Nie wiecie nawet połowy

Jakub Socha

Gdyby szukać dla pisarstwa Kazuo Ishiguro odpowiednika na półkach w piekarni, byłby to staroświecki, dobrze wypieczony chleb baltonowski

Nie wiecie nawet połowy

Jeszcze 2 minuty czytania

Nie wiecie nawet połowy

Żadnych napisów początkowych, które wprowadzają w świat. Żadnych informacji o tym, który mamy rok, ani o tym, ile minęło lat od tego, jak... Nic o asteroidzie, obcych, efekcie cieplarnianym, buncie maszyn. Cisza w temacie ekspansji, eksplozji, najazdów, kształtu świata, sił nim rządzących, dni pozostałych do katastrofy. Nie ma napisów i nie ma planu ogólnego, który po tych napisach zazwyczaj następuje, podnosi się kurtyna i widz dostaje po oczach: leci prosto na niego podniebna taksówka, ludzie spacerują przezroczystymi chodnikami między różowymi chmurami, cybernetyczny słoń na parkingu przed sklepem, na niebie wyświetlają się wartości z Chińskiego Indeksu Giełdowego. Tu nic nie bije po oczach, choć wiadomo, że jesteśmy w przyszłości. „Klara i słońce”, najnowsza powieść Kazuo Ishiguro, zaczyna się w na pozór zwyczajnym sklepie w śródmieściu. Witryny. Ekspedientka. Klienci. I słońce, które krąży po niebie i zależnie od godziny zagląda do tego albo innego okna. Oświetla produkty i ładuje ich baterie. W sklepie sprzedają roboty. Narratorka, tytułowa Klara, jest właśnie takim robotem i czeka, aż ktoś ją kupi. 

Kazuo Ishiguro, „Klara i słońce”. Przeł. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, 320 stron, w księgarniach od marca 2021

Ishiguro lubi się chować za takimi postaciami. Nie wytrąca jej z rytmu, nie wyskakuje przed szereg, nie pokazuje, że wie więcej niż ona. Klara potrafi się uczyć i sporo rozumie, ale nigdy nie odzywa się niepytana. Trzyma się tego, co widzi i w czym bierze udział – gdy już zostanie kupiona i zabrana ze sklepu, głównie krząta się po domu, czasami wychodzi na powietrze. Inaczej niż w dostępnym na Netflixie rosyjskim serialu „Lepsi niż my”, w którym roboty chodzą po leki, wyciągają trupy z zamrażarek w prosektorium, są seksualnymi niewolnicami, zabójcami na zlecenie, w książce noblisty roboty służą po prostu jako zabawki dla dzieci. Są różne modele, te starsze i nowsze, jedne mają lepsze procesory, inne wykazują się większą intuicją. Ishiguro nie wdaje się w technikalia, nie zarzuca nas specjalistycznym językiem, który sprawia, że czytelnicy odpadają od s.f. Jego najnowsza powieść to bajka opowiedziana przez robota, wyjątkowo uprzejmego. Nikt tu nie zawraca sobie głowy słynnymi wymyślonymi lata temu przez Asimova przykazaniami, które głosiły, że robot musi być człowiekowi posłuszny i nie może działać na szkodę ludzkości, że w sytuacji zagrożenia powinien przede wszystkim chronić ludzi, a dopiero potem siebie. Klara jest robotem tak przyjaznym i tak dobrze wychowanym, że trudno w ogóle pomyśleć, że mogłaby komukolwiek wyrządzić krzywdę. 

Ishiguro lubi formułę opowieści snutej przez kogoś, kto patrzy z zewnątrz, z dystansu na świat ludzi. W jednej z jego najlepszych powieści, „Nie opuszczaj mnie”, narratorką była Kathy – klon wspominający przyjaźń z dwójką zmarłych już klonów. Jej akcja też rozgrywa się w świecie przyszłości, który tylko tym się różni od naszej teraźniejszości, że hoduje się w nim klony na części zamienne. Ishiguro to nie ten rodzaj pisarza, który zasypia ze słownikiem wyrazów obcych pod poduszką czy z czołem na klawiszu „del”, którym wyrąbywałby z tekstów wszystko, co niezbędne. Nie upaja się własną erudycją, nie znosi go w kierunku dygresji, nie gada za dużo, w ogóle nie ironizuje, wierzy w suspens. Nie dziwi wcale, że filmowcy go uwielbiają – Ishiguro dramaturgicznie prowadzi ich za rękę, ale równocześnie daje dużo swobody w budowaniu świata. Na jednej z ostatnich stron „Nie opuszczaj mnie” Kathy opowiada, jak podczas spaceru nad morzem zauważyła na niebie ptaki. Ptaki, nie jakiś konkretny gatunek. Potem porywa ją obraz morza wyrzucającego na brzeg śmieci, te wszystkie śmieci, które zgromadziła w trakcie swojego życia; jakie to śmieci, pozostaje tylko się domyślać. Gdyby szukać dla pisarstwa Ishiguro odpowiednika na półkach w piekarni, byłby to staroświecki, dobrze wypieczony chleb baltonowski. Narrator rzuca na przykład, że coś ważnego zdarzyło się na jednym takim parkingu, to tu ktoś komuś coś ważnego powiedział. Potem jest cięcie na złapanie oddechu, nowy rozdział. Narrator teraz nieznacznie cofa się w czasie, żeby zarysować, jak w ogóle doszło do spotkania na parkingu, potem ujawnia, czym była ta ważna rzecz. Prostota i elegancja tych chwytów są prawie rozczulające.

Tak jak Kathy, Klara pozbawiona jest wszystkich danych, jej perspektywa została zawężona. Gdy już zostanie kupiona, zdarzy się jej spędzać godziny w schowku na miotły. Ani jedno, ani drugie miejsce nie jest doskonałym punktem obserwacyjnym, ludzie nie mówią też wszystkiego, nierzadko ściszają przy niej głos. Klara, doskonała maszyna obliczeniowa, konstruuje sobie świat z rozrzuconych kawałków. A to jest świadkinią rozmowy dwojga dorosłych, w której jedno drugie nazywa faszystą. A to ktoś opowiada przy niej, że wybrał życie we wspólnocie białych, uzbrojonych mężczyzn. A to ktoś obwieszcza, że najlepsze opiekunki ciągle można znaleźć w Europie. Uczestniczy w spotkaniu tuningowanych genetycznie dzieci. Rusza na przejażdżkę nad wodospad z kobietą, która domaga się, żeby udawała jej córkę. Słyszy, że planeta umiera, ale nie dowiaduje się, kiedy umrze. Uparcie milczy na temat tego, kto jest obecnie u władzy i czego ludzie dzisiaj najbardziej się boją. Niczemu się nie dziwi, nie daje się porwać emocjom, chociaż mówi nieraz dziwne rzeczy. Ishiguro potrafi złapać charakter postaci w małym geście, oddać zeitgeist w drobnym epizodzie, a potem zmienić nastrój jedną sceną obiadu w knajpie, w trakcie której oczy robota mimowolnie podążają za kobietą siedzącą w samotności przy stoliku. Klara złapie ten przypadkowy obraz, a potem w odpowiednim momencie użyje w swojej historii, zupełnie jak pisarka.

Pojawia się w tej powieści strach przed odczarowanym światem, który w całości zostanie rozpisany na liczby, uosabiany przez inżyniera, ojca chorowitej dziewczynki, który mówi w pewnym momencie: „Pragniemy wierzyć, że w każdym z nas jest coś nieuchwytnego. Coś wyjątkowego, co nie podlega transferowi. Dziś wiemy jednak, że nic takiego nie istnieje. Ty też to wiesz. Ludziom w naszym wieku trudno się z tym pogodzić. Ale musimy to uznać. Nic tam nie ma”. Ishiguro interesuje jednak coś zgoła innego – na ile wyjątkowość Klary jest owocem tego, że stworzyli ją ludzie. I czy rzeczywiście, gdyby ją otworzyć, okazałoby się, że w środku nic nie ma?

Klara zachowuje się nierzadko tajemniczo, nielogicznie. Zaklina rzeczywistość. Jak to w bajce, znajduje swojego boga i swojego smoka. Z tym pierwszym negocjuje, że jak zgładzi tego drugiego, to ten spełni jej życzenie. Gdy wypełnia swą misję, gdy jej modlitwy zostają wysłuchane, nikt, żaden człowiek nie zadaje głośno pytania o to, co to mogło być – błąd w systemie, przypadek, zwyczajne przekroczenie punktu krytycznego czy może właśnie owoc ofiarowania. Gdy dobiega końca misja narzucona jej przez ludzi, zostaje wyrzucona na śmietnik, jak niepotrzebny przedmiot, prawie jak klony w „Nie opuszczaj mnie”. W tamtej powieści to, co działo się z bohaterami, chwytało czytelników mocniej za serce, bo klony od ludzi dzieli jednak mniej niż roboty. Ich ból wydawał się bardziej rzeczywisty, ich koniec drastyczniejszy, bo zwyczajnie nieodwołalny. Matka chorowitej dziewczynki mówi w końcowej partii nowej książki Ishiguro, pierwszej, którą napisał po otrzymaniu Nobla: „Klarę zostawcie w spokoju, pozwólcie jej powoli przeminąć”. Skoro jednak Klara napędzana jest przez słońce, przeminie dopiero wtedy, gdy ono, można zakładać więc, że później niż ludzie. A zatem czy nie jest tak, że Ishiguro chodzi tak naprawdę o to samo co bliżej mi nieznanej osobie, która pod mostem nad Wisłą zostawiła kiedyś taki napis: „Jeśli roboty będą mogły żyć wiecznie, to co powstrzyma nas, żebyśmy nimi zostali?”.