Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO: Habitat

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Obiekt mieszkalny nie powstawał wedle zatwierdzonego projektu, niemniej przy jego wznoszeniu pomyślano o wszystkim. Po pierwsze – ekologia. Przy budowie zastosowano wyłącznie materiały z recyklingu. W obfitości dostarczyły go okoliczne śmietniki: szafki kuchenne (odmalowane), drewniane żaluzje, kartony, zdarte płachty linoleum, plastikowe skrzynki, płyty styropianu. Podobnie z wyposażeniem wnętrz – koce, kołdry, poduszki, które ktoś uznał za niepotrzebne. W trosce o oszczędność energii zadbano o dywersyfikację ociepleń – styropian, ale też stare dywanowe wykładziny. Co do walorów użytkowych – przewidziano zarówno przestrzenie wspólnotowe, jak też niewielkie azyle prywatne. Są przytulne sypialenki, ale również nasłonecznione tarasy. Dla osób niepełnosprawnych rampy wejściowe. Wciąż dochodzą nowe udoskonalenia, trwa „konstrukcja w procesie”. Całość posesji jest ogrodzona, ale ze swobodnym dostępem, bez ochrony. Jedzenie z cateringu. Lokalizacja – 5 minut od stacji metra Marymont, przy strzeżonym parkingu, pomiędzy kioskiem z gazetami, budką warzywną, spożywczakiem i fryzjerem. Obok weterynarz, co ważne, bo jest to domostwo zbudowane dla dzikich kotów.

archiwum MPNo-name architectureuboga, marginalna, robiona przez byle kogo i z byle czego, ale zwykle z wielką pomysłowością – stała się przedmiotem zainteresowania już w latach 60. ubiegłego wieku. W 1964 roku odbyła się w nowojorskim Museum of Modern Art głośna wystawa Bernarda Rudofsky’ego „Architecture Without Architects: A Short Introduction to Non-pedigreed Architecture”, gdzie pokazano różne, nieprofesjonalne sposoby budowania schronisk i siedzib. Klecone z cywilizacyjnych odpadów: zużytych kontenerów, starych przyczep kampingowych, opon, skrzyń i opakowań, tkwiły bardzo silnie w ideologii i stylistyce hipisowskich komun i wędrówek easy riders.

Dziś nurt architektonicznej kontrkultury nie zanika, przeciwnie, jak cała kontrkultura – instytucjonalizuje się i sięga po nowe media. Niedawno na weneckim Biennale Architektury jednym z tematów były habitaty projektowane przez architektów i artystów, w tym domy dla bezdomnych z recyklingu, jak na przykład mieszkalne kapsuły z lodówek z wymoszczonymi w nich legowiskami. Pojawiają się też wirtualne habitaty, przez Davida Trautrimasa „konstruowane” w photoshopie z zużytych przedmiotów, wyglądające jednak raczej jak architektoniczne kaprysy niż mieszkalne schronienia.

archiwum MPMożna powiedzieć, że żoliborskie przytulisko dla kotów, bynajmniej w Warszawie nie jedyne, mieści się w „szczelinach wielkich miast”, o których pisał Pascal Nicolas-Le Strat: „szczeliny są tym, co w wielkich miastach pozostało z oporu – wobec normatywności i kontroli, wobec homogenizacji i zawłaszczenia […] szczeliny otwierają przestrzeń wolności, osłabiając ograniczenia systemu”. Byłoby oczywiście przesadą wpisywać kocie habitaty w krytyczny dyskurs miejski jako „przestrzeń oporu wobec oficjalnego życia miejskiego i sztywnej urbanistycznej struktury”. Pewno dlatego, że zwykle chronią się przyczajone w miejscach, gdzie właśnie brak wyrazistej architektury i urbanistycznych struktur. Są zawsze „pomiędzy” – wciśnięte między budki, parkingi, płoty, w przestrzeń naznaczoną typową dla warszawskiej tkanki miejskiej tymczasowością.  Ale już nie byłoby dla nich miejsca na strzeżonym osiedlu i w tamtejszym systemem zakazów. Tam ich zadaniem byłby antysystemowy opór.

Lecz można także spojrzeć na tę „architekturę najniższej rangi” (tak jak Kantor mówił o „przedmiotach najniższej rangi”) formalistycznie, jako na konstrukcję przestrzenną. Kocie habitaty, nigdy nie ukończone, wciąż obrastające w dobudówki, komórki, bokówki, są w swej  śmietnikowej estetyce niczym słynny „Merzbau” Kurta Schwittersa – rosnąca latami konstrukcja, podobnie scalana z tandetnych odpadów. Tyle, że dzieło Schwittersa – jego „katedra erotycznych nieszczęść” – było afunkcjonalnym, dadaistycznym wytworem sztuki. Tu zaś mamy rudymentarną użyteczność. I żadnej sztuki.

Paradoksalnie, konstrukcja habitatu, złożona z wyciągniętych ze śmietnisk materiałów zużytych, zniszczonych, zdegradowanych, sama nie jest obrazem degradacji. Przeciwnie, na najniższym możliwym poziomie jest wymierzona przeciw entropii, przeciw zniszczeniu i rozpadowi. I nie dlatego, że w Warszawie wszystko, co tymczasowe i prowizoryczne nabiera cech trwałości. W swej mozolnej i bezładnej kumulacji ta  najskromniejsza architektura miejska objawia dążenie do nadania formy bezforemnemu, przydatności nieprzydatnemu, nowego znaczenia temu, co ze znaczeń wyzuto.

Starsze kobiety, które zbudowały schronisko, obsługują je i wciąż powiększają, nic o tym wszystkim nie wiedzą. „Dla was to jest igraszką, nam chodzi o życie” – mogłyby powiedzieć, gdyby pamiętały ze szkoły bajki Krasickiego. Wiedzą tylko, że trzeba codziennie napełnić miseczki. Noce wciąż mroźne, więc mleko koniecznie podgrzane.



Dziękuję za informacje Pani Profesor Marcie Leśniakowskiej.


Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.