Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Dobre rady

Jakub Socha

Jakub Socha

„Madryt 1987”, film Davida Trueby, opowiada o jednej z tych sytuacji, które wydają się ponadczasowe. Miguel, stary dziennikarz, siedzi w kawiarni i pisze na maszynie kolejny tekst. W środku jest pusto, wnętrze jest przestronne; widać, że dobrze mu się siedzi. Wtem wchodzi Angela: dziewczyna ładna, ale mało charakterystyczna, typ grzecznej studentki. Angela przyszła na audiencję u idola.

Wraz z rozwojem wypadków pomieszczenia zmniejszają się i brzydną. Dwójka przenosi się z kawiarni do pracowni malarskiej, która należy do przyjaciela Miguela. Następnie lądują w obskurnej łazience. Film rozgrywa się w trzech lokacjach i wygląda, jakby został zrobiony za karton papierosów, ale to właściwie jest nieistotne. Najistotniejsza jest rozmowa. Dialog rozbrzmiewa praktycznie bez końca – z jedną krótką sceną na seks – i jest echem tych wszystkich rozmów między starym mistrzem i młodą uczennicą. Egotyk i mizantrop kontra trochę mniej inteligentna od niego idealistka. On podważa znaczenie słów, znaczenie świata, ironizuje na temat człowieka, ziewa na samą myśl o postępie. Ona mówi o tym, że trzeba próbować, uważa, że słowa budują sensy, że poza pozą jest żywa tkanka, prawdziwe mięso. Przyszła do niego po naukę, on zgodził się na spotkanie ze względu na jej ciało.

Przedziwny to film – banalny do bólu, ale ciężko doszukać się w nim fałszywej nuty. Nic w nim nie zaskakuje, wszystko się w nim zgadza – przede wszystkim obraz starego humanisty, który tylko czeka, aż ktoś go zapyta, czym jest życie. Stary humanista i jego porady: tak jakoś jest, że ludzie, którzy przez lata uciekali od zaklęć, gotowych recept, w pewnym momencie godzą się na przedstawienie – ktoś przychodzi i pyta ich, czym jest szczęście, czym jest śmierć i jak wygląda bóg (czy naprawdę ma brodę?). Niby się krygują, zaczynają więc od tego, że jest różnie, ale w końcu przechodzą do sedna.

Początkowo wyobrażałem sobie, że w polskiej wersji z powodzeniem mógłby zagrać Jan Nowicki. Krakowski artysta byłby w roli Migeula doskonały. Niedawne wydarzenia medialne skłoniły mnie jednak do zmiany zdania i zmiany obsady – Jana Nowickiego zastąpiłbym Zuzanną Ziomecką. Redaktorka naczelna „Przekroju”, mimo że jeszcze daleko jej do jesieni życia, już naucza i udziela rad – ostatnio głośny stał się artykuł, w którym podzieliła się mądrościami z młodą, zdesperowaną dziewczyną, która postanowiła opuścić Polskę w poszukiwaniu godziwej pracy.

W „Warszawie 2013” nie pojawiłaby się jednak żadna zdesperowana dziewczyna; jej nieobecność i milczenie będzie wszystkim na rękę. Akcja mogłaby się zaczynać w jakiejś kawiarni na Placu Zbawiciela, potem mogłaby się przenieść na przykład do pracowni Edwarda Dwurnika. Nie wiem, czy malarz posiada w pracowni łazienkę. Jeśli tak, to w łazience mogłaby Ziomecka wyłożyć kilka przestróg przed spapraniem sobie życia, które zaczerpnęła od pracowniczki hospicjum. Byłoby ich dokładnie pięć, podaję za autorką, w lekko zmodyfikowanej wersji:

1. zamiast spełniać ambicję innych, trzeba mieć odwagę, by żyć w zgodzie ze sobą;
2. nie wolno pracować za dużo, żeby nie przegapić ważnych chwil z bliskimi;
3. trzeba mieć odwagę, by wyrażać swoje prawdziwe uczucia;
4. nie wolno tracić kontaktu z przyjaciółmi;
5. trzeba pozwolić sobie być szczęśliwszym.

W polskiej wersji nie byłoby sceny miłosnej, w naszym kinie one i tak zazwyczaj się nie udają. Trzeba by tylko pomyśleć o zakończeniu. W hiszpańskim filmie, gdy milkną słowa, Miguela dopada smutek – Ziomecka ma zbyt dobre samopoczucie, zbyt mocno odkleiła się od życia, żeby cokolwiek mogło ją zasmucić. Zamiast momentu deziluzji proponuję, żeby dziarska nauczycielka w ostatniej scenie poszła po prostu na lody i jedząc je, rozmyślała, jaką to fajną znalazła sobie uczennicę, z którą, kto wie, może niedługo uda jej się zaprzyjaźnić.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).