PRZED EUROPEJSKIM KONGRESEM KULTURY:  Moda – wymienna tożsamość

PRZED EUROPEJSKIM KONGRESEM KULTURY:
Moda – wymienna tożsamość

Zygmunt Bauman

„Czas istot­nie pły­nie i sztu­ka na tym po­le­ga, by mu do­trzy­mać kro­ku. Je­śli nie chcesz uto­nąć, sur­fuj wy­trwa­le, czy­li zmie­niaj tak czę­sto, jak po­tra­fisz, gardero­bę, meb­le, ta­pe­ty, wy­gląd i zwy­cza­je, a krót­ko mó­wiąc – siebie” – fragment książki „Kultura w płynnej nowoczesności”

Jeszcze 5 minut czytania

­
„O modzie” – jak za­ob­ser­wo­wał Ge­org Sim­mel – „nie moż­na nigdy po­wie­dzieć, że «jest». Mo­da zawsze się sta­je”. W ja­skra­wym prze­ci­wień­stwie do pro­ce­sów fizycz­nych, a w bli­skim powinowac­twie z kon­cep­cją perpetu­um mo­bi­le ewen­tu­al­ność trwa­nia w nie­u­sta­ją­cym ru­chu (czy­li nie­skoń­czo­ne­go wykonywania pra­cy) nie jest w przy­pad­ku mo­dy nie do pomyśle­nia. Co jest tu nato­miast nie do po­my­śle­nia, to przer­wa­nie już roz­po­czę­te­go łań­cu­cha samona­pę­dza­ją­cych się zmian. I rzeczy­wi­ście, naj­bar­dziej zdumiewa­ją­cym as­pek­tem mo­dy jest to, że jej „sta­wa­nie się” nie tra­ci roz­ma­chu w to­ku/wy­ni­ku „wykonywania pra­cy” nad świa­tem, w któ­rym prze­bie­ga. „Sta­wa­nie się” mody nie tyl­ko nie tra­ci ener­gii i roz­pę­du, ale na­bie­ra co­raz wię­ksze­go im­pe­tu i przy­śpie­sze­nia w mia­rę te­go, jak roś­nie za­sięg jej od­dzia­ły­wa­nia i mno­żą się ma­te­rial­ne, na­ma­cal­ne do­wo­dy jej wpły­wów.

Gdy­by mo­da by­ła je­dy­nie po­spo­li­tym pro­ce­sem fi­zycz­nym, by­ła­by mon­stru­al­ną ano­ma­lią gwał­cą­cą pra­wa na­tu­ry. Ale mo­da nie jest zjawi­skiem fi­zy­ki: jest fe­no­me­nem spo­łecz­nym. A ży­cie spo­łecz­ne jest w swej isto­cie urzą­dze­niem zdu­mie­wa­ją­cym: czy­ni wszyst­ko, by unie­waż­nić działanie dru­gie­go pra­wa ter­mo­dy­na­mi­ki, wy­kra­wa­jąc dla sie­bie ni­szę zabezpie­czo­ną przed klą­twą „en­tro­pii”, czy­li „ter­mo­dy­na­micz­nej wiel­ko­ści repre­zen­tu­ją­cej ilość ener­gii w sy­ste­mie, ja­ka nie mo­że być już wy­zy­ska­na dla pra­cy me­cha­nicz­nej”, a któ­ra to wiel­kość „roś­nie w mia­rę te­go, jak ma­te­ria i ener­gia de­gra­do­wa­ne są do sta­nu osta­tecznego sta­gna­cyj­nej jed­no­rod­no­ści”.

W przy­pad­ku mo­dy ów stan uni­formizmu owo­cu­ją­ce­go iner­cją nie jest „stanem osta­tecznym”. Prze­ciw­nie: jest od­da­la­ją­cą się wciąż per­spek­ty­wą. Im wię­cej as­pek­tów ludz­kich po­czy­nań i skład­ni­ków ży­cio­we­go śro­do­wi­ska podda­je się lo­gi­ce mo­dy, tym trud­niej o sta­bi­li­za­cję i za­mro­że­nie jed­nych i dru­gich. To tak, jak­by mo­da by­ła wy­po­sa­żo­na w kla­py bez­pie­czeń­stwa, które otwie­ra­ją się na oścież gru­bo wcześ­niej niż per­spek­ty­wa wy­zby­cia się ener­gii w wy­ni­ku „uni­formizacji” (któ­rej pra­gnie­nie, pa­ra­dok­sal­nie, jest po­noć jed­ną z za­sad­ni­czych ludz­kich po­bu­dek utrzy­mu­ją­cych pro­ces mo­dy w jej nie­u­stan­nym „sta­wa­niu się”) zbli­ży się na ty­le, by za­gro­zić mo­dzie spowolnieniem, nie mó­wiąc już o wy­czer­pa­niu się jej mo­cy ku­sze­nia i uwodze­nia.

Je­śli en­tro­pia jest, by tak rzec, zja­wi­skiem spłasz­cza­ją­cym róż­no­rod­ność zjawisk, mo­da (któ­ra ską­di­nąd, po­wtórz­my, czer­pie swój ani­musz z ludz­kiej nie­chę­ci do od­mien­no­ści i tęsk­no­ty za zni­we­lo­wa­niem róż­nic) mno­ży i potęgu­je po­dzia­ły, zróż­ni­co­wa­nia, nie­rów­no­ści, dy­skry­mi­na­cje i upośledzenia, któ­re obie­ca­ła za­ła­go­dzić, zni­we­lo­wać, a w koń­cu i cał­kiem wy­e­li­mi­no­wać.

Zygmunt Bauman „Kultura w płynnej nowoczesności”,
Agora SA we współpracy z Nina, Warszawa,
144 strony, w księgarniach od maja 2011
Z nie­moż­li­wo­ści w fi­zycz­nym wszech­świe­cie per­pe­tu­um mo­bi­le (pro­ces samo­na­pę­dza­ją­cy się, na­bie­ra­ją­cy ener­gii w mia­rę jej zu­ży­wa­nia) prze­o­bra­ża się w nor­mę, z chwi­lą gdy znaj­dzie się w „świe­cie uspo­łecz­nio­nym”. Jak to moż­li­we? – py­ta Sim­mel. I wy­jaś­nia: dzie­je się tak po­przez kon­fron­ta­cję dwu rów­nie po­tęż­nych i wsze­cho­gar­nia­ją­cych ludz­kich pra­gnień/tęsk­not – nierozłącz­nych wpraw­dzie kom­pa­nów, ale wciąż ze so­bą skłó­co­nych i zapatrzo­nych w prze­ciw­ne kie­run­ki.

Za­po­ży­cza­jąc się raz jesz­cze u fi­zycz­nej ter­mi­no­lo­gii, mo­że­my po­wie­dzieć, że „sta­wa­nie się” mo­dy jest czymś w ro­dza­ju osob­li­we­go wa­ha­dła, w ja­kim kinetycz­na ru­chu jest stop­nio­wo, ale za to w ca­ło­ści, bez naj­mniej­sze­go uszczer­bku, a czę­sto i z nad­wyż­ką, prze­kształ­ca­na w po­ten­cjal­ną ener­gię goto­wą do prze­mia­ny w ener­gię ki­ne­tycz­ną kon­trru­chu. Wa­ha­dła się ko­ły­szą – i gdy­by nie uby­wa­ło im ener­gii z każ­dą zmia­ną kie­run­ku, mog­ły­by się kołysać bez koń­ca.

Owe sprzecz­ne wza­jem­nie pra­gnie­nia/tęsk­no­ty, o któ­rych tu mo­wa, to: tęskno­ta za tym, by się bez­piecz­nie w gru­pie/zbio­ro­wi­sku za­do­mo­wić, i pragnie­nie wy­o­dręb­nie­nia z ma­sy, zin­dy­wi­du­a­li­zo­wa­nia się i na­bra­nia orygi­nal­no­ści; ma­rze­nie o przy­na­leż­no­ści i ma­rze­nie o sa­mo­sta­no­wie­niu; potrze­ba spo­łecz­ne­go opar­cia i żą­dza au­to­no­mii; chęć upo­dob­nie­nia się do innych i dą­że­nie do nie­pow­ta­rzal­no­ści. W osta­tecznym ra­chun­ku wszyst­kie te sprzecz­no­ści spro­wa­dza­ją się do star­cia po­trze­by trzy­ma­nia się za rę­ce, wynikłej z pra­gnie­nia bez­pie­czeń­stwa, oraz po­trze­by oswo­bo­dze­nia rąk, wynikłej z tęsk­no­ty do wol­no­ści. Al­bo, je­śli spoj­rzy­my na ten sam kon­flikt emo­cjo­nal­ny od in­nej stro­ny: lęk przed wy­o­dręb­nie­niem – i strach przed rozma­za­niem włas­nej od­ręb­no­ści. Al­bo przed sa­mot­no­ścią i bra­kiem odosobnie­nia.

Tak jak w wy­pad­ku licz­nych (wię­kszo­ści?) mał­żeństw bez­pieczeń­stwo i wolność nie mo­gą żyć jed­no bez dru­gie­go, ale ży­cie wspól­ne nie­ła­two im przycho­dzi.

Bez­pie­czeń­stwo bez wol­no­ści jest nie­wo­lą, a wol­ność bez bezpieczeństwa na­pa­wa nie­u­le­czal­ną nie­pew­no­ścią i gro­zi ner­wo­wym załama­niem. Je­śli któ­reś z nich po­zba­wić zba­wien­ne­go rów­no­wa­że­nia, kompen­so­wa­nia czy ne­u­tra­li­za­cji przez je­go par­tne­ra (czy ra­czej „al­ter ego”) – za­rów­no bez­pie­czeń­stwo, jak i wol­ność prze­ro­dzą się z go­rą­co po­żą­da­nych war­to­ści w spę­dza­ją­ce sen z po­wiek kosz­ma­ry. Bez­pie­czeń­stwo i wol­ność potrze­bu­ją sie­bie na­wza­jem, ale jed­no­cześ­nie nie mo­gą się znieść. Pra­gną siebie na­wza­jem, a rów­no­cześ­nie są so­bie nie­chęt­ne – choć pro­por­cje tych dwóch prze­ciw­staw­nych uczuć zmie­nia­ją się wraz z czę­stym (na ty­le częstym, że moż­na je na­zwać „ru­ty­no­wym”) od­chy­le­niem od „zło­te­go środka”, za ja­ki ucho­dzi ak­tu­al­nie za­war­ty mię­dzy ni­mi, z re­gu­ły nie na długo, kom­pro­mis.

Pró­by zrów­no­wa­że­nia i po­go­dze­nia obu dą­żeń/war­to­ści oka­zu­ją się z re­gu­ły nie­kom­plet­ne, nie w peł­ni za­do­wa­la­ją­ce, a tak­że na­zbyt chwiej­ne i kru­che, by roz­to­czyć au­rę osta­teczności. Za­wsze znaj­dą się ja­kieś luź­ne nit­ki wymagające za­wią­za­nia, ale za każ­dym po­cią­gnię­ciem gro­żą­ce roz­dar­ciem sub­tel­nie utka­nej sie­ci sto­sun­ków. Z tej przy­czy­ny pró­by po­go­dze­nia ni­gdy nie osią­gną usil­nie po­szu­ki­wa­ne­go, jaw­nie gło­szo­ne­go czy taj­ne­go ce­lu; i z tej­że sa­mej przy­czy­ny nie da się ich za­nie­chać. Współ­ży­cie bez­pie­czeń­stwa z wolno­ścią bę­dzie na­dal peł­ne wrza­wy i wrzą­cych emo­cji. Je­go przy­ro­dzo­na a nie­roz­wią­zal­na am­bi­wa­len­cja czy­ni je nie­wy­czerpal­nym źró­dłem twór­czej ener­gii i ob­se­sji od­mia­ny. To właś­nie pre­de­sty­nu­je je do sta­tu­su „per­pe­tu­um mo­bi­le”.

„Mo­da – mó­wi Sim­mel – jest szcze­gól­ną for­mą ży­cia, któ­ra ma za­pew­nić kom­pro­mis mię­dzy ten­den­cją do spo­łecz­ne­go zrów­na­nia a ten­den­cją do indywi­du­al­nej od­ręb­no­ści”. Ów kom­pro­mis, przy­pom­nij­my, nie mo­że być „sta­nem trwa­łym”, nie moż­na go usta­lić raz na za­wsze: kla­u­zu­la „do odwołania” jest weń wpi­sa­na od po­cząt­ku i za­trzeć się nie da. Ów kom­pro­mis, po­dob­nie mo­dzie ku nie­mu zmie­rza­ją­cej, ni­gdy nie „jest”, lecz za­wsze „sta­je się”. Nie mo­że za­krzep­nąć w bez­ru­chu; wy­ma­ga nie­u­stan­nej re­ne­go­cja­cji. Na­pę­dza­ny im­pul­sem do wy­o­dręb­nie­nia się i ucie­czki z tłu­mu oraz umknię­cia po­go­ni ma­so­wy pęd do te­go, co (obec­nie, w tej oto chwi­li) mod­ne, pro­wa­dzi szyb­ko do upo­wszech­nia­nia, upos­po­li­ce­nia i try­wia­li­za­cji bie­żą­cych odznaczeń wy­róż­nie­nia. Naj­krót­szy mo­ment nie­u­wa­gi czy chwi­lo­we choć­by zwol­nie­nie tem­pa pre­sti­di­gi­ta­cji mo­gą do­pro­wa­dzić do efek­tów przeciwstawnych do za­mie­rzo­nych: do utra­ty in­dy­wi­du­al­no­ści. Dzi­siej­sze ozna­ki „by­cia w czo­łów­ce” trze­ba na­by­wać po­śpiesz­nie, a wczo­raj­sze trze­ba z rów­nym po­śpie­chem eks­pe­dio­wać na wy­sy­pi­sko śmie­ci. Na­kaz pil­no­wa­nia „co już wy­szło z mo­dy” mu­si być prze­strze­ga­ny rów­nie su­mien­nie jak obowią­zek orien­to­wa­nia się w tym, „co no­we i (w tej chwi­li) na to­pie”. Pozycja ży­cio­wa, de­kla­ro­wa­na przez jej po­sia­da­cza czy as­pi­ran­ta, komunikowa­na in­nym i czy­nio­na pu­blicz­nie roz­poz­na­wal­ną za po­mo­cą naby­wa­nia sym­bo­li ko­lej­nych mód, jest okre­śla­na w tym sa­mym stop­niu widocz­no­ścią sym­bo­li, ja­kie właś­nie we­szły w mo­dę, co nie­o­bec­no­ścią tych, któ­re właś­nie z mo­dy wy­szły.

Per­pe­tu­um mo­bi­le mo­dy jest w su­mie wy­so­ce wy­kwa­li­fi­ko­wa­nym, bo­ga­to do­świad­czo­nym i wiel­ce spraw­nym bu­rzy­cie­lem wszel­kie­go za­sto­ju. Mo­da wtrą­ca sty­le ży­cia w stan per­ma­nen­tnej, nie­da­ją­cej się do­pro­wa­dzić do koń­ca re­wo­lu­cji. Ja­ko że zja­wi­sko mo­dy jest in­tym­nie i nie­ro­zer­wal­nie po­wią­za­ne z dwo­ma wiecz­ny­mi i po­wszech­ny­mi atry­bu­ta­mi ludz­kie­go spo­so­bu by­cia-w-świe­cie oraz ich rów­nie nie­u­su­wal­nym kon­flik­tem, je­go wy­stę­po­wa­nie nie ogra­ni­cza się do jed­nej czy kil­ku wy­bra­nych form ży­cia. We wszyst­kich okresach ludz­kiej hi­sto­rii, na wszyst­kich te­re­nach ludz­kie­go za­miesz­ka­nia i we wszyst­kich kul­tu­rach przy­pa­dła mo­dzie ro­la na­czel­ne­go ope­ra­to­ra w prze­ku­wa­niu nie­u­sta­ją­cej zmia­ny w nor­mę ludz­kie­go spo­so­bu by­to­wa­nia. Spo­sób jej ope­ro­wa­nia, po­dob­nie jak i in­sty­tu­cje ob­słu­gu­ją­ce jej ope­ra­cje, ulega­ją wszak­że z bie­giem cza­su prze­o­bra­że­niom. Obec­na po­stać zja­wi­ska mo­dy okre­śla­na jest przez ko­lo­ni­za­cję i eks­plo­a­ta­cję owe­go wiecz­ne­go as­pek­tu ludz­kiej kon­dy­cji przez ryn­ki kon­su­men­ckie.

Mo­da jest jed­nym z głów­nych kół za­ma­cho­wych „po­stę­pu” (czy­li takie­go ro­dza­ju zmia­ny, któ­ry po­mniej­sza i oczer­nia, a więc de­wa­lu­u­je, wszyst­ko to, co po­zo­sta­wia za so­bą i za­stę­pu­je czymś no­wym).
Ale w ostrej opo­zy­cji do wcześ­niej­szych użyt­ków te­go po­ję­cia sło­wo „po­stęp”, je­śli się dziś w ko­mer­cjal­nych por­ta­lach in­ter­ne­to­wych po­ja­wia, ko­ja­rzy się nie ty­le z na­dzie­ją ra­tun­ku przed za­gro­że­niem, ile z za­gro­że­niem, przed którym trze­ba się ra­to­wać; nie wy­zna­cza ono ce­lu wy­sił­ku, lecz tłu­ma­czy, dla­cze­go ko­niecz­ne jest je­go pod­ję­cie. W dzi­siej­szym uży­ciu te­go po­ję­cia „postęp” to prze­de wszyst­kim pro­ces nie do za­trzy­ma­nia, do­ko­nu­ją­cy się nieza­leż­nie od na­szej wo­li i obo­jęt­ny na nasz doń sto­su­nek – pro­ces, któ­re­go nie­po­ha­mo­wa­na a prze­moż­na pre­sja żą­da po­tul­ne­go mu się pod­da­nia na zasa­dzie „ja­ko że nie mo­żesz ich po­bić, to się do nich przy­łącz”. „Po­stęp”  to we­dle wpa­ja­nych przez ryn­ki kon­sum­pcyj­ne prze­ko­nań śmier­tel­ne za­gro­że­nie dla le­ni­wych, nie­prze­zor­nych i gnuś­nych. Im­pe­ra­tyw „włą­cze­nia się do postępu” czy „pój­ścia z po­stę­pem” in­spi­ro­wa­ny jest przez żą­dzę ucie­czki przed wid­mem oso­bi­stej ka­ta­stro­fy spo­wo­do­wa­nej po­na­do­so­bo­wy­mi, spo­łecz­ny­mi czyn­ni­ka­mi, któ­rych od­dech czu­je się wciąż na kar­ku. Ni­by cał­kiem jak w przy­pad­ku „ucie­czki w przy­szłość” Anio­ła Hi­sto­rii z ob­ra­zu Pa­u­la Klee opatrzo­ne­go ko­men­ta­rzem Wal­te­ra Ben­ja­mi­na: anio­ła od­wró­co­ne­go ple­ca­mi do przy­szło­ści, w któ­rą pcha go wstręt prze­ży­wa­ny na wi­dok roz­kła­da­ją­cych się i cuch­ną­cych po­zo­sta­ło­ści po po­przed­nich ucie­czkach... Ty­le że, by sparafra­zo­wać Mar­ksa, epic­ką tra­ge­dię Anio­ła Hi­sto­rii ste­ro­wa­na przez ryn­ki mo­da wy­sta­wia na mo­dłę ka­me­ral­nej gro­te­ski.

Po­stęp, krót­ko mó­wiąc, prze­niósł się z dys­kur­su wspól­nej po­pra­wy ży­cia do dys­kur­su oso­bi­ste­go prze­trwa­nia. O po­stę­pie nie my­śli się już w kon­tek­ście chę­ci do pę­du, ale w związ­ku z roz­pacz­li­wym wy­sił­kiem, by za wszel­ką ce­nę nie wy­paść z bież­ni i uni­k­nąć dysk­wa­li­fi­ka­cji oraz wy­klu­cze­nia z wy­ści­gu. My­śli­my o „po­stę­pie” nie w kon­tek­ście pod­wyż­sza­nia sta­tu­su, ale zapobiegania po­raż­ce. Przy­słu­chu­jesz się na przy­kład wia­do­mo­ści, że w nadcho­dzą­cym ro­ku Bra­zy­lia bę­dzie „je­dy­nym sło­necz­nym miej­scem wypo­czyn­ku tej zi­my” i wy­cią­gasz stąd wnio­sek, że nie mo­żesz te­go ro­ku poka­zać się tam, gdzie lu­dzie o as­pi­ra­cjach po­dob­nych do two­ich wi­dzia­ni by­li ze­szłej zi­my. Lub czy­tasz, że mu­sisz „po­zbyć się po­ncha”, któ­re by­ło bar­dzo en vo­gue w ze­szłym ro­ku, bo no­sząc je na grzbie­cie dziś, wy­glą­dasz (ja­ko że czas pły­nie...) „jak wiel­błąd”. Co wię­cej, do­wia­du­jesz się, że ma­ry­nar­ki w prąż­ki i T-shir­ty, któ­re by­ły „mu­sem” w ze­szłym se­zo­nie, dzi­siaj są passé, po­nie­waż dzi­siaj „każ­dy nikt je no­si”... I tak da­lej.

Czas istot­nie pły­nie i sztu­ka na tym po­le­ga, by mu do­trzy­mać kro­ku. Je­śli nie chcesz uto­nąć, sur­fuj wy­trwa­le, czy­li zmie­niaj tak czę­sto, jak po­tra­fisz, gardero­bę, meb­le, ta­pe­ty, swój wy­gląd i zwy­cza­je, a krót­ko mó­wiąc – sie­bie.

Fragment książki Zygmunta Baumana „Kultura w płynnej nowoczesności”, która ukazała się właśnie na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego.