wciskające się w strukturę filmu. Obrazy jak drzazgi. Na jednym widzimy dwoje ludzi, leżących w słonecznym pokoju na materacu, między nimi leży dziecko; na drugim zaś pojawia się grupa ludzi, która sunie zielonym wzgórzem, pokonuje kolejne zielone pola. Z czasem tajemnica się wyjaśnia. Pierwsza scena przywodzi na myśl dzień, w którym maleńka córka Stevensa, pogryziona przez pająki, znalazła się po raz pierwszy na granicy śmierci; druga odnosi się do dnia, kiedy znaleziono martwe ciało córeczki Francisa.

„Gdzie leży prawda” reż. Atom
Egoyan
. Kanada, Wielka Brytania,
USA 2005
Przeszłość patrzy nieustannie bohaterom Egoyana w oczy, a pamięć wydaje się być jego najważniejszym tematem, wręcz obsesyjnym, powracającym praktycznie w każdym filmie. Nie jest to jednak pamięć, która ocala dni, oczyszcza głowę, buduje tożsamość, tworzy ze wspomnień spójną i prawdziwą historię, w której jest jakiś konkretny początek i są jakieś konkretne punkty węzłowe, kulminacje. Nie jest to także pamięć, której jedyną rolą jest budowanie wyłącznie kolejnych fikcji, skazująca człowieka na nieustanne mierzenie się z pytaniem: „czy rzeczywiście tak to wszystko było?”. Pamięć ma inną fukcję u Egoyana – jest drzazgą, jak najbardziej realną, bo wywołującą ból, bez chwili wytchnienia jątrzącą ranę, tę jedną, konkretną, choć niekoniecznie związaną z jedną osobą. W „Słodkim jutrze” będzie wciąż odsyłała do wypadku autokaru z dziećmi;  w „Adoration” do śmierci rodziców Simona, którzy zginęli w wypadku samochodowym, a nie w zamachu terrorystycznym; w „Klubie Exotica” do śmierci jedynej córki Francisa. Liczmy dalej: w „Likwidatorze” cierniem będzie spalony dom, w którym mieszkała partnerka Noah; w „Ararat” zagłada Ormian; w „Gdzie leży prawda” śmierć młodej studentki; nawet w „Chloe” znajdziemy podobne natręctwa. Christine prześladuje świadomość tego, jak kiedyś wyglądał jej związek i tego, jak bardzo postarzało się jej ciało.

Czy z mroków pamięci jest jakieś wyjście? To trudne, szczególnie wtedy, gdy mrok okazuje się być najbardziej realną spośród rzeczy, które pozostały człowiekowi, rzeczą, która paraliżując, równocześnie trzyma na ziemi. Czasami wydaje się, że tylko pamięć jest odpowiedzią na rozpaczliwe pytanie Francisa: „Jeśli nie ty prosiłeś się na ten świat, to kto prosi cię byś w nim został?” (Kto prosił? Zmarli – żywi powinni być ich strażnikami). Czasami jednak pojawia się jakaś możliwość wyjścia – dzięki ludziom. Mało kto we współczesnym kinie podejmuje temat spotkania równie wnikliwie i traktuje je tak poważnie jak Atom Egoyan. Jego bohaterowie desperacko poszukują bliskości drugiego człowieka, choć nie wiedzą jak i nie wiedzą czy jeszcze potrafią się zdecydować na coś takiego jak bliskość; wiedzą jednak, że sami nie zdołają ułożyć się z przeszłością, podleczyć zbolałej pamięć, przepracować żałoby. Żeby się uratować, muszą otrzeć się o śmierć, jeszcze raz wejść do ciemnego nurtu przeszłości, komuś opowiedzieć o swojej traumie. Ktoś musi tej opowieści wysłuchać.

legend