Jeszcze 1 minuta czytania

Irena Grudzińska-Gross

TO I OWO:
Josif Brodski, piętnaście lat później

Irena Grudzińska-Gross

Irena Grudzińska-Gross

Zmarł nagle piętnaście lat temu. Miał pięćdziesiąt pięć lat. Tak, był chory, bardzo chory na serce. Ale jego żywotność, siła przekonań, szybkość ich wypowiadania wywoływały wrażenie, że będzie jeszcze żył długo. Jego śmierć była szokiem, który wciąż trwa.

28 stycznia spora grupa przyjaciół, znajomych, wielbicieli i dalekich krewnych Brodskiego spotkała się w Russian Samovar, restauracji na 52 ulicy w Nowym Jorku. Właściciel, Roman Kaplan, leningradzki przyjaciel Brodskiego, zaprasza wszystkich do restauracji dwa razy do roku, żeby uczcić pamięć zmarłego – w jego urodziny (25 maja) i w rocznicę śmierci (28 stycznia). I wszyscy przychodzą, rówieśnicy Brodskiego, co roku starsi. Spotkania te są zawsze bardzo smutne, cała grupa wygląda dość rozpaczliwie, jakby została niesłusznie ukarana. A Kaplan, mistrz ceremonii, co roku brzmi coraz groźniej.

Jest mikrofon, ludzie wstają, żeby powiedzieć kilka słów, czytają wiersze, własne albo „Josifa”. Mówi się głównie po rosyjsku, wpadając niekiedy w angielski. Zawsze słuchamy z taśmy gardłowego głosu Brodskiego, recytującego swoje wiersze. Sala zanurza się w czymś, co jest prawdziwie osobiste. Potem, wraz z innymi głosami, ta osobista nuta zanika. To też jest smutne. Słyszy się głos, nie ma w nim życia. Jakby Brodski samemu sobie śpiewał elegię.

Jak uczcić pamięć zmarłego poety? Kościoły są dla wszystkich, restauracje tym bardziej. Mała wielowyznaniowa kapliczka, jak Saarinen Chapel na kampusie Massachusetts Institute of Technology? Nie. Sens ma tylko intymne czytanie wierszy, sobie samemu albo jakiejś drugiej osobie. Albo słuchanie wciąż na nowo taśmy z głosem poety. Ale nawet takie upamiętnianie pozostawia po sobie smutne poczucie niespełnienia. Jego głos jest tu nadal, ale pozbawiony gęstości, która towarzyszy życiu. Bo, jak pisze Mark Strand (w wierszu „Pamięci Josifa Brodskiego”):

„...to, co zostaje z własnego ja
Odwija się ku znikającemu światłu, i cienieje jak proch...”

Stąd szarość w sali na piętrze restauracji Russian Samovar. I nieruchomość portretów Brodskiego. Jego głos przypomniał mi jednak ten wiersz Stranda, szczególnie jego zakończenie:

„...Co zostaje z własnego ja
Odwija się poza nas, dla których czas jest tylko miarą międzyczasu
A przyszłość nie więcej niż et cetera et cetera... ale szybko i na zawsze.”

To „et caetera et caetera” Stranda, ruch, „odwijanie się” jak ze szpuli, lepiej odtwarzają głos Brodskiego niż jakakolwiek taśma. Jego szybką pogoń za następną myślą, opuszczanie fragmentów zdań. Tak oszukiwał czas. Czas, którego nigdy nie miał dość, który teraz, pusty bez niego, rozciąga się na zawsze.


Mark Strand

Pamięci Josifa Brodskiego

Można powiedzieć, nawet tutaj, że to, co zostaje z własnego ja
Odwija się ku zanikającemu światłu, i cienieje jak proch, i zmierza
Do miejsca, w którym wiedzieć i nic przenikają się nawzajem i na wskroś;
Że przesuwa się, ciągle się odwijając, poza sklepienie skończonej jasności,
I dalej do miejsca, które może nigdy się nie odnajdzie, w którym niewyrażalneWreszcie, raz jeszcze jest wypowiedziane, ale lekko, szybko, jak drobny deszcz,Który przemija we śnie, który wydaje się przemijać we śnie.
Co zostaje z własnego ja odwija się i odwija, bo nie ma już
Żadnej z granic, ani tej bezkształtnej między nami,
Ani tej, która oddziela twoje ciało od twojego głosu. Josifie,
Drogi Josifie, te nagłe przypomnienia, że byłeś – miejsca
I chwile, których największym życiem było to, które im dałeś,
A  teraz wydają się duchami w twym orszaku. Co zostaje z własnego ja
Odwija się poza nas, dla których czas jest tylko miarą międzyczasu
A przyszłość nie więcej niż et cetera et cetera… ale szybko i na zawsze.

(tłum. Irena Grudzińska-Gross)


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.