Jeszcze 3 minuty czytania

Olga Hund

ZA DARMO: Listopad

Olga Hund

Olga Hund

Konsekwentnie nie czytam negatywnych recenzji tego, co piszę, choć wiem, że może się to skończyć opowiadaniem przy pustym stole przegrzanych anegdot, które śmieszą tylko mnie. Trudno, ludzie robią gorsze rzeczy

Spędziłam ostatnio taki dzień: wstałam rano, osiem godzin klepałam faktury, skończyłam robotę, wyszłam z psem, zdrzemnęłam się godzinę, obudziłam, wypiłam kawę, pasłam się pizzą, poszłam do sauny, wróciłam i leżałam zadowolona z idealnie przebiegającego wtorku, przynajmniej do chwili, kiedy mój chłopak nie powiedział: Skoro dzień już i tak był tak bezużyteczny, to ja sobie pogram w „Assasina”. 
Jaki?!

– Jaką najbardziej szaloną rzecz zrobiłeś? – pytają się nawzajem uczestnicy reality show, kiedy chcą się poznać. Weszli na bieżnię w nartach, kąpali się nago w fontannie w Ciechocinku, uprawiali seks na dachu wieżowca na imprezie, jechali pół świata na kilkugodzinną randkę. – Jak chciałbyś zaimponować kobiecie, która ci się podoba? Zrobiłbym coś naprawdę szalonego.

A to „naprawdę szalone” występuje w kilku znanych, dobrze ułożonych i karnych wersjach: zaskoczyłbym ją wytworną kolacją w jakimś romantycznym miejscu. Wziąłbym ją na romantyczne i szalone wakacje. Szalone gokarty. Romantyczne gokarty. Skok na bungee. Totalnie szalona sesja fotograficzna, która wprawi każdego w dobry nastrój i pozwoli się lepiej poznać. Nauka surfowania. Lot do Egiptu, jazda na koniu, jazda na słoniu, minigolf. Przejażdżka szalonym, naprawdę szalonym sportowym samochodem. Efekt: dogadujemy się z Grzegorzem, świetnie się dziś razem bawiliśmy, może coś z tego będzie, na pewno dam temu szansę.

Tu nie chodzi o to, że uczestnicy programu tak naprawdę nigdy nie zrobili nic „naprawdę totalnie szalonego”, bo jeśli dziesięciu trenerów personalnych w takich samych koszulach i identycznych mokasynach na gołe stopy zaprasza dziesięć kobiet na krewetki w blasku świec, to można ryzykować tezę o zbiorowym szaleństwie. Dam sobie też głowę uciąć, że robili szalone rzeczy spoza tej listy: w ludziach jednak fajne jest to, że każdy kiedyś coś odwalił i oni na pewno też. Widzę duży potencjał w uczestniczce, współwłaścicielce baru azjatyckiego, która mówi: „gdybym miała porównać się do jakiegoś zwierzęcia, byłaby to kaczka: chrupiąca z zewnątrz i miękka w środku”. Nie „twarda”, co mogłabym metaforycznie zrozumieć, nie „z zewnątrz do schrupania, ale właśnie „chrupiąca”. Co ma na myśli, co siedzi jej w głowie? Co robiłaby w świecie bez parcia na „szalone”? Chciałabym dopytać.

Na szczęście nie planuję już randek z nikim innym niż mój Assasin, który imponuje mi nie tylko wakacjami ze spaniem w aucie i wizją wymiany brodzika pod prysznicem w nie tak odległej przyszłości, ale przede wszystkim sobą, czy też swoją osobowością, jak mówią w programie. Więc zaskakiwanie mnie mi nie grozi.

Nie żebym w tym pędzie do efekciarstwa sama nie brała udziału. Zaskoczyć, zaimponować, zrobić wrażenie. Życie całe: od randkowania, przez nawiązywanie przyjacielskich relacji, po pisanie, czy sztukę w ogóle, po części też jest o tym. A jednak: czy pisałabym, gdybym żyła sama jedna na świecie? Czy robiłabym to, mając całkowitą pewność, że nikt, absolutnie nikt tego nie przeczyta?

Wydaje mi się, że tak – może nawet bardziej, więcej, bezwzględniej, okrutniej i chętniej (bez obaw, że kogoś znudzę, a komuś sprawię przykrość, że ktoś poczuje się rozczarowany, zawiedziony czy pouczany) – stąd ten cały raban o to „życie szalone” szaleństwem uznanym, o sztukę wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom odbiorców. Konsekwentnie nie czytam negatywnych recenzji tego, co piszę, choć wiem, że może się to skończyć opowiadaniem przy pustym stole przegrzanych anegdot, które śmieszą tylko mnie. Trudno, ludzie robią gorsze rzeczy.

Przypominam sobie takie zdarzenie. Choć minęło od niego kilka grubych lat, to ja wciąż co jakiś czas o nim myślę.
– Nie jest na sprzedaż w tym klasycznym ujęciu. Zależy mi na wymianie bezgotówkowej, więc jako zapłatę przyjmę odrobinę twojego czasu – powiedział na festiwalu wydawnictw niszowych autor pewnego zina, który chciałam kupić. – Chodzi o to, żebyś zabrała mnie gdzieś, gdzie lubisz być, lub pokazała mi coś nowego. To, jak ty spędzasz swój czas.

– Dziękuję na razie, jeszcze się rozejrzę, to ja się jeszcze zastanowię, świetny pomysł.
I czmych za róg.

Mówiąc językiem memów: były we mnie dwa wilki.

Ten pierwszy: wilk idealista z piosenki Dwa Plus Jeden („bez pieniędzy/ bez pieniędzy/ marzeniami w to nam graj/ wędrujemy jak najprędzej/ ujrzeć ten/ piękny kraj”). Zadowolony z każdej szczeliny w świecie niesprawiedliwej dystrybucji dóbr, słabo opłacanych fachowczyń, dziedziczonych fortun i sparszywiałych influencerów nazywających reklamę współpracą i kolabo, wiecie. Wymiana bezgotówkowa – fajnie. Ten drugi, dotknięty do żywego i oburzony: Co ja, błazen, że mam cię zabawiać? Tańczyć w hawajskiej spódniczce po wrzących ziemniakach? Zaskakiwać, imponować, robić wrażenie?

I jeszcze ten trzeci, o którym staram się zapomnieć, najczarniejszy. Proste chamidło, zwyczajnie wredny wilk. To on od kilku lat regularnie tworzy fantazje na temat tego, co mogłabym twórcy zina wtedy zaoferować. Chłopak pewnie już odbył kilka spotkań. Wskoczył nago do fontanny? Robił naturalne kadzidełka i sojowe świece? Wyruszył na safari? Ćwiczył jogę w kopalni Wujek? Teraz moja kolej.

Więc ten wilk, wilczysko z nożem w zębach, szelma. Najpośledniejszy z charakteru, a jednak, jak to często bywa, alfa w stadzie. Dochodzi do głosu. Gada: weź gazetkę, powiedz, że zadzwonisz, i nie dzwoń.

Ale nie, za mało w tym krwi. Więc: wspólny wieczór w barze Miśka, gdzie kobiety wciąż piją piwo przez rureczki, a panowie bez? A może powiedzieć: ty, to weź wpadnij do mnie, a gdy przyjdzie zrobić mu miejsce na kanapie, pocierać suchą piętą o łydkę i włączyć „Balladę o Januszku”.
„Śmierć jak kromka chleba”.
„Potop”.
„Wielką Grę”.
„Lemoniadowego Joe”.
„Daleko od szosy”.

Spytać: czy masz dziewczynę i na czyj żyjesz rachunek? Czy ożeniłbyś się dla pieniędzy? Czy twoja mama to adwokatka, przepraszam, pani adwokat?

Po filmie wstać, bo trzeba jeszcze zrobić pranie i przez szybkę obserwować, jak kotłują się ubrania, mówić: słuchaj tego dźwięku, bo to jakby bizony biegły. Wybierać herbaty, chodzić po domu w kapciach, żyć, żyć tak jak większość, jakby nie było jutra, w tym niepokojącym, a nie ekstatycznym wariancie. Posadzić za stołem, nalać zupę, patrzyć, jak je, mówić: no wcinaj, wcinaj. Dopytać, co miał wczoraj na obiad, co lubi jeść i czy ma w zakładzie stołówkę, bo takie rzeczy, nie unikniesz tego, zaczynają z wiekiem naprawdę ciekawić. 

To kwestia czujności, sprawdzania, czy nie zaczyna mu się podobać, dostrzeżenia w porę tej wyuczonej po knajpach, uszytej ironiczną nicią fascynacji (mogła mnie zabrać wszędzie, a robi TO). Gdybym zaczęła podejrzewać, że mógł czytać Russella, a drugi z wilków zacząłby cichutko powarkiwać „Brach-Czaina, Brach-Czaina”, wyciągnęłabym grubsze dzieła i zaprosiła Asię, pomysł oczywisty jak to, że po piątku przychodzi sobota.

Asię, żyjącą w wiecznym mroku fascynacji pięcioma mężczyznami i pogardą wobec wszystkich kobiet, poza tymi akurat, których uroda może jej przynieść pieniądze. Asia lubi wino, można jej nalać i powiedzieć: Asia, pij! Let the show begin, wytłumacz panu od zina, komu nie powinien ufać, kto ci, Asia, napluł w twarz, kto cię zdradził i oszukał. Kto komu kradnie modne stylówki? Otwórz przed panem świat ludzkiej hipokryzji i skandali, rozpętaj przed gościem wielowymiarowe dramaty, wytłumacz się z własnych plastikowych zakupów i śladów węglowych, zgań cudze plastikowe zakupy i ślady węglowe. Odtwórz najpodlejsze zachowania twoich obecnych wrogów, niegdysiejszych znajomych, a gdy ci się plotki skończą – obraź ich zwierzęta domowe! Ich przecież też nie możesz znieść, tych obcych gatunków, i niech się zwierzęta nie kończą, niech się nie kończy ta winna noc pełna monotonnego głosu i coraz czarniejszych oczu. Wake up! Proszę się obudzić, czy wie pan, że awokado to owoc śmierci???

Pożegnać pana od zina, który z płaczem wybiega od Asi. – No dobrze, rozumiem, czas nagli. Dziękuję panu za wizytę, mam nadzieję, że wychodzi pan stąd odmieniony i mogę zatrzymać zina. Jak ocenia pan dzisiejszy experience?

Oczywiście, pan od zina mógłby też zatriumfować (nie wykluczam tej opcji), wytrzeć usta, nie w haftowaną chusteczkę, ale własny wyłysiały rękaw, i powiedzieć: za kogo ty mnie masz? Naturalnie, możemy tu wszyscy umierać w kapciach i z Asią, która chce żyć nietuzinkowo – tylko po co?

Może przesadzam, może pan wcale nie chciał być zabawiany, ale i obrażany też nie. Może ja i wilki nie musieliśmy tego robić. Może nie zasłużył na to, by być ofiarą starcia światów „Zróbmy coś szalonego & Wake up” ze światem, którego mieszkańcom zwyczajnie nie chce się wstać z łóżka, by brać udział w rywalizacji na najbardziej ekscytujące publiczność życie. Niepotrzebnie puszczaliśmy mu „Krzyżaków” i pozwolili Asi gadać. Są na świecie inne rozrywki. W internetowym poradniku „Jak spędzić wakacje bez pieniędzy” przeczytałam, że jak znajdziesz na plaży nawet wielki bursztyn, to możesz go wziąć sobie legalnie. 

Nie tak dawno temu, krótko po tym, jak moja siostrzenica nauczyła się mówić, rozpoczęła się zabawa w ciocię Olę. We mnie. Kilkulatka kładła się na wersalce na wznak i patrząc w sufit, układała swoje szczypiorkowate ciało tak, że sprawiało wrażenie ciężkiego jak traktor. Podnosiła kredkę do ust, udając, że pali papierosa, i zawodziła: Nic mi się nie chceeeee.

Za pierwszym razem struchlałam i spojrzałam na nią, jakby właśnie składała ofiary z ludzi, konkretniej – z jednego człowieka, którego bardzo dobrze znam.

Dziecięca krucjata? Popis małoletniej barbarii? Ale nie. Nic z tych rzeczy. Zabawa kilkulatki była daleka od wyśmiewania mojego życia. Przebiegała tak, jak przebiegają inne zabawy: w kota, gdy chodzi się na czworakach i miauczy. W królową, gdy się zakłada koronę i robi smutną minę. Moje znudzenie, moje marudzenie, moje lenistwo i mój pozbawiony szaleństwa odpoczynek był dla niej czymś zwyczajnym. Kiedy to zrozumiałam, najpierw poczułam się niesamowicie lekko. Nie skaczę na bungee, nie wygrywam triathlonów, nie wydaję co roku nowej książki i nie obgaduję cudzych zwierząt domowych. Lubię spać, lubię patrzeć, jak robi się pranie, dużo słucham, sporo obserwuję i czytam. W „Assasinie” zdobywam surowce dla mojej osady, w „Falloucie” buduję sobie coraz lepsze bronie i nie, nie czuję się bezużyteczna.