Jeszcze 2 minuty czytania

Anda Rottenberg

NO NAPRAWDĘ:
Polityczna lekcja historii

Anda Rottenberg

Anda Rottenberg

Tylko najstarsi ludzie pamiętają jeszcze styl i frazeologię przemówień Władysława Gomułki, komunistycznego ojca polskiego narodu, którego niewdzięczni krytykanci nazywali Nikiforem polskiej myśli ekonomicznej. I przedrzeźniając jego charakterystyczną intonację, wygłaszali nacechowane troską słowa: „Gdybyśmy mieli więcej cienkiej blachy, zarzucilibyśmy świat konserwami! Ale nie mamy mięsa.”

Gomułka lubił przytaczać liczby dowodzące poprawy warunków życia Polaków, mierzonej przyrostem fabryk na głowę ludności w porównaniu do okresu przedwojennego, lub – jeśli tak było wygodniej – do roku 1945. Liczby te zawsze były imponujące, szczególnie w kontekście siły nabywczej średniej pensji. Gomułka mianowicie żywił głębokie przekonanie, że jest ona wystarczająca do życia na dobrym poziomie. Takim, na jakim żył on sam. A żył oszczędnie. Mieszkał w komunalnym, trzypokojowym mieszkaniu płacąc za nie przysłowiowy czynszowy grosz. Latami nosił tę samą gabardynowa jesionkę, uszytą na miarę po cenie fabrycznej. Palił połówki papierosów w szklanych cygarniczkach, by do końca wykorzystać tytoń. Oczywiście nie miał konta w banku.

Rozumował prawidłowo: wystarczy pójść jego śladem i będzie dobrze. I chyba nawet wierzył, iż właśnie tak postępuje naród, a przynajmniej jego najzdrowszy, robotniczy trzon. Dowodziły tego pozytywne wskaźniki wzrostu gospodarczego, przygotowywane na koniec każdej pięciolatki przez partię i rząd. Toteż nie były dla niego zrozumiałe wichrzycielskie wystąpienia intelektualistów, domagających się jakichś niezrozumiałych swobód. Pamiętał przecież masowy wiec spontanicznego poparcia z października roku 1956 i żywił przeświadczenie, iż wszyscy, którzy wówczas skandowali „Wiesław! Wiesław!”, nadal go popierają. Tym bardziej, że takie same okrzyki wznosili jego partyjni akolici podczas okazjonalnych masówek, organizowanych przezornie już nie na Placu Defilad, lecz w pilnie strzeżonej Sali Kongresowej. Jedynym więc wytłumaczeniem niezadowolenia, okazywanego przez niektóre gremia było to, iż ulegają podszeptom zachodnioniemieckich rewizjonistów, pragnących nam odebrać prastare piastowskie Ziemie Odzyskane.

W roku 1968 do tego niemieckiego spisku przystąpili wszyscy polscy Żydzi z wyjątkiem jego własnej żony. Dlatego należało ich z Polski usunąć, i dzięki temu oddalić wiszące nad naszą ludową ojczyzną widmo niesprecyzowanego nieszczęścia. Z niezrozumiałych względów naród nie podzielał jednak niemieckiej obsesji Sekretarza. I już raczej nie wierzył w spełnienie październikowych obietnic. Dlatego, zamiast podziękować za podpisanie z RFN układu gwarantującego trwałość naszej zachodniej granicy, oburzył się na kolejne podwyżki cen. Jedno i drugie stało się w grudniu 1970. Była to zdrada, której Gomułka już nie mógł wybaczyć. W Gdańsku padły śmiertelne strzały, rykoszetem usuwające towarzysza Wiesława z posady Ojca Narodu. Zawiodła rzymska zasada Divide et impera. Nie po raz pierwszy. I nie po raz ostatni.

Na tron wstąpił król Edward Gierek, który na początek musiał jakoś pozyskać społeczeństwo. Miał lepszych doradców niż Gomułka. Ale i czasy się zmieniły. Wiadomo było, że grożenie Żydami i Niemcami już nie przejdzie: z Izraelem nie mieliśmy już żadnych stosunków, nawet dyplomatycznych; układ z Niemcami był podpisany. Inne groźby chwilowo nie wchodziły w grę. Ale i czcze obietnice stały się zbyt ryzykowne. Gierek zaprezentował więc radykalną zmianę wizerunku i języka władzy. Przybrał oblicze dobrego pana, które domagało się społecznego lustra. Nie mówił o budowaniu socjalizmu, tylko o dobrobycie obywateli. Nie zwracał się do starych towarzyszy tylko do „młodego narybku”. Nie proponował walki, tylko społeczną konsolidację. I nie apelował do nienawiści, tylko do pozytywnych uczuć. Konkretnie do dobroci: – Władza sama nie zbuduje dobrobytu. Musimy budować wszyscy razem! Pomożecie? – pytał dramatycznie. – Pomożemy! – odpowiadała Polska. Może nie cała, a tylko ta jej część, która była najlepiej widoczna na ekranie telewizora. I o to właśnie chodziło. Gomułka-emeryt, patrząc wówczas w telewizor, mógł pomyśleć:  – Szkoda, że sam na to nie wpadłem.  W końcu zmiana poglądów nie jest najwyższą ceną za posiadanie władzy.

Oczywiście, nawet jeśli Gomułka tak pomyślał, była to refleksja spóźniona. Ale i  Gierek, który zaproponował znacznie inteligentniejszą kampanię i który po paru latach dorzucił do niej Coca Colę oraz możliwość zwiedzania Europy za sto trzydzieści dolarów, zbyt mocno uwierzył we własną demagogię, w siłę słowa przeciw faktom. Od połowy lat siedemdziesiątych spotykaliśmy się z propozycją: – Nie wierz w to, co widzisz. Wierz w to, co ci mówimy. Nauka nie miała już służyć prawdzie, tylko narodowi, o czym zawiadamiały nas wielkie transparenty powiewające nad „gierkówką”, czyli pierwszą trasą szybkiego ruchu, prowadzącą z Warszawy do Katowic. Nauka wprzęgnięta w służbę narodu nie mogła uwzględniać niekorzystnych dla władzy faktów. A media nie mogły informować o aresztowaniach uczestników robotniczych buntów i ich zwolenników z KOR-u. A jednak znów się nie udało. Odsunięty od władzy Gierek, oglądając w telewizji podpisanie porozumień gdańskich, mógł pomyśleć: – Szkoda, że sam na to nie wpadłem. W końcu zmiana poglądów nie jest najwyższą ceną za posiadanie władzy.

Potem przyszedł generał. Nie znalazł argumentów i od razu musiał wyprowadzić czołgi. Ale i on mógł żałować, że nie wpadł na inny pomysł. Gomułka rządził czternaście lat, Gierek niespełna dziesięć, generał niespełna osiem. Potem skończył się komunizm. Naród ogarnęła amnezja. Tylko tym można tłumaczyć kolejno po sobie następujące przegrupowania i kłótnie w gronie tych, którzy nie tak dawno wspólnie walczyli o wolną Polskę. Czas władzy przyspieszył, a człowiek obdarzony jest łaską zapominania. To dobrodziejstwo od wieków wykorzystują politycy, a społeczeństwo od wieków daje się nabierać na te same, wytarte chwyty: najpierw daje się podzielić, a potem wierzy w cudowną przemianę władcy, apelującego do jedności, pomocy i wspólnego czynienia dobra. Jak w bajce.

Różnica między tamtym okresem a obecnym jest taka, że w PRL nie wybieraliśmy ani Gomułki, ani Gierka, ani generała.  Zostali nam dani w pakiecie z niechcianym ustrojem. Inaczej jest teraz. Warto o tym przypomnieć w ramach zadekretowanej niedawno polityki historycznej, ponieważ część obywateli nadal uważa, iż żyjemy w komunizmie, a przewodniczący partii jest Janosikiem, który może jednym dać a innym zabrać. Oraz, że wierzy on we własne hasła wyborcze, nawet jeśli dzisiaj są one zupełnie inne od tych, które głosił wczoraj.  A przecież wyciąganie wniosków z niedawnej przeszłości nie jest tylko domeną polityków. Wystarczy odrobina wyobraźni, aby odtworzyć sobie dukt myślenia osób, które chcą mieć monopol na Polskę. Każda z nich szuka sposobu na pozyskanie wyborców. I każda, kiedy przegra – żałuje, że wcześniej nie wpadła na zmianę języka i wizerunku. Tylko że dzisiaj, inaczej niż za PRL, ta „przemiana” odbywa się zupełnie bezwstydnie, na oczach milionów. W tej sytuacji najbardziej stosowne byłoby hasło: „Władza jest najważniejsza”. Jeśli nie ma się czego wstydzić, to idźmy na całość.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.