O nowej książce
Krystyny Miłobędzkiej

Agnieszka Wolny-Hamkało

Dobry wieczór Państwu! – pisze/mówi Miłobędzka w „znikam jestem”. – Będę mówić o poezji. Kiedy mojej mamie udało się ciasto, mówiła: „To poezja, nie tort”

Jeszcze 1 minuta czytania

„Chcą, żebym na scenie umarł. Żebym się zonanizował, zwymiotował. Żebym wreszcie, na końcu, poderżnął sobie gardło” – mówił o publiczności niemiecki artysta Joseph Beuyes. Nie wydaje się Państwu dziwne, że zupełnie czego innego publiczność oczekuje od poety na wieczorze autorskim? Poeta zazwyczaj przecież schodzi ze sceny autorskiego spotkania zażenowany, bo wie, jak niewiele się przed chwilą wydarzyło, i jak nic nie iskrzyło – zupełnie. Czarne legendy o „położonych”, źle przeczytanych, czy wręcz zamordowanych wierszach krążą od zawsze po knajpach i redakcjach. Do rzadkości należą wspomnienia o wieczorach, które stawały się wydarzeniem, przechodziły do historii jako niezapomniane, wyjątkowe. Ton, jaki się przyjmuje, mówiąc o nich, sugeruje, że słuchacze (widzowie) brali udział w autentycznym misterium. Niesamowitości w rodzaju „czytał trzy godziny na stojąco” lub „i nagle zrobiło się cicho” lub „i wtedy wszyscy byli jak zahipnotyzowani” – jasno mówią o tym, że mamy do czynienia ze sferą sacrum.

Krystyna Miłobędzka, „znikam jestem”. Red.
Jarosław Borowiec, Biuro Literackie, Wrocław,
69 stron, w księgarniach od lutego 2010
Fenomen wieczoru autorskiego, a także – szerzej – tekstu funkcjonującego poza kartką papieru jest właściwie słabo opisany w dyskursie naukowym. To teren dziewiczy także w publicystyce. Rzadko dostajemy recenzje z takiego wydarzenia. Przyczyna tkwi w niejasnej konstytucji spotkania. Bo cóż to: miniteatrzyk? Czy może raczej performance? Mimo że istnieje zwyczajowy sztafaż – przysłowiowa świeczka i paprotka na stoliku, czytania i serie pytań – teatr ten nie ma właściwie regulaminu i każdy rozumie go trochę inaczej. Publiczność w tym przypadku to czytelnicy, niepewni, na co mogą podczas spotkania liczyć. Zazwyczaj niewiele więcej wie sam cudo-twórca, który jest nieomal skazany na porażkę, choćby dlatego, że najczęściej bywa gorszy, słabszy (jako aktor) niż jego tekst (jako tekst). A jednak istnieje w Polsce kilku poetów, którzy z własnych spotkań autorskich uczynili osobniczy gatunek (sztuki). Których spotkania wywołują mnóstwo emocji i nieodmiennie przyciągają wiernych wyznawców. Na przykład Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Sosnowski i Krystyna Miłobędzka.

Ten, kto podziwiał lapidarność, celowość i spójność wierszy Miłobędzkiej, nie będzie rozczarowany jej wieczorem autorskim, równie przemyślanym, inteligentnie skrojonym. Raczej poważnie się zdziwi, skąd kapitalna kompozycja, dobre tempo, świetna architektura wygłaszanych opowiastek, anegdot, refleksji? Otóż autorka „wszystkowierszy” własne spotkania rozpisuje jak dramaty, scenariusze, przemowy. Nie traci przy tym ciepła i naturalności, z tekstu czyniąc jedynie szkielet, podpórkę. Jest w tym szacunek dla czytelnika, słuchacza, pragnienie doskonałości, miłość do słowa. Ale też strach, że się powie coś niedbale, niechcący. A – jak mówiła w jednym z wywiadów – słów nie można tak po prostu cofnąć.

Zatem ci, którzy chcieliby – jak mawiał Beuyes – żeby artyście zadrżała ręka, żeby się pomylił, pokazał, że jest, do diabła, człowiekiem i bywa słaby, zmęczony, nie w formie, ci mogą na spotkaniu z Miłobędzką poczuć zawód. A co zrobić z tekstem, który – gotowy, napisany, zostaje po takim wieczorze i drzemie, i marnuje się w jakiejś legendarnej teczce? Jarosław Borowiec wpadł na mądry pomysł wydania owych „wieczorów” – wraz z wkomponowanymi w nie wierszami – w książce „znikam jestem”. Pozwala nam to przyjrzeć się kompozycji wieczoru autorskiego z bliska. W świecie sztuk wizualnych istniał kiedyś spór o to, czy dokumentowanie sztuki performance nie kłóci się z jej definicją (jedyną definicją sztuki performance jest właśnie jej jednorazowość, trwanie w czasie rzeczywistym). Niektórzy uważali nawet, że dokumentacja performance jest osobnym, autotelicznym dziełem sztuki. Jak w tym kontekście rozpatrywać złożone w książkę „wieczory” Miłobędzkiej? Wrażenie odkrywania tajemnicy, jaka towarzyszy tym szczególnym spotkaniom, sprawia, że wszelkie wątpliwości znikają. Pozostaje przyjemność lektury.

„Dobry wieczór Państwu! – pisze / mówi Miłobędzka w pierwszym w książce „wieczorze”. – Dobry wieczór Państwu! Będę mówić o poezji. Poezja. Kiedy mojej mamie udało się ciasto, mówiła: «To poezja, nie tort”. I zaraz dodawała: «Niebo w gębie». O czym może mówić człowiek podczas wieczoru autorskiego? Nie ma wyboru. Musi mówić o życiu i o pisaniu”. I tak właśnie jest. A my możemy podpatrywać, jak życie Miłobędzkiej w jej wiersze wnika, jak się z nimi łączy, przeplata, wreszcie scala. Już po kilku stronach dostrzegamy odwrócone proporcje: coraz mniej życia, coraz więcej pisania. „Ciągle ta sama nieopowiadalność”. I uparta próba przełamania impasu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.