Opera demokratyczna
fot. Bartek Barczyk

7 minut czytania

/ Muzyka

Opera demokratyczna

Stefan Drajewski

„Paria” Moniuszki w reżyserii Grahama Vicka daje fanowi opery rzadką okazję, by znaleźć się naprawdę blisko wykonawcy. Odbiorca może wybrać bohatera i śledzić go, jak w teatrze ulicznym. Widzi pot spływający z czoła śpiewaka

Jeszcze 2 minuty czytania

Publiczność najpierw musiała przejść do wnętrza klaustrofobicznym korytarzem hali widowiskowo-sportowej Arena. Po drodze, we wnękach drzwiowych oglądaliśmy usiłujących wejść do zamkniętych pomieszczeń ludzi z zawieszonymi na szyjach tabliczkami: „inny”, „ateista”, „psychol”, „wariatka”, „homo”. Posuwając się powoli, nie zastanawiałem się nad tym, gdzie próbują się dostać ani kim są ci nieszczęśnicy. Wkrótce spotkaliśmy się ponownie.

Nakłuwanie miasta

Co jakiś czas z Teatru Wielkiego docierały informacje o zmianie lokalizacji, w której miała się odbyć premiera „Parii” Stanisława Moniuszki. Ostatecznie wybór padł na Arenę, halę sportowo-widowiskową (z naciskiem na pierwszy człon), która lata świetności ma za sobą, ale ciągle uchodzi za jeden z symboli Poznania. Jak na arenę przystało, jest to okrągła przestrzeń otoczona amfiteatralną widownią.

Reżyser Graham Vick nie pozwolił jednak publiczności wygodnie zasiąść. Zaprosił wszystkich do wspólnoty – na parkiet otoczony drucianym płotem. Zanim do tego doszło, po pokonaniu ciasnego korytarzyka zostaliśmy uwięzieni w wejściu do hali: na trybunach za plecami pojawili się żołnierze na czele z Idamorem (Dominik Sutowicz) i Ratefem (Pavlo Tolstoy). W dużej ciasnocie wysłuchaliśmy Prologu. Wraz z rozpoczęciem I aktu otworzyły się przejścia na okrągły parkiet Areny, a tam zobaczyliśmy znajomych z wąskiego korytarzyka, współczesnych pariasów: odrzuconych ze względu na poglądy, styl życia, orientację seksualną, biedę czy chorobę… Niektórzy z nich (drukarz, szewc, sprzątaczka, narkomanka, poetka) zostali uwięzieni w akwariach, które miały stać się dodatkowym miejscem gry scenicznej.

„Paria” w internecie

Operę można oglądać na platformie Operavision do 29 grudnia 2019 roku.

Można było się zastanawiać, jak reżyser wykorzysta interpretacyjnie obecność współczesnych pariasów. Wszak hinduska opowieść o miłości Idamora do kapłanki Naeli (Monika Mych-Nowicka) i kłopotach wynikających z nierówności kastowych wydaje się dziś dość egzotyczna. Reżyser odkrył, że ten hinduski kostium skrywa problematykę polską, odnoszącą się nie tylko do sytuacji Polaków połowy XIX wieku, kiedy powstała opera.

fot. Bartek Barczykfot. Bartek Barczyk

Co takiego łączy hinduską opowieść z kluczem ze współczesnością? Graham Vick mówi wprost: „«Paria» przedstawia historię ksenofobii, antysemityzmu, a także tyranii wewnątrz rodziny. (…) ojców, którzy niszczą życie swoich dzieci źle pojętą miłością”. Do końca opery pariasi będą przebywać pod lub za głównymi protagonistami (np. pod krzesłami, na których siedzą kapłani).

Teatr angażujący

Graham Vick od kilkudziesięciu lat w praktyce realizuje program demokratyzacji opery jako gatunku. Każdego roku sięga po dzieło społecznie zaangażowane i realizuje je poza budynkiem teatralnym. 

Stanisław Moniuszko, Paria, reż. Graham Vick, Gabriel Chmura (dyr.), Teatr Wielki w Poznaniu, premiera: 28 czerwca 2019Stanisław Moniuszko, „Paria”, reż. Graham Vick, dyr. Gabriel Chmura, libretto: Jan Chęciński,
Teatr Wielki w Poznaniu, premiera: 28 czerwca 2019 roku
W jego przedstawieniach biorą udział, oprócz artystów zawodowych, statyści, wolontariusze i publiczność. W teatrze operowym Grahama Vicka publiczność traci ekskluzywny, operowy charakter. Nie jest biernym obserwatorem, który siedzi w wygodnym fotelu i przygląda się akcji scenicznej. Staje się uczestnikiem, a nawet współtwórcą spektaklu.

W poznańskiej realizacji „Parii” widz może się zidentyfikować z pariasami, wojownikami lub kapłanami i kapłankami. Widzi pot spływający z czoła śpiewaka i uświadamia sobie, że śpiewanie to ciężka fizyczna praca. Będąc w środku akcji scenicznej, odczuwa emocje wokalistów wręcz na poziomie dotyku. Bycie razem na tych samych zasadach podważa podział na artystów i widownię i pokazuje, że hinduska kastowość, dziewiętnastowieczna stanowość czy współczesna klasowość nie są dane raz na zawsze, że bycie w nich można przezwyciężyć.

Zaangażowana, a może raczej angażująca koncepcja teatru operowego, jaką zaproponował Vick w „Parii”, nie jest tanią publicystyką. To teatr momentami wręcz wysmakowany, w którym reżyser żongluje konwencjami (teatr uliczny, rytualny, filmy Boolywood, weryzm). Publiczność poznańska, wychowana na Festiwalu Teatralnym Malta, nie ma problemu z przeniesieniem widowiska do hali sportowej, zwłaszcza że realizatorzy ograli przestrzeń Areny bardzo interesująco. Jak w teatrze ulicznym można było wybrać bohatera i śledzić go, ignorując inne sceny; można było wyjść na zewnątrz i wrócić. Kto tak zrobił, dużo stracił, ponieważ wbrew deklaracjom organizatorów „Paria” to bardzo spójny spektakl (zwłaszcza jego druga część). To także teatr plastycznej urody, w którym kostium niesie ze sobą znaczenie (np. kostiumy kapłanów znakomicie charakteryzują specyfikę polskiego duchowieństwa).

Cena bliskości

Teatralność i demokratyzacja sztuki operowej mają pewne koszta. W tym wypadku zapłacili je śpiewacy i orkiestra. Śpiewacy mieli utrudniony kontakt nie tyle ze sobą, ile z orkiestrą dość niefortunnie usytuowaną na podwyższeniu z boku, tyłem do widowni i artystów. Bardzo często brakowało synchronizacji. W związku z tym, że spektakl był nagrywany na potrzeby streamingu, dochodziło do różnego rodzaju sprzęgnięć i odbić dźwięku, co rzutowało na komfort odbioru.

fot. Bartek Barczyk


Bliski kontakt ze śpiewakami obnażył przy okazji niedostatki aktorskie (Szymon Kobyliński jako Akebar) i sprawił, że emocje i piękny głos (Dominik Sutowicz) okazały się niewystarczające. Niczym też nie wytłumaczy się złej dykcji (Monika Mych-Nowicka), kiedy stoi się obok śpiewaczki i nie słyszy się, o czym ona śpiewa. Pełnokrwistą kreację wokalno-aktorską stworzył Mikołaj Zalasiński (Dżares), którego arii i duetów słuchałem, siedząc niemalże u jego stóp lub stojąc w pobliżu. Ani na sekundę nie wyszedł z roli, panując nad emocjami, barwą i czystością swojego głosu. Bardzo dobrze wokalnie i aktorsko wypadł chór Teatru Wielkiego przygotowany przez Mariusza Otto, który nieustannie krążył wokół swoich śpiewaków, pilnując wejść i temp.

Czy bardzo rzadko grana w Polsce opera Moniuszki przebije się za granicą? Kilka miesięcy temu słuchałem wersji koncertowej po włosku i wydawała mi się bardzo nudna, chociaż orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod batutą Łukasza Borowicza grała wybornie, a wielu solistów śpiewało zachwycająco. Teatralne odczytanie, jakie zaproponował Graham Vick, oraz polska wersja językowa sprawiły, że może ktoś gdzieś dostrzeże w „Parii” jej urok, który z polską ludowością ma niewiele wspólnego.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)