Jeszcze 2 minuty czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO: Ostatnia Wieczerza na ceracie

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Kilka lat temu komplet reprodukcji dzieł van Gogha prezentowano na Stadionie Narodowym i tam rzecz była na miejscu. Pokaz reprodukcji Leonarda da Vinci w Muzeum Narodowym budzi kpiny, bo jest rozpaczliwą próbą wysforowania się przed szereg

Ostatnim (jak na razie) posunięciem nowej dyrekcji Muzeum Narodowego w Warszawie jest pokaz cyfrowych reprodukcji obrazów Leonarda da Vinci, skromnie zatytułowany „Leonardo da Vinci. Opera omnia”. Owe „dzieła wszystkie” zostały przyjęte ze wstydem i kpiną. Wstydem, bo oto największe polskie Muzeum Narodowe kompromituje się wystawiając obwoźny zestaw reprodukcji. Zestaw w dodatku dość nieświeży. W ostatniej dekadzie dokonano bowiem kilku głośnych konserwacji, zasadniczo rozjaśniających światło i koloryt obrazów. Tu zaś mamy stare fotografie w „tonacji muzealnej”, sprzed konserwacji. Kilka lat temu komplet reprodukcji dzieł van Gogha prezentowano na Stadionie Narodowym i tam rzecz była na miejscu. Pokaz budzi kpiny, bo jest rozpaczliwą próbą wysforowania się przed szereg, zamanifestowania swego pierwszeństwa w leonardowskich obchodach. Byle jak, byle szybko.

Nie jest bowiem tak, że polskie muzea przegapiły pięćsetletnią rocznicę śmierci Leonarda. Muzeum w Wilanowie od kilku lat przygotowuje na rok 2020 wystawę „Leonardiana w kolekcjach polskich”. Tak, od kilku lat, gdyż przygotowanie prawdziwej wystawy wymaga nakładu czasu, fachowej wiedzy i pieniędzy. Dlaczego właśnie Wilanów? Pamiętajmy, że Wilanów to nie tylko rezydencja Jana III Sobieskiego. To także siedziba Stanisława Kostki Potockiego, wybitnego polityka, ale także zapalonego archeologa-amatora i kolekcjonera, który ze swego zbioru utworzył pierwsze polskie muzeum publiczne.

Kostka Potocki nie miał takiego szczęścia, jak współczesny mu książę Adam Jerzy Czartoryski, który ok. 1800 roku, bawiąc we Włoszech kupił matce portret Leonarda, wówczas określony jako „La Bele Feroniere”, czyli „Damę z gronostajem”do dziś perłę polskich zbiorów. Potocki też kupował „Leonardy”. Jednym z nich jest, dziś wiązany z nieokreślonym mistrzem niderlandzkim, obraz „Madonny z dzieciątkiem”, namalowany według zaginionego dzieła Leonarda „Madonna z czereśniami”. Obraz Leonarda, jak każde arcydzieło mistrza, inspirował naśladowców, którzy kopiowali go dosłownie lub przetwarzali. Kompozycja powtarzana była w wielu wersjach, szczególnie popularna w warsztacie antwerpskiego mistrza Joosa van Cleve. Obraz wilanowski, o twardym modelunku, jest malarsko bliższy północnemu italianizującemu manieryzmowi niż miękkości leonardowskiego sfumata. Ale ikonograficznie także odbiega od pierwowzoru. Zamiast czereśni – symbolu owoców raju – Dzieciątko trzyma szklany glob, zwieńczony krzyżem. To symbol świata lub też Sphairos, równoznaczny z nieskończonością, związany ściśle z ikonografią Chrystusa jako Salvatora Mundi.

Leonardo da Vinci, „Salvator Mundi”, Muzeum Luwr Abu DhabiLeonardo da Vinci, „Salvator Mundi”, Muzeum Luwr Abu Dhabi

I w tym punkcie wystawa wilanowska może przynieść ważny głos w badaniach nad Leonardem. W kolekcji Stanisława Kostki Potockiego znajduje się jedna z replik „Salvatora Mundi” Leonarda. Wszyscy dziś wiedzą, jak wygląda ten (choć nie ten sam) obraz. Na uznanej za „historyczną” aukcji nowojorskiego domu aukcyjnego Christies, 15 listopada 2017 roku obraz „Salvator Mundi” Leonarda został sprzedany za rekordową kwotę 450 312 500 dolarów. „Zbawiciel świata” stał się najdroższym obrazem świata. Nabywcą, początkowo anonimowym, okazał się członek saudyjskiej rodziny królewskiej, działający jako przedstawiciel muzeum Luwr Abu Dhabi, dla którego obraz został przeznaczony. Tymczasem, we wrześniu 2018 roku Departament Kultury i Turystyki Abu Dhabi bez podania przyczyn poinformował, że wystawienie obrazu zostaje odroczone na czas nieokreślony.

Historia stworzona dla szukających sensacji mediów. Burzliwe dzieje orzechowej deski, na której „Zbawiciel” jest namalowany, zostały dokładnie prześwietlone, aczkolwiek pozostały w nich czarne dziury, w których obraz znikał na długie lata. Długo pozostający w zbiorach angielskiej rodziny królewskiej, potem zdegradowany, krążył w handlu jako kopia jednego z uczniów Leonarda. W 1958 roku został kupiony za 45 funtów. Dopiero kolejny właściciel zlecił prace konserwatorskie i restauracyjne w 2005 roku. W miarę ich postępu rosła ranga obrazu. W jego badanie zaangażowały się najważniejsze ośrodki muzealne, wyposażone w najnowszy sprzęt laboratoria konserwatorskie, najpoważniejsi znawcy i eksperci. Opinia prestiżowego międzynarodowego gremium na rzecz autorstwa Leonarda została usankcjonowana pokazem w National Gallery w Londynie na wystawie „Leonardo. Malarz mediolańskiego dworu” w 2011 roku. Stąd już prosta droga prowadziła do aukcyjnego rekordu. I nagle – zwątpienie.

„Salvator Mundi” z kolekcji Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie; fot. W. Holnicki„Salvator Mundi” z kolekcji Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Nie wiadomo do końca, co się stało. Czy mamy do czynienia z wpadką ekspertów, podobną do tej, jaka zdarzyła się przed wojną z falsyfikatami Vermeera van Delft, malowanymi przez utalentowanego fałszerza Hana van Meegerena? Spekulacyjną bańką, których nie brakuje na rynku sztuki? Czy raczej z wiedzą innego rodzaju? I tu swoją rolę mogą odegrać badania nad wilanowskim „Zbawicielem świata”, współprowadzone przez londyńską National Gallery. Nie, nie spodziewajmy się kolejnego „polskiego Leonarda”. Tu szuka się wiedzy, a nie rewelacji. Romantyczny mit samotnego geniusza z jednej strony, a presja rynku z drugiej, każą doszukiwać się w obrazach wielkich mistrzów mitycznego, niepowtarzalnego „dotknięcia ręki”, bezwzględnie przesądzającego autorstwo. Ręki, której ślad odnajdowany w kolejnych partiach obrazu – a to puklach włosów, a to modelunku dłoni – przemawia za całkowicie własnoręcznym wykonaniem obrazu. Tymczasem postępująca znajomość dawnych warsztatów artystycznych, trybu i podziału pracy, roli uczniów, praktykantów, pomocników, sprawy autorstwa rozumianego jako własnoręczne wykonanie komplikuje. Leonardo w swoim „Traktacie o malarstwie” przeciwstawił spoconego, zakurzonego rzeźbiarza w brudnej pracowni malarzowi, który „porządnie odziany siedzi bardzo wygodnie przed swym dziełem i wodzi leciutkim pędzlem, kładąc piękne kolory” (tłum. Maria Rzepińska). Taki wizerunek mistrza wszedł do kultury popularnej, taki trwa w potocznej wyobraźni. Lecz aby mistrz mógł wodzić leciutkim pędzlem, ktoś musiał szykować podobrazia, ucierać farby, szlifować grunty, kłaść podmalówki, wreszcie wykonywać całe partie obrazu nie wymagające mistrzowskiej ręki. Ta kładła ostatnie poprawki, detale, sfumata, laserunki. Decydujący czasem o klasie dzieła le dernier touche. Ta ręka też kładła swoją sygnaturę. Salvator Mundi – przeniesienie bizantyńskiego, hieratycznego typu Chrystusa Pantokratora w roztopiony w miękkich, zmysłowych modelunkach malarski styl Leonarda – był obrazem niezwykle atrakcyjnym.

Wiemy o co najmniej dwudziestu jego kopiach z tamtego czasu. Wiadomo także, że Leonarda otaczała grupa uczniów: Bernardino Luini, Giovanni Antonio Boltraffio, Ambrogio de Predis, Martino Piazza, jeszcze inni, mniej znani. Nawet najbardziej zaawansowane technologicznie badania konserwatorskie i materiałowe nie zawsze są w stanie rozwarstwić obraz wedle udziału poszczególnych rąk. Sprawa autorstwa wilanowskiego „Zbawiciela świata” jest otwarta, ale jej rozstrzyganie wciąż będzie ocierać się o „Salvatora Mundi” za 450 milionów dolarów. Kostka Potocki oceniał obraz, uważany za dzieło Bernardino Luiniego, na 300 guldenów. Nazwisko Luiniego pojawia się w naukowych spekulacjach wokół obrazu z Abu Dhabi…

Będzie ciekawie, tak jak teraz ciekawie nie jest. Ale zawsze można wyciągnąć jakieś korzyści. Zawieszony na podeście Muzeum Narodowego baner z PCV z nadrukowaną „Ostatnią Wieczerzą” prowokuje do pytań podstawowych: po co są muzea sztuki, skoro wszystko można zdigitalizować, wykonać w 3D, udostępnić wszędzie i każdemu? Ale to inna, poważna historia, do której wrócimy. Na razie pozostaje spożyć wraz z apostołami wieczerzę na ceracie, ufając że na deser będzie specjalność zakładu – banany.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).