Jeszcze 3 minuty czytania

Olga Hund

ZA DARMO: Początek

Olga Hund

Olga Hund

Poszukam różnych atrakcji za darmo. Będę się bawić niewielkim kosztem. Ja nie z tych, co lubią drogie rozrywki. Drogie rozrywki muszę odchorować. W niedzielę kupiłam w Żabce makaron za 6,50, do dziś o tym myślę

Ludzie mają swoich fryzjerów, swoje dentystki, prawniczki, ja mam swojego komornika. Śnił mi się ostatniego tygodnia sierpnia, w końcówce tego prawdziwego lata, które kończy się wysłaniem dzieci do szkół. Stał przede mną w tym śnie i gadał. Najpierw tak: „wrzesień to roku jesień”. Zdziwił się, że nikt takiego powiedzenia jeszcze nie wymyślił, przecież jest prawdziwe i się rymuje. To ja już wiedziałam, że to nie będzie zwykła gadka typu: „Pani Olgo, proszę się nie rozłączać”. 

Ja sobie tego nie wymyśliłam. Że trzeba się przygotować na najgorsze, każdego września. Jest chłodno, a będzie coraz chłodniej. Jeśli pojawia się jakiś powód, żeby wyjść z domu późnym wieczorem, to są to już raczej zapomniane zakupy albo wysikanie psa niż posiedzenie przed blokiem, bo upał zelżał. Za miesiąc czy półtora zacznę się zastanawiać, czy moją kurtkę zimową da się jeszcze zszyć. Powinnam myśleć o tym już w marcu, kiedy kurtki nawet w second handach są tańsze. Powinnam żyć w wiecznym strachu planowania, właśnie tak się oszczędza pieniądze. Za takie coś pochwaliłby mnie mój komornik.

Ich jest może więcej niż jeden, nazwiskiem podpisują się dopiero na zajęciach komorniczych. Teraz już wiem, z kim mam do czynienia, ale na samym początku myślałam o nich „komornicy” – jak nazwa kapeli bigbitowej. Znani są z tego, że dokuczają wszystkim po równo. Tym, co zasłużyli, tym, co mniej, i tym, którym w życiu powinęła się noga. Wiem o jednej osobie, wtedy w uzależnieniu, która chodziła i brała kredyty, nierzadko nietrzeźwa, nierzadko po kilka w tym samym banku, gdy pierwsze nie zostały jeszcze spłacone. Pytali: gdzie pani pracuje i ile zarabia. Ona się rozsiadała, żałowała, że nie częstują czymś mocniejszym. Chcą państwo dłuższą czy krótszą wersję? Kim ona w tych chwilach nie była, ile nie zarabiała. Splendor. Dawali. Cudze pożyczki, cudze mandaty. To nawet nie zawsze były kredyty dla tych, którzy muszą je teraz oddawać. 

Sen. „Jeszcze jest lato, po zimie rzucę to wszystko w cholerę i wyjadę” mówi. Jest hersztem tej bandy, która nęka mnie esemesami, proponując ugody i życząc w wiadomościach wesołych świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, spędzonych w gronie rodzinnym. Dzieje się tak od lat. Gdy idę do parku posiedzieć na ławce, oni włączają bazę danych, wyciągają telefony i dzwonią lub piszą, udając przyjaciół. Jeszcze nie wszystko stracone, tylko jeden esemes może zmienić pani sytuację, stukał na klawiaturze. Ale we śnie jest inny: mówi nie jak kaznodzieja, którym nigdy nie był, ale jak człowiek w końcówce lata, który czuje, że nie wypoczął: „Wszystko to są dobrzy ludzie, może źle ich osądziłem. I: ja wiem, że to nie twoje długi, nie twoja wina, ale co robić”.

Panuje w tym śnie dziwna, leista atmosfera. Blade słońce rzuca cień herszta na drogę tak pylistą, że trudno uwierzyć, że znajduje się w mieście. W niego mi też trudno uwierzyć. „Dlaczego dzieci mają spłacać długi rodziców i fizycznie i że tak powiem, metaforycznie” – gada on, a jego cień lekko drży. W uchu ma drobny perłowy kolczyk, jak zapowiedź zmian. Przez te wszystkie lata nigdy nie miał na sobie nic błyszczącego, tylko czerń w macie.

Sen. Stoi na tej zakurzonej ścieżce, w tle dzieci idą za rękę, już też zadłużone, za nimi ptaki na drutach, osobno. Pod prąd dorośli idą do pracy. Spokojne miasto. Przeprowadziłam się tu pół roku temu. „Szybko cię znalazłem, prawda?”.

Zresztą. Nie trzeba mieć długów, żeby bać się tej zimy. Tegoroczny wrzesień niesie ze sobą nie tylko znajomą nostalgię za niewykorzystanym latem, ale i większą niż zwykle grozę. W naszej kamienicy pali się w piecach. Rok temu mój sąsiad piętro niżej zniknął nagle w listopadzie i pojawił się w lutym. Ze wstydem przyznaję: myślałam, że siedzi. Ale on wrócił radosny i zaprosił mnie na swój ślub. W zimie wyemigrował na Chojny, mieszkał kilkanaście minut rowerem dalej, u znajomych z centralnym ogrzewaniem. Podczas zeszłej zimy brykiet zdrożał dwukrotnie. Możliwe, że to ostatni raz, kiedy mógł uciec przed swoim zimnym mieszkaniem, bo teraz podobno „Polska musi być ogrzana”. Co jeszcze nam grozi? 

„Mówisz, że po zimie wyjeżdżasz. Co będziesz robił jesienią?”. Pytam.

Herszt sięga do kieszeni, wyjmuje drobne monety i pomięte dwudziestozłotówki. Przygląda im się wzrokiem ochroniarza, lekko unosi górną wargę, odsłania zęby. Trwa to tak długo, że prawie się budzę.

„Jeszcze poplądruję. Pozbieram od was pieniądze. Ale to już ten ostatni raz.”
W ręce bez pieniędzy trzyma szklankę z grubego szkła, rozchlapuje z niej coś, chyba gin. Paznokcie ma brudne. „Cholera, jeszcze tylko ta jesień, zima, zarobię na bilet do Nowego Jorku i spadam stąd, z tej parszywej roboty. Pojadę konno na południe, poszukam schronienia, założę ranczo z bydłem rogatym. A niech mnie, nie nazywam się komornik, jeśli to nie jest czas na moje marzenia. To nie są źli ludzie”.

Kiwam głową, nie byli, nie są. 

„Możliwe, że pierwsze trzy plony mi się spalą, pierwsze trzy mioty czegoś urodzą martwe, wejdę w zatarg z jakimś Gonzalesem. Godzę się z tym i pogodzę się ze wszystkimi klientami, po wszystkim (kładzie rękę na sercu). To nie są źli ludzie. Słyszała pani, że to może ostatnie takie chłodne lato, szukała już pani schronienia?”.

(Tak, ja też czytałam ten nagłówek: „Być może to ostatnie takie chłodne lato w naszym życiu”. Słońce odbijało się od ekranu telefonu i wypalało mi oczy. Jechałam pociągiem, naprzeciwko mnie kilkuletnia dziewczynka w koszulce z zawiniętym jak rogalik wężem patrzyła na zegarek i mówiła nieproszona: za dziesięć minut minie kolejna godzina).

„Przygotowuję się właśnie do zimy, dziękuję – odpowiadam. – Znalazłam zimową pracę, zdalnie, z fakturami. Może lepiej poznam moje mieszkanie. Choć, myślę o tym z niechęcią, nie ma lepszych miesięcy na rozpoczynanie pracy niż wrzesień i październik. To czas, w którym życie biegnie wokół końca i początku, początku gorszego”.

Na badaniach medycyny pracy dowiedziałam się, że w jednym oku mam już minus cztery. A w drugim trzy. Astygmatyzm. Kiedy to zleciało? „Proszę się tym zainteresować – powiedziała lekarka. – Bo będzie już tylko gorzej. Zaraz wrzesień”. Być może to ostatnie takie ciało w moim życiu.

„Najważniejsze to znaleźć bezpieczne schronienie – powtarza pobudzony komornik. – I jeszcze dostrzec swoje marzenia. A wiesz, co jest ciekawe? Ludzie rzadko pożyczają pieniądze na marzenia. To mówię z doświadczenia. Częściej, żeby coś szybko ratować, różne rzeczy, nie pytaj mnie o to, leczyć się, czy coś tam. Czasem ich zrobiono w konia, ale i tak: jak się migają od płacenia, to ich nienawidzę. Czy to nie smutne? Czy to nie jest cholernie smutna rzecz?”.

Wiem, o co mu chodzi.

Jest taka metoda relaksacji. Wyobraź sobie schronienie, bezpieczne miejsce, do którego chcesz wracać. Z którego nie chcesz wychodzić. Widzę ciemną norkę, setki przyjaznych korytarzy. Oczy nie są mi potrzebne, spiżarnie pełne sparaliżowanych dżdżownic. W niewielkich zwierzątkach eksterminujących inne niewielkie zwierzątka jest jakby prawda o ludzkości, można tak powiedzieć. Ogrodników jak okiem sięgnąć – nie ma! Nie widzę swojej twarzy i ciała, nie potrzebuję tego. Nie mam potrzeby wychodzić. Młodsza niż w tym wrześniu nie będę. Nie szkodzi. Piękna jestem tu.

Herszt pyta, czy poradzę sobie bez pieniędzy, które mi zabierze. Prosi, żebym przypomniała mu swoje imię, przedstawiam się, na co on wyrzuca w górę ręce i krzyczy: Wielkie nieba! Potem długo nic się nie dzieje. 

To ja przerywam ciszę.

„Poszukam takich różnych atrakcji za darmo. Będę się bawić niewielkim kosztem”.

Ja nie z tych, co lubią drogie rozrywki. Drogie rozrywki muszę odchorować. W niedzielę kupiłam w Żabce makaron za 6,50, do dziś o tym myślę. Lubię sport, nienawidzę obłudy i jestem zdania, że lepiej nie wydać niż wydać. Pochodzę z Krakowa, kumpluję się z Poznaniem. Dopóki Polski nie ogrzeje atmosfera strajków głodowych, po pracy spróbuję bawić się za darmo, maks za 6,50.

„Chodzić na spacery?”. Komornik się krzywi.

„Na spacery, na tężnie. Można za darmo rozmawiać z ludźmi albo ich podsłuchiwać. Trzy czwarte dnia spędzę w pracy”.

„A czy planujesz rozsądnie gospodarować budżetem?”. Na chwilę wraca do swojej roli. 

„Mam wodę na bojler, mówię. Nie włączamy go cały czas. Jak kupię drewno teraz, to będzie tańsze. Zdziwiłbyś się, jak dokładnie da się umyć naczynia, jeśli odpowiednio długo leżą namoczone w chłodnej wodzie”wyliczam, żeby sprawić mu przyjemność.

I udaje się, twarz mu promienieje. „Bardzo rozsądnie, cholera, ale rozsądnie! – mówi już z amerykańskim akcentem. – Trzeba dorosnąć. Lato się kończy, a ty już młodsza nie będziesz. Zresztą, nie twoja wina. Niech mnie gęś kopnie, stawiam wszystkie pieniądze, które splądrowałem, przeciw orzechom, jeśli nie jest tak, że co roku od września jesteśmy starsi”.

Tydzień później herszt zabrał mi większość pieniędzy z konta. Planuję te półdarmowe rozrywki. Widziałam ławki czekające na zmęczonych, widziałam maszyny do hazardu w nieczynnych kioskach ruchu. Zaśmiałam się złośliwie z jego marzeń. Będę zła, jeśli nie wyśle mi pocztówki z Oklahomy.