Jeszcze 1 minuta czytania

Dariusz Czaja

KONIEC KOŃCÓW:
Czaszka z obsydianu

Dariusz Czaja

Dariusz Czaja

Nie jest dobrze. W zasadzie jest fatalnie. Marność, rozkład, bessa, Grecja, kryzys, brzoza i poruta wszędzie. Świat w złą stronę skręca, ślepy tor obiera, po równi pochyłej się toczy. Ale ludzkość, z oczami bielmem zaciągniętymi, nie dostrzega już niczego. Nam tylko emerytury w głowie, Euro na karku, odmóżdżająca bieżączka. Ale cóż to jest wobec wieczności? Tymczasem tuż obok nas przechodzą zdarzenia, od których skóra na grzbiecie cierpnie. Zdarzenia niby należące do ziemskiego wymiaru, ale przy bliższym wejrzeniu wychylające się w ciemną głąb przestrzeni okołokosmicznej. Wystarczy gazetę otworzyć. Znaki czasu dwoją się, troją. Same niemal wchodzą nam do rąk.

„Prastara czaszka z obsydianu – czytamy na portalu gazeta.pl – straciła kawałek brody po upadku ze stołu w niemieckim laboratorium. Świadkowie zdarzenia zamarli. Rzeźba była oczywiście bardzo cenna, ale konsekwencje jej uszkodzenia mogą być poważniejsze niż straty materialne. Jej właściciel, Thomas Ritter twierdzi, że czaszka nazwana na cześć ostatniego władcy Tenochtitlanu – Quauthemoc, miała szczególną moc chroniącą ludzkość przed zagładą. Ritter tłumaczy, że Quauthemoc jest jedną z 13 czaszek, które zdradzą ludziom sekret mogący ocalić świat przed apokalipsą w grudniu 2012 r.”.

Pan Ritter cały w trwodze, bo mu nie tylko kawałek brody przepadł, ale – co może ważniejsze – moc czaszki przez to wyraźnie spadła i właściciel nie ma jasności, czy będzie można z niej w przyszłości skorzystać. Wedle proroctwa bowiem, czaszki mają w grudniu przemówić, a nie jest całkiem pewne, czy czaszka bez brody ma jeszcze siłę („nie wiesz jak wielką”) i czy da w ogóle głos. Na szczęście straty nie są wielkie, niewykluczone, że ubytki można będzie z czasem uzupełnić. Trzymamy kciuki za konserwatorów, sprawa jest – jak widać – wagi najwyższej. Mimochodem już tylko warto zauważyć, że Ritter to po niemiecku jeździec, a że idzie tu o nie byle jakiego jeźdźca, ale o jeźdźca apokalipsy (z obsydianową głową), tego już dodawać nie trzeba. Takie rzeczy są przejrzyste same przez się i nie wymagają sążnistych egzegez. Ta okoliczność nie może być przypadkiem, bo przypadek jest zaledwie uświadomioną formą konieczności.

Czy da się jakoś odsunąć te fatalną wizję trzynastu gadających czerepów? Czy zdążą z tą brodą na czas? A gdyby nie zdążyli, to czy pozostała dwunastka da sobie sama radę? Czy te kamienie wołać będą? Czy obsydianowa polifonia ma szansę otworzyć nam jeszcze oczy? Takie są zapytania i interpelacje, wysoka izbo. Odpowiedź poznamy 21 grudnia, bo wtedy właśnie pan Ritter i jego feralna (trzynasta!) czaszka z wyszczerbioną brodą pojadą do Meksyku spotkać się z resztą swoich współbraci. A tam już bez litości: wóz albo przewóz. Na dwoje babka.

André Malraux napisał kiedyś to sławne zdanie: „Wiek XXI będzie wiekiem religii, albo nie będzie go wcale”. Na razie nie wygląda on na wiek religii, raczej na wieko od trumny, ale pożyjemy, zobaczymy. Malraux jest też autorem książki zatytułowanej (i tak mi nikt nie uwierzy) „Głowa z obsydianu”. Może to nie ma nic do sprawy, a może właśnie jednak ma. Bo coś wszystko się z tą czaszką za dobrze składa, za bardzo dodaje, zapętla, majaczy, w niepokojący wszechzwiązek zjawisk układa. Tak czy inaczej, sromać się nie ma co na zapas, ale mieć baczenie na mowę czaszek – już tak.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.