Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Perły architektury

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Wystawa Zbigniewa Libery w warszawskiej Zachęcie. Wali, kopie, gryzie, tarza. Z etykietą anarchisty i buntownika jest Libera artystą o przenikliwej, boleśnie świdrującej inteligencji. Śledząc opresje i zniewolenia – zniewolenia ciała, myślenia, czucia, pamiętania – dostrzega jeszcze jedno: zniewolenie wzroku. Wzroku, będącego przecież najbardziej poznawczym ze zmysłów.

Na wystawie, rzucającej wyzwania wytrzymałości i wrażliwości widza, ta grupa kilkunastu kolorowych fotografii pozornie ofiarowuje chwilę wytchnienia. Solennie oprawione, prezentują się albumowe zdjęcia turystycznych hitów: florencka kopuła katedry Santa Maria del Fiore, marmurowa fasada San Miniato al Monte, obramowany zielenią, ujęty z przeciwległego brzegu Tybru widok na rzymską bazylikę  św. Piotra… Perły architektury, zabytki klasy zero, ikony kultury.

Lecz to, co pokazuje Libera, to nie reprodukcje reprodukcji zachęcających do podróży lub ją kompensujących. Sławne budowle oglądamy tak, jak je w istocie widzimy, gdy przerzucamy kartki barwnego wydawnictwa: zniekształcone, wytrącone z pionu, chwiejące się w kopniętej perspektywie. Dodatkowo rozmazuje je połysk „kredy”, na której zostały wydrukowane. „To przykłady widzenia peryferyjnego, przez które ujawniają się te wszystkie obrazy, które nasz aparat widzenia odrzuca jako śmieci, coś nieprecyzyjnie uchwyconego, jakieś zatarte, poruszone kształty – po prostu wizualne pomyłki ujawniające umowność widzenia, na którym opiera się system maszyny komunikacyjnej” – lapidarnie komentuje artysta.

To nie jest żart, tak jak żartem były karykatury dawnych artystów wykpiwające perspektywiczne błędy i nieudolności. Libera dotyka tu jednego z najbardziej niejawnych, a zatem najbardziej perfidnych przymusów kulturowych – przymusu „właściwego” widzenia. Jego presję pozwala świetnie obserwować powszechny dziś obyczaj, czy raczej obowiązek fotografowania w podróży.

Podróże do pereł architektury nie są podróżą w nieznane. Wiemy, jak wygląda bazylika św. Piotra, San Miniato, Santa Maria del Fiore. Ich obraz, sklejony z albumów, folderów, internetowych przeglądarek, mamy dobrze utrwalony w kulturowej pamięci. Jedziemy, aby je  z o b a c z y ć. I tu właśnie włącza się „aparat widzenia”. Stając wobec sławnych zabytków, robimy wszystko, aby je zobaczyć i utrwalić „tak, jak powinny były być przedstawione”. Stara akademicka zasada poprawiania przez rozum tego, co widzimy – pozostaje w mocy. Tyle, że owej korekcie podlega nie obraz tego, co widzimy, lecz samo nasze widzenie.

Fotografujący turyści przedstawiają jedyny w swoim rodzaju spektakl. Ci niewymagający – po prostu unoszą ręce, wpatrzeni w monitorki swych aparatów lub komórek. Ci ambitniejsi – krążą, odbiegają, kucają, ryzykownie gną się do tyłu. Nierzadkie są ekstremalne wypadki kładzenia się na kościelnej posadzce, desperackiego wdzierania się pomiędzy samochody, wdrapywania na latarnie lub występy murów. Odprawia się osobliwy taneczny rytuał zaklinania rzeczywistości, aby stała się taką, jakiej oczekujemy. Aby maksymalnie zbliżyła się do spodziewanego obrazu, tego przywiezionego pod powiekami. Aby dostosowała się do naszego hołubionego wyobrażenia, sprostała mu. Po to przecież jedziemy.

Narzędziem, ale nie godnym zaufania sprzymierzeńcem, jest tu sam aparat. Nie nastawiaj na „auto”! Pamiętaj o paralaksie. Nie wyjdzie detal? Załóż tele! Za mało odejścia? Zmień obiektyw na szerokokątny. Ale uważaj, bo on zniekształca. Poczekaj, aż odjedzie ten czerwony samochód, który zasłania portal. Ludzie niech też odejdą. Nic z tego nie wyjdzie, bo jest pod słońce. Sprawdź, wykasuj. Kasuje. Ten obraz? OK. Powtórz.

Wolno, a nawet trzeba estetyzować, poetyzować, szukać niebanalnych ujęć. Wybierać stylistykę: raz piktorialnie, raz reportersko. Ale niedopuszczalne są po prostu nieudane zdjęcia, owe wizualne śmieci, które nasz wytresowany przez kulturę aparat widzenia wymiata. Powinien wymiatać. Szczęśliwi, po powrocie prezentujemy udane fotografie. Zupełnie jak z albumu.

Spreparowana, przepuszczona przez media, otaczająca nas wizualność ubezwłasnowolnia i dyscyplinuje nasze widzenie. Lecz czy dokonując bezwzględnej rewizji naszych wizualnych nawyków, tropiąc uzależnienia, tłukąc kulturowe klisze, tylko zyskujemy, czy też coś tracimy? Upodobnione do banalnych, pocztówkowych wzorów fotografie widzianych zabytków i krajobrazów – czy nie są urzeczywistnieniem naszych nadziei, z którymi ruszaliśmy w podróż? Potwierdzeniem, że znaleźliśmy to, do czego dążyliśmy? Czy ujawniają tylko nasze uzależnienie, czy też tkwiące w podświadomości marzenie o lepszym świecie wokół nas?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.