ZA DARMO: Babcia
Babcia nie dzwoni nigdy, bo mogę akurat jechać tramwajem albo iść ulicą i wówczas złodziej zobaczy, że mam telefon. Babcia powtarza, że tyle przeżyła, bo jest podejrzliwa i nie ufa ludziom, którzy na to nie zasłużyli
Prawie wszystkie sąsiadki babci poumierały i wiele mieszkań w klatce stało pustych. Do pozostałych wprowadzili się studenci. Ze znajomych babci pozostała sąsiadka z naprzeciwka, sześćdziesięcioletnia kobieta mieszkająca tam ze swoją córką.
– Mąż ją tam bił, dopóki sam nie umarł – powiedział mój ojciec na wigilii dzień wcześniej, a dziesięcioletnia siostrzenica zamarła i otworzyła szeroko oczy.
Babcia i siostrzenica są tego samego wzrostu, miałyby głowy na tej samej wysokości, gdyby stanęły obok siebie. Nie stanęły, bo babcia na wigilię nie chciała przyjść, nie przychodzi już od nastu lat, zła, że niewierzący spotykają się w jej święto, żeby jeść, jeść bezmyślnie, nad wyraz i bez uprzedniego postu. Dziewięćdziesięciolatka woli więc siedzieć sama w pokoju z telewizorem; co ona sobie tam nagotuje – barszcz z proszku? Woli jednak to niż spędzać czas z rodziną i dzieckiem jej wzrostu. Nie uważam tego za starczy foch i fanaberię. Wręcz przeciwnie, widzę w tym świadomą wiarę i jej wyznawczynię, wkurwioną, że do kościoła nikt nie poszedł, ale jeść i bawić się to chcą.
Odwiedziłam ją nazajutrz, pierwszego dnia świąt, miała swój dobry dzień, uśmiechała się. Złe dni bywają nie do zniesienia. Snuła opowieści wigilijne, czyli te o pieniądzach.
– Tusek, tusek, tusek, ty na niego głosujesz, a to on zabrał twojej matce pieniądze. Sprowadził do Polski banki, które okradają zagubionych ludzi.
Zazwyczaj jest mi obojętne, z jakiego powodu babcia robi mi wyrzuty, ale nie chciałam być po stronie tych, co łamią życia zagubionym ludziom. Chciałam więc wytłumaczyć, na kogo nie głosowałam i że długi mamy to nie moja wina.
– A co ty tam wiesz!
Nie odpowiedziałam. Można powiedzieć, że babcia mnie wychowywała i dlatego znam ją dość dobrze. Staram się więc odpuszczać, bo wiem, że gdyby ją sprowokować, to ma w zanadrzu zdania tak celne i ostre, że w każdej chwili mogłaby się zerwać i poderżnąć mi nimi gardło. Zalałam nam tę lepszą herbatę. Poczekałam, aż zacznie mówić to, co sama chce powiedzieć. Powtarzała, że w życiu nie ma nic za darmo, że wiecznie brakowało i brakuje pieniędzy, zawsze tak będzie, a teraz jeszcze gorzej. Pokroiłam różne ciasta i ona je jadła, z plastikowego, beżowego talerzyka. Wyłączyłyśmy telewizor, bo nie słyszałam, co mówi.
– Gdzie ty właściwie mieszkasz? – spytała, nie dlatego, że nie pamięta, pamięć ma dobrą i twórczą, ale dlatego, żeby wyrazić niezadowolenie, że nie w tym jednym mieście, które ona zna i lubi.
– Te twoje psy zwiedziły więcej świata niż ja.
Nie było w tym wyrzutu. Powiedziałam, że babcia mojego kolegi jest od niej dwa lata starsza, bo chciałam się odegrać. Babcia chce być najstarsza z tych, które jeszcze jakoś dają radę. Spytała mnie, czy ta inna babcia chodzi prosto czy jak kaczka.
Rozmowa na chwilę się urwała, więc podeszłam do kredensu pooglądać szpargały i pamiątki z wakacji: muszelki z drucianymi okularami, drewniane bociany, kilkudziesięcioletniego baranka z chleba i szklane żaby z plastikowymi oczami. Patrzyłam uważnie i „po dorosłemu”, po co trzymać takie badziestwa, po co to wszystko trzymać? Przestałam, kiedy zobaczyłam, że patrzy na mnie jak na inspektora, który bada, czy czysto lub co z tego dziadostwa ma jeszcze jakąś wartość. Babcia jest bardzo stara.
– Wy już sobie same po mnie posprzątacie, zobaczycie, co się wam jeszcze przyda, a co nie.
Wciąż patrzyłam na muszelki z drucianymi oprawkami, salaterki, drobne prezenty, których jej od lat nie kupujemy, bo chowała je do szafek, żebyśmy sobie mogły wziąć z powrotem, „już po niej”.
Kiedyś sama mnie prosiła, żebym sprawdziła, czy ma czysto, teraz nie ma takiej potrzeby. Po operacji oczu zaczęła widzieć lepiej ode mnie. Wstała z wersalki, podeszła do mnie i powiedziała:
– Nawet nieźle wyglądasz jak na swój wiek, mówią ci to ludzie?
Wróciła do jedzenia. Wrony, jak zawsze na tym osiedlu, obsiadły drzewa. Parapety były czyste, bo sąsiadka z góry zmarła i już nikt piętro wyżej nie karmił gołębi. Do mieszkania po niej wprowadził się wnuk, „łotr z góry”, który zalał babci mieszkanie.
– Woda płynęła klatką schodową, falami – opowiadała.
– Jak sprawa z odszkodowaniem?
– Powiedział mi, że prędzej umrę, niż zobaczę te pieniądze.
Milczałyśmy. (Tydzień później kolega na pogrzebie swojego ojca powie, że nie zdążył, że umawiali się z ojcem na nagrywki z dyktafonem, rejestrowanie wspomnień. Ale, jak to często bywa, nie udało się.)
Najadła się albo znudziła. Klapnęła z powrotem na wersalkę, przypominała siebie sprzed lat, padniętą z przepracowania. Włosy miała ciemniejsze niż zazwyczaj, pomyliła w sklepie farby. Zamknęła na chwilę oczy, odchyliła głowę, wyglądała, jakby bawiła się w trupa. Ja nie reagowałam.
Po chwili otworzyła oczy i znów zaczęła opowiadać. Budowała historie ze wspomnień i bzdur wymyślanych na miejscu. U Tomasików mieszkał gej. Suka Rita z naprzeciwka miała kiedyś polizać moją matkę po twarzy, od czego zrobiły jej się paprochy. Niemiec na wojnie jej dał czekoladę, ale babci ojciec chciał najpierw sam spróbować, czy nie zatruta. Ten ojciec, który nie był jej prawdziwym ojcem. Komuniści chcieli ją wieszać na łańcuszku z krzyżem. W Bolesławcu szef lubił ją najbardziej ze wszystkich. Wiele razy w życiu się wywróciła, raz, gdy zamykała lufcik, runęła na ziemię, dobrze, że nikt nie widział.
Mówiła długo – dopóki było jasno. Gdy zaczęło się ściemniać, chciała, żebym sobie już poszła – kto to widział, żeby człowiek po nocy chodził. U babci jest duszno i nie ma czym oddychać. Bardzo chciałam i bardzo nie chciałam wychodzić. Wróciłam do mieszkania matki, zadzwoniłam do niej.
– Jak wracałaś? To jest taki durnowaty pomysł, żeby trójką jechać, że to mózg staje.
Cieszyła się, że jestem bezpieczna.
Śni mi się co noc, czy to już. Zobaczę ją pewnie za kilka miesięcy. Rozmawiamy rzadko, tylko kiedy przyjadę w odwiedziny albo zadzwonię. Babcia nie dzwoni nigdy, bo mogę akurat jechać tramwajem albo iść ulicą i wówczas złodziej zobaczy, że mam telefon. I gdzie go chowam. Babcia powtarza, że tyle przeżyła, bo jest podejrzliwa i nie ufa ludziom, którzy na to nie zasłużyli.
Po powrocie z pogrzebu taty kolegi poszłam spać, a potem zadzwoniłam do babci. Przypomniała mi, jak w przeddzień Wigilii ktoś, tuż przed padnięciem na wznak na całodobowo rozłożoną i pościeloną kanapę, próbował kroić sałatkę. Pozostały ślady w postaci psychodelicznych cięć marchewki, wielkich brył selera walających się po blatach i podłodze. Przypomniała mi jak, pełna obaw, czy to zdrowe, wzięła mnie na pierwszą w życiu pizzę z mikrofalówki. W góralskiej knajpie, gdzie ostatecznie strułam się pizzą, stała pogodynka z końskim włosiem. W zależności od pogody z drewnianej chatki wychodzili na próg: baba lub chłop, baba zawsze na deszcz.
– Kończymy, Oleńka, bo tylko ja gadam i już wszystko o mnie wiesz.
Odłożyła słuchawkę, a ja zastanawiałam się, co jeszcze będzie dziś robić.